sdp // odwiedzony 44532 razy // [nlog/Cena Twoich uczuć/by/zbirkos] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (109 sztuk)
21:34 / 23.05.2006
link
komentarz (7)
Witajcie kochani
Hmmm
Minął już ponad rok od kiedy nie piszę na tym logu, a wy wciąż zaglądacie :)
Za to z całego serca dziękuję.
Swą pamięcią utwierdzacie mnie w przekonaniu, że było warto, że moje pisanie jest jednak komuś przydatne. Sprawiacie też, że za każdym razem kiedy tu zaglądam mam większe wyrzuty sumienia. Przepraszam więc, że nie kontynuuję zamierzenia. Niestety wszystko z powodu braku czasu.
Sami wiecie, zawsze jest tyle innych "pilniejszych spraw".
Ale obiecuję sobie i wam, że kiedyś wrócę :)
Wróce na pewno.
Jak tylko uda mi się zebrać kilka rzeczy do kupy.
18:10 / 25.03.2005
link
komentarz (17)
Ten czeski celnik jest jakiś kopnięty, wszystkie torby na raz każe otwierać. Wstawać wszystkim. Wywalać zawartość bagaży na siedzenia, na ziemię. Jezuuu...!!! Wyrzuca nas na korytarz. Wszystkich! Co to będzie? Zostaje tylko Lesio. Na siedzeniach piętrzy się stos koniaków i złomu, ...i innego badziewia. Kryształy się powywracały. Jeszcze chwila, a wszystkie się potłuką. Kurwa za co taki stres? Po co, na co? Zamiast zabierać moje ciuchy w tę podróż mogłam równie dobrze wrzucić je do betoniarki i pomieszać. Płakać mi się chce. Kce mi się... Ewelinka mi jeszcze płacze w głowie, już nie nadążam...
Korytarzem idą węgierscy celnicy. Zbliżają się zaraz się o nas będą ocierać. Przystojni, przystojniejsi od Czechów. Mają lepiej zaprojektowane mundury, z lepszego skrojone materiału. Eleganccy panowie. Jeden już jest tuż, zauważył mnie, obcina najpierw stopy, potem jedzie w górę jak jakaś maszyna zmechanizowana potwornie, strugarko-frezarka, albo obcinarko-wyżynarka. Gadają coś do siebie po swojemu ci Węgrzy, śmieją się, toczą się bez pośpiechu tak, patrzą na mnie, na pewno ze mnie się tak śmieją. Denerwujące to wszystko jest, zwłaszcza w takiej sytuacji, kiedy śpię, prawie jeszcze. Znaczy się spałabym gdyby nie wejście tego Czecha. Drze się Czech na Lesia, nic nie rozumiem o co chodzi? Lesio coś tłumaczy. Tłumaczy się piskliwie. Czech się czepia. Nawet nie mogę zobaczyć twarzy Lesia, bo celnik w drzwiach stanął i zasłonił cały widok. Dlaczego ten Czech się tak czepia? Za Chiny się nie da zerknąć do przedziału. Węgrzy nadchodzą, umykamy więc pod ścianę wszyscy, żeby przejście zrobić wielmożnym panom. Przywieramy. Teraz oni mają władzę. Niech już przejdą. Jeden wchodzi do przedziału przed nami. Ktoś władze musi w końcu mieć. Dwaj zagadują do naszego Czecha. My wciąż przywieramy. Czech coś odpowiada po madziarsku. Ładny język. Junapodkiwanok, junapod... jonapot... Madziarzy się śmieją, a my przywieramy wciąż. Kurwa! Wszyscy tak się śmieją w tym kraju? Czech śmieje się z nimi, ale jakoś tak nieszczerze, albo jakby w roztargnieniu. Wchodzą do następnego przedziału za nami. Robią to samo co Czech u nas, tylko jakoś prędzej tak...? Po pięciu minutach wyprowadzają na peron jednego gostka, delikwenta z bagażem, Polaka. Mało coś? Miał rodak pecha, jak widać po jego minie. A Czech dalej ryje w naszych tobołach. Litości nie ma wcale. Chyba nie ocalała już żadna torba, żaden plecak.
Madziarzy opuścili przedział obok, zrobili jeszcze jeden, teraz przemieszczają się dalej, coraz dalej, a Czech ciągle buszuje w naszym przedziale! Co on właściwie u nas robi tyle czasu? Teraz coś pisze. Ale jakby zaczynał się denerwować, wydaje się, że wcale nie słucha już co Lesio mu odpowiada. Tylko wygląda coraz częściej w głąb korytarza jakby... Za Madziarami wygląda. Całkiem jakby sprawdzał czy już sobie poszli. Właśnie sobie poszli. Następny wagon ucieszył się na pewno z ich nadejścia.
Czech się w końcu odprężył. Uśmiechnął się nawet normalnie na twarzy, całkiem jak człowiek. Inaczej niż przedtem, kiedy mizdrzył się do Madziarów. Zupełnie. W pewnym momencie nachylił się nad siedzeniami zawalonymi zawartością naszych toreb, wziął w dłoń flaszkę whisky, a w drugą koniak.
