lissan_algaib // odwiedzony 23067 razy // [nlog_dog szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (63 sztuk)
22:31 / 13.12.2002
link
komentarz (1)
Troszkę się wkurwiłem. A to dlatego, że:
a,0) ząb trzeba jeszcze leczyć, zmiany zapalne nie ustąpiły, jest poprawa, ale jeszcze trzeba podleczyć – co wyszło dopiero na rtg (chyba 30 w tym roku,0),
b,0) na tymże rtg wyszło też, że w jednym z kanałów zostało trochę narzędzia... Kurwa, tyle tygodni leczenia, świdrowania, dłubania, czyszczenia i teraz trzeba będzie ząb zaplombować razem z tym żelastwem, ba! już tylko jednym kanałem da się aplikować lekarstwo...
c,0) właśnie przed chwila się obudziłem po czterogodzinnej „godzinnej” drzemce...
d,0) mam jutro test z angielskiego, z całych trzech unitów, rzesz w mordę jeża, a ja ledwie przejrzałem materiał,
e,0) jest po 22.

Na całe szczęście, licząc od jutra, mam 16 dni wolnego! Zazdroszczę sam sobie! :-,0)


12:01 / 12.12.2002
link
komentarz (0)
Wniosek podpisany. Od soboty mam więc dwa tygodnie leniuchowania, trochę mniej na pobuszowanie po sklepach celem nabycia prezentów do worka Św. Mikołaja i imprezowania bez limitów czasowych. Za dużo nie będę sobie planował na te dwa tygodnie, bo potem i tak się okaże, że nic mi się nie chce. Trochę popiszę może. Dwa tematy czekają na bliższe przyjrzenie się, a właściwie trzy. Po pierwsze, khem, seksualność wampirów, po drugie Podziemny Krąg Orgii, a po trzecie – mit przemiany. A i jeszcze jeden, który można roboczo nazwać „na początku było Słowo”. Ostatnio za bardzo skupiłem się na sprawach szaro-przyziemno-życiowych, zaniedbując aspekt publicystyczny.

Co jeszcze chciałbym robić? Imprezować. Klub Nemo odwiedzę zapewne kilka razy. Poza standardowymi już Hardcore Party i Emerald Night, chciałbym się wybrać na piątkową imprezę house’ową. Zaciekawiła mnie ta selekcja na bramce... Muszę pogadać z ochroniarzem. Jednodniowa zmiana klimatu powinna wpłynąć na mnie ożywczo. Poza tym trza pochodzić po sklepach. Prezenty prezentami, ale czas rozejrzeć się za jakimiś nowymi ciuchami. Korci mnie sztruksowa marynarka, ale przede wszystkim chciałbym kupić coś nie-biurowego.

Szkoda trochę, że będzie to urlop na zasadzie „zima w mieście”, ale przyznam się, że nie przejawiam ochoty na zimowe wojaże. Jeżeli gdziekolwiek bym się wybrał, to do Zakopanego na puchar świata w skokach. Jedynie perspektywa stania od 4 rano na mrozie studzi mój zapał. Moje starawe kości mogłyby tego wytrzymać...


22:43 / 11.12.2002
link
komentarz (3)
Będę trochę narzekać. A mam po temu powody. Owszem wychowałem się wsi, no na przedmieściach Wawy, ale jeszcze dziesięć lat temu na okolicznych łąkach pasły się krówki, a starsze Panie zbierały pieczołowicie placki, celem nawożenia plantacji marchewki, sałaty, pietruszki i wszystkich innych warzyw. O kurach, gęsiach, kaczkach, indykach, świniach, koniach wspominać nawet nie będę. Jedną z rozlicznych zalet mieszkania na przedmieściach było czyste powietrze. Latem. Bo zimą śnieg czerniał po dwóch dniach, a to dzięki największej w Europie i drugiej w świecie (przynajmniej kiedyś,0) elektrociepłowni – Siekierek. Od 12 lat przyzwyczajam się intensywnie do spalin i smrodu miasta. Z całkiem niezłym skutkiem. Ale smog to mały pikuś w obliczu tego, co się dzieje na moim osiedlu, gdy wiatr zaczyna wiać z północy... Wygląda na niewinną mgłę. Ale to tylko pozory. To dym z kominów. Problemy w oddychaniu pojawiły się już po godzinie od powrotu do domu. Gardło drapie jak jasna cholera, a całe usta, język, podniebienie mam wyschnięte na wiór. I ten smród dymu. Niecałe półtora roku temu miałem okazję zawitać na Śląsk, przejeżdżałem przez Katowice. Nie wyczułem nic, co by chociaż odrobinkę przypominało to, co dziś się dzieje u mnie. Może dlatego, że był wtedy czerwiec. Koszmar.

Miałem zabiegany dzień. Zwolniłem się wcześniej, żeby pójść do dentysty. Pan Doktor Pokiwał Bardzo Groźnie Palcem, ale wyczyścił i stwierdził, że JESZCZE nic się złego nie stało. W piątek będzie wypełnianie kanałów i plombowanie krateru. No i zacznie czyścić kanały w drugim. Już chcę znieczulenie... Tak pozbyłem się pierwszej tego dnia stówki. Na wydanie następnych nie trzeba było długo czekać. 2 rata OC – przy zerowej zniżce. Na szczęście mój samochodzik ma tylko 1,1 pojemności. Potem dostałem jeszcze „liścik miłosny” z Plusa – z ostatnim rachunkiem... Jedynym pocieszeniem pozostał wynik poniedziałkowego teściku – 10 na 10. A nawet do tego nie zajrzałem. Żeby jeszcze tylko jutro Dyrekcja podpisała wniosek urlopowy.


20:16 / 10.12.2002
link
komentarz (2)
Dzięki gumie Orbit bez cukru o smaku jabłkowym wylądowałem dziś u dentysty. Wzięła mnie z zaskoczenia, w drodze powrotnej do domu. Zaraz po wejściu do autobusu poczułem jak żujka odkleja fleczer. I wbrew pozorom to nie wina źle założonego fleczera. Miał wytrzymać tydzień – wytrzymał 2 i pół miesiąca... No ale jak miałem pójść do dentysty, gdy jak nie katar to kaszel albo jeszcze inna SUPER-HIPER-WAŻNA-PRZYCZYNA nagle się pojawiała... No, będąc szczerym, to faktycznie częściowo chorowałem, ale częściowo to odkładałem wizytę na zasadzie – eee, w przyszłym tygodniu to już na pewno zadzwonię umówić się na wizytę. A dziś taka niespodzianka. Po drodze wstąpiłem do dentysty, a właściwie dentystki, żeby mi czymś to zaklajstrowała. No i się umówiłem na wizytę – jutro. Pan Doktor URWIE MI GŁOWĘ PRZY SAMEJ DUPIE. Tego jestem pewien. A potem wyleczy. Tego jestem ciut mniej pewien, bo po takim zaniedbaniu, nie wiem czy coś da się jeszcze zrobić. Muszę dopisać ze 300 zeta miesięcznie do rubryki wydatków stałych... Grrr! Ciekawe czy mi coś będzie z pensji zostawać (celem przeznaczenia na wydatki konieczne, bo imprezowe,0)? Mam poważne wątpliwości...

A dla spragnionych bonusa postanowiłem zacytować kilka, co ciekawszych, imho, fragmentów:

[Sobota:] Wpadłem w jakąś melancholiję. Tak sobie rozmyślam. (...,0) O straconych szansach, o zamkniętych bardzo szeroko oczach (...,0) I tak się snuję po pustkowiach mojego czerepu. (...,0) Zaczęło się od snu o Beacie. Zupełnie tak, jakby nie zdarzył się 15 lipca 1998 i grudzień 2001. (...,0) Paskudnie realistyczny sen. (...,0) Żal mam do systemu, za to, że nie promował pasji w życiu, wciskając nam zupełnie niepotrzebne bzdety o czarnym złocie i inne takie. Za to, że obciął skrzydła mojej mamuśce. (...,0) Być może najważniejsze jeszcze przede mną. Nie wolno się poddawać. Nie wolno składać broni. (...,0)
[Niedziela:] – imieniny mamuśki. Goście pobili rekord w swym daleko posuniętym kretynizmie. Przyszli o 13, idioci. Miałem ochotę ich pozabijać. Melancholija przerodziła się w furię. Wieczorem mogłem już tylko jedno – wyjść. Oczywiście „poczłapałem” do Nemo. (...,0)
[Reasumpcja:] I tak to wyglądał ostatni weekend. A wszystko przez ten parszywy sen. Bo to tak, jakby mi podświadomość splunęła w twarz i rzekła, żem sobie [co bardziej wrażliwi – zamykają teraz oczka] spierdolił życie. (...,0)


11:59 / 10.12.2002
link
komentarz (4)
Robal. Jak nic, tylko robal. Taki co to się bierze i wgryza bezpardonowo w serducho. Choć mam wrażenie, że mnie zjadają dwa robale. Nie pamiętam jaki był trzeci, więc na dwóch robalach poprzestanę. Flet z madragory czytałem setki lat świetlnych temu. A w moim psychicznie zaawansowanym wieku, mam prawo do małej sklerozy. O! A ten drugi to się do mózgu dobiera.

A było to tak... Napisałem sobie notkę w niedzielę rano. No i się nie mogłem połączyć, co by ją wstawić. No to w poniedziałek zabrałem się za napisanie nowej. Zdążyłem wklepać trzy linijki i stwierdziłem, że ja nie mam czasu na dalsze pisanie, bo zaraz ludziska przyjdą i się będę musiał w egzaminatora bawić. No to wstawiłem, co miałem pod ręką, dając znak życia, bo na pewno wszyscy już się zamartwiali czemu nie piszę.

Do domciu wróciłem lekko tylko strzaskany mrozikiem, bo żem sobie ostatnio uzupełnił olejum w głowie i ubrałem się jak następuje: ciepłe bokserki, kalesony, ciepłe skarpety, ciepły podkoszulek, koszula, wełniany sweter, czapka, wełniane rękawice i kożuch. No więc Mróz mógł sobie trzaskać do woli. Zastanawiam się tylko, w co się ubiorę, gdy będzie –30?

A w ramach masochizmu nabytego uznałem ostatnio, że kilka tygodni takich mrozów by się zdecydowanie przydało. Może by wytłukło robale?

Zjadłem i zaopatrzywszy się we wrzącą herbatę z cytryną, postanowiłem napisać notkę z kronikarskiego, psia jego mać, obowiązku, co by jednak po tym weekendzie ślad jakiś pozostał, a stara wydała mi się zbyt melanchlijno-wspominkowa. No to zacząłem stukać w te klawisze. Tak sobie stukałem i stukałem. Prawie stronę wystukałem. Zadowolony z siebie, kliknąłem „Połącz”. I dupa blada. Znowu Sieć nie osiągalna. Może to i lepiej, bo byście potonęli w powodzi żalów, smutków i wściekłości. Tak więc, dwie długie notki szlag trafił, tzn. są zapisane, ale pozostaną w trzewiach mojego kompa do czasu, aż ktoś odkryje mój talent i zechce książkowo wydać mojego nloga. Wtedy dodam je w ramach bonusa ;-,0)


08:24 / 09.12.2002
link
komentarz (0)
Połamane kwiaty || które żyją samotnie
Każdego z nas || wiatr kiedyś dotknie


Mimo to, trzeba się wziąć w garść.


13:43 / 07.12.2002
link
komentarz (5)
Apogeum choroby minęło. Mam dwa dni na pozbycie się resztek. A będą to dwa bardzo pracowite dni. Jedynie angielski na tym ucierpi. Nie byłem w stanie przygotować się do testu i normalnych zajęć. Zdarza się. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, jak mawiają starożytni górale. Jak zatem wyglądają plany na weekend (poza wyzdrowieniem,0): postukać na poniedziałkowy test (teraz będę miał co tydzień, pierwszy zaliczyłem – na ledwie 64%, drugi na 85%, ale był zdecydowanie łatwiejszy,0), postukać trochę na dzisiejszy test (będę go musiał zaliczyć za tydzień,0), obstukać się z jednego programu (metoda: na sucho, czyli mam tylko instrukcję...,0), przygotować ostateczną wersję sprawdzianu na poniedziałek (o tym za chwilę,0), obejrzeć Małysza, poczytać książkę.

W poniedziałek muszę zjawić się w biurze już przed ósmą, grrrr. Trzeba przygotować gabinet do odpytywania tuzina ludziów. Nie jest to jakieś zupełnie nowe doświadczenie, ale tuzina jeszcze nie odpytywałem. A mam na to ledwie 2,5 godziny, czyli na osobę wypada 12,5 minuty. Dlatego konieczne było przygotowanie kilku sensownych zadań / ćwiczeń. Choć może dla nich będą bezsensowne, bo sprawdzę li tylko pewne podstawowe umiejętności. I tak dowiem się w tym czasie wszystkiego, czego chcę się o nich dowiedzieć. Wczoraj opracowałem 8 ćwiczeń. Wychodząc, wpadłem na pomysł dziewiątego. Szefowa stwierdziła, że jestem złośliwy. No cóż, zadania są proste dla tych, którzy posiadają wymagane umiejętności. A ja mam to właśnie sprawdzić. Troszkę to niewdzięczne, ale ludzie już takie bzdury wypisują w swoich CV, że można doznać niezłego szoku. Ostatnio pewna panienka wpisała umiejętność bezwzrokowego pisania. Sprawdziłem. Wzrok wlepiła w klawiaturę i pisała dwoma palcami, szukając odpowiednich klawiszy...

Muszę przyznać, że w życiu spotkałem ledwie kilka osób, które posiadły tę umiejętność. Ja sam dopiero ostatnio wpadłem na pomysł, że wskazane byłoby się tego nauczyć. Piszę dość szybko. Trzy lata temu, jak złożyłem aplikację do jednej z firm pośrednictwa pracy czasowej, sprawdzili moje rozmaite umiejętności – w teście na szybkość pisania (tekst był po angielsku,0), załapałem się na poziom asystencki – 21 słów na minutę. Teraz, gdy dzień w dzień po kilka godzin stukam w klawiaturę, zapewne idzie mi to kilka razy szybciej. Jednak główka ciągle zwraca się w stronę klawiszy. Fajnie byłoby wyzbyć się tego nawyku. Ale traktuję to raczej jako ciekawostkę. Ten wpis – w ramach treningu – jest pisany (prawie,0) bezwzrokowo. Ciekawe uczucie. Mimo że znam rozkład klawiszy na pamięć, to jednak czasami odruchowo kieruję wzrok w poszukiwaniu kombinacji klawiszy i odpowiedniego ułożenia dłoni.


22:21 / 06.12.2002
link
komentarz (0)
Ja nie gawar’iu charaszo pa ruski. No, znaczit’, ja niemnożko panimaju, no nie wsio. Eta krasiwyj jazyk i ja padumał szto mnie nada jewo pauczit’... No własnie. Kak ja skazał – ja nie panimaju charaszo. Ucziłs’ia gawarit’ pa ruski w szkol’e.

Pech chciał, że tylko raz – no dwa razy załóżmy, ale szkoła podstawowa to nie to samo co liceum – trafiłem na prawdziwego pedagoga. Profesora Gajewskiego szczerze kochaliśmy. Chyba jako jedyna klasa, reszta się go zwyczajnie bała. My też, ale... przez ten strach zaczęliśmy się przykładać do nauki. Przy okazji byliśmy rozbrajająco szczerzy. Na początku nie mogliśmy nawet słowa wypowiedzieć. Koledzy ze starszych klas postarali się o odpowiednie wyedukowanie na temat nauczycieli. Oczywiście Gorbi (tak go nazywano ze względu na łysinę i przedmiot, którego nauczał,0) natychmiast zauważył nasze Przerażenie. My powiedzieliśmy, że się go boimy. I chyba dlatego nas polubił. Już nie pamiętam dokładnie jak to się wszystko rozkręciło. Fakt był taki, że liczył się dla nas tylko język rosyjski. I on to doceniał. Jak się człowiek nie nauczył, to był jeden wielki wstyd – czuliśmy się w takich przypadkach podle, jakbyśmy zawiedli cały świat. Nie wymagał od nas niczego nadzwyczajnego – chciał, żebyśmy się uczyli, nie żebyśmy wszystko mieli wkute na blaszkę, jak to często bywa, ale żebyśmy się uczyli. Widział i doceniał nasze zaangażowanie. Najważniejsze było dla niego to, że się staraliśmy. A błędy – po to był on, żeby nas poprawiać i uczyć. Reszta szkoły patrzyła na nas jak na wariatów – byliśmy jedyną klasą, która nie wieszała na nim psów, która go szanowała. Oczywiście strach nas nie opuszczał, ale był to inny rodzaj strachu – nie chcieliśmy go zawieść.

W rok nauczył nas... nie – w rok nauczyliśmy się rosyjskiego. W drugiej klasie dano nam inną nauczycielkę. Powiedzieliśmy jej prosto w oczy, że nie chcemy aby nas uczyła. Sprawa trafiła chyba nawet do kuratorium, ale nic to nie dało. Obiecano nam tylko, że w następnym roku, rozważą możliwość powrotu naszej klasy pod skrzydła Profesora Gajewskiego. No, a Frączakowa zaczęła się mścić. My nie pozostaliśmy dłużni. To się nazywa w świecie dorosłych „obywatelskie nieposłuszeństwo”. Efekt był taki, że osoby naprawdę uzdolnione językowo ledwo wyciągnęły się na trójczyny, a reszta pozostała na miernych. Pod koniec roku konflikt był już tak zaogniony, że nie było innego wyjścia, jak tylko oddać nam Gorbiego. Decyzja zapadła. Cieszyliśmy się chyba ze dwa dni. Profesor zmarł. Nie wiem, czy na pogrzeb pojechała cała klasa, tak czy inaczej byliśmy jedynymi uczniami. Prawie jawnie oskarżaliśmy Frączakową o spowodowanie jego śmierci, bo przy każdej okazji wypominała mu jakimi jesteśmy durniami i nieukami. Pamiętam pełne wyrzutów, czy wręcz nienawiści, spojrzenia, jakimi ją obdarzyliśmy. Unikała nas jak ognia.

Kurcze, to miał wpis humorystyczny... O tym jak dowiedziałem się, co dziewczynki z TATU śpiewają i zderzeniu tego z moim wyobrażeniem. Odebrało mi to w pewnej mierze radość z tego muzycznego żartu. Jest z tego jeden pożytek – poczułem ponownie piękno języka rosyjskiego. Powiedziałem kilka zdań... i jakoś tak ciepło mi się na sercu zrobiło. A Profesora Gajewskiego nie zapomnę nigdy. Nie zapomni go nikt z naszej klasy.


16:11 / 05.12.2002
link
komentarz (3)
Fragment Hodowli zwierzątek domowych – mężczyzna nadesłany „z okazji” przez uprzejmą znajomą :-,0) :

W przypadku mężczyzny nawet najlżejsze przeziębienie lub katar mogą być niebezpieczne i brzemienne w skutki. Nie dla niego oczywiście, tylko dla nas. Wystarczy stan podgorączkowy albo lekkie skaleczenie i mamy w domu rozhisteryzowaną, konającą ofiarę, która wymaga od nas wysoko wyspecjalizowanej opieki medycznej i psychoterapii, oraz zapewnień, że na pewno nie umrze.

No to ja idę trochę pohisteryzować i będę się stanowczo domagał drapania za uszkiem, głaskania po główce, iskania i masy zapewnień, że nie umrę... Jakaś ochotniczka??? :-,0)


16:28 / 03.12.2002
link
komentarz (4)
Chyba jestem delikatnie pijany. Hmmm? A co najmniej solidnie podpity... Nie ma to jak impreza w biurze. Andrzejkowo-Barbórkowa. Dobrze, że żadnego Mikołaja w biurze nie ma, bo to już by była przesada... Choć dobra wszelakiego starczyłoby przynajmniej na jeszcze jedną sutą dżamprezę... Co za dużo, to niezdrowo, jak mawiają starożytni górale. Roboty wiela, to i na spotkania j.w. czasu nie staje. Wróżby zdarzyły się mimochodem. Z dwu ustawionych na stole świec spływał solidnie wosk. Z jednego spływu uformował się diaboł. Nawet rogi, ogon i widły miał skubaniutki. Widzieli go i ci bardziej i ci mniej zakolholizowani. Z drugą świecą był problem, w końcu ktoś się wypatrzył... siusiaka... Tak też czasami bywa... Kuśkę widziało już znacznie mniej osób.

