10:27 / 04.12.2002 link komentarz (4) | Wieczor spedzony w domu, kolejny Pratchett polkniety.
Mam ciezkie poczucie bezradnosci i, co za tym idzie, bezsensu. Stoje w miejscu i nie bardzo wiem, co zrobic, by ruszyc.
Jak bym nie kombinowala i filozofowala, wszystko konczy sie na pieniadzach.
Przychodze do domu, siadam i: Nie cierpie tego mieszkania = trzeba wynajac inne = nie stac mnie = trzeba zmienic prace = JAK, GDZIE, CIESZ SIE, ZE W OGOLE MASZ, BO TO SIE MOZE WKROTCE ZMIENIC.
Czyli siad i waruj.
Juz wole wcale nie myslec, tylko brac wszystko jak leci. I tak do smierci.
Sadze, ze po kilku latach nie-myslenia zmienie sie w kolejna kukle o szklanych oczach, gapiaca sie w telewizor, bo co innego mozna robic... zapychajaca dzien byle czym, byle minal. Juz bez nadziei, ze kolejny bedzie lepszy.
Ale, ale... na razie jeszcze chce mi sie wstawac. Bez powodu
|