- Muże tak byt’? – zapytał demonstrując w kierunku Lesia obie flaszki.
Ten najpierw spojrzał na butelki nierozumiejącym wzrokiem, a potem zatrzymał oczy na uśmiechniętej twarzy celnika. Wróciło zrozumienie na jego oblicze. I niepohamowana radość. Zajarzył. Ciekawe co?
- Pewnie że może! – zapewnił gorliwie.
- Tak mużete wszechno balit’ – odparł zadowolony Czech
- Dziewczyny wchodźcie szybko do przedziału –wesoło zawołał Lesio - musicie to wszystko teraz szybko popakować.
Czech się uśmiechnął wyrozumiale pod wąsem, tak po ojcowsku.
- Wemte si esztje to – rzekł Lesio podając celnikowi kryształową karafkę i foliową reklamówkę.
- Diakuji, tak ano, a cestujte s Bohem - Czech się uśmiechnął i mrugnął filuternie do Lesia.
A potem mrugnął też do mnie i do Kasi też, kiedy się z nami wymijał. He he, a do starych bab od pucołowatego nawet się nie skrzywił! Wyminął się z nimi zimno i wyszedł na peron.
Zdaje się, że mieliśmy za sobą kolejną granicę? Już po strachu! Przed nami otwierały się całe Węgry.
Juchuuu!!! Czyli że do Budapesztu nic już nam nie stało na przeszkodzie.

***
19:02 / 21.03.2005
link
komentarz (5)
Tititi, tititi, tititi... Budzik! Znów budzik, budzior jeden! Wstawać znów, znowuuuu...? A za oknem ciemno jeszcze... tititi, tititi, coś mnie mdli w żołądku nieprzyjemnie, słabo mi. Oczy wcale nie mogą mi się otworzyć, nie chcą, sucho im. Jeszcze chwilka. Proooszę... Tititi, tititi... Decyzja, gaszę budzik jednym uderzeniem. zamilkł, leży przewrócony, słyszę twardy stuk, to baterie się wysypały, uderzyły o podłogę. Titititi, tititi... Jak to titititi? Bez baterii? Skupiam całą wolę swą silną. Zrozumieć. Dasz radę Mirka! Tylko otwórz oczy, otwórz oczy. Otwieram oczy. Czuję piersi, moje wielkie takie jakieś czuję. Taki jakiś w nich ucisk czuję. Są obrzmiałe, napuchnięte... Tititi, jędrne, tititi... to nie budzik, to głos. Może ja mam raka piersi? Musiałam przeleżeć na nich całą noc i ścierpły po prostu? Dziecko płacze! Twardo śpię ostatnio. To z nadmiaru obowiązków? Niemowle. Ewelinka płacze! Jestem wyyykończooona.
Ewelinka płacze? Zrywam się, siadam, przecieram oczy. Moja bluzka jest mokra od mleka. Gdzie jest światło? Na oślep wymacuję. Jest włącznik. Włączam światło, mrużę oczy. Moje sutki ociekają mlekiem. Oczy z wolna się przyzwyczajają do światła. Widzę plamy na koszulce. Ewelinka kwili, biedulka moja, ...kruszynka, sierota. Porzucona przez tatusia. Pokarm ciurkiem leci. Ona jeszcze nie wie, że została sama. Wycieram sutki ręcznikiem, tym czystym. Nachylam się nad Ewelinką, sprawdzam czy nie ma mokro, biorę, przytulam do piersi, ...lewej. Bo nie ma wcale mokro, dziwne. Ewelinka szlocha mniej, otwiera usteczka, szuka, ...sutka szuka. Krople mleka skapują jej na twarz. Łzy spływają jej po polikach, mieszają się z mlekiem. Moje myśli się mieszają. Dlaczego tak żałośnie drży jej podbródek? Nadal bolą mnie szwy, czuję tam... Nie wiem czy kiedykolwiek znów będę mogła, czy ból tam nie zostanie na zawsze? Już dobrze, mówię, kołyszę maleństwo, podaję mu sutek do ust. Zasysa łapczywie. Czuję dreszcz w całym ciele. Cud. Jestem matką. Dziecko ssie uspokaja się, błogo mu, masz, masz pij do woli. Mamusia ma pokarmu dość. Rośnij, kiedyś będziesz dużą dziewczynką, dużą... tak, tak duuużą dziewczynką... Dlaczego sama się o tym przekonuję? Sen mnie znów dopada, ale walczę, oczy przyjemnie mi się zamykają. Niepotrzebnie się garbię. Kręgosłup krzywię niepotrzebnie, nie myślałam, że to może boleć, w ogóle nie wiedziałam, że mam kręgosłup. A gdyby tak się położyć? Wygodnie ułożyć? Z Ewelinką obok? Niech sobie ssie, oczy się same zamykają, Ewelince też. Kleją się nam oczy jak wystygła koszula do ciała, do tego nasączona mlekiem. Oddech, ciało do ciała, pokarm, zaraz dziecko się zsika. Wiem to na pewno. Każda matka to wie. Też chcę siku. Potem, ...teraz nie mogę przecież. Karmię, to odpowiedzialne zajęcie. Tu tuch, ...tu tuch, ...głowa ma staje się coraz cięższa. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam. Chyba jednak się położę? Przecież to był dobry pomysł, ...tu tuch. Oddycham, ...zasypiam. Taki dobry pomysł... Czuję własny puls, czuję w uszach jego rytm, tu tuch, ...tu tuch, ...tu tuch...
