02:28 / 05.09.2002 link komentarz (7) | Jose Rodriguez Montoya przez przypadek kupił nad ranem w sklepie tuż przy portowym nasypie, kupił nad ranem przez przypadek trzy białe krzesła. Krzesła były wystawione na ulicę. Kupił te krzesła, bo przecież poranek i samotność w te krzesła bolała. A Jose miał przy sobie gotówkę. Niedużo, dziwne, że w ogóle miał. Niewystarczająca gotówkę, ale dogadał się z właścicielem Garcią Jimenezem, dogadał się, że wprawdzie stać go tylko na jedno białe krzesło, ale przecież stać go!
- Wezmę trzy - mówił schłodzonym, porannym głosem Jose - Wezmę trzy, choć mam na jedno. Znaczy na jedno mam pieniądze, ale na trzy mam w sercu miejsce. Resztę adoptuję.
I Garcia dał mu trzy za jedno, bo i tak od lat nikt nie chciał nawet pół.
Jose dźwigał swoje krzesła aż do siebie, a przecież z nasypu wcale nie jest blisko. I nawet nie wszedł do swego mieszkania. Poszedł na górę do Starej Marii.
Ustawił krzesła w rzędzie. Bez słowa rozstawił krzesła w rzędzie w przedpokoju. Usiadł na środkowym i bezgłośnie, bez ruchu żadnego dał Marii znak.
Maria jeszcze przez długi czas nie wiedziała, czy to właśnie o taki znak chodziło, ale nie zastanawiała się długo tylko rozpruła poduszkę i całe pierze wysypała na Jose. Siedział Jose w przedpokoju, na środkowym krześle, krześle białym. Jednym z trzech. Siedział i opływał w pierzu, w puchu, w bieli.
A Maria mruczała: - Jose, serce masz wielkie jak anioł.
. |