Jestem stanowczo przejedzony. Z tym podpiciem to żart oczywiście. Po symbolicznej połówce lampki szampana i jeszcze mniejszej ilości koniaku trudno znaleźć się w stanie jakiegokolwiek upojenia. Może jestem dziwny jakiś, ale nie lubię pić w pracy. Nawet mała ilość alkoholu w organizmie w takiej sytuacji mnie drażni. A picie dzisiaj w ogóle było nienajlepszym pomysłem. Ból gardła się nasilił, rano ledwo wydawałem z siebie jakiekolwiek dźwięki. Doszła do tego głowa i ogólne rozbicie psychiczne i fizyczne. A teraz popijam sobie Liptona, słucham TATU i jest mi prawie dobrze. Prawie, bo smutno.

Dzisiaj raczej nie wybiorę się na trening. A jutrzejsza impreza też stoi pod znakiem zapytania. Muszę się naćpać witaminy C i położyć do łóżka. Nie chciałbym, aby ta infekcja rozwinęła się w to coś, czego doświadczyłem w październiku, gdy nie byłem w stanie podnieść się z podłogi podczas ataku kaszlu. Nie wiem, może się zdrzemnę, może poczytam Jakuba Wędrowycza. Albo zacznę odświeżać sobie informacje o języku polskim – gramatyce, składni, interpunkcji, środkach stylistycznych, stylizacjach. Wpadłem ostatnio na pomysł pisania nlogowego opowiadania. Warto by było popracować trochę nad – mimo starań – kulejącą polszczyzną.


10:32 / 03.12.2002
link
komentarz (1)
Z życia paranoika...
Firewall działa. Troszkę utrudnia korzystanie z nloga, ale ta strona jest tak dziurawa, że na pewno nie wrzucę jej do „zaufanych”. W najbliższych miesiącach będę chciał przetestować kilka systemów ochronnych, tak co by się w tym podszkolić i wybrać najlepszy. Programik antypop-up’owy też działa bez zarzutów. Antywirus nie wykrył żadnego wirusa. Trochę mnie to niepokoi. Hmm, bo albo jest do bani, albo faktycznie nie złapałem żadnego paskudztwa, co wydaje mi się mało prawdopodobne. Za to plików spy-ware’owych znalazło się 19 + jeden w poczcie. Hasta la vista! Pozostało mi już tylko skombinowanie jakiegoś programu do wykrywania trojanów. To dzisiaj.

I tak to wszystko funta kłaków warte, ale przynajmniej mam kilka chwil dobrej rozrywki przy rozgryzaniu najróżniejszych opcji i zasad funkcjonowania całego tego software’u, który zainstalowałem. No coś z tymi 30 giga muszę zrobić... Do tej pory dysk ział pustkami. Pewnie powoli się zapełni jak opracuję sprawny system kolekcjonowania mp3, ściąganie przez modem jest bez sensu. Tak czy inaczej trzeba „chronić” swoje prywatne życie przed intruzami, tylko co w moim życiu może być interesującego... No w życiu to może i coś by się znalazło, ale ciekawych informacji o mnie to raczej na kompie się nie znajdzie. Jedynie magisterka i wierszyki. Prędzej w regale z książkami i w szufladach biurka.



12:52 / 02.12.2002
link
komentarz (2)
Gardło. Gardło mnie boli. Prawie nie mówię. Wczoraj troszku zaszalałem. W Nemo był koncert i trzeba się było przekrzykiwać przez kakofonię rozdzieranych kotów, a potem odreagować przy Bloody rootsach Sepultury. No, miałem ochotę napuścić na tę bandę młodzików Towarzystwo Miłośników Zwierząt. Już dawno nie słyszałem tak nędznych kapel. A i zamiaru takiego nie mieliśmy. Opóźniliśmy spotkanie o pół godziny, żeby załapać się na końcówkę koncertu, ale te mośki nie potrafią jeszcze sprzętu do kupy składać i mieli godzinną obsuwę. Ależ ja po nich latałem! A jakiż nietolerancyjny dla młodych „talentów” byłem... W końcu żeśmy w taką głupawkę wpadli, że zaczęliśmy tworzyć całkiem ciekawe kompozycje w kilku językach jednocześnie, doprowadzając postronnych obserwatorów w stan osłupienia. Nemo ma chyba ambicję stać się klubem wypromowującym nowe, jeszcze undergroundowe kapele. Dla mnie trochę tego za dużo. Moja noga tam nie postanie, gdy będzie jakikolwiek koncert. Na szczęście w środę, na Emerald Night, ma być normalna impreza. Dla mnie bezalkoholowa. Pojadę samochodem. Rozbijanie się taksówkami kilka razy w tygodniu stanowczo nadmiernie nadszarpuje mój budżet.

A dzisiaj test z angielskiego. Trochę wczoraj postukałem. Muszę jeszcze zorganizować sobie jakąś godzinkę, żeby powtórzyć i zrobić ze dwa ćwiczenia. Na szczęście kacyk nie jest zbyt dotkliwy, choć rano (rano...! akurat! ciemno za oknami!,0) miałem ochotę rzucić kapciem w mój samobieżny budzik... Oj ciężko było wstać, oj ciężko.

Sen: Jadę samochodem po trzypasmówce. Za światłami widzę, że środkowy i prawy pas są zamknięte przez drogowców. Dostrzegam to zza szyb jadących przede mną samochodów. Chcę zjechać na lewy pas, ale jakiś czarny samochód przyspiesza, żeby mnie nie wpuścić. Jest na mojej wysokości i utrzymuje prędkość. Nie mogę zjechać, a wykop już tuż przede mną. Zaczynam trąbić, ale za późno. Zaczynam krzyczeć. [Budzę się, mimo to sen trwa.] Wciskam pedał hamulca z całej siły. Rękami próbuję zatrzymać samochód. Wpadam do wykopu. Spadam. Ostatecznie się wybudzam.


09:42 / 02.12.2002
link
komentarz (1)
Upominek wręczyli mi tuż przed wejściem do klubu... Weźmisz czarno kure... Pilipiuka i kasetę 200 po wstrecznoj TATU... Siem wzruszyłem. Książkę prawie natychmiast zacząłem czytać, z wysłuchaniem dziewczynek musiałem się wstrzymać. Właśnie leci w tle. Biuro patrzy się na mnie, jakbym rozum postradał... Zupełnie nie wiem czemu...


22:12 / 30.11.2002
link
komentarz (4)
U nas zrobiło się bialutko. Jutro trza będzie ulepić jakiegoś bałwana. Oby tylko pogoda nie sprawiła jakiejś niespodzianki. Kiedy ostatnio lepiłem bałwana? Kurcze, będzie z 15 lat... U nas zima dopiero raczkuje, a Oni skakali przy – 30! Zgroza. Toż to można... stracić co po niektóre członki... Mimo zsopelkowania skakali pięknie. Adaś pofrunął niesamowicie. Szkoda, że trafił na tak fatalny podmuch wiatru. Za to Marcin Bachleda osiągnął chyba najlepszy wynik w swojej karierze. Oby nam tam tylko chłopaki nie pozamarzali.

Rano obudzili mnie rodzice. Napadli na mnie, biedaka, śpiącego jeszcze snem sprawiedliwego... Ucałowali, obściskali i zarzucili prezentem... Dosłownie :-,0) Kupili mi narzutę na łóżko. Jest autentycznie ładna, w niebiesko-żółty rzucik. Potem osłodziłem cukierkami angielski, co nie zapobiegło niestety zapowiedzi testu za tydzień i całej masy homeworku. Kiedy ja na to znajdę czas? Kurcze, w poniedziałek test na kursie gramatycznym, w sobotę z 3 unitów. Czeka mnie tydzień stukania. Potem zjechał brat z rodzinką na obiad. Dzieciaki strasznie mnie wymęczyły. Właziły mi na plecy, głowę. Chodzili po niej... Rozkoszne. Ile trzeba mieć siły, żeby wychowywać takie małe pchełki-diabełki... W międzyczasie odebrałem kilka telefonów z życzeniami. Żeby choć jedno się spełniło, TO JEDNO.


23:17 / 29.11.2002
link
komentarz (0)
No i poszybowali... Rozpoczął się kolejny Puchar Świata w skokach narciarskich. Zadziwiający come back Primoza Peterki. Że tez ten chłopak się pozbierał po narkotykowo-alkoholowym dołku. Bez kobiety by chyba się to nie udało. Mattiemu, największemu skoczkowi w historii, któremu zawsze kibicowałem, się ta sztuka nie udała. Całe szczęście Adaś nie wygrał. Kibicuję mu, ale empatycznie czuję psychiczne obciążenie, jakie mu zafundowali polscy fani. W wysokiej formie jest również Janne Ahonen. Szkoda, że nie wytrzymał. Mógł wygrać. Tak samo Funaki. Szkoda mi tylko Niemców. Sam borykam się z kolanem, więc trochę się w tym orientuję. Mam nadzieję, że szybko wrócą do pełni formy. Czas odświeżyć Skoki narciarskie. Dawno w to nie grałem, a podobno jest już dostępne rozszerzenie

Prawie przegapiłem pierwszą serię. Wybrałem się bowiem do fryzjera wreszcie zrobić porządek na głowie. Chciałem trochę zapuścić, lecz doszedłem do wniosku, że to bez sensu skoro i tak mogłyby sięgać ledwie połowy policzka. Kiedyś miałem hairy za łopatki. Teraz to nie do pomyślenia. Te wybory... Może jeszcze kiedyś zapuszczę.

Zaintrygował mnie teledysk bliżej mi nie znanej grupy Klatu (?,0) do kawałka „Cisza”. Czarno-biały film, z niezłymi zdjęciami. Muzycznie tchnie atmosferą Maanamu z Luccioli. Trochę gotycki w wyrazie. Niezłe bity. Śpiewany przez kobietę i faceta. Jej uroda przykuła moją uwagę. Naprawdę piękna. Może poszukam coś o nich w Sieci.


09:33 / 29.11.2002
link
komentarz (1)
No i wróciłem wczoraj do domu. Zjadłem pierogi z serem, oblane śmietaną. Przeczytałem krótki artykuł ze Świata Nauki o słabnięciu pola magnetycznego Ziemi. Zwinąłem się w kłębek. Przykryłem wełnianym kocem. W ostatnim odruchu trzeźwości zdjąłem bluzę i o 18.54 zapadłem w sen. Obudziłem się po jakimś czasie. Dookoła ciemność i głęboka nocna cisza. 4.57. Przebrałem się w piżamę i poszedłem spać dalej. Samobieżny budzik pod postacią mamuśki wyrwał mnie z okowów snu o... 7.30! Ponad 12 godzin snu. Dokładnie tyle, ile potrzebowałem.

To jest jedna z przyczyn ograniczenia stosowania autosugestii. Niby wszystko działa w porządku, ale energia jest udzielana na kredyt. I tak trzeba swoje odespać – mówiąc normalnym językiem. I w tym cały szkopuł. Tu nie ma miejsca na pstryknięcie palcami. Ten drobny mankament nie wpływa zasadniczo na przydatność metody, którą można wykorzystywać także do innych celów (zwiększanie skupienia, podnoszenie chłonności umysłu itp.,0).

Czas na jakieś śniadanie. W brzuchu zaczyna mi burczeć. A dzisiaj będę musiał zrobić to wszystko, czego nie zrobiłem wczoraj. Na koncert na pewno się nie wybiorę. Wiem, że będę żałował, ale nie zawalę przez to innych spraw. Tego żałowałbym bardziej. Życie to umiejętność dokonywania wyborów. Jak ja tego nie lubię.


10:48 / 28.11.2002
link
komentarz (1)
Jestem taki, jestem taki zmęczony
Bolą mnie ręce, boli mnie cała głowa
Tyle wczoraj, tyle się wczoraj stało
Boli mnie serce, boli mnie całe ciało


Oto mój portret na dzisiejszy dzień. Pozwoliłem sobie na małą parafrazę, żeby uwypuklić i oddać właściwy czas zdarzeń. Samo przebudzenie o 7 uważam za niemal cud. Jakim zaś sposobem dotarłem do pracy – wolę nie wnikać... Jeszcze czuję szum w uszach, ciało sprawia wrażenie rozedrganego, jakby zagnieździły się w nim małe, samobieżne kaloryfery. Czuję żar pod skórą i w mięśniach. Co ja dużo będę pisał – byłem w Nemo. Mniejsza o koncert. Bywałem na lepszych. Ale późniejsza impreza rozwaliła mnie na łopatki. Moonspell, Nightwish, Tiamat, Kat, Cradle of Filth, Paradise Lost, Iron Maiden... To tylko nieliczne przykłady. Ze względu na koncert impreza była skrócona. Co musi się dziać w normalną środę? Rzadko zostaję do końca – tym razem z klubu wygoniło nas zapalane światło i zmęczone spojrzenie obsługi. Teraz zostało już tylko dotrwać do 16.15. To „tylko” jakieś 6 godzin. A jak się walnę spać po powrocie do domu, to wstanę...

... to wstanę bardzo szybko. Tyle rzeczy do zrobienia! Właśnie zajrzałem na oficjalną stronę Kata... Jutro koncert w Ursusie. W 93 nie poszedłem na koncert i do tej pory żałuję. Ale nie wiem, czy się zdecyduję. Mam koszmarnie dużo roboty w związku z Sobotą. Poza tym ten kilkusetosobowy tłum metali... Czuję się już trochę za stary na takie klimaty. Serce mi tam wyrywa, ale rozum studzi zapał całkiem sensownymi argumentami. Cóż począć? Cóż począć?

Krąży wilk starodawny taniec.
- Głodny zwierz. Dumny swymi kłami.
A ty kto? No i któż Cię poznać ma?
- Czy walczyłeś raz?
Czy choć raz wygrałeś?



10:15 / 27.11.2002
link
komentarz (2)
Nie powinienem się martwić pogłoskami. Ważne są fakty. Wtedy wiadomo na czym człowiek stoi. Jednak wiem, że plotka potrafi kompletnie demobilizować. Gdy stoimy przed faktem, można się przygotować, można obrać strategię postępowania. Przed plotką nie ma innej obrony, poza puszczeniem jej mimo uszu. Gorzej, gdy takie plotki pochodzą ze źródeł wiarygodnych. Jeszcze gorzej, gdy pojawiają się z częstotliwością raz na dwa tygodnie. Zaczyna mnie to męczyć. Jak długo można udawać głuchego? Szczególnie, gdy zobowiązania finansowe osiągnęły poziom kilku tysięcy złotych. Muszę trzymać rękę na pulsie – chcę czy nie chcę. Bezrobocie nie jest moim marzeniem. Najbardziej zadziwia mnie fakt, że wszystko powoli zaczyna się toczyć zgodnie z moimi przewidywaniami. No cóż – czekam na fakty.

W zasadzie nie wiem, czemu zaprzestałem ćwiczeń z autosugestią. Daje przecież rewelacyjne rezultaty. Trzeci raz tuż przed zapadnięciem w sen, powtórzyłem sugestię o byciu wypoczętym i pełnym energii. Tym razem uzupełniłem ją o przeświadczenie o głębokim i regenerującym śnie. Osiągam pozytywne rezultaty. Przy czym taki sen nie powstrzymuje snów. Nie pamiętam ich. Nad tym muszę jeszcze popracować. Powolutku dojdziemy do dawnej wprawy. Po ostatnich dwóch nocach pozostały wrażenia z pobytu w cudownych krainach starożytnego świata, świata alternatywnego, bajkowego. Wiem, że w snach czuję się dobrze. Dzisiaj też ponowię sugestię. Ciekawe czy wystąpią zakłócenia tak, jak w nocy z niedzieli na poniedziałek. Mam ochotę wybrać się do Nemo na Emerald Night. Dzisiaj będzie koncert gotycki. Potem może impreza. Ostateczną decyzję podejmę wieczorem. Mam w sumie trochę roboty w domu. A może zapiszę się na siłownię.


23:21 / 26.11.2002
link
komentarz (4)
Jest już późno. Czuję narastające zmęczenie i postępującą senność. Spróbuję jednak krótko podsumować 2 etap remontu. Polegał on na wymianie mebli. Wszystkie starocia wyrzuciłem, ewentualnie spoczęły w piwnicy, służąc obecnie miejscem na narzędzia i tym podobne akcesoria. Nowe meble zakupiłem w Landzie. Są w odcieniu olchy miodowej. Wprowadziłem kilka drobnych poprawek: wywiercenie trzech dużych otworów z tyłu szafki biurka na kable do komputera. Przy okazji sprzęt nie będzie się grzał, a zamknięcie szafki skutecznie obniża poziom hałasu – mimo że niewielki, to jednak przeszkadzał mi, a czasami uniemożliwiał pracę (gdy jestem zmęczony staję się nadwrażliwy na szum,0). Inne poprawki to też dziury: w małym regaliku – na kable do wieży, w stoliku pod TV musiałem powiększyć otwór – końcówka euro nie chciała przejść. I tyle modyfikacji.

Pokój nie jest specjalnie wielki. Liczyłem na wydzielenie połowy piętra i urządzenia tam para-mieszkania. Jednak w tym roku okazało się to jeszcze niemożliwe. Składa się z dwóch części: głównej i sporej wnęki. Drzwi znajdują się tuż przy ściance wnękę tę tworzącą. Wchodząc: po lewej mamy wnękę, po prawej część główną. We wnęce urządziłem sypialnię. Stoi tam łóżko i szafa na ubrania. I nic więcej się nie zmieści – łóżko ma szerokości 140, a wnęka – 190. Od części dziennej oddzielać ją będzie parawan (ratanowy albo w stylu japońskim,0). Na wprost drzwi znajduje się ściana z oknem i drzwiami balkonowymi. Na linii drzwi – okno ustawiłem „centrum rozrywkowe”, tzn. stolik na tv, video, dekoder i regalik na wieżę. Stoją delikatnie pod skosem. I głównie dlatego musi być parawan – żeby zasłonić kable. Na ścianie północnej, na wprost wnęki, ustawiłem biurko i szafę na kurtki, garnitury, koszule itp. Zajmują całą ścianę. Nad biurkiem powiesiłem półkę. Prawdopodobnie dowieszę jeszcze jedną. Na ścianie wschodniej, drzwiowej, stoją wysoki i niski regał. Na środku zaś stolik i docelowo dwa fotele (chwilowo stoi jeden stary – przytaskałem go, bo nie było na czym siedzieć,0). Kupię je w najbliższym czasie.

Pierwszy etap polegał zaś na wygipsowaniu ścian, załataniu pęknięć i pomalowaniu. Ściany są ciepło-żółte. Dobrze się z nimi komponują miodowe meble, jednak troszkę jest to jednostajne i dlatego chcę wprowadzić elementy o ostrej kolorystyce: czerwone fotele, bordowe zasłony. Drzwi i futrynę pomaluję na wiśniowo. Być może oświetlenie boczne (w chwili obecnej mam tylko reflektorowy żyrandol,0) będzie też w ostrej czerwieni. Ale te wszystkie dodatki to dopiero po 3 etapie. Tak go wydzieliłem, choć chodzi jedynie o uporządkowanie, papierów, książek, ubrań. Jest to o tyle trudne, że muszę przejrzeć wszystko. Część wyrzucę, część spalę (wiem, że książek się nie pali, ale w tym wypadku – zapłonie stos,0) a część może oddam.

I tak wygląda moje moszczenie gniazdka. Trwa długo ze względu na środki finansowe. Poza tym nigdzie mi się nie spieszy. Choć byłoby miło gościć w moim gniazdku jakąś miłą sikoreczkę...


10:08 / 26.11.2002
link
komentarz (2)
Test poszedł mi wprost fatalnie. A wystarczyło ze 3 godzinki posiedzieć nad ćwiczeniami... Ciężko jest wrócić do rygorów nauki, po dwuletniej przerwie. Ale innego wyjścia za bardzo nie mam, jeżeli chcę zrealizować wszystkie moje średniookresowe plany zawodowe. Wczoraj niczego ciekawego nie robiłem. Przed angielskim wstąpiłem do sklepu kupić jakąś podkoszulkę i skarpetki, bo wszystkie brudne, a nie chce mi się prać. Lenistwo, ogarnęło mnie lenistwo. Powoli odcinam się od telewizji i video. Zabierają potworne ilości czasu, nie dając nic w zamian, poza wątpliwej jakości rozrywką. Sprzętu nie wyrzucę, ale znając siebie nie będzie to konieczne. Od TV uzależniam się na miesiąc, dwa, by potem zapomnieć na pół roku o istnieniu tego wynalazku. A poziom znużenia jednostajnością nadawanych audycji osiągnął już wystarczający poziom, bym spokojnie mógł wyłączyć to pudło na dłuższy czas. Za to wróciłem do czytania. Catherine Millet, Anne Rice, niedługo Andrzej Pilipiuk. Mam jeszcze kilka książeczek, czekających z niecierpliwością na mój wzrok.