Nie wiem czy to takie przyjemne, kiedy nagle budzi cię obcy facet! Tu tuch, ...tu tuch, ...wejście obcego faceta do twojego łóżka. Nie dość że obcego to jeszcze obcokrajowca. Tak się poczułam kiedy ten wąsaty Czech, celnik chyba (?), wszedł do naszego przedziału, wtargnął. Naszego przedziału?
A tak, przecież jadę do Budapesztu. Wcale nie mam cieknących pokarmem sutków. Od dawna nie karmię. Wcale nie śpię w ciuchach. Na wszelki wypadek dyskretnie sprawdzam. Nie mam stanika, poplamionej koszulki też nie mam. Acha, pamiętam porwałam stanik przy wsiadaniu oknem i nie mam wciąż czasu żeby... Mam sweter. Jakiś głos na korytarzu drze się, że już granica. Znów granica? Za granicą też są przecież jakieś granice!? Celnik z wąsem a la kaiser Franz Josef stanął i wypytuje, która torba czyja. Która torba moja, który plecak Lesia, Kasi, który bagaż pucołowatego? Tak w ogóle to ten celnik raczej Lesia sobie upatrzył. Pucułowaty ma tym razem szczęście. Tfu, tfu ..żeby nie zapeszyć oczywiście. Ale, ...na moje pierwsze odczucie, ...wrażenie pierwsze, Lesio od razu wpadł mu w oko. Całkiem jak tamtemu celnikowi Polakowi wpadł w oko na poprzedniej granicy Pucóś nasz, baleronem pachnący, heh. Ten przedział ma chyba pecha? Na to wygląda że drugi przedział od końca, limit szczęścia ma już dawno wyczerpany.

***
19:57 / 17.03.2005
link
komentarz (4)
***
Emocje kiedyś opadają. W końcu przychodzi czas spowolnienia wydarzeń, który ludzkie zmysły muszą wykorzystać na odpoczynek, na ucieczkę od nadmiaru wrażeń. Nocna pora nadaje się do tego najlepiej. Kiedyś trzeba przecież zregenerować siły, odświeżyć przed następną rundą walki o przetrwanie. W życie wkracza wówczas usypiająca, wręcz uzdrawiająca monotonia. To ona koi skołatane nerwy, wycisza przyspieszone tętno, wygasza ostrość widzenia problemów, dystansuje, zamyka oczy, przynosi sen. Towarzyszy temu wszechogarniające uczucie ulgi. Jedne rytmy mu sprzyjają, inne przeszkadzają. Odgłosy jadącego pociągu, turkot kół, dreszcze wzbudzające się na złączach szyn, kwantowane od naprężeń i drgań generowanych na zakrętach w monstrualnym organizmie maszyny, należą niewątpliwie do sprzyjających. Batory zdawał się z wolna popadać w coraz większe odrętwienie. Pomimo, że jego wężopodobne cielsko pełzło przez Morawski Kraj wciąż z taką samą prędkością, nasuwało się wrażenie, że dzieje się to tylko dzięki stałemu zmniejszania zużycia energii. Zwykle tak jest, że żywe stworzenie rzucając się do biegu, początkowo trwoni ogromne jej ilości. Z czasem jednak ruchy zwierzęcia stają się bardziej celowe i płynne, organizm uczy się eliminować czynności zbyt obciążające, a nie mające większego znaczenia dla zamierzonego przemieszczenia. W końcu przychodzi moment, że perfekcyjność i wydajność takiego procesu budzi zachwyt. W rozgorączkowanych do tej pory trzewiach pociągu coraz mniej widziało się rozbieganych pasażerów, coraz rzadziej słyszało się rozochocone głosy, cichła muzyka, gasły światła w przedziałach, ludzie tracili zapał do rozmów, ich oddechy stawały się wolniejsze, bardziej regularne. Wahadło nastrojów, w czasie przekraczania czesko-polskiej granicy maksymalnie wychylone w stronę euforii, teraz dryfowało nieuchronnie w stronę błogiego odrętwienia. A wszystko po to żeby zebrać siły przed kolejną kulminacją, tym razem na granicy czesko-węgierskiej.
