|
nie chciaklam jechac z matka. dla mnie idea dnia dziecka umarla. stala się dniem pogrzebu. zmusila mnie. wsiafdłam do samochodu, właczyłam radio by nie musiec z nia rozmawiac. polecialo the cramberries...przypadek? pojechalismy. kolo intermarche zobaczyłam go, szedl z mamą. minęłam go, oberzalam się, nie widxial mnie. zaczęłłam płakac. matka kazala mi sie wiecej ie odrwacac. wszyscy mi mówią, ze jak kocha to wróci. a ja czekam... bylam dzisiaj zdziwiona. chcial ze mna porozmawiac, chociaz zaraz sobie psozedl. spytalam sie tylko 'czy moge zagadac".. odpowiedział "czemu nie..' to brzmi jak nadzieja, jak blogoslawieństwo... chociaz ciągłe jego slowa do mnie-szmatto- neguja narodzajaca sie nadzieje. nie moge jesc. dzisiaj bym sie zżygala w pizzeri. ledwoco picie mipzrechodiz pzrez gardlo. kupiłam ksiazke w realu, ta ktra chialam "ono' doroty terakowskiej. jest na moim poziomie. nie ma jak swiat mlodej dziewczyny pełnej schiz.
jutro mm ostatni dzien probnych matur. zostala m tylko biologia.
moj żoladek jest jakis dziwnny.. kurwa, czuje jakbym miala go zaarz caly zwrócic, lacznie z płócami i sercem.
mama chciala poprawic mi humor i kupic mi spodnice. taka biała lub kremową, marszczonna i z falbanka, w stylu romantyczki. podbalo mi sie jak w niej wygladalam. zastannawialam sie, czy jemu by sie spodobalo. opzreciez on lubi dziewczyny wspodicy. odlozylam sukienke. nic nie chcialam. nie moge znalesc sobie miejsca. nie mam nikogo, kto by mogl przyjsc do mnie, i postarac się mnie rozweselic. jestem sama. bez ukochanej osoby, kttora stala sie calym moim swiatem, bez przyjaciół.
żaluje swojej głupoty. załuje ze jestem i bylam szmatą. |