Wczoraj zacząłem 3 etap remontu. Coraz bardziej przypomina to remont całego życia, niż tylko odnowienie określonej, zamkniętej ścianami przestrzeni. No właśnie, 3 etap rozpoczęty, a ja nie podsumowałem jeszcze drugiego... A czy wspominałem coś o pierwszym? Postaram się dzisiaj wyskrobać trochę czasu na krótką relację. Ale to potem.

Z życia Sieci. Zacząłem zabezpieczać swój domowy system. Ściągnąłem kilka programów: antywirusa, firewalla, programik zwalczający okienka reklamowe. Został mi jeszcze do ściągnięcia program dla paranoików, czyli likwidujący z dysku ślady naszej działalności w Sieci. Poza tym zrezygnowałem z AudioGalaxy na rzecz KaZaA. Znacznie wygodniejsza sieć do obsługi. Oczywiście pierwszymi mp3, których zacząłem szukać, były przeróbki Just5, A-Ha itp. Trudno się w tym połapać. Szczególnie, gdy nie ma się zamontowanych kolumienek. Poprzednie odmówiły posłuszeństwa i muszę zakupić nowe. Kolejny wydatek, a moja kieszeń to jednak nie Eldorado. Ściąganie mp3 przez modem też nie jest zbyt sensowne. Muszę coś wykombinować: 1 komp -> WinRAR -> dyskietki -> 2 komp -> nagrywarka -> płytka -> 3 komp -> odsłuchiwanie (pod warunkiem, że kupię kolumny,0). Hm, to dość pokrętna droga, ale na razie jedyna sensowna i nie obciążająca napiętego budżetu.

A propos budżetu, wczoraj miałem Dzień Pamięci. Przypomniało sobie o mnie PZU, że do połowy grudnia mam zapłacić 2 ratę ubezpieczenia za samochód. No i Capital Bank przysłał mi druczki polecenia przelewu... Heh, co miesiąc 5 stów odpadnie z pensji + rachunki. Zgroza. Ale jak się chce coś mieć, to trzeba płacić.


15:58 / 25.11.2002
link
komentarz (1)
Niespokojna noc miała zapewne głębsze przyczyny, niż dzisiejszy test. Cały dzień spędziłem w domu. Było mi strasznie zimno. Nawet pod kocem. Gorący prysznic pomógł zaledwie na kilka chwil. Czytałem Pandorę. Świat literackiej fikcji niesamowicie miesza się z rzeczywistością starożytnego świata. Trudno znaleźć granicę. Za to właśnie podziwiam Anne Rice. Stworzyła alternatywne wobec naszego uniwersum. Nie zmieniła jakiejś cząstki, wprowadzając na przykład wampiry czy duchy do znanego nam świata, a przeobraziła całość. Realizuje to zresztą konsekwentnie nie tylko w książkach wampirycznych. Stanowczo musze skompletować wszystkie jej dzieła, które ukazały się na rynku polskim. Czytanie było jednak głównie wymówką dla nieuczenia się oraz potrzebą znalezienia jakiegoś miejsca dla siebie. Czułem się mocno nieswojo.

Wieczorem wybrałem się ze znajomymi do Nemo. Wtedy dowiedziałem się, że zdechł Kret, pies mojej znajomej. Bardzo to przeżywała. Nie dziwię się – był członkiem rodziny przez ponad 15 lat. Nie zrezygnowała z imprezy tylko dlatego, że chciała się napić i chociaż przez chwilę zapomnieć. Jej zły humor udzielił się i mi. Impreza w ogóle troszkę się zmieniła. Jeszcze nie wiem, czy na korzyść. Więcej teledysków, ale znacznie ostrzej i dość monotonnie. Pojawiły się wspominane przeze mnie przeróbki wielkich szlagierów, ale DJ zgniótł je w półgodzinie na samym początku. Niby ostrzej, a nie doczekałem się Rootsów Sepultury. Może puścił to później, wyszliśmy z klubu przed 12. Poza tym było dość mało osób. I panował ziąb – to dzięki dobrej wentylacji. Jak dla mnie działała ciut za dobrze. Wychodząc przeczytaliśmy kilka plakatów. W środy organizowane są imprezy Emerald Nights. Zapowiada się ciekawie. Mają puszczać: Kata, Lux Occultę, Emperora, Tiamat i całą masę black-death-gotic-metalowych kapel.

Bywanie w klubach na różnych imprezach ma jedną zasadniczą wadę (która jednak w żaden sposób mnie nie odstrasza,0): niesamowite natężenie decybeli. Jeszcze długo po powrocie do domu czuję w całych ciele pulsowanie, a w głowie przeraźliwy pisk (czasami uniemożliwiający zaśnięcie,0). A wczoraj muzyka, ciężka i w wielu momentach smutna, płynęła przeze mnie jak rzadko kiedy. Mimowolnie moje ciało i umysł poddawały się psychodelicznym dźwiękom. No i jak można potem normalnie spać?


10:40 / 25.11.2002
link
komentarz (1)
Nie zostanę księdzem. Za słabo znam angielski. Taki oto wniosek wyciągnąłem dziś we śnie. Noc miałem mocno niespokojną. Ciągle się budziłem. Nie potrafiłem znaleźć wygodnej pozycji. Co jest o tyle dziwne, że położyłem się spać dość późno i w stanie delikatnego zmęczenia. Spodziewając się kłopotów ze wstaniem i przepędzeniem senności, zaaplikowałem sobie dodatkowo delikatną autosugestię o przebudzeniu się pełnym energii, byciu wyspanym. Może gdybym dodał, że sen mam głęboki i regenerujący... Skutek został osiągnięty – jestem wyspany i pełen energii. I zakrawa to na cud, biorąc pod uwagę ciągłe przebudzenia i przewracanie się z boku na bok. Sny również miałem niespokojne. Zapamiętałem jeden. Być może dlatego, że dziś mam test z angielskiego. Wczoraj miałem się uczyć, ale nie mogłem się zmusić.

Jestem w wielkiej hali. Przy równo ustawionych ławkach siedzi ze dwieście osób. Atmosfera panuje dziwna – ni to lekcja, ni spotkanie partyjne. W każdym razie omawiany jest test. Potem - ad hoc – zaczyna się coś na kształt egzaminu ustnego. Jestem odpytywany przy pełnej sali. Rozmowa po angielsku trwa dobre 45 minut. Potem egzaminator prosi mnie do swojej ławki po odbiór testu. Składał się z kilku ćwiczeń i krótkiego eseju. Z większości ćwiczeń „gramatycznych” dostałem prawie maksymalną liczbę punktów. Mimo sporej ilości błędów (literówek,0). Ale na drugiej stronie widzę, że jest potwornie: zero punktów za esej. Jest fatalnie napisany i zawiera masę błędów. Cały czas egzaminator, który okazał się sprawdzającym, finezyjnie mówi, że jestem osioł. Kończy kwestią: ”Nie chciałbym aby Pan został księdzem. Sam Pan widzi... te wszystkie literówki. Jak Pan zostanie księdzem to ja się załamię”.

Oficjalnie zatem oświadczam: Ze względu na słabą znajomość języka angielskiego w piśmie, co uniemożliwiłoby mi poprawne głoszenie ewageliji wszelakich, ewentualnie nowych spisywanie, ogłaszam Wszem i Wobec, że księdzem nijakim nie ostanę. I bogom niechaj będą dzięki! Amen.


22:51 / 23.11.2002
link
komentarz (2)
Dzień nastrajał do spacerów. Tkwienie w zamkniętych pomieszczeniach utrudniało oddychanie. Po angielskim wybrałem się na króciutki spacer po Centrum. Miła pogoda – ciepło, delikatny wiaterek, wilgotno. Zaczynało kropić. Wstąpiłem do Empiku. Miała ukazać się nowa książka Andrzeja Pilipiuka - Weźmisz czarno kurę, kontynuacja przygód Jakuba Wędrowycza. Niestety jeszcze się nie ukazała, albo jeszcze nie zdążyli wyłożyć na półki. Znalazłem za nową książkę Anne Rice z cyklu Kronik Wampirzych - Pandorę. Zaczyna się obiecująco. Jutro wgłębię się w przygody kolejnej przedstawicielski tego niesamowitego rodu. Wątek wampirzy znowu wrócił na pierwsze miejsce wśród moich kulturowych penetracji. Wczoraj obejrzałem nowy film Johna Carpentera - Vampires: Los Muertos, sequel znanych szerzej Łowców wampirów (ang. Vampires ,0). I znowu Polacy się popisali pomysłowością – sequel ma w polskiej wersji dokładnie ten sam tytuł, co film bazowy. Nie będę dziś eksplorował wątku wampirycznego. Nie mam natchnienia do ułożenia tych kilku myśli w bardziej sensowną całość.

Dzisiaj oblewałem w wąskim gronie nowe mebelki. Co by się nie rozeschły. Było miło, choć krótko. Odprowadziwszy znajomych na przystanek, spotkałem dawno nie widzianą parę. Losy naszej znajomości są mocno skomplikowane. Sedno tkwi w tym, że są szczęśliwym małżeństwem. W sumie to chyba staliśmy dobre pół godziny na ulicy. Następnym razem spotkamy się w jakimś lokalu. Pogadaliśmy trochę, pośmialiśmy się. Trzeba mieć Pecha, żeby znalazłszy pracę po dwóch latach bezowocnych poszukiwań, zlikwidowali firmę... Nowe wytyczne z Berlina. Przynajmniej zdobył jakieś doświadczenie, wyszedł do ludzi. Najbardziej się zdziwiłem na wieść, że zapisał się na Aikido. Jest zadowolony. Skąd ja to znam...


15:29 / 22.11.2002
link
komentarz (2)
Kochany pamiętniczku,
Jestem zdegenerowanym człowiekiem, o ile w ogóle zasługuję na miano człowieka. Jestem chory umysłowo, nienormalny, ześwirowany – krótko mówiąc: wariat, zdegenerowany wariat, którego powinno się zamknąć w psychiatryku albo pokazywać w cyrku ku uciesze gawiedzi... I tylko się zastanawiam, jak to się mogło stać, że zwariowałem? Odpowiedź na to pytanie nie jest trudna. Zacząłem poznawać siebie. Odkrywać niezbadane rejony. Prowadzić dialog z podświadomością. Wyruszając w taką Wędrówkę, człowiek nie zdaje sobie sprawy jakie demony spotka – nie w świecie zewnętrznym, a w nim samym. Ja też spotkałem demony. Trudne sztuki i wytrwałe. Jednemu ukręciłem łeb, ale w jego miejsce urosły dwa nowe. Teraz przyjąłem inną taktykę. Okopaliśmy się i prowadzimy wojnę pozycyjną. Linia frontu zdaje się być stabilna. Czasami jednak przesuwa się. Czasami uda mi się wyrwać kawałek terenu, czasami ustępuję pod naporem pożądań.

Kochany Pamiętniczku,
Nie wystarczy uświadomić sobie skryte pożądania. Tak, jak nie wystarczy wejść na Górę. Z Góry trzeba zejść. Uświadomienie nieświadomego rozszerza horyzont. Widzimy więcej, więcej wiemy. Uzyskując taką perspektywę, możemy śmiało i z podniesioną głową ruszyć przed siebie, ponieważ zejście w dół nie oznacza cofnięcia. Choć oczywiście może. Zawsze można wrócić na stare śmieci, zachowując w pamięci wspomnienie wspaniałego widoku i wspomnienie szans, przed którymi stanęliśmy, a z których nie skorzystaliśmy. Powroty są trudne. Jak bowiem dopasować nowego siebie do starych struktur? To zupełnie tak, jakbyśmy po 10 latach próbowali wcisnąć się w garnitur czy sukienkę z pierwszej komunii. Przekroczyć Górę i pójść dalej, w teren nam znany ledwie w zarysach, nie jest łatwo. Trudno odrzucić pamięć o spokojnych czasach, o wygodnym i przewidywalnym życiu. Można pójść bez celu, można sobie cel obrać. Kolejne wyzwania, kolejne Góry, morza, rzeki.

Gdzie w tym wszystkim, Kochany Pamiętniczku, miejsce dla mnie? Ja się wybrałem w podróż na szczyt Góry. Tyle wiem. Rozszerzyłem horyzonty – poznawałem siebie i świat wokół. Chłonąłem wiedzę. Gdzie mnie to doprowadziło? Na mapie górzystych metafor trudno jest mi się odnaleźć. Nie widzę też w tym większego sensu. Być może kiedyś się nad tym zastanowię. Teraz idę. Przed siebie. Mam swoją Pasję, w której się realizuję. Mam swoje zainteresowania. Jednym się one nie podobają, inni są zaciekawieni. Wchodzę w różne sytuacje. Niedawno zapytano mnie: Po jakich slumsach się szlajasz? Po różnych. Jestem niemiłosiernie ciekawski. Chłonę świat. Napawam się pięknem i brzydotą. Żyję rzeczywistością stale zadziwiany jej różnorodnością. Prowadzę tez wojnę. No cóż, czasami trzeba walczyć. Nie uznaję popularnej ostatnio doktryny, że żeby być szczęśliwym, trzeba się zaakcteptować. Owszem – uświadomić sobie, ale to od nas zależy, czy przyjmiemy to, co odkryliśmy, czy odrzucimy. To konstytuuje nas jako ludzi – możliwość wyboru. A także prawo do popełniania błędów. Czasem bolesnych.

Tak czy inaczej, Kochany Pamiętniczku, jestem degeneratem. Dlatego, że posiadam wiedzę (nie całą wiedzę, a jakiś jej fragment, oparty na faktach i naukowych badaniach, a nie ideologicznych czy religijnych fantazjach,0), że odważyłem się poznawać siebie i ludzi wokół mnie. A może jednak tkwię w jakiejś nowej iluzji? To też możliwe. Prędzej czy później i tak się o tym dowiem. A jeżeli już siedzę w jakiejś myślowej klatce, to przynajmniej nie w tej samej co kilka lat temu.

Inspiracją do tego zapisu są przeczytane dzisiaj słowa:

”Normalne jest to, że facet odczuwa pociąg seksualny do kobiety i odwrotnie. Homoseksualizm był, jest i będzie ale nie można powiedzieć aby to było normalne. Jesteśmy częścią natury a w świecie zwierząt samce nie kopulują ze sobą, samice nie odczuwają do siebie pociągu, samce nie gwałcą samic, dorosłe osobniki nie kopulują z niedojrzałymi "dziećmi", żadne zwierzę nie jest "nekrofilem" itd. I to jest normalne. Tak samo jak to, że po nocy jest dzień i wschodzi słońce. Tak jest urządzony świat. Taka jest natura. To jest normalne. Tylko człowiek w swej degeneracji łamie prawa natury i robi z tego normę.”

Powyższy tekst nie był adresowany do mnie i nie dotyczy mnie sensu stricto. O środowisku gejowskim mam dość negatywną opinię. Jednak jakoś wpisuję się w świat ludzi zdegenerowanych już choćby przez sam fakt zainteresowania „dziwnymi” zjawiskami społecznymi. Ba! Czasami wchodzę w ten świat, bawiąc się kulturowymi archetypami, ot choćby prowadząc w Sieci swój pamiętnik (z cynizmem nazywany dziś przeze mnie „Kochanym Pamiętniczkiem”,0), uczestnicząc w wampirycznych i nieco zblazowanych imprezach. I chcę więcej. Ta dolina, w której obecnie zamieszkuję, fascynuje mnie i chcę ją zgłębić. Wiem, że naturalną reakcją ludzi sklatkowanych, jest agresja. To naturalne. I jestem na to przygotowany. Ale już dawno nie spotkałem się z czymś podobnym. Z czymś, co nawet na ułamek milimetra nie wystaje poza ramy programu nauczania biologii w podstawówkach (już nie wspomnę o znajomości kultury starożytnej Grecji, Rzymu i innych,0). A to jest tak, jakby (przejaskrawiając,0) ktoś posiadając wiedzę z XIX wieku próbował zostać profesorem w roku 2002. I jeszcze na tej „solidnej” podstawie śmie oceniać ludzi.

Kochany Pamiętniczku,
To jest tak żałosne, że już nawet sam nie wiem, czy bardziej mi się chce śmiać czy płakać. Nie czuję powołania do uświadamiania ludzi. Do otwierania im oczu. Niech sobie tkwią w swoich norkach. Ja będę się rozkoszował życiem.


00:53 / 22.11.2002
link
komentarz (0)
Co za dzień! Co za dzień! Zaczął się zwyczajnie, a kończy radośnie ponad wszelką miarę, po drodze zahaczając o przygnębienie i ból głowy. Po kolei. Pierwsza noc w nowiutkim łożu (inaczej nazwać nie można; „łóżko” nie oddaje ogromu rzeczy...,0). Wszyscy powtarzali (wg mnie to raczej chodzi o nowe miejsce, czyli nowe mieszkanie, ale mniejsza o drobiazgi...,0): zapamiętaj sen, koniecznie zapamiętaj, bo to się może sprawdzić. A jakże. Śniło się i to jak! Całe szczęście udało mi się zatrzeć szczegóły, w tym poczucie zapachu... Podobno, gdy ktoś we śnie wdepnie w psią kupkę, to będzie miał więcej pieniędzy. A co znaczy, gdy komuś się śni, że takąż (no, nie psią oczywiście...,0) sam wydala? Nie chcę chyba wiedzieć. Po raz pierwszy przyśniły mi się sny (dwa,0), o których chcę jak najszybciej zapomnieć. Z tego tez powodu pominę tu opis bardziej szczegółowy. Te kilka zdań wystarczy.

Poza wspomnianymi niespodziankami, spało się niesamowicie wygodnie. Wstałem co prawda z trudem, ale bardzo szybko doprowadziłem się do stanu pełnej używalności. W pracy spadła na mnie ... fura roboty. Nowy temat... khem... finansowy... O wczesnoporannej kawie przypomniałem sobie dopiero około 10. Na chwilę wyrwała mnie z raportowo-tabelkowo-komputerowego transu sekretarka – nie zgodziłem się na zastępstwo w okołosylwestrowy tydzień. Mowy nie ma. Nie dlatego, że jestem złośliwy, ale już i tak zastępować w tym czasie będę jedną osobę, a wołem pociągowym na 3 etatach nie mam zamiaru zostać. Dwa lata z rzędu dałem się tak wrobić, ale nie tym razem.

Wróciłem do czekających niecierpliwie aplikacji. Potem oprzytomnił mnie delikatny głód. Zjadłem i wypiłem herbatkę, nie przerywając pracy. I nagle poczułem potworny ból głowy. Rzadko miewam takie dolegliwości. Dwa, trzy razy w roku, nie licząc kaca. Ledwo siedziałem, a czaszka powoli zaczynała eksplodować. Dostałem też natychmiast światłowstrętu, a słuch wyostrzył się tak, że nawet delikatne dźwięki na granicy słyszalności wydawały się istną orkiestrą dętą. Na dokładkę mocno fałszującą. Po omacku wziąłem aspirynę i popiłem szybko zaparzoną kawą. Trochę pomogło. Nie cierpię prochów, ale robota się paliła.

Po skończonej pracy, pozbyłem się kolejnych 5 stów za angielski. Niespiesznie przespacerowałem na Nowy Świat, na przystanek. Zastanawiałem się, czy po powrocie do domu zwinąć się w kłębek i cierpieć, czy może spróbować zasnąć, czy też zmusić się do pójścia na trening. [hmm, właśnie leci Tool w mtv... ubóstwiam ten kawałek] Tak sobie myślałem, ćmiłem ostatniego z paczki menthola i... i zaczepił mnie podchmielony gościu. Wszystko wróciło. Strach, wściekłość. Ale właściwie to myślałem tylko o dwóch rzeczach: co zrobić, żeby się stamtąd szybko zmyć i czemu, do licha ciężkiego, on stoi od strony uszkodzonej nogi... Poprosił o pieniądze, bo mu zabrakło złotówki na piwo (jeszcze nie wypił tego, co miał,0), potem o papierosa. Jednocześnie dość wymownie ściskał pięść. Odmówiłem. W sumie powiedziałem tylko tyle: sorki chłopie, ale masz dziś pecha, nie mam, przy okazji wykonałem jakiś nieokreślony gest. Spojrzał na mnie. Prosto w oczy. Nie spuściłem wzroku. Uśmiechałem się. Rzucił: to się zaraz okaże. Odszedłem. Wsiadłem w pierwszy lepszy autobus. Nogi się pode mną uginały.