Niewiele interesujących obrazów dawało się wyłowić przez szyby pociągu z nocnych ciemności. Tylko na chwilę wyłaniały się skupiska małych domków. Ostrawa dawno została za nami. Jak na razie było to jedyne większe miasto jakie ujrzałam poza Polską. Prawdę powiedziawszy niewiele się różni od naszego Śląska. Może z wyjątkiem tych ohydnych komunistycznych haseł i emblematów wyglądających z każdego kąta. Od widoku sierpomłota i gwiazdki po prostu nie dawało się uciec. Pożegnaliśmy tam Cezara. Wyskoczył kiedy pociąg zwolnił tuż przed wjazdem na peron. Nie wiem po co wyskakiwał z pociągu? Przecież mógł normalnie... Ale pewnie był w tym jakiś sens? Chyba nic mu się nie stało w czasie upadku z nasypu. Podobno robił to nie pierwszy raz więc miał doświadczenie. Zwykle wyskakiwał z torbą kotrabandy, a nie politycznych ulotek, zapewnił Lesio. Obaj w ten sposób przemycali kiedyś kasety video, kasety magnetofonowe, albo polskie kosmetyki. Tym razem Cezar musiał zrezygnować z Budapesztu by osobiście dostarczyć do Pragi ulotki. Wszystko podobno dlatego, że nawalił czeski łącznik. Ale ja już nie wiem w co wierzyć, a w co nie? Śmiać mi się tylko chce, że przez moment sądziłam, iż on specjalnie dla mnie zjawił się w naszym pociągu. Naprawdę! Jeju jaka ja jestem beznadziejnie głupia! Aż mi wstyd.
Co rusz zerkam przez okno. Wszyscy już śpią. Jestem niezmiernie ciekawa jak wygląda kraj najbliższych sąsiadów? W czym jest podobny do Polski? Jakie różnice dadzą się uchwycić od razu, na pierwszy rzut oka? Morawskie wioski wydały mi się bardziej jednolite pod względem architektonicznym, mniej widokowo zdewastowane niż polskie. W ogóle tu nie zauważyłam charakterystycznych kwadraciaków z płaskimi dachami, które u nas tak boleśnie szpecą krajobraz. Domki są na Morawie jakby mniejsze, o stromych, zdyscyplinowanych połaciach, nachylone zawsze pod tym samym kątem. Budynki są lepiej osadzone w przestrzeni.
Za to prowincjonalne dworce robią wrażenie przygnębiające. Choć czyściej utrzymane i lepiej oświetlone sodowymi lampami, pełne są propagandowych banerów, identycznych jak te w Ostrawie. Muszą je tu chyba produkować taśmowo tyle ich jest? Wielu ludzi ma przy nich niepotrzebne zajęcie. Dzięki ich pracy w Czechach wystrój dworców przypomina styl ciężkiego socrealizmu, znany mi do tej pory tylko ze starych fotografii i kronik filmowych pochodzących jeszcze z lat pięćdziesiątych. Treści napisów tylko się mogę domyślać. Ale jeden taki pod tytułem: „S Sovietskim Svazem” na pewno znaczy „Ze Związkiem Radzieckim”. Hehehe... Okupantom w dupę palec! Wszystkie banery pisane są łacińską czcionką, ale jest ona wyraźnie stylizowana na cyrylicę. Glizdowate takie jakieś to jest... Propagandowa nadgorliwość tubylców ma w sobie więcej sztuczności niż PCV. Wyczuwam w niej wiernopoddańczą hipokryzję i przebiegłość bardziej taką chłopską rodem z patiomkinowskiej wioski. Tylko jakby w odwrotną stronę? Dla nas Polaków widok owych napisów to kłujący w oczy anachronizm, oburzający symbol zacofania, albo nawet poniżającego zniewolenia? Czesi wydają się jednak nie zwracać na swe dekoracje żadnej uwagi, żyją swoim życiem. Może to właśnie oni mają rację? Cóż co kraj to obyczaj.

20:37 / 14.03.2005
link
komentarz (5)
***

Mierzyłyśmy się badawczo. Kasia się uśmiechnęła niepewnie. Po chwili wyciągnęła w moją stronę ręką. Miała ładne dłonie, smukłe palce o zawsze starannie wypielęgnowanych paznokciach. Dotknęła moich włosów. Pogłaskała czule. Dotknęła mego ramienia. Poczułam dreszcz.
- Rozumiem cię. Jesteśmy ci winni pewne wyjaśnienie – szepnęła.
- Wyjaśnienie? – burknęłam trochę zdezorientowana.
- Widziałaś ulotki – przyglądała mi się badawczo – wiesz obserwowałam cię wtedy w przedziale.
- Jakie ulotki? – grałam na zwłokę.
- Nie udawaj. Te po które przybył Cezar.
- Widziałam – spuściłam oczy.
- Zrozum, czasem nie ma innego wyjścia. – Kasia wyglądała jakby boksowała się z tysiącem myśli.
- Ale dlaczego mi nie powiedzieliście? Nie macie zaufania? Po co namówiliście mnie na ten wyjazd?
- Wyjazd to jedno, a tamto to drugie. Gdybyśmy ci powiedzieli o ulotkach co by to dało? Miałabyś niepotrzebny problem i tyle.
- A tak go nie miałam?
- To nie twój problem, w żadnym stopniu ci nie zagrażał.
- Przecież Lesio kilka tych trefnych pakunków włożył również do mojej torby nie pamiętasz? – przygwoździłam ją – gdyby celnicy nas wszystkich dokładnie przetrzepali, jak myślisz kogo by zaaresztowali?
- Chyba nie myślisz...? Gdyby taka wpadka rzeczywiście się zdarzyła na pewno Lesio wziąłby wszystko na siebie. Że podrzucił bibułę bez wiedzy właściciela, by powiedział, albo jeszcze coś innego wymyślił?
