12:32 / 19.12.2004 link komentarz (0) | Odwiedziłam dziś ciotkę Zofię. Tę co pod samym lasem mieszka. Żonę wuja Stefana, od dolarów tego. Całe wieki jej nie widziałam, chyba gdzieś od matury będzie? Ależ się ucieszyła na mój widok! Miłe, prawie tak jak ja na widok Ewelinki. Wycałowała mnie, wyściskała za wszystkie czasy, obowiązkowo nalewką wiśniową własnej roboty wyczęstowała, aż mi się zakręciło w głowie. Tyle pięknych wspomnień nagle mnie dopadło i w ogóle... Jak tylko usiadłam u niej w kuchni, starej dobrej kuchni, jak tylko drwa zobaczyłam suszące się w wiklinowym koszu i ogień pełgający w szczelinach drzwiczek żeliwnych od paleniska, od razu przypomniałam sobie smak czerniny, którą jako dzieci zajadałyśmy się tutaj. Ciotka Zofia na zawsze już kojarzyć mi się będzie z tym staropolskim smakiem, no i z aromatem śliwek mirabelek rosnących za kurnikiem, którymi moi kuzyni po kryjomu wypychali sobie kieszenie już od połowy sierpnia. |