Być może moje zachowanie można określić jako nadreakcję. Być może jest niezrozumiałe. Być może ktoś powie, że jestem strachliwy leszcz. Niech mówi. Wiem, że mam lekką paranoję. Jest ona reakcją na kilka wydarzeń. Nie tylko tego, do którego co jakiś czas wracam. Pracuję nad tym.

Do domu wróciłem zmęczony, wściekły. W głowie mi ponownie łupało. Zjadłem, wziąłem jakiegoś procha i położyłem się na chwilę. Nie miałem zamiaru spać. Chciałem poleżeć kilka minut w ciszy, z zamkniętymi oczami. Pomogło. Poszedłem na trening... I to chyba była najlepsza decyzja tego dnia. Dałem z siebie wszystko. Wpadłem w treningowy trans. Jedyną rzeczą, którą odpuściłem pod sam koniec to jiyu-kumite (wolna walka,0). Wszystko robiłem z pełną siłą. Nawet boczne kopnięcia. Z obrotem. Pot ze mnie ściekał, a radość z serca promieniowała nie tylko na całego mnie. Na cały świat. O! Bogowie! Jak ja KOCHAM to uczucie!!! To moja Droga. To moje Życie.

Wpadłem w euforię. Energia mnie po prostu roznosiła. Jechałem jak wariat, prawie rozbijając samochód... To mnie trochę ostudziło. Ale nie zepsuło humoru. Jeszcze wizyta u znajomej. Pogadaliśmy. Wypiliśmy – ona piwo, ja colę. A teraz idę spać. Chyba najwyższa pora.


00:28 / 20.11.2002
link
komentarz (3)
Pada mgła. Dosłownie. Nie kłębi się, nie snuje – a pada. Widać to wyraźnie w smugach sodowego światła ulicznych latarni. A na miano deszczu nie zasługuje. Przyjemna, wilgotna, nocna atmosfera. Mimo zabiegania meblowego nie straciłem z oczu otaczającego świata. Niestety, zaledwie go zauważam. Niedzielę i poniedziałek przesiedziałem głównie w pomieszczeniach, ciesząc się krótkimi chwilami „pomiędzy” różnymi zajęciami. Szkoda. Pogoda dość nietypowa jak na te porę roku. Słońce, ciepło, delikatnie muskający policzki i dłonie wiatr – to wszystko domaga się spaceru. Muszę go jednak odłożyć na bliżej nieokreślony czas. Może nie ochłodzi się zbyt szybko.

Wieczorem zadzwoniła G-ka. Trafiła beznadziejnie. Zarobiony po łokcie odpłynąłem myślami od spraw bieżących i nagłe skupienie się na dziwnych podchodach stanowiło problem. Ojciec oczywiście wygadał (on odebrał telefon,0), że składam nowe meble. Wywołało to potok słów, których myślą przewodnią było: a skąd masz na to pieniądze, przecież niedawno mówiłeś, że ci się kończą? Ugryzłem się w język. Nie warto robić awantury o drobną impertynencję osobie, którą się zna 20 lat. No mam. Miesiąc temu nie miałem – teraz mam. Pracuję – zarabiam. To chyba nie jest takie trudne do zrozumienia. Poza tym od czego są kredyty? Złodziejskie bo złodziejskie, ale można skorzystać. Ale na tym nie koniec. Zamiast poprosić – jasno i otwarcie – czy mógłbym ją dokształcić w obsłudze komputera, zaczęła robić wywiad, co robię w weekend. No a skąd ja mam wiedzieć? To dopiero za trzy dni. W sobotę mam zajęcia. W niedzielę idę do Nemo. Znajomi w międzyczasie wyrazili chęć spotkania się. Nie wiem nic konkretnego, ale chciałbym się z nimi spotkać. Oczywiście dopiero pod sam koniec rozmowy dowiedziałem się, o co jej chodzi. I nie ma problemu. Nie cierpię takich podchodów. To jest w czystej postaci manipulacja, polegająca na zagonieniu „ofiary” w kozi róg posiadania czasu – wtedy nie można powiedzieć nie mogę, a nie chcę zostanie wiadomo jak odebrane. W takich sytuacjach nawet moja wysoka asertywność zawodzi. Chyba muszę z nią o tym porozmawiać.

Aneks do Raportu
Ledwie zdążyłem napisać Raport, gdy odkryłem, że moi rodzice po cichu, w tajemnicy i totalnej konspiracji zaczęli składać stolik. Nie mogli się powstrzymać. Dziwni są ci ludzie. Ale dzięki temu jutro już tylko szafa i łóżko.
Tak sobie pomyślałem, wpatrując się w padającą mgłę, że dziś ostatni raz prześpię się na mojej starawej wersalce... Kiedyś należała do mojej Babci. Przechorowała na niej swoje ostatnie dni. Na niej wydała ostatnie tchnienie. Nigdy mi to nie przeszkadzało. I nie przeszkadza nadal. Jednak przyszedł jej, wersalki, czas – spocznie tymczasowo w pokoju w piwnicy.
Koniec Aneksu

Z OSTATNIEJ CHWILI:
Pękła mi poduszka!!! No normalnie wzięła i pękła niczym balon! O rzesz kurwa mać!!! :,0) Przy wzruszaniu... No mam CAŁY POKÓJ w PIERZU !!! Histerycznym śmiechem chyba obudziłem pół osiedla... :,0),0),0) Zafundowałem sobie śnieg w pokoju... Właściwie to chyba powinienem płakać, ale co spojrzę na ściełający się WSZĘDZIE biały puch, to mnie skręca ze śmiechu...


20:41 / 19.11.2002
link
komentarz (2)
Raport z Placu Boju

Na skutek zmiany wczorajszego planu:
Z pokoju nie wyjechał ani jeden mebel.
Złożone zostały: biurko, szafa (konieczne drobne poprawki; chyba sam Diabeł ją konstruował, nijak nie można rozgryźć sposobu regulacji zawiasami i wysięgnika sterującego składanie się skrzydeł,0), regał wysoki, regał niski, regał na wieżę, półeczka na biurko, półka nad biurko, stolik pod telewizor.
Czekają cierpliwie (w odróżnieniu ode mnie,0): łóżko, szafa i stolik pod kawę.

Zadania na dzisiaj: poupychać w i na nowych książki, pudełeczka, dokumenty i tym podobne akcesoria „pierwszej potrzeby” (reszta czeka w piwnicy,0) i ... spać.
Zadania na jutro: dokończyć upychanie, wynieść wszystkie starocia, złożyć, co nie złożone, poustawiać wszystko na swoje miejsca.
Uroczysta premiera: planowana na jutrzejszy wieczór.
Środki zapobiegawcze przeciw rozsychaniu się mebli: wódka, whisky, piwo. I Pronto – do użytku bezpośrednio nameblowego...

Koniec Raportu


23:35 / 18.11.2002
link
komentarz (2)
Przywieźli. Jest tego tyle, że nie wiem, czy wszystko pomieszczę. Na razie zajmuję się składaniem. Pierwszy moduł biurka, z szufladami składałem ponad godzinę, drugi – już tylko kwadrans. Myślę, że będzie coraz lepiej. Kwestia poznania specyfiki mebli. W trakcie składania biurka, nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że jest to mebel pancerny. Kołki, wkręty, klej, specjalne zameczki nakręcane... Oczywiście nie składam sam. Bez pomocy ojca raczej zajęłoby to znacznie więcej czasu. Albo po prostu zapłaciłbym za złożenie. Ale nie chodzi o oszczędność. Przy okazji się czegoś nauczę.

Mam nadzieję, że uporam się z całością w dwa dni. Tyle wziąłem urlopu. Jutro planuję dokończyć biurko, złożyć szafę i łóżko. Czeka mnie również, co się rozumie samo przez się, wyniesienie dokładnie wszystkich starych mebli. Nie ostanie się nawet jedna sztuka. Zapowiadają się pracowite dwa dni. Jest tez jeszcze jeden plus w tym wszystkim – ucieknę od codziennej rutyny. Co prawda na chwilę, ale taki psychiczny odpoczynek jest mi niezbędny. W sumie nie byłem w tym roku na urlopie.


21:08 / 17.11.2002
link
komentarz (0)
Męczący weekend. Godzinę temu wróciłem z obiadu u teściowej mojego braciszka. Niedawno kupiła sobie nowe mieszkanie. Całkiem przestronne i ładnie urządzone. Na obiad podano gęsie udka. Przepyszne. Dawno nie jadłem gęsi.

Jutro wieczorem mają przywieźć meble. Wczoraj załatwiłem ostatnie formalności. Znając siebie, nie zasnę dopóki nie zmontuję przynajmniej biurka. Czeka mnie miła zabawa. Chyba wezmę ze dwa dni urlopu. No może jeden. Inaczej mógłbym się zabrać do składania dopiero w następną niedzielę. Ciekaw jestem jak to wszystko będzie wyglądało. No i jak będzie mi się spało na nowym łóżeczku. Jestem przyzwyczajony do szerokich łóżek. Wersalka, na której sypiam od ładnych 10 lat, ma 110 cm. Nowe łóżko – 140. Szanse na zagubienie się we własnym łóżku wzrosną. Zastanawiam się, czy nie wbić w ścianę dwóch haków... głównie w celach ozdobnych, choć nie jest powiedziane, że nie wykorzystywałbym ich w celach bardziej egzotycznych.

Jakiś czas temu wpadłem na pomysł, aby ozdobić ściany sypialni japońskimi grafikami erotycznymi. Myślę, że to dobry pomysł. Musze porozmawiać z moją przyjaciółką, czy nie zechciałaby narysować kilka małych grafik. Nie chciałbym wieszać na ścianach reprodukcji czy zdjęć. A całość wyglądałaby dość oryginalnie.


21:08 / 16.11.2002
link
komentarz (3)
Właśnie otworzyłem sobie puszeczkę schłodzonego Heinekena. Może nawet ciut za mocno schłodzonego. Wieczór zapowiada się niezbyt ciekawie. Pewnie znowu pójdę spać o 22. Ostatnio stało się to normą. Coś za coś. Stałem się bardziej aktywny w dzień. To wymaga nieco dłuższej regeneracji, a przy moim zamiłowaniu do spania... W sumie tylko jedna rzecz odpręża i regeneruje mnie lepiej od spania. I nie jest to trening... Ten zaliczam do aktywności stricte dziennych. Ale jak tak sięgnę pamięcią wstecz i odkurzę starawe wspomnienia, to szczytowe zrelaksowanie też osiągnąłem / osiągnęliśmy w blasku dnia...

W nocy „zaliczyłem” serię snów. Sen #1: jestem u siebie w domu, z rodziną; dzwoni kolega z podstawówki; on i jego dziewczyna są ścigani przez rządną krwi bandę wyrostków; ukrywają się na tyłach jakiejś posesji. Sen #2: identyczne okoliczności; tym razem banda rządnych krwi wyrostków jedzie kilkoma samochodami po mojej ulicy; dopadli jakiś inny samochód i chcą pozbyć się właścicieli; wybiegam przed dom; niedoszłe ofiary uciekają jednak teraz to ja staję się centrum zainteresowania; kilku z nich (trzech?,0) podbiega do mnie; jeden z samochodów taranuje słupki od furtki (furtka nie istnieje w tym śnie, ostały się jedynie słupki,0); zaczynają mnie bić; z opresji ratuje mnie brat, z niezwykła zręcznością i celnością posługujący się kijem baseballowym.

Sen #3: idę wąską uliczką w stronę głównej ulicy; tuż przy jej końcu widzę biegającego ogromnego rottweilera; jest za płotem z grubych kątowników, ale zaraz jest otwarta brama; właściciel zamyka ja w ostatniej chwili; idę dalej, pies biegnie, znowu otwarta brama... i tak jeszcze raz, a potem jest już główna brama, właściciel szybkim ruchem ręki zatrzaskuje ją, ale zbyt mocno i brama otwiera się na druga stronę; pies wybiega i rzuca się na mnie – najpierw do twarzy, ale delikatnie (nieźle powiedziane!,0) odpycham go, stoję w miejscu, pies nadal atakuje, tym razem łapie szczęką za dłoń – wysunąłem ją, że nie dobrał się do brzucha lub czegoś bardziej cennego; znowu atakuje twarz – chce wygryźć mi kawałek policzka; pojawia się właściciel, ze dwóch ochroniarzy i treser psa; treser odciąga psa ode mnie, dając mu swoją rękę; właściciel zapewnia mnie, że to standardowa i jedyna procedura na uratowanie mi życia i była już kilka razy sprawdzana; wiem, że treser ma dużą wiedzę; ogólnie ma obrzydliwy wygląd, kaprawe oczka, łysa główka, pomarszczona skóra na twarzy i brakuje mu kilku zębów; nagle pies atakuje go ze zdwojoną siłą i dobiera się do twarzy tresera – odgryza mu kawałek policzka; ja próbuje w tym momencie odejść, zawrócić; pies zauważa to jednak i atakuje mnie, skacze w kierunku głowy; widzę tabliczkę na płocie, na której napisane jest różowymi literkami, że posesji strzeże zły pies, a jego ofiary wynoszone są na noszach, o ile przeżyją... Budzę się. Ale spokojny, bez strachu czy czegoś takiego.

Był jeszcze jeden sen, ale trudno jest mi określić, czy śnił się jako pierwszy, drugi i trzeci. Oznaczenia powyżej użyte nie uwzględniają tego snu. Sen #3 był na pewno ostatni. Sen #4 pamiętam jedynie fragmentarycznie. Wiem, że para uprawiała seks w kabinie toaletowej, jednej z dwóch. Ja i jakaś kobieta (żona tamtego?,0) idziemy do drugiej, ale zaraz wychodzimy, pierwsza para też; ja go chyba śledziłem, tak czy inaczej dziewczyna, która się z nim seksiła, patrzy na mnie i wychodzimy stamtąd w celu... ogólnie wiadomym; chyba była prostytutką. Więcej nie pamiętam, a i te obrazy są bardzo rozmazane i nie jestem pewien, czy w trakcie porannego przypominania nie przekręciłem jakichś faktów i szczegółów.

Zgodnie z wyznawaną przeze mnie zasadą mówienia o rzeczach z pełnym profesjonalizmem, czy powinienem wypożyczyć jakiś film, kupić książkę porno, żeby ocenić, czy Życie... jest, czy nie jest pornografią? Nurtuje mnie to od wczoraj.

Piwo się skończyło...


15:44 / 15.11.2002
link
komentarz (0)
Ufff. Wreszcie chwila wytchnienia. Czas na drugą kawę i papieroska. Dziś paliłem zdrowotnie – ciąg wizyt różnych mniej lub bardziej Pań, powodował, że dym trafiał do atmosfery nieprzefiltrowany przez układ oddechowy. Kiedyś rzucę.

Dzisiaj obudziłem się wyjątkowo wyspany i wypoczęty. Wiem, że śniłem. O czym, niestety nie pamiętam. Od wielu miesięcy nie czułem rano takiej rześkości i świeżości. Umysł płynnie i bez zbędnych opóźnień przeszedł na dzienny tryb funkcjonowania. Może to efekt wczorajszych zakupów. Złożyłem zamówienie na meble. Mają być w przeciągu 10 dni. Z fotelami na razie się wstrzymałem. Najpierw chcę poustawiać mebelki i zobaczyć ile miejsca mi zostanie. Od tego zależy jakie fotele zakupię. Jak mało, to będę zmuszony kupić lekkie foteliki na wyginanych, drewnianych poręczach. Zajmują mało miejsca, są lekkie, więc łatwo się je przesuwa. Do siedzenia w sam raz, ale nie do końca spełniają moje wymagania. Jeśli zostanie miejsca więcej, to zdecyduję się na pełne, klasyczne fotele. O ogromniastych fotelach, w których wygodnie można się zwinąć w kłębek, raczej mogę zapomnieć. Bywa. Myślę, że przy sprzyjających okolicznościach całość będzie gotowa przed świętami (na fotele czeka się do 4 tygodnie,0).

Dopiero wczoraj skończyłem czytać Życie seksualne.... Może powinienem napisać jakąś krótka recenzję. Choć w sumie wiele spraw już poruszyłem. Wspomniałem o najważniejszych problemach. Zaś zabawa w psychoterapeutę pani Catherine jakoś mi się nie uśmiecha.


22:30 / 14.11.2002
link
komentarz (2)
Widzę jak powoli rozpada się wspaniały gmach „struktury motywacyjnej”, jaką skonstruowałem dwa lata temu. Pierwsze rysy pojawiły się już w maju, kiedy nie udało mi się na czas wyrobić paszportu i nie wyjechałem na obóz do Czech. Ale potem ciężko ćwiczyłem. W czerwcu zdałem egzamin na kolejny pas. Potem, niestety, spotkałem na swej drodze trzech dresów. Wiele się nauczyłem, nie powiem – to była lekcja, jakiej nigdy wcześniej nie miałem okazji pobrać. Tyle że „przy okazji” uszkodzili mnie – naderwane więzadła i pęknięta torebka stawowa w kolanie. Nic zagrażającego życiu. Są ludzie ciężej doświadczeni przez los. I żyją pełnią życia. Przy ich problemach, moja kontuzja to błahostka. Ale jest. Niestety. Przez tygodnie widziałem jak powolutku kruszy się to wszystko, co osiągnąłem. A kosztowało mnie to bardzo wiele wysiłku – tak fizycznego, jak i psychicznego. Nie wszystko przychodzi mi łatwo. Są rzeczy do których mam dwie lewe ręce. Mam beznadziejną koordynację ruchową i wyuczenie się każdego nowego ciosu, kopnięcia, bloku, kata zajmuje mi sporo czasu. Być może jestem zbyt krytyczny w stosunku do siebie, ale staram się robić wszystko jak najlepiej. Na treningach daję z siebie wszystko... Dawałem z siebie wszystko. Teraz muszę uważać, żeby przypadkiem nie zrobić jednego fałszywego kroku. Nie skupiam się na ćwiczeniach. Nie potrafię. Jeszcze kilka miesięcy temu wpadałem w trans. Zupełna izolacja. Byłem tylko ja i cios, ja i kopnięcie, ja i partner. I głos senseia. Świat nie istniał. A teraz? Nie ma. Prysło, niczym mydlana bańka. Każdy powód jest dobry, żeby nie iść na trening. Boję się. Chyba po prostu boję się.

Uwikłanie w rzeczywistość daje mi radość. To prawdziwe życie. Jak kiedyś powiedziałem swojemu przyjacielowi: mam dość czytania o życiu, chcę żyć. Było to podsumowanie naszych wieloletnich dyskusji oraz rozmów na liście dyskusyjnej [lotos], poświęconej sprawom duchowości, poszukiwaniu oświecenia i tym podobnym. Problemem tych ludzi było to, że w swej pogoni za mitycznym oświeceniem, iluminacją, czy jakkolwiek to nazwać, stracili zdolność radowania się światem. Czytali, jak żyć szczęśliwie, zamiast szczęśliwie żyć. Jednocześnie zdewaluowali, głównie w swoich oczach, samą ideę oświecenia.

Karate było moim oświeceniem. Już w trakcie pierwszego treningu stało się pasją mojego życia. I życie to ocaliło. Byłem wtedy na poważnym zakręcie. Pustka i wypalenie. Byłem pustą łupiną. Jakimś pieprzonym zombie. Najtrudniejsze są początki. Przerażały mnie perspektywy pompek na kościach, walk. Takie miałem wyobrażenie o wschodnich sztukach walki – dlatego stworzyłem to, co nazywam „strukturą motywacyjną”, która przekształciła negatywną wymowę obrazu w pozytywną. Sam obraz zaś jest jak najbardziej adekwatny do rzeczywistości. I to w tym jest właśnie najpiękniejsze – pot, wysiłek, zmęczenie. Cały świat kręcił się wokół dojo (sali treningowej,0). Reszta świata stanowiła jedynie nieistotny dodatek.

