00:53 / 22.11.2002 link komentarz (0) | Co za dzień! Co za dzień! Zaczął się zwyczajnie, a kończy radośnie ponad wszelką miarę, po drodze zahaczając o przygnębienie i ból głowy. Po kolei. Pierwsza noc w nowiutkim łożu (inaczej nazwać nie można; „łóżko” nie oddaje ogromu rzeczy...,0). Wszyscy powtarzali (wg mnie to raczej chodzi o nowe miejsce, czyli nowe mieszkanie, ale mniejsza o drobiazgi...,0): zapamiętaj sen, koniecznie zapamiętaj, bo to się może sprawdzić. A jakże. Śniło się i to jak! Całe szczęście udało mi się zatrzeć szczegóły, w tym poczucie zapachu... Podobno, gdy ktoś we śnie wdepnie w psią kupkę, to będzie miał więcej pieniędzy. A co znaczy, gdy komuś się śni, że takąż (no, nie psią oczywiście...,0) sam wydala? Nie chcę chyba wiedzieć. Po raz pierwszy przyśniły mi się sny (dwa,0), o których chcę jak najszybciej zapomnieć. Z tego tez powodu pominę tu opis bardziej szczegółowy. Te kilka zdań wystarczy.
Poza wspomnianymi niespodziankami, spało się niesamowicie wygodnie. Wstałem co prawda z trudem, ale bardzo szybko doprowadziłem się do stanu pełnej używalności. W pracy spadła na mnie ... fura roboty. Nowy temat... khem... finansowy... O wczesnoporannej kawie przypomniałem sobie dopiero około 10. Na chwilę wyrwała mnie z raportowo-tabelkowo-komputerowego transu sekretarka – nie zgodziłem się na zastępstwo w okołosylwestrowy tydzień. Mowy nie ma. Nie dlatego, że jestem złośliwy, ale już i tak zastępować w tym czasie będę jedną osobę, a wołem pociągowym na 3 etatach nie mam zamiaru zostać. Dwa lata z rzędu dałem się tak wrobić, ale nie tym razem.
Wróciłem do czekających niecierpliwie aplikacji. Potem oprzytomnił mnie delikatny głód. Zjadłem i wypiłem herbatkę, nie przerywając pracy. I nagle poczułem potworny ból głowy. Rzadko miewam takie dolegliwości. Dwa, trzy razy w roku, nie licząc kaca. Ledwo siedziałem, a czaszka powoli zaczynała eksplodować. Dostałem też natychmiast światłowstrętu, a słuch wyostrzył się tak, że nawet delikatne dźwięki na granicy słyszalności wydawały się istną orkiestrą dętą. Na dokładkę mocno fałszującą. Po omacku wziąłem aspirynę i popiłem szybko zaparzoną kawą. Trochę pomogło. Nie cierpię prochów, ale robota się paliła.
Po skończonej pracy, pozbyłem się kolejnych 5 stów za angielski. Niespiesznie przespacerowałem na Nowy Świat, na przystanek. Zastanawiałem się, czy po powrocie do domu zwinąć się w kłębek i cierpieć, czy może spróbować zasnąć, czy też zmusić się do pójścia na trening. [hmm, właśnie leci Tool w mtv... ubóstwiam ten kawałek] Tak sobie myślałem, ćmiłem ostatniego z paczki menthola i... i zaczepił mnie podchmielony gościu. Wszystko wróciło. Strach, wściekłość. Ale właściwie to myślałem tylko o dwóch rzeczach: co zrobić, żeby się stamtąd szybko zmyć i czemu, do licha ciężkiego, on stoi od strony uszkodzonej nogi... Poprosił o pieniądze, bo mu zabrakło złotówki na piwo (jeszcze nie wypił tego, co miał,0), potem o papierosa. Jednocześnie dość wymownie ściskał pięść. Odmówiłem. W sumie powiedziałem tylko tyle: sorki chłopie, ale masz dziś pecha, nie mam, przy okazji wykonałem jakiś nieokreślony gest. Spojrzał na mnie. Prosto w oczy. Nie spuściłem wzroku. Uśmiechałem się. Rzucił: to się zaraz okaże. Odszedłem. Wsiadłem w pierwszy lepszy autobus. Nogi się pode mną uginały.
Być może moje zachowanie można określić jako nadreakcję. Być może jest niezrozumiałe. Być może ktoś powie, że jestem strachliwy leszcz. Niech mówi. Wiem, że mam lekką paranoję. Jest ona reakcją na kilka wydarzeń. Nie tylko tego, do którego co jakiś czas wracam. Pracuję nad tym.
Do domu wróciłem zmęczony, wściekły. W głowie mi ponownie łupało. Zjadłem, wziąłem jakiegoś procha i położyłem się na chwilę. Nie miałem zamiaru spać. Chciałem poleżeć kilka minut w ciszy, z zamkniętymi oczami. Pomogło. Poszedłem na trening... I to chyba była najlepsza decyzja tego dnia. Dałem z siebie wszystko. Wpadłem w treningowy trans. Jedyną rzeczą, którą odpuściłem pod sam koniec to jiyu-kumite (wolna walka,0). Wszystko robiłem z pełną siłą. Nawet boczne kopnięcia. Z obrotem. Pot ze mnie ściekał, a radość z serca promieniowała nie tylko na całego mnie. Na cały świat. O! Bogowie! Jak ja KOCHAM to uczucie!!! To moja Droga. To moje Życie.
Wpadłem w euforię. Energia mnie po prostu roznosiła. Jechałem jak wariat, prawie rozbijając samochód... To mnie trochę ostudziło. Ale nie zepsuło humoru. Jeszcze wizyta u znajomej. Pogadaliśmy. Wypiliśmy – ona piwo, ja colę. A teraz idę spać. Chyba najwyższa pora.
|