- Teraz tak mówisz – odparłam z wyrzutem.
- Pomyśl troszeczkę – Kasia uśmiechnęła się jak do dziecka – gdybyśmy mieli wystawić cię w taki sposób, byłaby to największa głupota z naszej strony.
- Uratowalibyście dupę kosztem naiwnej przyjaciółki i tyle.
- Przestań! – Kasia zaczęła się telepać – czy sądzisz, że na długo byśmy uratowali tę jak mówisz dupę? Dziecino przecież oni by z ciebie wszystko wycisnęli po paru minutach.
- Niby jak i co?
- Wszystko! Z kim jedziesz, dokąd, po co? Imiona naszych rodziców, dziadków i nazwiska wraz z adresami zamieszkania. Nie bądź naiwna dziewczyno. Gdyby bezpieka wzięła cię w obroty śpiewałabyś jak skowronek. To są profesjonaliści, fachowcy od prania mózgu i wymuszania zeznań. Znają masę skutecznych sposobów. Zwłaszcza na takich żółtodziobów jak ty. Nawet nie musieliby cię bić, ani gwałcić.
- Na pewno nie zdradziłabym przyjaciół – wyszeptałam przerażonym głosem - Jak to bić i gwałcić? przecież to nie okupacja? W końcu SB to nie Gestapo? - Zakotłowało mi się pod czaszką.
- O Grzegorzu Przemyku słyszałaś, albo o księdzu Popiełuszcze?
Odruchowo zabrałam się za przerzucanie archiwum swojej pamięci. Chyba słyszałam? Kiedyś wujek coś wspominał zdaje się? W Wolnej Europie nadawali coś o tym, albo. ...nie wiem.
- Nie, nie słyszałam – zawstydziłam się.
- Gdybyś uznała, że już nie jesteśmy twoimi przyjaciółmi? Wtedy co? W tej sytuacji nie byłoby im trudno cię przekonać do współpracy, prawda?
- Nie jestem podła nawet w stosunku do tych co zawiedli moje zaufanie. Mam swoje zasady. Na pewno nic bym im nie powiedziała – bąknęłam, ale wcale nie byłam tego już taka pewna.
- Niejeden tak mówił, a nawet myślał – skrzywiła się Kasia – musisz mi uwierzyć.
- Wierzę – podniosłam wzrok, zajrzałam w jej oczy – naprawdę wierzę ci.

***
19:44 / 11.03.2005
link
komentarz (4)
***

Ubikacja w naszym wagonie była zajęta. Wściekłość mnie rozsadzała. Jeszcze to! Nie tylko przez Cezara to wszystko... Miałam głowę pełną niepoukładanych myśli, niejasnych obaw, namiętności... On był tylko katalizatorem. Sprawił, że zdałam sobie z czegoś sprawę. Chciałam uciec. Natarłam na drzwi ubikacji i nic, ...zamknięte. Ten wyjazd był okazją do ucieczki. Tylko od czego ja chciałam uciekać? Stojący w przejściu podróżni z rozbawieniem wyjaśnili, że „Modior Lendzier keto buroki”.
Co za buraki?! Nosz kurrrkuma z przepieprzem!
O mały włos bym ich wyzwała! Oj! Jednak zamiast tego ugryzłam się tylko w język i jeszcze raz zapytałam o co chodzi? Przetłumaczyli, że to zdanie po madziarsku znaczy: „Polak Węgier dwa bratanki”.
I co z tego? Dupę zawracają. Uczyli tego w szkole przecież... Dalej nic nie rozumiałam.
Więc wyjaśnili łopatologicznie, że w wagonowym klozecie zabarykadowała się napalona parka. Jakiś Madziar z Polką właśnie stosunki międzynarodowe nawiązali. Acha, rybka! Zgromadzeni poradzili więc żeby nie czekać bo to czysta strata czasu. Zaraz? Czysta strata, straaa... ta... czasu... hmmm.
Jakieś głupawe obrazki przesunęły mi się w wyobraźni, sami wiecie, siedzący pierwsi sekretarze partii, stosunki zaprzyjaźnionych państw, wielki stół, zielone sukno, butelki wody mineralnej na stole, czerwone sztandary w tle, wokół pełno dziennikarzy i rządowych notabli, uroczyste złożenie podpisów, uśmiechy, błyski fleszy, egzaltowany komentarz telewizyjnego prezentera, uściski dłoni, potem rytualny oklep na niedźwiadka. Na koniec może buziaczek malutki? Albo raczej długi i namiętny. Wcale nie było mi do śmiechu, co oczywiście rozbawiło wszystkich wokoło jeszcze bardziej.
W przemyty zachciało mi się bawić! Wściekłość, wściekłość, wściekłość, ...a przy okazji wyszło, że też w konspirację się wplątałam, w szmugiel propagandowej bibuły co się nawet do kibla nie nadaje, ha! Bo na zbyt dobrym papierze drukowana, kredowym chyba? Na pewno potrwa sporo czasu zanim ci w kiblu załatwią swoje sprawy. Przynajmniej tak zapewnili stojący obok. Zgodnie zapewnili. Z taką pewnością siebie, jakby mieli informacje z pierwszej ręki. Co najmniej.