A teraz? Widzę jak moja pasja zamiera, rozpada się na kawałki. Jak to powstrzymać? Pożądam zmęczenia przekraczającego granice bólu. Brakuje mi tego, jak niczego innego na świecie. Ja po prostu nie mogę osiągnąć spełnienia... Być może nie potrzebuję pisać na kartce plusów i minusów. Liczbowo plusy przeważają, gatunkowo niestety jest odwrotnie. Nieistotne. Teraz, gdy piszę tę notkę, wydaje mi się, że już wiem, od czego zacząć. A to dużo, choć początki są – każdy wie jakie...


16:06 / 14.11.2002
link
komentarz (2)
Materiały, skrupulatnie przygotowane – przekazane. Notatka na razie wylądowała w teczce. Nieścisłości są i to spore, ale nie aż tak strasznie wielkie i dotyczą głównie jednej części. Nie zmienia to faktu, że trzeba sprawę wyprostować. Na szczęście zgniłe jajeczko nie leży u nas. Niestety zaś – ja je muszę obrać. Przyrządzić, oporządzić, przyprawić, podać do stołu i sprawić (chyba jakimś magicznym zaklęciem,0), żeby zostało skonsumowane...

Już drugi dzień obśmiewam się ze współpracowników. Jakoś tak wychodzi to samo z siebie. Próbują się czepiać, zwalać winę za niedoinformowanie, za pomieszanie papierów. Spychologia stosowana. Tłumaczę podstawowe zasady działania biura, podziału kompetencji i śmieję się. Jawnie i prosto w twarz. Są tak zabawnie zagubieni. Widząc mój uśmiech, tracą resztki gruntu pod nogami. Zaczynają rozmowę z pozycji siły, świętego oburzenia, by po kilku chwilach stać się biednymi petentami.

Od kilku dni mam rozdwojony nastrój. Jestem zarazem radosny i smutny, szczęśliwy i przybity, otwarty i wyalienowany. To chyba zmęczenie. Ale przecież, z drugiej strony, tryskam energią. Są sprawy, które mnie martwią. Nie wszystko jest takie piękne, nie wszystko jest różowe.


21:15 / 13.11.2002
link
komentarz (4)
Sprawa zaczyna coraz bardziej cuchnąć. Muszę delikatnie stąpać, żeby przypadkiem nie przesiąknąć tym biurokratycznym smrodkiem. Dziś pół dnia przeglądałem papiery, dokumenty i pisałem notatkę. Jutro przystąpię do sporządzania tabel i wykresów. Potem to wszystko przeanalizować. Potem wnioski, choć te mogę wysnuć już teraz. Nie wiem, czy nie będę musiał sięgać do archiwum. 50 teczek do przejrzenia, a tylko po to by uzyskać wreszcie dokładne daty, których na dzień dzisiejszy nikt nie jest w stanie mi podać. Następnie wszystko trzeba będzie skorygować i wyprowadzić na prostą. Notatka końcowa i archiwizacja całej sprawy. Dwa tygodnie ciężkiej tyrki, tylko dlatego, że ktoś zapomniał na czas skontrolować. A to, że wszystko po zamknięciu musi błyszczeć, to już moje zboczenie. Ciekawe, czy ktoś nie będzie przypadkiem chciał urwać mi głowę.

Wczoraj wieczorem tak się podjarałem meblowaniem, że tylko szklaneczka czarnego Jasia Wędrowniczka uratowała moje serce przed zawałem. Trunek wyborny. Czerwony, Ballantine’s czy Jim Beam to przy Black Label ’u podłej jakości bimber. W sumie nie powinienem się dziwić – odmiany whisky, z których sporządza się czarnego, leżakują minimum 12 lat, a czerwonego „zaledwie” 3. Chyba zacznę zgłębiać tajniki produkcji różnych alkoholi, to autentycznie fascynujące. Szczecińska Starka zależnie od gatunku leżakuje w dębowych beczkach od minimum 10 aż do 50 lat. Straty alkoholu są w tym czasie niebotyczne, nawet do 50%. No ale bez tego nie uzyskałoby się tak zacnego trunku o niepowtarzalnym smaku i aromacie.


12:55 / 13.11.2002
link
komentarz (2)
12-11-2002 | godz. 21:18

Zamarznięte szyby, zamarznięty zamek, zamarznięte spryskiwacze... Jak już udało mi się doprowadzić samochód do względnej używalności (czytaj: cokolwiek widziałem,0), zauważyłem, że wskaźnik paliwa pokazuje mniej niż zero... Zapomniałem wczoraj zatankować. No więc zamiast na trening - pojechałem na stacje benzynową. Heh, niepowtarzalny urok zimy.

Dzień rozpoczął się sennie. Ciągnął się niczym jakaś bezsmakowa ciągutka. Szary, bury, bez wyrazu. Trochę roboty. Kilka spraw pilnych do załatwienia przed końcem tygodnia. Całe szczęście wpadłem na pomysł, żeby po pracy pojechać do sklepu meblowego, celem wypatrzenia jakiegoś porządnego biurka. Niektórzy po skończeniu szkoły palą zeszyty i książki. Ja po ukończeniu studiów wypieprzyłem biurko. Nie mogłem na nie patrzeć. Nie to, żebym nie lubił nauki. Wręcz przeciwnie. Planowałem nawet pozostanie na studiach. Życie jednak potoczyło się w trochę innym kierunku. Może za rok pomyślę o doktoracie. Ale nie o tym teraz. Biurko było stare i zniszczone. Miałem je chyba od pierwszych klas podstawówki. Poszło w ogień. Wydawało mi się, że starczy mi teraz (kiedy już nie muszę się uczyć,0) zwykły stolik pod komputer. Nie wystarcza. I mam szczerą ochotę zrobić z nim dokładnie to samo, co wcześniej z biurkiem - pociąć siekierą i spalić. Małe to to, niewygodne, no i oczywiście nie pasuje do niczego w pokoju. To akurat nie dziwne. Moje meble to zbieranina gruchotów z przeróżnych okresów socrealizmu meblościankowego i tym podobnych ustrojstw.

Roześmiałem się sprzedawcy w twarz, gdy na pytanie o biurka, wskazał mi rząd... biureczek pod komputer... Biurko powinno być duże. Takie, żebym mógł z łatwością rozłożyć na nim książki, papiery i w spokoju pracować. Kto szuka - znajduje. Znalazłem dokładnie to, czego szukałem. A nawet więcej. Samo biurko będzie wymagało drobnej przeróbki, czyli nie zamontuję drzwiczek do szafki, w której ma stanąć komputerek. Reszta jest idealna. W tym stylu znalazłem idealne inne meble. Szafki, komódki, szafę, łóżko i inne... Zachwyt. Pełen zachwyt. Oczywiście nie jest to Swarzędz, ale wreszcie będę miał urządzony pokój w jednym stylu, który mi odpowiada. Jakie będą koszty? Jeszcze nie przeliczyłem, ale powinienem ostatecznie zamknąć się w 4 - 5 tysiącach.

Meble pożądane: biurko, stolik pod telewizor (zmieści się tam też dekoder i wieża, coś na video muszę wymyślić,0), szafa na płaszcze, garnitury itp., wysoki regalik na książki, komódka, stolik, dwa fotele z czerwonymi obiciami i łóżko (200 na 140 !!! już się nie mogę doczekać!,0), ratanowy parawan (tak co by trochę oddzielić część sypialną od dziennej,0). No i jakieś drobiazgi - półki na ścianę, stolik nocny.

Czerwone fotele zmieniły zupełnie koncepcję wystroju pokoju. Na początku chciałem pozostać w kolorystyce żółto-niebieskiej. Ściany pomalowane zostały na ciepły odcień żółtego (nie do końca dojrzała pomarańcza,0). Niebieskie miały być detale - zasłony, fotele, narzuta na wersalkę i inne. Będzie inaczej. Żółto-niebieska kolorystyka nadal mi się podoba, ale jest już mocno rozpowszechniona. Czerwień zawsze lubiłem, choć to trochę burdelowy kolor. W czwartek pojadę zamówić mebelki. 10 dni i będę żył w zupełnie nowym świecie :,0)

Znane powiedzenie mówi: nie chwal dnia przed zachodem słońca. Ja odradzam stanowczo narzekanie przed zachodem. Zgodnie z zaleceniem agenta specjalnego Coopera, czasami trzeba zrobić sobie mały prezent. To nie musi być kupowanie mebli. Mimo wszystko troszkę to droga przyjemność. Na co dzień wystarczy pączek w miłej knajpce, dobra kawa, jakiś ciuch. Ważne jest by wejść do sklepu, popatrzeć - coś się podoba - kupić. Zazwyczaj tak kupuję. Nie cierpię wybierać, przebierać. Wchodzę i albo coś mi się rzuca w oczy - kupuję, albo nie - wtedy wychodzę.


21:43 / 11.11.2002
link
komentarz (0)
Wrócę jeszcze na chwilę do Szczecina. Pięciogodzinna podróż minęła bez większych sensacji. Trudno mi jednak zaakceptować fakt, że można puścić skład InterCity, gdzie w całej pierwszej klasie nie działają toalety... Z dworca odebrał mnie kierowca i zawiózł do Hotelu Neptun. Miałem 20 minut na odświeżenie się i dojechanie na kolację. Hotel, mimo szkaradnego wyglądu socrealistycznego mrówkowca, ma wysoką klasę. Ceny, jak później sprawdziłem, też są wysokie. Nie ja płaciłem rachunek, więc można się tylko cieszyć.

Na kolację zawieziono mnie do Club Grand Cru, gdzie mieliśmy zarezerwowaną tzw. bibliotekę. Pyszna kolacja – płaty łososia na przystawkę, krem grzybowy, polędwiczka po meksykańsku – w miłym towarzystwie, z ludźmi, z którymi można porozmawiać na najróżniejsze tematy. Czasem, w trakcie takich spotkań, czuję się skrępowany. Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do takich kolacji z Prezesami i innymi VIPami. Głównie pewnie z racji mojego wieku. Często, ba! – zazwyczaj, są to ludzie w wieku moich rodziców bądź starsi. Na głównej sali toczyła się rewelacyjna impreza w klimatach dyskotekowych. Bawiliśmy się przy Las Ketchup, TATU, Kylie Minogue i innych z tej półki. Garnitur i krawat trochę mnie krępował. Nie potrafiłem... nie chciałem się wyluzować tak, jak to robię zazwyczaj. I tak doczekałem się komplementu :,0) A brak wyluzowania był spowodowany dwoma rzeczami. Po pierwsze: czułem rozdarcie między dwoma światami, w których żyję – młodości i szaleństwa oraz powagi i dostojeństwa. Zgrzyt we mnie był wyraźny. Jestem pośrodku. Po drugie zaś narastało we mnie poczucie niesmaku – zachowanie niektórych osób było po prostu obleśne. Zachowywali się, jak psy spuszczone ze smyczy. Nie ma żon to zabawa na całego... Nie będę opisywał szczegółów – z trudem będę szanownym panom kiwał głową na korytarzach. Rozumiem potrzebę zabawy, rozumiem szaleństwo – ale są pewne granice i zasady. W pewnych sytuacjach trzeba się kontrolować.

Poszedłem spać o wpół do piątej. Budzenie zamówiłem na 7.45. Miałem niespokojny sen. Wszystko pulsowało, ściany wibrowały literami „C”. To nie żart. Nie doświadczyłem nigdy czegoś takiego. Bardziej to przypomina jakąś jazdę po drugach, niż efekt wypicia trzech szklaneczek czerwonego Jasia Wędrowniczka.

Mimo wszystko, w sobotę rano czułem się wypoczęty, pełen sił i energii. Nie samą pracą człowiek żyje, więc w międzyczasie skorzystałem z zaproszenia i pojechałem na wycieczkę do piwnic tamtejszej wytwórni wódek smakowych. Nigdy nie miałem okazji być w takim przybytku. Chłodne i wilgotne piwnice. Najniższy poziom był 15 metrów pod ziemią. Ceglane, wybielone ściany pokrywała delikatna warstwa piwnicznej pleśni. Zapach kilkuset tysięcy litrów alkoholu, dojrzewającego w dębowych beczkach, oszałamiał. Prawdziwa perła, którą udało się ustrzec przed upadkiem. Oczywiście mój barek znowu się rozrósł – w tamtejszego whiskacza i, oczywiście, Starkę – niezwykły trunek.

Potem już tylko praca, pośpiech i powrót do domu. Na dworzec odwiózł mnie niezwykle sympatyczny Starszy Pan, który wcześniej nas oprowadzał po piwnicach. Pokazał mi Wały Chrobrego. I obwiózł po tamtej okolicy, nie skąpiąc szczegółowych informacji. Ten wyjazd będę niezwykle ciepło wspominał. Szkoda tylko, że zawsze znajda się ludzie, którzy potrafią pozostawić jakąś nieprzyjemną rysę.


18:35 / 11.11.2002
link
komentarz (2)
Całe szczęście mogłem sobie dziś wypocząć. Wstałem dopiero po 12. Większość czasu spędziłem w zupełnie niekonstruktywny sposób, jeżeli nie liczyć włączenia pralki i rozwieszenia prania. Nie mogłem się oderwać od Znachora, mimo że film ten widziałem już wielokrotnie. Szalenie sentymentalny, być może niektórzy powiedzieliby, że ckliwy... A jak ja zareagowałem? Jak baba się popłakałem! Zresztą, cała rodzinka się mocno wzruszyła. Co mi przyszło na stare lata...

Impreza w Nemo stanowiła zwieńczenie weekendowego balowania. Wcześniej spotkałem się z Redakcją pewnego portalu w Green Goose House. Omówiliśmy obecną sytuację, nakreśliliśmy plany na najbliższą przyszłość, po czym ja ogłosiłem swoją Wolę. Moje odejście zaskoczyło, zakłopotało, troszkę też podcięło skrzydła. Dadzą sobie radę. Ten nlog jest ostatnim miejscem sieciowej aktywności. Dojrzewałem do tej decyzji od około miesiąca. Moje odejście nie jest spowodowane samym środowiskiem i jego wadami. Kiedyś napisałem, że używanie etykietek może krępować, ale również może być swego rodzaju zatrzymaniem się, punktem samookreślenia się. To dwa przeciwstawne bieguny. Człowiek skrępowany etykietką, staje się jej narzędziem, niewolnikiem. Jednak przyjęcie jakiejś nazwy może oznaczać zupełną odwrotność – gdzie człowiek pozostaje suwerennym podmiotem, a etykietka to zaledwie kielnia w ręku murarza.

Na wiosnę tego roku oficjalnie przywdziałem szaty jednej z mrocznych ścieżek. Teraz nastał czas, aby je bez zbędnego żalu odrzucić i pójść dalej. Wiele powodów skłoniło mnie do podjęcia pierwszej z powyższych decyzji – niektóre z nich ogłosiłem publicznie, bądź w prywatnych rozmowach. Większość opatrzyłem jednak klauzulą „ściśle tajne” i zachowałem wyłącznie dla siebie. Przez te kilka miesięcy nauczyłem się sporo o ludzkiej naturze i zamiłowaniu do tkwienia w schematach, o sterowaniu wirtualną organizacją. Wiele przyczyn leży również u podłoża decyzji o odejściu. Przede wszystkim poczułem pierwsze oznaki skrępowania – a do tego nie chciałem dopuścić. Z założenia miał to być pewien etap, wytchnienie. Odejście było wpisane w całą tę działalność od samego początku.

Niektórym wydaje się, że poszukiwanie mitycznego Oświecenia, oznacza wejście na Górę. Często można się spotkać z takimi porównaniami. Ludzie, którzy je formułują, zapominają, że osiągnięcie wierzchołka, nie kończy Drogi. Z Góry trzeba zejść i pójść dalej. Być może zdobyć następną.

Nie urządzę żadnej hucpy, obędzie się bez fajerwerków. Nie potrzebuję stosować tanich sztuczek oczyszczających i utwierdzających w mniemaniu o słuszności podjętych decyzji.

Nie oceniam negatywnie środowiska. Myślę, że idea będzie się rozwijała bez większych zakłóceń. Ja się wycofuję. Nie ma sensu tracić czasu na tkwienie w strukturach, które już nic nie są w stanie mi zaoferować. Czas ruszyć po wyboistej ścieżce twardej rzeczywistości, bez spowalniających sztandarów. Dorosłem do tego, by z pełną świadomością i odpowiedzialnością eksplorować światy moich fascynacji.


01:39 / 11.11.2002
link
komentarz (2)
Ostrzej. Mocniej. Głośniej. Dzisiejsza impreza w Nemo odbiegała od normy – chyba ze względu na koncert. NONE dał autentycznego czadu i choć nigdy wcześniej o tym zespole nie słyszałem, to muszę chłopakom pogratulować. Przyzwyczaiłem się, że polskie zespoły metalowo-hardcore’owe starają się udowodnić wszem i wobec, jak to oni genialnie grać potrafią. Traci na tym muzyka i oni sami. Za dużo źle pojętej wirtuozerii. NONE, natomiast, nie zapomina o pewnych podstawowych regułach – melodii, rytmie. Mają szansę zaistnieć, o ile już nie zaistnieli, na naszym i zachodnim rynku muzycznym.

Po koncercie zaczęła się regularna impreza. Jak napisałem – trochę ostrzejsza niż zwykle. Jeszcze jakiś czas będę słyszał dzwonienie w uszach. Jedynym niemiłym akcentem było pojawienie się Sznurka, zwanego przeze mnie Szczurkiem. Koleś jest obleśny. Myje się chyba raz w tygodniu, albo i to nie. Śmierdzi od niego na dobry metr. Inteligencja zaś na poziomie płytki chodnikowej. Starałem się go zignorować, ale narzucał się samą swoją obecnością. Szczytem było żebranie na piwo. Jak się ku*wa nie ma pieniędzy, to się ku*wa na imprezy nie chodzi!!! Jeszcze rozumiem ludzi w biedzie, na ulicy, przy cmentarzach, ale chodzić na imprezy do klubów i żebrać od nieznajomych... Jakoś tak żałosne to dla mnie. Poniżej jakiegokolwiek poziomu. Na szczęście załapałem genialny humor.

Jutro zamierzam zaś spędzić dzień w łóżeczku. Najpierw się porządnie wyśpię, a potem poczytam książki, pooglądam TV, podrzemię. Muszę tylko zadzwonić do znajomych i odwołać wizytę, na którą nieopatrznie dałem się zaprosić jeszcze przed wyjazdem.


23:43 / 09.11.2002
link
komentarz (1)
Wróciłem. Zmęczony, wymięty, niedospany, ale zadowolony. Nie mam w tej chwili siły, aby bardziej szczegółowo opisać wizytę w Szczecinie. Inna sprawa, że działo się dużo. Nie tylko myśli potrafią gnać jak szalone. Także bieg zdarzeń czasami nabiera zastraszającego tempa. Jutro też szykuje mi się dzień pełen wrażeń. Większość dni jednak jest podobna do innych. Nie pozostawiają żadnego trwałego śladu w pamięci. Okoliczności stanowczo nie sprzyjały rozmyślaniom. Na podróż kupiłem trochę prasy, z biblioteki wypożyczyłem Transgresję i kulturę Kozieleckiego. Od dawna chciałem tę książkę przeczytać. Zawsze jednak odkładałem z powrotem na półkę. Doczekała się wreszcie na lepszą okazję... i nie mogłem czytać... Po kilku akapitach drugiego rozdziału wrzuciłem ją do torby. Nie wytrzymałem. Niemal każde zdanie powodowało ciąg skojarzeń, myśli, przemyśleń, spostrzeżeń, własnych interpretacji. Wydaje mi się, że poza wyposzczeniem uczuciowym i seksualnym, jestem również – a może nade wszystko – wyposzczony intelektualnie...

Czas najwyższy na wyjęcie zapałek z oczu i ... podróż... tym razem jednak prosto do Krainy Morfeusza.


14:39 / 08.11.2002
link
komentarz (1)
Odnoszę wrażenie, że moje notki są zbyt długie. Nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie przebrnąć przez mój słowotok. A to tylko jakiś malutki fragmencik. Cząstka. Często ledwie zaznaczam temat, mając nadzieję, że kiedyś, przy zdarzającej się okazji, w przypływie wolnego czasu, będę w stanie powrócić do urwanego wątku. Uzupełnić go. Nakreślić w szerszej perspektywie. Czasami zdarza się tak, że już po umieszczeniu wpisu, lęgną się we mnie nowe spostrzeżenia. Czytając retrospektywnie, z perspektywy zaledwie kilku dni, uświadamiam sobie istnienie innych aspektów, być może lepiej oddających rzeczywistość, bardziej przystających do konkretnej sytuacji.

