18:19 / 10.12.2002 link komentarz (5) | Opowieść o Starej Szafie*
Mniej więcej rok temu poznałam Chafera.** Odezwał się do mnie na kanale, wielu osobom znanym, o patriotycznej nazwie #rzeczpospolita. A odezwał się wcale niezbyt oryginalnie, ponieważ – co nietrudno przewidzieć – zakwakał. Ale jakoś miałam dobry humor, więc nie zignorowałam tego, tylko rozpoczęłam konwersację, która bardzo mile mnie zaskoczyła, a mówiąc wprost: podobała mi się. I tak zaczęliśmy ze sobą rozmawiać codziennie.
Bardzo niedługo potem postanowiliśmy wziąć ślub. Niestety po czasie przyszło nam do głowy, żeby stworzyć do tego osobny kanał, na który można było zapraszać gości. Tak wiec oficjalna wersja była taka, że pobraliśmy się w tajemnicy, niczym jakaś popularna para aktorska- w małym kościółku, z dala od tłumów. Następnie spędziliśmy upojny miodowy miesiąc gdzieś w Azji. Najprawdopodobniej w okolicach Japonii, ponieważ ja... nosiłam na sobie... kimono... ;-,0),0),0),0),0),0) (ach, Chaferku, to były (w,0)czasy!!!,0)
Niedługo później okazało się, że jestem w ciąży. Mało tego! Ponieważ jesteśmy parą, która nie lubi marnować czasu, więc okazało się w dodatku, że jestem w czwartym miesiącu! To nieważne, że cztery miesiące temu się jeszcze nie znaliśmy! Przecież zapłodnienie mogło nastąpić telepatycznie.
No, ale tak poważnie mówiąc, z tym już był pewien problem. Chafer bowiem jest człowiekiem całkiem logicznie myślącym, więc nie dało się takiego drobiazgu przed nim ukryć. A to spryciarz! Zaczął mi wypominać ten czwarty miesiąc i zarzucać, że ojcem jest pewnie kto inny! Ale udobruchałam go jakoś (my – kobiety – mamy swoje sposoby!,0) i więcej na ten temat nic nie mówił.
Czas mijał, a moja ciąża stawała się coraz bardziej widoczna. Pan doktor oznajmił, że rozwiązanie nastąpi 13 maja.
I nastąpiło.
Pamiętam, jak dziś. Był to poniedziałek. ;-,0) Chafer oczywiście nie miał czasu uczestniczyć w porodzie, ale wspierał mnie przez telefon – głównie SMSami, bo szkoda mu było dzwonić w godzinach szczytu, kiedy i tak rodziłam.
Urodziły się nam bliźnięta. Było to wiadome od samego początku, bo tak sobie ustaliliśmy. A jak my coś ustalimy, to tak musi być. I chociaż Chafer zawsze powtarza, że on w tym związku nosi spodnie, to jednak ja wybrałam imiona dla dzieci. Chłopczyk nazywa się Filip (na cześć mojego kolegi,0), a dziewczynka – Julia (na moją cześć – ja mam tak na trzecie!,0).
Dziś nasze małżeństwo wygląda nieco inaczej niż kiedyś, ale to chyba naturalne, że z biegiem czasu uczucie stygnie. Mój mąż, odkąd się pobraliśmy, rozkwitł i zaczął imprezować, a ja zajęłam się domem. Dzieci rosną zdrowo. Mają już osiem miesięcy. Julcia ma śliczny blond puszek na główce (po tatusiu,0). A Filipek – ma tylko jeden rudy kosmyk (po mamusi,0), a tak w ogóle to jest łysy. Może mu to przejdzie z wiekiem? ;-,0),0)
Dzieci jeszcze nie były chrzczone. Miały być, ale skład rodziców chrzestnych (Galaxy, Mumik, Krishna,0) chyba w międzyczasie się zmienił i jakoś zapomnieliśmy o tym. Jeśli ktoś jest chętny, to prosimy się zgłaszać do końca roku. Dla pierwszych 10 osób – cenne nagrody za odwagę! Oczywiście płeć, wiek, rasa nie mają znaczenia. Wolelibyśmy jednak kogoś bogatego, kto będzie kupował naszym dzieciom drogie prezenty... ;-,0),0)
____________________________________________________
* zbieżność nazwisk przypadkowa
** wszelkie reklamacje w związku z niejasnością treści lub jej niezgodnością z faktami proszę kierować do mojego męża. Ja jestem tylko kurą domową (Lay's Max,0) i mogłam wszystko popieprzyć. ;-,0),0),0),0)
|