Pokopany świat.
Nie miałam ochoty z nimi dyskutować, wszyscy tu obecni byli pijani. Przedarłam się wiec do wagonu sąsiedniego. Tu ubikacja również była zajęta. Jednak dla pewności postanowiłam sprawdzić drzwi. Byłam dość zdeterminowana w tej kwestii. Imperatyw wewnętrzny mi to nakazywał. Imperatyw, że się tak wyrażę. Klamka wyglądała obrzydliwie, była wilgotna i tłusta. Spróbowałam nacisnąć ją łokciem, przylepiłam się oczywiście, jednocześnie natarłam barkiem na laminowane skrzydło. Drzwi o dziwo puściły. Kiedy wtargnęłam do środka ujrzałam zdezorientowane oblicze dziewczyny, tej blondyny w różowej bieliźnie, której flirty niedawno miałam okazję obserwować przez brudną szybę naszego przedziału. Ona to ma do mnie szczęście! Wykrzywiła przerażone usta, skuliła się wstydliwie. Jak właściwie wyglądają przerażone usta? Jej oczy zrobiły się okrągłe jak dwudziestozłotówki. To już nie było tamto twarde, kłujące spojrzenie, które zapamiętałam. Pewnie w tym momencie miałam równie głupi wyraz twarzy jak ona? Śmiesznie kiwała się na kolejowym klozecie. Jakoś tak w rytm kołysania pociągu. Dlaczego w cholernych kiblach kolejowych zawsze kołysze bardziej niż na karuzeli? Najśmieszniejsza była klozetowa klapa, która opadła jej na plecy. Nieapetycznie wyglądała, jak skorupa na żółwiu, jak strup. W ogóle wszystkie klapy w kolejowych kiblach są obrzydliwe. Specjalnie na złość je tak robią żeby na plecy ludziom opadały. Pewnie żeby nikt nie mógł normalnie się załatwić? Żałosny widok. Dziewczyna musiała jedną ręką przytrzymywać się uświnionego zlewu. W drugiej trzymała ściągniętą w supeł bluzkę. Trzeciej ręki nie miała. Miniówę miała opuszczoną do kolan, a bluzkę zadartą do wysokości talii. Powiedziałam przepraszam i wyszłam jak zmyta. Domknęłam drzwi, całkiem zapominając, że jeszcze przed chwilą brzydziłam się dotykać klamki. Łapczywie zaczerpnęłam powietrza. Kurwa! Odwróciłam się, oparłam o ścianę, podniosłam wzrok. Naprzeciwko mnie stała Kasia.

***
20:15 / 08.03.2005
link
komentarz (8)
Lesio polewa następną kolejkę. Odmawiam, dziękuję, na dziś wystarczy. A może jednak? Kusi któraś z tysiąca myśli. Nie, nie, ...i tak już czuję w skroniach przyspieszony puls i mrowienia w palcach nóg i rąk. Czuję jak cierpnie mi skóra, drętwieje zwłaszcza wokół czaszki. Kasia też odmawia. Kobiety buca piją dalej. Mają spust. Coraz częściej wybuchają niepohamowanym rechotem. Za ścianą gra muzyka. Śpiewają: „Miała baba ko-gu-ta, ko-gu-ta...”. Nie chcę tak jak one. Łapczywe, stare... Pucołowaty kroi następny baleron. Sięgam po plaster, zbliżam do oczu. Mieni się wszystkimi kolorami tęczy, kiedy oglądam włókna pod światło. Gruby soczysty, nie przesolony, przy dłuższym żuciu coraz słodszy. Lubię prawdziwe mięcho.
Nagły łomot sprawia, że cała podskakuję z przestrachu. Mięcho zastyga mi w gardle. Odwracam się w kierunku wejścia. To drzwi trzasnęły rozwarte zdecydowanym szarpnięciem. Telepią się jeszcze, wciąż wzburzone. Rezonans. Zarys rosłego mężczyzny zawisa wprost nade mną. Ja również dygocę mimowolnie. Widzę połysk metalowej klamry od jego pasa. Mam ją tuż przed oczami. Twardość jakaś z niej bije. Męski pas, męskie biodra opięte dekatyzowanym dżinsem. Męski zapach. Niżej genitalia ładnie zarysowane, pełne.
- Ach tu jesteście żuczki! – słyszę bardzo znajomy głos, nic nie kojarzę – trochę się musiałem nabiegać po wagonach żeby was w końcu odnaleźć – słyszę...
Kasia robi głupią minę. Lesiu się podnosi, uśmiecha niepewnie. Jestem zdezorientowana. Jakiś dziwny niepokój przeszywa moje ciało, wiem już chyba? Rycerz. Czuję ścisk w dołku jakby nagle przepona została połechtana czule, ...przyjemnie nawet.
- Witaj, spodziewaliśmy się ciebie troszkę później. Co się stało? – pyta Lesio rycerza stojącego w drzwiach. Rękę doń wyciąga w strasznie zwolnionym tempie.