Weźmy na przykład moje święte oburzenie na zarzut ordynarności. No cóż, gusta stanowią pewne kontinuum – od niewyrobionych po wyrobione. I całość sprawy zamyka się. Nie ma niczego obok tej linii. Nie istnieją w świecie gustów żadne inne przymiotniki (imiesłowy przymiotnikowe, o ile mnie pamięć nie zawodzi,0), chyba że mamy ochotę zbłąkać się do świata ulicznej potoczności lub eufemistycznej próżni. Ale jest to zamknięcie jednopunktowe, zawężające, spłycające.

I teraz potrzebuję miecza, ponieważ w tym miejscu rozwinął się sporych rozmiarów węzeł spraw i ich aspektów. Jak tylko bliżej zaczynam się mu przyglądać – rośnie; kiełkują nowe pędy. Nie zajmowałbym sobie tym głowy, gdyby nie fakt, że od długiego czasu penetruję te regiony ludzkiego postrzegania. A zarzut, choć śmieszny w swej pospieszności i emocjonalności, stał się katalizatorem potoku impulsów elektrycznych, pędzących między neuronami. Choć słowo potok nie odzwierciedla dokładnie stanu umysłu – to są rozlewiska, strumienie pędzące w najrozmaitszych kierunkach, często wbrew prawom fizyki. Pierwsza myśl wynika z ostatniej, ta z trzeciej, a druga błąka się gdzieś między szóstą, czwartą i piątą. Każda z nich zawiera w sobie dodatkowo płaszczyzny przyczyn i skutków. Zawęźlone trzęsawisko.

Patrząc na to z innej jeszcze perspektywy, przypomina to bezpardonowy wyścig, gdzie zapomniano o zasadach fair-play. Wszystkie chwyty dozwolone. Jedna myśl pędzi, inna upada, napotykając nieprzewidzianą barierę, następna podstawia nogę. Tratują się, boksują. Wiele z nich ginie bezgłośnie lub ledwo zaznaczając swą obecność.

Smaczku całości dodaje brak konieczności uporządkowania. Nikt mi za to oceny nie wystawi. Nikt mi za to nie zapłaci. Ktoś się może zamyśli. Ktoś wzruszy ramionami. Nie ma żadnego przymusu. Pozostaje jedynie czysta i niczym nie krępowana przyjemność przelewania myślotoku na elektroniczny papier. I to też można uczynić na rozmaite sposoby. Można poprzestać na kilku, zdawkowych słowach, ale można też napisać elaborat. I można również wszystko to, co pomiędzy. Można użyć pięknej polszczyzny; przynajmniej starać się. Albo poprzestać na słownictwie nieokrzesanym, wypranym ze wszelakich środków stylistycznych, ubogim w słowa. Można popełnić paranaukowy traktat, wstawić chodnikową nawijkę lub ulec pseudopoetyckiej egzaltacji...

... i już uruchomiony został mechanizm skojarzeń i dygresji – z wszystkimi drogami prowadzącymi do Rzymu, z celem uświęcającym środki, z wachlarzem spełnień seksualnych...

Ta sprawa domaga się uporządkowania. Dąży bym znalazł chwilę na schwytanie tych wszystkich ulotnych istot i poustawiał je, uszeregował, pozaznaczał, przypisał właściwe miejsca, połączył związkami przyczynowo-skutkowymi, skatalogował, wyciągnął wnioski... Dzisiaj i jutro czekają mnie 5-godzinne podróże. Za chwilę spiszę sobie wszystkie możliwe sprawy do przemyślenia. Wezmę kilka kartek lub notes i mknąc przez Polskę będę myślał, szeregował, ustawiał, wyciągał wnioski, etc.

Czy zrealizuję ten plan? Trudno powiedzieć. Zależy od okoliczności. Teraz zakończę, zaznaczając jedynie ogólne ramy, przedstawiając moje skłonności i wątpliwości. A jeżeli ktokolwiek dobrnął do tego miejsca, to ja Mu składam najszczersze gratulacje... :,0)


09:24 / 08.11.2002
link
komentarz (2)
Zazwyczaj udawało mi się spakować do jednego malutkiego plecaka. Dziś natomiast wyruszam w podróż z plecakiem i torbą podróżną. Hm, ilość rzeczy się nie zmieniła. Tym razem nie zapomniałem o ręczniku, ale nie zajmuje przecież tyle miejsca. Dziwny jest ten świat.

Zmiany, zmiany, zmiany. Jedne dopiero chcę wprowadzić, inne już się dzieją. Decyzje zapadają, niektóre z lekka przyczajone czekają na odpowiednią chwilę objawienia się. Trzymam je na smyczy. Nie chcę mówić. Milczę, niczym grób na starym cmentarzysku. Nie chcę aby ktokolwiek miał wpływ na to, co się stanie. Nie chcę, by ktokolwiek przypisywał sobie zasługę, widział w tym swój udział. Czysta suwerenność. Czysta wola. I jej realizacja.

Po wczorajszym odcinku Ally, dręczy mnie pytanie: czy zabiłem w sobie wiarę w miłość?


20:05 / 07.11.2002
link
komentarz (0)
A nie mówiłem, że zima się zbliża?! Właśnie obserwowałem prószący śnieg. Nie pierwszy to śnieg tego roku (w sensie: po lecie,0). Kiedyś tam, w połowie października, coś spadało z nieba. Była chyba 3 w nocy i jedyne o czym myślałem, to jak najszybciej znaleźć się w ciepłym łóżeczku. Teraz mogę sobie trochę popatrzeć na wirujące na lekkim wietrze płatki. Hipnotyzujące.

Popołudniu Dyrekcja i Szefowa uroczyście wręczyli mi aneks do umowy pracę :,0) Podwyżka zgodna z oczekiwaniami – raczej symboliczna, ale tak to już u nas jest. Coś za coś. Dlatego tak istotne są te dwa egzaminy – otwierają drogę do znacznie większych pieniążków. Potrzebuję w sumie jeszcze 2 lat, żeby zrealizować moje krótkoterminowe plany zawodowe.

Kupiłem bilet na pociąg do S. 72 złote! To czyste zdzierstwo. Co prawda pierwsza klasa, ale połówka. Nie dziwne, że PKP ma nieustanne problemy finansowe. Kogo na to stać? Kobieta z biura podróży chyba mnie już pamięta, bo zdziwiła się, gdy poprosiłem o przedział dla palących. ”??? Przecież pan zawsze jeździ w dla-niepalących???”. Tak – uśmiechnąłem się – ale tylko wtedy, gdy nie jeżdżę sam.” Nie cierpię jeździć w przedziałach dla palących. Nie chce mi się jednak kombinować z wychodzeniem i szukaniem miejsca, gdzie mógłbym w spokoju zaspokoić mój nałóg.

Wykręciłem się od pójścia na imprezę. M. z pół godziny próbowała mnie przekonać, że wcale nie muszę się dzisiaj pakować, nie muszę być jutro wypoczęty – przecież mogę wyspać się w pociągu. Niby tak, ale... Zaraz po robocie wskakuję w pociąg. Pięciogodzinna podróż i grubo po 21 będę na miejscu. Potem jeszcze droga do hotelu. Kolacja z różnymi typkami (czytaj: very impo...r...tent persons,0). A w sobotę od samego świtu kołowrót. Robota, robota, powrót do Wawy... ok. 23. Wbrew pozorom jest to niezwykle męczące. Nawet stare wygi przyznają, że po takim maratonie są wykończeni.


10:28 / 07.11.2002
link
komentarz (2)
Chyba zbliża się zima... A ja jeszcze nie mam czapki i porządnych rękawic. Nawet nie mam za bardzo kiedy wybrać się do sklepu. Pewnie będę musiał zaczekać na jakiś porządny mróz i śnieżyce. No i zastanawiam się, czy rozsądne jest poranne mycie włosów. Jestem uzależniony od porannego prysznica. Bez niego nie jestem w stanie funkcjonować. Czułbym się brudny. Ale wychodzenie na mróz z ledwie co wysuszoną głową, nie jest chyba zbyt rozsądne? Szczególnie, że suszarka, oprócz suszenia, rozgrzewa skórę... Jakiś gustowny berecik by się zdał...

Od dłuższego czasu zastanawiam się nad wprowadzeniem kilku zmian w moim życiu. Nie są to żadne rewolucje, choć życzyłbym sobie szybkich efektów. Rozkosze niecierpliwości!

Pożądane zmiany:
1. wstawać o 6 rano i rozpoczynać dzień od gimnastyki – trochę pompek, brzuszków, ćwiczeń na kolano, delikatne rozciąganie,
2. pojawiać się w biurze przed ósmą – miałbym wtedy ok. 20 minut na spokojne wypicie porannej kawy, przejrzenie poczty, ewentualne wstukanie notki do nloga,
3. uporządkować wreszcie pokój po remoncie, poustawiać meble, dokupić brakujące (np. solidne i duże biurko, na którym wreszcie bym się zmieścił,0),
4. zaprowadzić porządek w papierach (wczoraj 3 godziny szukałem rachunku za TV; już uwierzyłem, że jednak go nie zapłaciłem...,0),
5. zmienić sposób odżywiania się na zmodyfikowaną dietę Kwaśniewskiego (ZDK,0),
6. wygospodarować wieczorem godzinę na ćwiczenia rozciągające, medytacyjne, relaksacyjne, tao.

Czy coś jeszcze? Ogólnie chodzi mi o uporządkowanie życia i skończenie z mitrężeniem czasu. W pierwszej połowie przyszłego roku czekają mnie dwa bardzo trudne i ważne egzaminy. Przy okazji każdy z nich kosztować mnie będzie kilkaset złotych, więc warto by było solidnie się do nich przyłożyć. Oczywiście nie mam zamiaru rezygnować z rozrywek i pasji. Będzie trudno upchnąć to wszystko w ramach 7 dni tygodnia – dni, o zgrozo!, zaledwie 24-godzinnych...

No a teraz niestety muszę zająć się czymś niezbyt miło pachnącym... Nie sądziłem, że w poważnej firmie, którą w tym roku przejęliśmy, można było mieć taki burdel – żadne inne słowo tu nie pasuje. Zero kontroli, malwersacje, machlojki... Oj, śmierdzący orzech do zgryzienia!


10:45 / 06.11.2002
link
komentarz (2)
Dziś, dla odmiany, mam humorek pod zdechłym psem. Nie lubię dostawać listów od ludzi, o których staram się zapomnieć... Na szczęście, ta znajomość nie rozwinęła się w kierunku „bycia razem”. „Na szczęście” tylko dlatego, że teraz mniej boli. Mam wyjątkową zdolność do przyciągania plag wszelakich, gdy coś ciekawego zaczyna się dziać. Jest piękna, inteligentna, ma niesamowite poczucie humoru i to specyficzne coś, które spowodowało, że byłem o krok od... A ja przez kilka tygodni zajmowałem się jedynie wypluwaniem płuc. Odpiszę, ale raczej tak, by urwać tę znajomość ostatecznie. Albo nie odpiszę. Nie wiem, czy dobrze interpretuję jej słowa. Pisze, że lubi ze mną korespondować, choć żałuje, że... a właściwie to może i dobrze – cokolwiek by to miało znaczyć. Wcześniej jednak zaznaczyła, że chyba ktoś zajmował jej czas... Niechaj bogowie strzegą go przed spotkaniem ze mną..., bo ja pamiętam grę naszych spojrzeń i ten błysk...

Staram się nie oceniać zjawisk społecznych. Wartościowanie, dzielenie wedle kategorii moralnych, dobra i zła, i jej pochodnych estetycznych – dobre i złe – uważam za stratę czasu. Nie wnosi to niczego nowego w poznanie przeszłości i współczesności; jeden wyjątek – oceny przynależą do ocenianego porządku. Ja zachowuję dystans.

Jestem rozwarty na świat. Dokładnie tak. Szanuję ludzi mających zdecydowane stanowisko. Jednak uważam iż zamykają się w ten sposób na inne punkty widzenia. Świat widziany ich oczami jest światem wykastrowanym. Jest to jeden z efektów szkolnej socjalizacji. Programy szkolne są krojone raz pod poziom rozwoju psychicznego uczniów, a dwa do obecnie panujących kanonów moralnych. Nie mam nic przeciwko, ale w pewnym momencie warto sobie uświadomić, że piana morska, z której zrodziła się Afrodyta, to – w autentycznym i niezeufeminizowanym micie – nasienie Zeusa... Jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie, zanim zrozumiemy, że starożytni Egipcjanie zajmowali się nie tylko budowaniem piramid, wznoszeniem modłów do bogów i mumifikowaniem ciał zmarłych. Jeszcze więcej upłynie, zanim nauczymy się podchodzić do erotyki (w jej różnorodnych przejawach,0) w sposób normalny, bez zbędnego podniecenia i taniej sensacji. Historia ludzkości to nie tylko wojny, traktaty pokojowe, encykliki papieskie. To również filozofia, wierzenia religijne, społeczne zwyczaje i obyczajowość. Bez wiedzy w tych dziedzinach nasz obraz świata jest ułomny, wykastrowany.


21:13 / 05.11.2002
link
komentarz (3)
Luzhin – Twoja determinacja do komentowania mnie rozbroiła :,0) Ale te dwa komentarze uświadomiły mi pewną rzecz: niedopowiedzenia rodzą nieporozumienia... To nie ten cytat spowodował moją reakcję. Spowodowała ją pewna grupa komentarzy, których akurat cytat stanowił niejako zwieńczenie. Książka Millet jest ekshibicjonistyczna, ale jedynie ociera się w kilku fragmentach o pornografię. Autorka wycofuje się ze szczegółowych opisów aktów seksualnych zawsze, gdy zauważy możliwość wywołania efektu podniecenia seksualnego. Takie pobudzenie nie jest jej celem.

Moje zainteresowanie ma bardzo prozaiczną przyczynę: chęć zapoznania się ze zjawiskiem rozkwitającego ostatnio ekshibicjonizmu i voyeuryzmu. Jest to w moim przekonaniu bardzo ciekawe zjawisko – w TV mamy różnorodne reality shows, w kinie Intymność i Golasów, w Sieci – blogi. To tylko nieliczne przykłady ze sfery kultury masowej. A rzecz sięga znacznie głębiej. W podziemnym obrocie – tu opieram się na filmie dokumentalnym, który widziałem jakiś czas temu na jednym z satelitarnych kanałów – powodzeniem cieszą się filmy kręcone ukrytymi bądź przemysłowymi kamerami z bram, toalet (publicznych, z lokali,0), parkingów – oczywiście te fragmenty, na których coś się dzieje: ktoś załatwia swoje potrzeby fizjologiczne, uprawia seks itp. Pary montują w swoich mieszkaniach kamery i przesyłają, za pomocą Internetu, non-stop zdjęcia / filmy z każdej czynności... Zainteresowanie tą tematyką nie wzięło się znikąd. Przede wszystkim uważam, że jest to bardzo ważne zjawisko społeczne, które bardzo dużo mówi o kondycji ludzkości, o tym jak rozmaite tabu wpływają na psychikę współczesnego człowieka, jak tenże miota się między zwierzęcymi popędami a normami narzucanymi przez społeczeństwo i kulturę. Dostrzegam postępującą zmianę naszej kultury. Chcę poznać jej przyczyny i mechanizmy. Także, dlaczego Ty odwiedzasz i czytasz mojego nloga, zamiast najzwyczajniej w świecie poświęcić swój cenny czas na rzeczy dla Ciebie bardziej konstruktywne...

Co zaś się tyczy mojego ”taniego, wulgarnego i ordynarnego” gustu... Nie będę go oceniał. Nie widzę takiej potrzeby. Nie widzę nic złego w przejawianiu zainteresowania współczesnymi zjawiskami społecznymi. Nie widzę też nic złego w opowiadaniu o swoich różnych perypetiach, fascynacjach, marzeniach i obserwacjach otaczającej mnie rzeczywistości. A może to jest naganne? Ordynarne? Czytanie de Sade’a nie świadczy o czerpaniu z tejże lektury wzorców i podniet. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że w Justynie... Markiz zawarł m.in. obszerne opisy filozofii libertyńskiej. Nic nie da takiego zrozumienia, jak czytanie tekstów źródłowych. Jak akurat będę czytał Kanta, św. Augustyna, Jana Pawła II i znajdę w ich pracach coś, co mnie skłoni do przemyśleń, dostarczy ciekawych obserwacji – napiszę o tym. Tu czy gdzie indziej. Albo omówię kwestię ze znajomymi. Jedno jest pewne – czytając Markiza, czy innych wymienionych, mogę się do ich słów kompetentnie odnieść. Wypowiadanie się na temat utworu, bez jego znajomości, razi brakiem profesjonalizmu.

Nie będę nawet zaczynał odpowiadać na dzisiejszy komentarz do wpisu z 1 listopada (podpis – HEh,0). A to jest bezpośrednia przyczyna moich poczynań. W pewnych sprawach nie mam poczucia humoru.

Małe zamieszanie zakończone. Odblokowałem komentarze, odblokuję też zblokowanych. Mam dziś za dobry humor aby zawracać sobie głowę takimi bzdetami. Rzadko komentuję komentarze. Jednak staram się w najbliższym czasie poruszyć temat, który mnie zaciekawił (ukłon w stronę Sary,0). A co spowodowało mój wyjątkowo radosny nastrój? Jakoś tak dzień przywitał mnie uśmiechem. Czułem się rześki, wyspany (mimo snu o zdejmowaniu bokserek przed audytorium...! :,0) i pełen energii. A potem... potem było już tylko lepiej... :,0)

Po pierwsze – dostałem awans :,0)
Po drugie – wyjeżdżam w piątek do S. i zarobię troszkę grosza :,0)
Po trzecie – dostałem podwyżkę :,0) o co toczyła się osobna „batalia” :,0)

W drodze powrotnej do domciu, wstąpiłem do Pożegnania z Afryką celem nabycia wybornej kawy. No jakoś tak wypada. Kupiłem irlandzką o smaku whisky i meksyk maragogipe o mocnym, naturalnym aromacie. Kocham dobrą, świeżo zmieloną kawę. Gdy przejdę do 3 etapu remontu zamierzam zakupić kilka niezbędnych kawoszowi akcesoriów do prawidłowego przyrządzania tego napoju bogów.


16:33 / 05.11.2002
link
komentarz (2)
Jakiś czas temu jeszcze odczuwałem zdziwienie, że moja ocena ludzkich zachowań jest AŻ tak trafna. Szczególnie w Sieci. Nie uważam siebie za alfę i omegę, nie cierpię na przerośnięte ego, megalomanię – ot kiedyś w chwili zastanowienia, wpadło mi do głowy porównanie stylu życia niektórych ludzi do wampirycznego wysysania krwi. Wyjaśniałem to już chyba kiedyś, ale powtórzę: Mówię o ludziach, którzy żyją życiem innych (fikcyjnych np. w TV, czy wirtualnych w Sieci,0) – kosztem swojego własnego. Czyż to nie żałosne? Nie znam przyczyn. Na pewno głębokie zakompleksienie, jakieś urazy z dzieciństwa, nieumiejętność odnoszenia sukcesów... I jeszcze ten strach przed (wirtualnym,0) stanięciem ze mną twarzą w twarz. Tak czy inaczej – obecnie czuję już tylko znudzenie. Także łatwością, z jaką można takich ludzi sprowokować do pewnych przewidywalnych w pełni działań. Hobbit miał wiele racji, szkoda tylko, że zawęził swoją teorię do wąskiej grupki osób...

Nie mam obowiązku z niczego się tłumaczyć, jednak wyjaśnię pewną nieścisłość, która wkradła się do mojego wczorajszego wpisu. Robię to ze względu na chęć trzymania się faktów oraz ze względu na sympatię, jaką czuję do normalnych czytelników tego loga – przede wszystkim Lavinii, być może Dory2, Leninowej (nie wiem czy czytają,0) i innych. Zwrot ”pod koniec pracy” nie oznacza godzin pracy. Mam prawie godzinną lukę między pracą a innymi zajęciami, którą dowolnie sobie wypełniam. Czasami idę na pączki do cukierni, czasami przeglądam prasę, a czasami czytam książki. W tzw. godzinach pracy mam zbyt wiele zajęć i zwykłej roboty, żeby rozpraszać się takimi pierdołami. A jedyne, na czym mogę być ”przyłapany” to lektura aktów prawnych, bądź tychże omówień.

