15:15 / 14.09.2002 link komentarz (0) | sama już nic nie wiem...
ostatnie 3 dni dały mi straaasznie do myślenia... na jaki temat? na temat Łukasza.
uświadomiłam sobie wczoraj z siłą 10000 piorunów... że kocham tego faceta..... :o(
od dawna siedziało wemnie to uczucie, ale odganiałam tą myśl od siebie, zakrywałam oczy maska przyjaźni, kumpelstwa... ale teraz już dużej niewytrzymałam, wypłakałam i wykrzyczałam mu że jest tak a nie inaczej... a jak jest/? ...nie mogę z nim mieszkać... jak mam mieszkać z facetem którego kocham... nie jak przyjaciela... jak mężczyznę...
brakuje mi go strasznie, stał się nieodłączną częścią mojego życia, jest codziennie w moich myślach... w moim sercu... brakuje mi go jak powietrza... przerażające uczucie...
nawet teraz rycze jak głupia...
rozmawiałam z nim... on myśli tak samo jak ja... że razem nie możemy być, bo trwało by to z 2-3 miesiące i by on to zjebał... a nasza przyjaźń nie jest warta poddawania jej próbie... Znam go za dobrze i wiem, że ma racje, zresztą nigdy nie patrzałam na niego pod kontem partnerskim... jego podejście do kobiet, charakter... wszystko nie tak. Dochodzi domni mała myśl... że gdyby człowiek się postarał, gdyby mu zależało... spróbowałby, przecież nie jest zaprogramowaną maszyną na ranienie... ale świadomość podpowiada mi jedno... on poprostu nie chce.
nie umiem się od niego uwolnić! powinnam zerwać, tą znajomość, zaprzepaścić przyjaźń, być choć raz w życiu samolubna i zadbać o siebie o własne serce... a niepotrafie. nie mam sił nawet by spróbować...
i co ja mam teraz zrobić z tym wszystkim...?
mam z nim zamieszkać... w jaki sposób to zrobić by samej sobie krzywdy niewyżądzić? to jest nierealne...
ironia losu
przez czas jaki go znam stoję pomiędzy dwoma skrajnościami...
z jednej strony miłość... ta prawdziwa i piękna, to uczucie szczęścia kiedy jest blisko... ciepło które czuję kiedy się domnie uśmiechnie... żar pocałunków... zrozumienie...
z drógiej... przyjaźń... tak jak on to kiedyś powiedział "byłabyś zajebistym kumplem gdyby nie te cycki" nie widzę wtedy w nim faceta, widzę kumpla z którym mogę się pośmiać, porozmawiać, ochszanić i się wyżalić... liczyć na pomoc?...
i kurwa bycie z nim jest nierealne! nie ma czegoś takiego w mojej naprawde wybujałej wyobraźni! wiemy to obydwoje... a nie umiem być przyjacielem... takim prawdziwym... słuchac jak umawia się z babką, co robili, śmiać się z jego krytycyzmu wobec wszystkiego...
pięknie kidyś mnie nazwał... "kumpel z którym mogę iść do łóżka" idealne nazwanie mojej roli w jego życiu...
jestem twardą kobietą, potrafię zdusić w sobie uczucie... ale czy będę to umiała zrobić mieszkając z nim? ... powiedziałam mu że jest szansa by nasza przyjaźń przetrwała... on musi zmienić postępowanie w stosunku domnie. Zacząć traktować mnie jak człowieka, przestać widzieć wemnie kobietę, tylko i wyłącznie koleżankę... bo ja nie umiem... jestem w jego rękach jak plastelina, modeluje mnie jak chce... strasznie się za to nienawidzę...:o(
co powiedział? że się zgadza, że się zmieni.
ot tak poprostu...
zapytałam się go czy będzie potrafił? a on bez zastanowienia odpowiedził że "tak"... tego też nie rozumiem... on sądzi że to takie łatwe? że siedząc wieczorem w domu, może przy TV czy winku nasze tak cholernie przyciągające się ciała? dusze? będą trwały nieugięte? ja wiem, że niepotrafie tak...!
i wiem, że niechcę żeby mnie bolało...!!!!!!
...a boli...
:o( |