Ciepło się rozpływa w mym ciele na wszystkie strony. Na wszystkie członki promieniuje, jak alkoholowe opary. I jeszcze naskórek gęsieje nagle na moich ramionach, i na plecach też pewnie, bo tak czuję. Wcale nie z zimna. Nic nie rozumiem, tylko...
Podnoszę wzrok nieśmiało, ...napotykam jego oczy.
Ceeezar!? A ty skąd tu!? Nie wiem czy pytam na głos, czy tylko w gardle czuję taki ścisk charakterystyczny. Przecież pojechałeś „Panonią”!
Piękne oczy, żywo skrzące... Dlaczego? Rumiany uśmiech. Jego patrzenie brutalnie wdziera się w moje wnętrze, przenika do samej istoty. Jestem naga, jestem...Weź mnie! Cezarze weź mnie natychmiast! Czuję skurcz w dole, słodki. On uśmiecha się, patrzy filuternie. Do mnie patrzy, zagląda jakby wiedział co się dzieje tam. Jestem taka mała... Ludzie nie widzą mnie. Twoja jestem. Czuję gorąco w dole brzucha. Taka malutka chcę być. Cezar robi krok do przodu, pochyla się, całuje akurat mnie, wyróżnia w usta bez zapowiedzenia. Jakim prawem!? Spięcie elektryczne łączy natychmiast me wargi i sutki z podbrzuszem. Towarzystwo w przedziale zdaje się być rozbawione. Aprobują jakby? Nic nie wiedzą, nic nie rozumieją. Znów łączy, ...i znów. Gratulują Cezarowi wyrazem oczu, wyrazem twarzy trawionych alkoholem. Trwamy chwilę. Stoi czas. Czuję drugi skurcz u wejścia do pochwy, mocniejszy od pierwszego, spuszczam wzrok, czuję delikatne pulsowanie. Słodko, zmieniam stan skupienia, ...płynę. Myśli me odpływają, wirują, coraz wilgotniejsze w jego stronę. Zakwitam chyba cała? Cezarze! Łąkę widzę wiosenną i bzy pachnące. Całuj drugi raz, trzeci, dziesiąty, rycerzu... Poczuj smak swój w moich ustach! Przełykam mięcho. Och... Mam ochotę objąć go za szyję, do siebie przyciągnąć, zatrzymać, zgwałcić.
Za późno! Cezar się prostuje. Lesio podaje mu torbę z półki. Otwiera zamek. Mówi coś do mnie. Do niego mówi. Słyszę tętent koni w uszach, chwytam powietrze z trudem, łapczywie jak nigdy. Szeroko otwieram oczy. Lesio wyjmuje rzeczy: znajomy sweter, me majtki profanuje, skarpety zwinięte w kulkę, parę rajstop luzem, kilka pogniecionych podkoszulek. Nie mogę ruszyć ręką, ustami, nawet uchem. A Cezar stoi i patrzy... Gorąco... Policzki strasznie mnie pieką. Lesio wydaje mi jakieś polecenia. Kiwam głową, że rozumiem. Tak, taaak... Stos ciuchów rośnie na mych kolanach. W głębi torby widzę małe pakunki w szary papier owinięte. Jeden z nich jest pęknięty. W środku rozsypują się jakieś druki równo poskładane do tej pory. Po co to? Bibuła?! Nie rozumiem nic. Widzę zakazany napis na czerwono wydrukowany „NSZZ Solidarność” i resztę już po czesku... Intymna wilgoć, zakryta pod warstwą ciuchów trawi me uda, skleja pośladki, stygnie. Nie chcę wystygnąć! Pucułowaty wgapia się w porwany stanik, który Lesio rzucił właśnie na me kolana. Jaki wstyd! Zapomniałam go pozszywać z tego wszystkiego. Z pośpiechu, z natłoku wrażeń. Szybko chowam sfatygowany strzęp materiału pod siebie. Cezar nie zwraca na mnie uwagi. Widzę jego tyłek tylko... Wypina i wypina. Zajęci są sobą bardzo z Lesiem teraz. Szepty nerwowe słyszę, krótkie spojrzenia. Śpieszą się. Mnie już nie ma wcale. Jak on mógł tak szybko się przestawić? Mężczyźni!
Lesio sięga po moją torbę, bez pytania ją otwiera, błyskawicznie przekłada kilka szarych pakunków do tamtej torby, w której je przyniósł na dworzec w Katowicach. Szukam wzroku Cezara, ale on jest daleko. Nie obroni mnie. Pomału do mnie dociera co tu się właściwie dzieje. Jezu wciągnęli mnie w polityką, w konspirę jakąś? Dupa Cezara! Bo nikt mi chyba nie będzie teraz wmawiał, że to zwykły przemyt jest? Kurwa za to przecież idzie się siedzieć! Moje ciało dygoce dziś po raz któryś. Mogli chociaż zapytać! Adrenalina? Przecież ja mam małe dziecko! I studia mam jeszcze, dzienne i mama przecież wcale nie taka już zdrowa...