Kolejny zwrot: ” wywołały one jedynie słuszną reakcję męskiego ciała” oznacza tylko i jedynie odczucie napłynięcia niewielkiej ilości krwi do ciał jamistych. Nie spodziewałem się tego; wyraźnie napisałem o aseksualnym charakterze wspomnień Millet. Uwaga ta dotyczy 95% książki. Jeżeli ktoś na podstawie wczorajszej notki wyciągnął wnioski, że w trakcie lektury masturbowałem się, to jest chory umysłowo. Świadczy to również o nie wczytaniu się w poprzednie wpisy, gdzie jasno i wyraźnie piszę, że nie będę dokonywał opisów fizjologicznych. Odczucia i przeżycia seksualne są równie ważne i wartościowe, jak każde inne. Ani ich nie przeceniam, ani ich nie deprecjonuję. Poza tym takie zachowanie byłoby mocno sprzeczne z moim taoistycznym przekonaniem o przepływach energii.

Kończąc, pisząc nloga staram się stosować słowa w ich normalnym, powszechnie przyjętym znaczeniu. Tam, gdzie chcę zastosować niejednoznaczność, tam zawsze jest to podkreślone (... niekoniecznie jako underline ...,0). Jeżeli ktoś ma ochotę się popodniecać, to polecam poszukać sobie innego miejsca w Sieci – jest ich wiele, także blogi odpowiednie znaleźć można.

Że też mi się chciało...


11:03 / 05.11.2002
link
komentarz (2)
W związku z wulgarnymi i żałosnymi wpisami w komentarzach - opcja ta została przeze mnie wyłączona. Jeżeli będę miał ochotę, to później napiszę kilka słów wyjaśnienia.


21:51 / 04.11.2002
link
komentarz (3)
Ból bólem a na imprezę do Nemo i tak się wybrałem. Dla bezpieczeństwa założyłem opaskę uciskową, żeby zminimalizować ewentualne przeciążenia. Zabawa ponownie przednia! Znajomi z widzenia tym razem podeszli się przywitać. Nic więcej, status quo zostało zachowane. Nie wiem, czy chciałbym te znajomości pogłębiać, ale niczego nie wykluczam. Narzucać się ze znajomością, ani my (ja i moje grono znajomych,0) ani oni – nie mamy zamiaru. Doszła do mnie plotka, jakobyśmy – ja i moja znajoma M. – byli razem... Już kiedyś przerabiałem takie akcje. Strasznie trudno oddalić takie podejrzenia. Oczywiście, poza kilkoma wspólnymi zainteresowaniami, nic nas nigdy nie łączyło. Wbrew powszechnym mniemaniom potrafię utrzymać przyjaźń z kobietą na płaszczyźnie pozbawionej warstwy erotycznej – jedynym wyjątkiem są tu zabawy prowokacyjne. Pisałem o tym już kiedyś, więc nie będę powtarzał.

Dobrym pomysłem byłoby połączenie przyjemnego z... przyjemnym, czyli poprzedzenie wizyty w Nemo godzinnym pluskaniem w basenie. Na pewno pomogłoby to również w powrocie do pełni sprawności fizycznej.

Powoli kończę czytać Życie seksualne Catherine M. Zadziwiająca książka. Jako pamiętnik zaliczyć by ją można było do jednej z nisz literatury pięknej. Jednak ze względu na treść, sposób opisu bujnego życia erotycznego autorki – można by ją zaliczyć (ehhh te dwuznaczności...,0) do lekkiej pornografii. Pod koniec pracy przeczytałem kilka stron. Fragmenty te akurat dość szczegółowo opisywały akty seksualne... Nie muszę chyba pisać, że wywołany one jedynie słuszną reakcję męskiego ciała... a w każdej chwili ktoś mógł wejść. Czytanie książek w robocie nie jest niczym szczególnym, czasami po prostu nie ma co robić i każdy próbuje jakoś ten czas wypełnić – nauką, lekturą czasopism. Jest to stanowczo dużo bardziej konstruktywne zajęcie od bezmyślnego surfowania po Sieci. Końcówka dnia była więc ekscytująca. Czułem się jak uczniak palący fajka w toalecie, obawiający się przyłapania przez nadgorliwych belfrów. Miłe, szczególnie, że swoje lata już mam. A już niedługo będę miał ich jeszcze więcej.

Wracając jeszcze na chwilę do książki Millet. Po przeczytaniu pierwszych kilku stron nie powiedziałbym, że można by ją zaliczyć do literatury ocierającej się o porno. Powody były dwa: naturalistyczne i często na granicy wulgarności słownictwo oraz lakoniczność opisów. Opowieść miała charakter reportażu. Jednak z czasem opisy stały się coraz bardziej nasycone, co zresztą autorka skrzętnie zaznacza – opisywanie wspomnień zaczęło ją podniecać... Poza sferą seksualną, znaleźć tam jednak można kilka naprawdę ciekawych spostrzeżeń.

Na ile ta lektura zmienia mnie? Na pewno zmieniła troszeczkę nastawienie do logowania... Choć nadal opisując niektóre zdarzenia, marzenia senne... czuję skrępowanie. Jest to mimo wszystko pewna bariera psychologiczna. Czuję się, np. popełniając dzisiejszy wpis, jakbym stawał przed mniej lub bardziej poważnym audytorium i zdejmował bokserki...


14:59 / 03.11.2002
link
komentarz (0)
Chyba moja radość z powrotu do treningów była przedwczesna. Ledwo dokuśtykałem do domu. A spacer na cmentarz to zaledwie 2 kilometry. Szedłem powoli, nie spiesząc się. Kurwa.


00:52 / 03.11.2002
link
komentarz (1)
Czarno ubrane postaci, kłębiące się na malutkim parkiecie w rytm pulsujących rytmów. Długie włosy, często ufarbowane na czarno, czasem nażelowane. Ponętne panie ubrane wykwintnie i mrocznie. Króluje lateks, choć tylko kilka osób odważyło się na taki strój. Ostry makijaż, blade lica. Klaustrofobiczna atmosfera, nieukrywana piwniczność. Rury skryte tylko za aluminiową osłonką. Lustrzana kula oświetlona dwoma reflektorami. Na barze i stolikach ustawione znicze i kilka halloweenowych dyń.

Namiary dostałem w ostatniej chwili. Klub ma renomę undergoundowego. Miejsce spotkań wampiryczno-gotyckiej śmietanki. Choć pojawiają się też żałosne indywidua... Miałem wysiąść na jednym z placów. Cofnąć się i skręcić w jedną z uliczek. Zaraz ponownie skręcić, gdy zobaczę gmach z kolumnami, przy którym ustawiony jest maszt z flagą. Zaraz przy tym usytuowanym w głębi budynkiem znajduje się wejście. Brązowe drzwi – niczym nieoznakowane, żadnego napisu, ani śladu neonu. Za nimi miałem podążyć długim białym korytarzem, aż do szarych drzwi, za którymi znajduje się to tajemne miejsce. Przyznaję, że opis był na tyle tajemniczy, że – pomimo początkowych wątpliwości – postanowiłem się wybrać. Faktycznie, znaleźć ten klub nie jest łatwo. Pokręciłem się dobrych kilka minut zanim podążywszy za grupką gotycko wyglądających osób odnalazłem wreszcie cel mojej wycieczki.

Spotkałem kilka osób z wampirycznego środowiska. Jak zwykle mili i sympatyczni. Wyjaśniliśmy sobie kilka spraw, które ostatnio wypłynęły. Dziwi mnie trochę zachowanie niektórych osób, potrafiących jedynie wysyłać innym groźby i wulgarne klątwy. No może nie jedynie, trochę wysiłku zostało w ostatnie matactwa włożone. Że też komuś się chce... To takie żałosne.

A jutro czeka mnie impreza w Nemo. Będzie rewelacyjnie; dziś nie wczułem się w pulsujący rytm, a patrząc na wibrujący tłumek uświadomiłem sobie, że oni nawet nie zdają sobie sprawy, jak dużo zależy od sprawności kolan... Dziś nawet uprałem koszulkę z Krwawego lata. Czerwień dobrze się komponuje z czernią.


16:21 / 02.11.2002
link
komentarz (4)
Zaduszki. Zero cmentarza. Odpoczynek i zaduma. Do śniadania włączyłem Nevermind Nirvany. Dawno tego nie słuchałem. Przypomniały mi się dawne czasy liceum. Pub Maria i spędzane tam godziny. Już go nie ma. Otworzyli go jak byłem w 2 klasie. Czasem pędziliśmy tam nawet na 5 minut. Częściej te 5 minut przeradzało się w kilka godzin nieobecności. Przebywała tam śmietanka szkoły – ludzie, mający coś do powiedzenia, zbuntowani, wykolejeni, na młodzieńczym zakręcie, niezrozumiani. Piwo lało się litrami – jak były pieniądze. Paliło się tanie fajki, częściej się je sępiło od osób akurat będących przy kasie. Paliło się gandzię. Flanelowe koszule, bojówki, martensy... Muzyka z MTV lub często małe recitale przy gitarze. Nirvana, Pearl Jam, Soul Asylum, Soundgarden... Wygląd nie miał znaczenia. Nikt się nie przejmował przetłuszczonymi włosami, czy niemodnymi ciuchami. Apogeum przypadło na pierwsze miesiące 3 klasy. Który to był rok? 1993? 1994? Skończyło się bez fajerwerków, bez zbędnego żalu. Wygasło. Ja zająłem się wtedy chodzeniem na lekcje i nauką, pozostawiając szaleństwa i kontestację na wieczory, szczególnie weekendowe.

Wiele poranków przesiedziałem w barze (osiedlowej spelunce,0) Kos przy Bonifacego. Przy herbacie i miękkich Marsach (o ile je miałem,0) czytałem książki i rozmyślałem o świecie. Pisałem wiersze. Chciałem zostać poetą. To chyba też zadecydowało o moim wyciszeniu, wycofaniu się z wybujałego życia towarzyskiego. Jakież było zdziwienie ludzi, gdy pod koniec 3 klasy wychowawczyni czytała oceny ze sprawowania... Nieodpowiednie przy 3 lokacie na liście największych wagarowiczów... Jakoś tak wszystkich to zaskoczyło.

Tak sobie ganiam myślami do tamtych miejsc, spotkań, ludzi, buntu. I gdzie to wszystko się podziało? Ehhhh, tak mnie dzisiaj naszło na wspominki. Kończę, bo się rozczulę za bardzo. Kiedyś o tym wszystkim napiszę, tylko jakoś to poukładam. Hmm, tymczasem złapałem idealny klimat na sesję Wampira, o ile dzisiaj zagramy...


21:21 / 01.11.2002
link
komentarz (3)
Herbatka z rumem to najlepszy sposób na wypędzenie z ciała i umysłu cmentarnego chłodu. Cmentarz na Wólce Węglowej zmienił się od czasu moich ostatnich odwiedzin. Między nagrobkami wyrosły wreszcie dorodne tuje i rzadziej inne iglaki. Pamiętam czasy, kiedy była to kamienna pustynia. Zaczyna się robić przytulnie... w sensie otoczenia sprzyjającego zadumie. Zauważyłem, że ludzie już nie skrapiają gorącym woskiem chryzantem. Czyżby skończyły się kradzieże, tak powszechne jeszcze kilka lat temu? Odwiedziłem też z grób Babci na małym, wilanowskim cmentarzu. Nie lubię odwiedzać Babci w towarzystwie innych. Łączą nas bardzo specyficzne więzi, które tego lata odżyły. Szkoda, że nie potrafiłem odpowiednio zinterpretować tamtego snu...

Czas najwyższy zacząć przygotowywać listę MP3-ek, które umieszczę na Party-CD A.D. 2002. Poprzednia odniosła niezwykły sukces i bawiliśmy się przy niej na kilku imprezach. Jeszcze teraz bywa wspominana z wielkim sentymentem. No ale jej czas minął. Płyta ma ociekać seksem, erotyką, swobodą i radością. Otwierającym kawałkiem będzie Let’s get this party started Pink. Potem mam już problem, nie tyle z konkretnymi utworami, co z ułożeniem ich w sensownej kolejności. Mam 11 pewniaków i 2 kawałki w zapasie. Nad kilkoma się zastanawiam. Docelowo ma wejść ok. 15-16. Hie hie – ale ze mnie mrrrrroczny pomrok :,0) Zamiast tkwić w schemacie, to ja wyszukuję jakieś Pinki, Minogi, Keczupy itp. ustrojstwa... A co najgorsze – świetnie się przy tym bawię ze znajomymi... Chyba grzeszę... na obie strony...


23:09 / 31.10.2002
link
komentarz (1)
Ostatecznie wieczór postanowiłem spędzić w domu i trochę odpocząć. Przesunięcie czasu spowodowało dość przykrą konsekwencję – wychodząc z biura, jest już ciemno. Dzisiaj trochę się zasiedziałem – lubię, gdy w gmachu zapada cisza, gdy po korytarzach nie kręcą się już żadni ludzie, zza drzwi nie dobiega odgłos niczyich kroków. Jest to dość ekscytujące. Miasto nocą jest ładne, czasami nawet piękne. Te wszystkie światła, neony, przykuwając wzrok, przykrywają brud i szarość. Pojechałem wypowiedzieć umowę. Poszło gładko. Konsultant nie starał się nawet przekonywać do zmiany decyzji. Coś tam wspomniał o wymianie aparatu, ale zupełnie bez przekonania w głosie. Tak więc – za 30 dni będzie można wymazać mój numer telefonu ze wszelakich notesów i adressbooków. Będę bezkomórkowcem pospolitym. Przynajmniej przez jakiś czas.

Wracając do domu, miałem jeszcze zajrzeć na pocztę odebrać paczkę. Troszkę się to jednak opóźniło, gdyż musiałem w trybie pilnym zaspokoić swój głód. Tym razem przynajmniej poczułem ssanie w żołądku. Głód dopada mnie nagle i w zupełnie niespodziewanych momentach – np. 2 godziny po sutym posiłku... A czasem mógłbym żyć samym powietrzem... Zazwyczaj nie zdaję sobie sprawy z bycia głodnym. Dopiero niedawno udało mi się skorelować nagłą senność i zwykły ból głowy, pojawiający się po chwili, z potrzebą dostarczenia organizmowi pokarmu. Kilka razy zdarzyły mi się nawet torsje. W takich momentach nawet niewielka dawka pokarmu – banan, kajzerka, jakiś batonik – doprowadza mnie do stanu pełnej używalności. Dwie minuty i wróciła jasność umysłu, minął ucisk w klatce piersiowej.

Wieczór jeszcze młody. Zapewne obejrzę Ally McBeal, trochę poczytam w Sieci, przejrzę archiwum 96-01 Świata Nauki. Ballantines jest wyborny. Do smaku whisky trzeba się przyzwyczaić. Do niedawna kojarzył mi się jedynie z bimbrem. Teraz zaczynam dostrzegać różnice. A tak poza smakiem, to chyba zaczynam kroczyć po schodach prowadzących do alkoholizmu. Niepokojące jest to, że barek mi się ciągle rozrasta. Najwyższa pora, aby porobić coś niekonstruktywnego. Dyskusję na privie o podglądactwie i ekshibicjonizmie dokończę jutro.


10:49 / 31.10.2002
link
komentarz (4)
Stwierdziłem, że warto byłoby się ogolić. Trochę przy tym zmitrężyłem czasu i musiałem prawie biec na przystanek, co skończyło się nadwerężeniem nogi i pulsującym bólem w kolanie. Efekt był taki, że ledwo dokuśtykałem do biura. Może za wcześnie na powrót do treningów?

Wczorajsza awaria nloga, czy też planowe zamknięcie (o czym oczywiście nikt nie został poinformowany, bo przecież użytkownika można mieć w... głębokim poważaniu, żeby nie użyć słowa czteroliterowego,0), wymiana zdań między Vincent i Lordzikiem o „dziurze”, która umożliwia różne przechery – to są rzeczy, które skłaniają mnie do snucia wizji o stworzeniu osobnego serwisu blogowego. Moje zapędy chłodzone są doświadczeniami związanymi z prowadzeniem jednego z portali. Coraz bardziej negatywnymi doświadczeniami. Znam kilka osób, które być może podjęłyby się współtworzenia takiego serwisu, ale obawiam się, że skończyłoby się na słomianym ogniu. A główny problem polega na tym, że nie jestem informatykiem, więc musiałbym po raz kolejny polegać na innych. Przynajmniej od strony technicznej. Na razie dostrzegam same problemy.

Dzisiaj Dziady. Najważniejsze dla mnie pogańskie święto. Miałem w planach pójście na offowych „Golasów”, ale muszę załatwić kilka spraw – wypowiedzieć umowę w Plusie, odebrać paczkę z płytą CD zawierającą „Świat Nauki” z lat 1996-2001. Wieczorem wybieram się na imprezę halloweenową w „Parku”. Raczej nie zdążę się przebrać...

Porządkując dysk, znalazłem jakiś niedokończony wierszyk:

Widziałem sępa krążącego przy żerowisku
Stary był, pomarszczony, z trudem wlekł
Schorowane ciało wokół tego przybytku
Gdzie i tak koniec końców trafić miało


I już go nie dokończę. Pozostanie w „szufladzie”.


17:16 / 30.10.2002
link
komentarz (0)
Pierwszy raz ten sen przyśnił mi się w niedzielę; drugi – dzisiaj. W obu przypadkach nastąpiło to w ostatniej fazie snu, albo swoją wyrazistością i tematyką ostatecznie mnie wybudzał. Zdarzenia oglądam z podwójnej perspektywy – uczestnika i zawieszonego pod sufitem obserwatora. Budzę się wczesnym, niedzielnym porankiem. Sypialnię oświetla miedziany blask słońca. Budzę się wtulony, na łyżeczkę, w moją kobietę. We śnie czuję, że ją bardzo kocham. I jednocześnie wiem, że ona również darzy mnie tym uczuciem. Nie jestem w tej chwili na 100 % pewien, ale chyba jesteśmy małżeństwem. Jest cicho, ciepło, niezwykle przytulnie. Czuję jej ciepło, czuję jej gładką, nagą skórę. Oboje śpimy nago. Widzę jej uśmiechniętą delikatnie twarz, częściowo zakrytą kilkoma kosmykami włosów. Jest piękna. Przebudzam się z poczuciem niezwykle silnego pożądania. Patrzę na nią i myślę, że będę się z nią kochał. Właśnie teraz, żeby obudzić ją rozkoszą. Zawsze marzyłem o takiej chwili, o takim zespoleniu się. Jedyne, co muszę zrobić to tylko pchnąć biodra delikatnie w górę. Widzę jak ją rozchylam i powolutku zagłębiam się. Jest niesamowicie ciepła i wilgotna. Jestem w niej. Delikatnie i nieznacznie zmieniam pozycję, tak by było nam jeszcze lepiej; teraz częściowo leżę na boku, a częściowo na niej. Staram się być możliwie najbardziej czuły, ruchy moich bioder są powolne i krótkie. Jednocześnie pieszczę ją dłonią. Nasze oddechy przyspieszają. Wiem – po jej uśmiechu – że przebudziła się, albo znajduje się w półśnie. Na twarzy pojawia się rumieniec. Powolutku, ale nieubłaganie zbliżam się do momentu kulminacji. Gdy nadchodzi odlatuję z niezwykłą siłą, gdzieś w okolice najdalszych planet. Czuję, jak napełnia się mną. Jestem rozgorączkowany, czuję spazmy. Ciągle będąc w niej, wtulam się w jej pachnące cudownie włosy. Jestem szczęśliwy, ale... obserwator już wie, że to tylko sen, że nasz związek dawno temu rozpadł się i nie ma jej przy mnie i nie ma szans, aby ten sen stał się rzeczywistością. Jestem smutny. Budzę się.


