06:46 / 15.09.2001 link komentarz (6) | .
Już dawno, dawno temu powinienem uświadomić sobie, że jestem skazany na Bet.
Poznałem ją w 4 klasie podstawówki. Ona była w ósmej. Przyjechała na rok ze Stanów. To był 1974. My w plastikowych fartuchach i juniorkach, ona - spodnie typu człowiek-rakieta, korale, rude włosy, cyce jak donice, centrum hipisizmu w Wawa. Ameryka na Mokotowie. Wszyscy się w niej kochali.
Wszyscy.
Ja nawet chodziłem w rajstopach po parapecie, dla niej, jak mijała moje okna, na ósmą, do szkoły.
Tak było.
Ja ją pamiętam, a ona mnie - oczywiście - nie. Bo to przecież epoka w rozwoju małolatów - te cztery lata.
I wiedziałem, wiedziałem, że ją jeszcze spotkam.
I lata minęły, i miałem prestiżową narzeczona, która miała samochód (początek 80-tych!!!!,0) i chciała, żebym ją do pracy woził. To mi kurs prawa jazdy zafundowała. I tam, właśnie tam, wchodzę i widzę Bet Malloy. Ruda, piegowata, cyce jak donice, te rzeczy. Ta sama.
Blitzkrieg.
Po trzech dniach u niej zamieszkałem.
Przyjechała do PRL po śmierci ojca.
Potem ściągnęła matkę.
Miała wtedy 3-miesięczne dziecko. Stasia.
Miałem wtedy 20 lat.
Dwa lata później spierdoliłem do Finlandii. Ożeniłem się z Sari.
Rozwiodłem.
Prawie pół roku mieszkałem w samochodzie pod balkonem Bet.
Bet grała na waltorni. W czasie wojny wymyślilismy, że będzie latała samolotami. Zawsze to do NYC za friko.
Do dziś lata.
Nie gra juz na waltorni.
Dynamiczna równowaga - uciekałem z domu, wywalała mnie z domu, uciekała z domu.
Do dziś tak jest.
Ale mam świadomość, że dokądkolwiek bym nie poszedł i tak dojdę do Bet.
I mam świadomość, że pod tymi zdaniami kryje się trochę więcej.
Tak jest
.
|