21:43 / 11.11.2002 link komentarz (0) | Wrócę jeszcze na chwilę do Szczecina. Pięciogodzinna podróż minęła bez większych sensacji. Trudno mi jednak zaakceptować fakt, że można puścić skład InterCity, gdzie w całej pierwszej klasie nie działają toalety... Z dworca odebrał mnie kierowca i zawiózł do Hotelu Neptun. Miałem 20 minut na odświeżenie się i dojechanie na kolację. Hotel, mimo szkaradnego wyglądu socrealistycznego mrówkowca, ma wysoką klasę. Ceny, jak później sprawdziłem, też są wysokie. Nie ja płaciłem rachunek, więc można się tylko cieszyć.
Na kolację zawieziono mnie do Club Grand Cru, gdzie mieliśmy zarezerwowaną tzw. bibliotekę. Pyszna kolacja – płaty łososia na przystawkę, krem grzybowy, polędwiczka po meksykańsku – w miłym towarzystwie, z ludźmi, z którymi można porozmawiać na najróżniejsze tematy. Czasem, w trakcie takich spotkań, czuję się skrępowany. Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do takich kolacji z Prezesami i innymi VIPami. Głównie pewnie z racji mojego wieku. Często, ba! – zazwyczaj, są to ludzie w wieku moich rodziców bądź starsi. Na głównej sali toczyła się rewelacyjna impreza w klimatach dyskotekowych. Bawiliśmy się przy Las Ketchup, TATU, Kylie Minogue i innych z tej półki. Garnitur i krawat trochę mnie krępował. Nie potrafiłem... nie chciałem się wyluzować tak, jak to robię zazwyczaj. I tak doczekałem się komplementu :,0) A brak wyluzowania był spowodowany dwoma rzeczami. Po pierwsze: czułem rozdarcie między dwoma światami, w których żyję – młodości i szaleństwa oraz powagi i dostojeństwa. Zgrzyt we mnie był wyraźny. Jestem pośrodku. Po drugie zaś narastało we mnie poczucie niesmaku – zachowanie niektórych osób było po prostu obleśne. Zachowywali się, jak psy spuszczone ze smyczy. Nie ma żon to zabawa na całego... Nie będę opisywał szczegółów – z trudem będę szanownym panom kiwał głową na korytarzach. Rozumiem potrzebę zabawy, rozumiem szaleństwo – ale są pewne granice i zasady. W pewnych sytuacjach trzeba się kontrolować.
Poszedłem spać o wpół do piątej. Budzenie zamówiłem na 7.45. Miałem niespokojny sen. Wszystko pulsowało, ściany wibrowały literami „C”. To nie żart. Nie doświadczyłem nigdy czegoś takiego. Bardziej to przypomina jakąś jazdę po drugach, niż efekt wypicia trzech szklaneczek czerwonego Jasia Wędrowniczka.
Mimo wszystko, w sobotę rano czułem się wypoczęty, pełen sił i energii. Nie samą pracą człowiek żyje, więc w międzyczasie skorzystałem z zaproszenia i pojechałem na wycieczkę do piwnic tamtejszej wytwórni wódek smakowych. Nigdy nie miałem okazji być w takim przybytku. Chłodne i wilgotne piwnice. Najniższy poziom był 15 metrów pod ziemią. Ceglane, wybielone ściany pokrywała delikatna warstwa piwnicznej pleśni. Zapach kilkuset tysięcy litrów alkoholu, dojrzewającego w dębowych beczkach, oszałamiał. Prawdziwa perła, którą udało się ustrzec przed upadkiem. Oczywiście mój barek znowu się rozrósł – w tamtejszego whiskacza i, oczywiście, Starkę – niezwykły trunek.
Potem już tylko praca, pośpiech i powrót do domu. Na dworzec odwiózł mnie niezwykle sympatyczny Starszy Pan, który wcześniej nas oprowadzał po piwnicach. Pokazał mi Wały Chrobrego. I obwiózł po tamtej okolicy, nie skąpiąc szczegółowych informacji. Ten wyjazd będę niezwykle ciepło wspominał. Szkoda tylko, że zawsze znajda się ludzie, którzy potrafią pozostawić jakąś nieprzyjemną rysę.
|