09:22 / 30.10.2002
link
komentarz (1)
Wieczorna szklaneczka whiskacza z okazji imienin Narcyza smakowała wybornie. Myślę, że to dobry pomysł, aby ten dzień, 29 października, ustanowić zwyczajowym świętem bloggerów. Szkoda, że na ten pomysł wpadłem dopiero wczoraj; nie było więc możliwości na zorganizowanie jakiegoś wypadu do pubu na świąteczne piwo. Może w przyszłym roku będzie lepiej? Muszę zajrzeć do mojego notesu z imieninami – wątpię aby Narcyza było raz w roku. Czas w Sieci biegnie szybciej, więc i my możemy bawić się częściej...

Zazwyczaj mały drink lub łyk whisky powoduje u mnie bardzo dobry, twardy sen bez snów. Tym razem jednak położyłem się spać na tyle wcześnie, że rankiem śniłem... znowu ten sam sen. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek śnił ten sam sen dwa razy. Owszem zdarzały się pewne podobieństwa – miejsca, atmosfery, ludzi, ale sen zawsze był inny. Mam pewne obawy przed zapisaniem go tutaj. Sny erotyczne są niezwykle intymną sprawą – nawet jeśli zdarzają się rzadziej niż raz w roku. Nie chciałbym też uprawiać parapornografii, choć wiem, że blogi niektórych osób ociekają wręcz fizjologicznym seksem. Dla mnie erotyka ociera się o sferę sacrum. Co nie oznacza, że deprecjonuję wulgarność i wyuzdanie. Jednak po spełnieniu nie oczekuję słów w stylu: ”Spuściłeś się?”... Pewnie jeszcze nie raz będę wracał do tego tematu, ale teraz zamilknę, bo za bardzo mi to zaczyna przypominać bajania starego erotomana gawędziarza.


11:30 / 29.10.2002
link
komentarz (1)
Podróż do biura sprawiła mi sporą przyjemność. Atmosfera poranka – wietrznego, chłodnego, z niebem zasnutym buroszarymi chmurami – wprowadziła mnie w stan dziecięcego zadziwienia pięknem i niezwykłością otaczającego świata. Czekając na autobus, podziwiałem kilkumiesięczny lasek klonowy. Dokładnie kilkumiesięczny, gdyż na wiosnę działka, o której mówię, została prawie ogołocona z zieleni, malutkiej dżungli – stanowiącej idealne schronienie dla pijaczków i pijących lub ćpających dzieciaków. Bardzo szybko drzewka odbiły – prawdopodobnie z korzeni. W tej chwili pędy wyrastają ponad metr nad przyżółkłe trawy. Ich koniec jest jednak bliski. Pewnie już niedługo miejsce lasku zajmie jakiś biurowiec albo apartamentowiec. Miłą niespodziankę sprawiły mi również Łazienki. Większość drzew jest już ogołocona z liści, do czego przyczyniła się ostatnia wichura. Jednak do zimy jeszcze daleko. Gałęzie niby łyse, ale jeszcze gdzieniegdzie jakiś listek tkwi uparcie, jakby drwił w wiatru. Są też „zagajniki”, w których polska złota jesień trwa w najlepsze. Ta nierównomierność niezwykle mnie pobudza. Z pozornego chaosu wyłania się piękno, którego opisać prawie nie sposób.

Intensywność bodźców odbieranych niemal wszystkimi zmysłami utrudniała czytanie. Dzisiaj nie zapomniałem zabrać ze sobą „Życia seksualnego Catherine M.”. Jestem dopiero na początku lektury. Ostatnimi czasy nie mogę się skupić na czytaniu książek. Kiedyś, pogrążony w lekturze, potrafiłem zapomnieć o całym świecie. Teraz się to prawie nie zdarza. Jedynie w autobusie, otoczony anonimowym tłumem, potrafię się odpowiednio wyalienować. Dlatego staram się wykorzystać czas podróży do i z biura na lekturę. Jest to doświadczenie graniczne. Funkcjonuję wtedy w innym świecie, niezwykle intymnym. Tłum jest poza nim. Moje zaangażowanie wyznacza granicę. Jednocześnie mam świadomość, że w każdej chwili ktoś z tego tłum może spojrzeć przez ramię, przeczytać kilka słów, zobaczyć tytuł. Jest to o tyle ekscytujące, że często czytam książki... o tematyce społecznie nieakceptowanej – Markiza de Sade, LaVeya, czy ostatnio wspomnienia C. Millet. Dziś usiadła obok mnie kobieta w wieku ok. 50 lat. Od razu zaczęła czytać... Zerknąłem przez ramię i cóż się moim oczom ukazało? „Chemy więcej Jezusa” – to chyba tytuł gdyż powtarzał się w nagłówku każdej strony. Jeden z tytułów: „Bóg nam wynagrodzi stracone lata” – cokolwiek by to miało oznaczać... I tak „święta” jechała ramię w ramię z „grzesznikiem”, „upadłą duszą”...

Ledwo dotarłem do biura i już zaczęła się awantura. Szefowa podniesionym głosem tłumaczyła mi, że jeżeli ktoś zobowiązuje się do zastępowania sekretarki, to nie powinien przynajmniej w tym czasie się spóźniać... To oczywiście nie były pretensje do mnie. Zresztą adresatka chwilę później się pojawiła i dostała regularny opieprz za nagminne i permanentne spóźnienia. Niespecjalnie lubię, gdy w moim gabinecie załatwia się takie sprawy, szczególnie przy otwartych drzwiach. Ale to już nie moja sprawa. Jeżeli po takiej „wpadce” dostanie awans... to będzie już czysty absurd, ale jest to możliwe – ostatnio wszystko staje się możliwe, a im większy absurd, tym lepiej. Burza szybko minęła i zaczęliśmy typową poranną rozmowę o niczym. Tym razem o szkodach spowodowanych wichurą. Gliniana donica spadła mi wczoraj na samochód. Kilka centymetrów bliżej i poszłaby szyba, kilka centymetrów dalej i miałbym pewnie wgnieciony dach. Spadła na sam rant. Jedyny ślad to mała rysa na lakierze. A doniczka roztrzaskała się w drobny mak...


12:28 / 28.10.2002
link
komentarz (3)
Wczoraj, około 20 wyrwałem się wreszcie ze szponów rodzinki i wybrałem się ze znajomymi do „Nemo”, klubu na Warszawience. Spodziewaliśmy się dobrej, hardcore’owej imprezy. Początkowo humor psuły mi przemoczone do cna nogawki, ale powolutku się rozkręcałem. Wystój klubu raczej nie pasuje do tego rodzaju muzy, ale wrażenie to było raczej spowodowane nieprzyzwyczajeniem, a raczej przyzwyczajeniem do nieco mroczniejszych klimatów. Bawiłem się rewelacyjnie. Wszystkie negatywne energie wytańczyłem i wykrzyczałem. DJ zapodawał rewelacyjnie – obok ciężkiego brzmienia, pojawiła się przeróbka „Take on me” A-HA, czy „Marichuana” – przeróbka „Makareny”, a także hardcore’owy cover ... UWAGA! UWAGA! ... „Kolorowych snów” Just5 !!! Nie wszyscy przekonali się do takich eksperymentów. Wbrew pozorom subkultury metalowo-hardcore’owo-grungeowe są mocno konserwatywne i nietolerancyjne. Ale część osób załapała klimat i świetnie się bawiliśmy, wygłupialiśmy. Grupowo, na scenie została odtańczona „Marichuana” i ... „Asereje” – tym razem w wersji oryginalnej... Widok ludzi z dredami i długowłosych metali tańczących w takich rytmach był piorunujący! Klub przypadł mi do gustu. Tego szukałem od lat. Miejsca, gdzie można spotkać się ze znajomymi, napić piwa czy innych trunków, porozmawiać, a jednocześnie poszaleć przy naszej ulubionej muzyce przeplatanej rodzynkami z innych światów. Bez skrępowania, czysta radość zabawy. Najlepsza impreza od lat.

A dzisiaj czekała mnie nieprzyjemna rozmowa z koleżanką z pracy. Sprawa dotyczy wniosków o awanse – dla niej i dla mnie. W piątek, tuż przed wyjściem z pracy, dowiedziałem się, że wyjdzie tylko jeden. Dla mnie. Prawie się popłakała, gdy jej to mówiłem. Bardzo na ten awans liczyła. Dopominała się go od kilku miesięcy. Trochę dziwna sytuacja. Wyczułem żal do mnie, choć usilnie zapewniała, że jest inaczej. Muszę jednak szczerze przyznać, że ja przychylam się do opinii szefowej. Awans to nie jest coś, co się komuś należy jak psu zupa. Trzeba się czymś wykazać, rozwijać się, podnosić kwalifikacje... albo wskoczyć szefowi / szefowej do łóżka – ta ostatnia ścieżka nie jest u nas praktykowana. Ale liczy się też podejście do wykonywania obowiązków, wynikających ze stosunku pracy. I akurat ona powinna o tym wiedzieć najlepiej... Pracodawca płaci nam pieniądze, ZUS itp., a my świadczymy jakąś, umówioną pracę. Jeżeli robimy to dobrze, możemy dostać podwyżkę, awans. Ale jeżeli trzy dni w tygodniu jest się na kacu, dwa pozostałe się śpi, głównym obowiązkiem jest pisanie e-maili, sms-ów, gadanie przez telefon albo czytanie gazet... Ona zaś podejrzewa chęć zemsty za niedawną próbę przejścia do innego działu. Może coś w tym jest, ale nie jestem o tym do końca przekonany. I tak niedługo nie będzie o co się martwic, gdyż być może już za kilka tygodni będziemy mieli okazję wycenić się na rynku pracy.

A nad miastem szaleje wichura. Obudziło mnie szaleńcze zawodzenie wiatru. Ale dopiero około szóstej. Inni podobno nie spali całą noc. Zmęczenie poimprezowe mnie pewnie znieczuliło. Kocham wiatr. Odgłosy wichury są dla mnie najsłodszą muzyką. Jedynie burze mogą konkurować z pięknem huraganu. Ale wywołują atawistyczny lęk – niezbyt silny, lecz mimo wszystko trochę się lękam piorunów. Spektakl za moimi oknami trwa... Ciemne chmury przetaczają się nad dachem gmachu... Między załatwianiem kolejnych spraw postaram się znaleźć chwilkę na podziwianie ich piekna.


08:54 / 27.10.2002
link
komentarz (2)
Przed chwilą podglądałem dwa walczące koty. Ganiały się po pniu ogromnej topoli, rosnącej nieopodal mojego domu. Nie zrobiły nawet jednego fałszywego kroku. Czasami przywierały do pnia, i tylko dzięki ostrym pazurom wbitym w korę nie spadały. Ofukiwały się, krzyczały. Walka była poważna. Może chodziło o terytorium? Albo o hierarchię? Trudno zgadnąć. Całości przyglądały się dwie wrony, dodając swoje krakania do ogólnego rwetesu – jakby kibicowały któremuś z zapaśników. Gdy walka dobiegła końca i jeden z walczących powolutku, balansując ogonem, wycofywał się z drzewa – odfrunęły niespiesznie. Początkowo myślałem, że są zaniepokojone obecnością kotów na ich drzewie, jednak wydaje mi się, że po prostu były ciekawe.

Rześkie powietrze otrzeźwiło mnie, wyganiając resztki niedospania. Miły poranek, choć trochę zbyt wczesny. Zmiana czasu spowodowała lekki chaos. Budząc się nie wiedziałem czy jest już ósma, czy jeszcze siódma. Odgłosy kociego pojedynku wywlokły mnie ostatecznie z łóżka. Wyszedłem na balkon, zaczerpnąć świeżego powietrza, zapalić porannego fajka i ostudzić lędźwie po ostatnim tej nocy śnie. W ciągu tych czterech lat śniła mi się dość rzadko. Może kilka razy. Tym razem po prostu uprawialiśmy seks. Miłe. Szkoda tylko, że akurat z nią.

Ten weekend należy do wyczerpujących. Dziś nastąpi apogeum. Ojciec zaprosił rodzinę na swoje imieniny, więc po południu czeka mnie kilka upojnych chwil z ciotkami, wujkami i innymi równie ciekawymi postaciami. Już od dłuższego czasu unikam takich rodzinnych zjazdów, chyba z podobnych powodów co Bridget Jones... – pytania, pytania, pytania. Nie mam najmniejszej ochoty na nie odpowiadać, więc się po prostu zmyję. Stosowanie różnych technik prowadzenia dyskusji, asertywności w przypadku tej części rodzinki mija się z celem.


23:07 / 25.10.2002
link
komentarz (0)
Moja frustracja sięgnęła chyba zenitu... Cały dzień chodziłem po biurze struty i warczałem na wszystkich dookoła. Byłem jednak na tyle przyzwoity, że ich o tym uprzedziłem i brali na to poprawkę. Zachowuję się niczym kobieta przed okresem... Oczywiście swoją frustrację wyrzuciłem też na swoim nlogu i na forum, wzmacniając ją niestosowaniem emotikonów...

Już czwarty dzień z rzędu bolą mnie plecy. Szefowa pogratulowała mi nawet nabycia tzw. „choroby biurowej”... Ból jest niemiłosierny – nie można siedzieć, nie można stać, chodzić... Dziś już i tak był zdecydowanie mniejszy niż wczoraj. To zapewne dzięki treningowi – w tym tygodniu je wznowiłem. Ciężko się wraca do regularnych ćwiczeń po czterech miesiącach trwania w bezruchu, jeśli nie liczyć rehabilitacji. Oszczędzam się. Powolutku muszę wzmacniać mięśnie tak, aby były w stanie przejąć funkcje naderwanych więzadeł krzyżowych. Najgorsze są boczne kopnięcia, kiedy stopa podtrzymująca przekręca się. Wbrew pozorom w trakcie takiego ruchu powstają ogromne napięcia. Dlatego muszę uważać, jedna kontuzja i czeka mnie stół operacyjny. Tak przynajmniej powiedział ortopeda. Kontuzja nie kontuzja – i tak jestem skazany na sport – taki czy inny. Kocham ten rodzaj zmęczenia. I to jest w tym wszystkim pocieszające.

Zupełnie nie miałem ochoty wracać do domu. Po wyrzuceniu z siebie frustracji, poczułem spokój, co zresztą widać już w końcówce poprzedniej notki. Jakoś tak świat się znowu uśmiechnął do mnie. Choć nadal jestem z lekka podenerwowany. To chyba delikatne napięcie seksualne... Dziwne uczucie. Już prawie zapomniałem jak to jest, gdy przez krocze przebiegają ciarki, gdy czuje się napięcie materiału. Hmm, czyżby jednak zaczęta lektura pamiętników Catherine Millet obudziła we mnie coś, o czym starałem się zapomnieć przez ostatnie lata?


18:36 / 25.10.2002
link
komentarz (1)
Po tygodniu oficjalnego działania nloga - zaczął działać i u mnie... Złośliwość rzeczy martwych? Czy może mój system zawiódł? Na 3 kompach, z których w tym tygodniu korzystałem? I czemu, u licha ciężkiego!, muszę wstukiwać np.: http://nlog.pl/view.php?user=lissan_algaib - zamiast: lissan_algaib.nlog.pl? Czemu nie działają linki przy ulubionych? Czemu nie ma FAQ? Czemu nie została wprowadzona funkcja przypominania hasła? Jedyne, co zaczęło działać to... statystyki... chyba najmniej potrzebne. A jeszcze skinów nie sprawdzałem... Pewnie usłyszę odpowiedź, że to działalność społeczna, że przecież nic nie płacę, że nie było czasu... To po co się tym w ogóle zajmować? Jak już coś robić to dobrze, a nie na odwal się, a niestety mam wrażenie, że nlog jest traktowany przez swoich twórców po macoszemu. O użytkownikach nie wspominając... I to ma być ta wielka zmiana? Zapowiadana wielkimi literami nowa wersja?

Nie wiem czy mam jeszcze jakąkolwiek ochotę na prowadzenie pamiętnika w Sieci... Jest to ciekawa rozrywka, przyzwyczaiłem się do pisania notek. Poznałem tu kilka ciekawych osób, choć nie przeniosłem żadnej z tych znajomości do świata realnego. A jeszcze środowisko sieciowe, z którym utrzymywałem kontakty, po raz kolejny rozkręca jakąś żałosną nagonkę, zamiast zająć się po prostu sobą. Żałosne istotki. Dzisiejszy wpis u Varcolaciego na blog.pl pozbawił mnie resztki złudzeń. Nie ma sensu angażować się w związki z ludźmi niepoważnymi, potrafiącymi jedynie obgadywać się nawzajem. Nie mam na to czasu.

Przez kilka dni po zniknięciu nloga z sieci, prowadziłem pamiętnik w zwykłym notatniku. Myślałem, że po uruchomieniu dodam te kilka notek tak, jak to uczyniłem już poprzednio. Ale traciły one swoją aktualność, były zapiskami myśli i zdarzeń ważnych WTEDY, więc nie widzę żadnego sensu w umieszczaniu ich teraz... Teraz świeci słońce, delikatna warstwa chmur nie powstrzymuje jego promieni. Jest pięknie. Dzisiejszy wieczór spędzę samotnie, może wpatrzony w zachód słońca? Muszę przemyśleć kilka spraw.


14:16 / 04.10.2002
link
komentarz (0)
Jestem zdecydowanie chory. Jeżeli przez dwa dni czujecie się paskudnie, potem jeden dzień jest w miarę ok., a następny gorszy od dwóch pierwszych razem wziętych... to znaczy, że złapaliśmy to samo paskudztwo. Na weekend planowałem wyjechać do Pszczyny, ale zajmę się raczej leżeniem pod kołderką i dbaniem co by za daleko płuc nie wypluć...

Jedną z oznak choroby jest pragnienie, wręcz pożądanie snu. Z natury lubię spać i śnić. Ożywiam się zazwyczaj wieczorem i tylko z rozsądku przesypiam noc, tak by móc w miarę normalnie funkcjonować między 8 a 16. Wedle jednej z najnowszych książek poruszających mit wampiryczny (autor i tytuł chwilowo znajduje się gdzieś głęboko ukryty w mojej głowie i nie ma najmniejszego zamiaru się przypomnieć...,0) pasowałbym do typu szaraka, czyli istoty pośredniej między zwykłym, szarym człowiekiem (w terminologii petersburskiej – swietlak,0), a arystokratycznym ... nocnikiem – znaczenie tego słowa zdecydowanie rozmija się z dzisiejszym... Szarak to taki półwampir-półczłowiek. Budzi się późnym popołudniem, a zasypia głęboką nocą. Szaraki to wymierająca rasa, gdyż nie pasują ani do świata ludzi, ani „prawdziwych wampirów”. Piszę w cudzysłowiu, gdyż nocnikom wydaje się zaledwie, iż są prawdziwymi wampirami. Prawdopodobnie najbliższy weekend spędzę zgodnie z moją szarakową naturą... albo w ogóle nie ruszę się z łóżka.

Od pisania o spaniu prawie zasnąłem... A teraz wszędzie wokół poszukuję skrawka poduszki... Może uda się zdrzemnąć choć na kilka minut?


23:31 / 03.10.2002
link
komentarz (1)
„Mam ciało i krew, lecz człowiekiem nie jestem... Przestałem nim być dwieście lat temu... Jak mam rozwiać twoje obawy? Mam zacząć jak David Copperfield – urodziłem się... dorastałem...? A może zaczniemy kiedy narodziłem się dla ciemności? To dobry początek...”
„Wywiad z wampirem”

Tak, to dobry początek, choć znajduję się w zupełnie innym uniwersum, w świecie coraz bardziej odartym z tajemnic. W świecie, w którym człowiek zmieszał z błotem wszystko, co skrywało się za ponętną zasłoną mroku i błogiej niepoznawalności. Nie zawsze tak było. Tęsknię za tym, czego nie było mi dane doświadczyć, ale czyż nie jest prawdą, że lepiej jest zawsze tam, gdzie nas nie ma? Coś w tym jest, ale nie do końca... Świat jest piękny – także w blasku dnia, i ten wokół mnie, ten bezpośrednio dany moim zmysłom również. Staram się chłonąć życie takim, jakim jest. Czyż to nie prawdziwa, boska ambrozja? Szkoda mi tylko tych, którzy nie potrafią tego docenić...

A teraz czas by nasycić się pięknem nocy... Na zakończenie pozostała mi już tylko jedna rzecz do powiedzenia: Witam się serdecznie ze Wszystkimi, którzy zbłąkali się na tego świeżutkiego nloga. Mam nadzieję, że pozwolicie się zaprosić do mojego, trochę sentymentalnego świata. Oby tylko starczyło mi sił na pisanie...