Zaciskam zęby bezsilnie. Chyba żeby nie krzyczeć? Czuję jak mi się światło w oczach rozmydla, świat się rozpływa, niedosyt w dole na złość się definitywnie przemienia. Czuję łzy, wściekła jestem. Chcę kogoś zjebać, kopnąć w dupę! Najlepiej taką mięsistą jak ta przede mną. No kurwa, kurwa, kurwa, nooo!
Cezar zasuwa zamek. Ulotki znikają w zatrzaśniętej nagle czeluści. Żeby was złapali! Krzyczę w udręczonej duszy.
- No to spadam – mówi nie do mnie jego Cezarska wysokość – zaraz Ostrawa.
- Spadaj – mimowolnie odburkuję cicho. Bo ja tępawa teraz jestem a nie ostrawa.
- To narka – Lesio podaje Cezarowi prawicę – Pozdrów Janka i Honza.
- Zaczekam chyba na was w Pradze – Mówi Cezar patrząc na mnie wzrokiem małego psiaka.
Chwila ciszy, czas spowalnia znowu. Cezar nachyla się by pocałować moje usta, a potem uciec na dobre. Tym razem robię unik, nie daję się drugi raz zaskoczyć. Mam mokrą ścieżkę na poliku. W dupę mnie pocałuj! Sobie myślę.

***
17:17 / 04.03.2005
link
komentarz (7)
***

W przejściu nie było już takiego tłoku jak przed granicą. W Bohuminie na peronie kazano pozostać jakiejś jednej trzeciej podróżnych wysiedlonych wcześniej z korytarza. Reszta wyeksmitowanych wróciła na swoje miejsca. Ciekawe co się dzieje z tamtymi? Lesio mówi, że nic im się nie stanie, najwyżej będą musieli pokwitować przepadek mienia na rzecz skarbu państwa, albo dostaną zaproszenie na kolegium. Część uratuje dupę za tzw "drobną opłatą", jeszcze inni zapłacą wysokie grzywny, ale wkrótce znów ruszą na trasę żeby sobie odbić straty. No i odbiją je oczywiście. Tak działa system. Państwo musi dostać swoją dolę i celnicy muszą i przemytnik zwykły też, żeby nie podupadł, żeby mu się chciało dalej tyrać. Bo to przecież on dźwiga na swych spracowanych barach pomyślność wszystkich. Taki System. „Wot takaja sistiema”, jak mawiają starożytni Rosjanie.
Wesołość ogólna panuje. Słyszę, że na korytarzu też świętują. Odsłaniam firmową firanę z wytłaczanym napisem PKP, patrzę... Co chwilę ktoś się przemyka w jedną lub drugą stronę. Ludzie ocierają się o brudną szybę przez którą zerkam. Nie mogą usiedzieć? Ktoś na niej, tej szybie, właśnie odcisnął mokre dłonie. Wygląda na to, że ci za szybą jeszcze bardziej się cieszą od nas, tych w przedziałach. To nawet zrozumiałe, w końcu mieli większą amplitudę wrażeń. Wygnanie na peron, wybebeszanie bagaży, niektórzy mieli osobiste rewizje z pogwałceniem najintymniejszej prywatności, dziesiątkowanie towaru, niepewność, a potem radosny powrót, przemieszany z uczuciem zakłopotania. Za sobą zostawiony pożegnalny wzrok towarzyszy niedoli, którzy musieli pozostać.
Naprzeciw mnie rozsiadła się młoda dziewczyna w dżinsowej minispódniczce. Zachłannie zaciąga się dymem. Przeciąga papierosa. Ma rozpiętą bluzkę, wręcz rozchełstaną i długie rozpuszczone blond włosy. Opadają, rozsypują się na wszystkie strony. Zasłaniają wklęsłość między piersiami. Nawet umie puszczać kółko z dymu. Stanik nosi z miseczkami chyba C? Różowy... Ma podniecająco zaostrzone sutki. Nie jest super piękna, ale ma coś w sobie. Nonszalancko strzepuje popiół na podłogę. Pod jej tyłkiem piętrzy się stos podróżnych walizek. Widzę jej obnażone uda i różowe majtki. Nasze spojrzenia spotykają się na ułamek sekundy. Potykają się... Nie wytrzymuję jej twardniejącego patrzenia, spuszczam oczy. Nie lubię różowego. Dziewczyna kokietuje dwójkę podchmielonych facetów. Wcale się nie krępuje. Jej majtki wyglądają na czyste. Dobre i to... Dostrzegam rozwarty rowek wyrzynający się na powierzchni materiału. Musi być bardzo podniecona. Piją piwo z puszki. Żartują, cieszą się, zaśmiewają do łez, alkohol maluje im wypieki na twarzy. Szturchają się porozumiewawczo łokciami. Całkiem jak pawiany w takim przyrodniczym filmie, który kiedyś oglądałam na TV. Jeden z facetów też dostrzegł obnażone krocze dziewczyny. Przystojny gość, ma trzydniowy zarost, wygląda na trzydziechę. Wierci się nachyla, jakby go uwierały spodnie. Pewnie usiłuje zająć lepszą pozycję do podglądania? Dzierlatka udaje, że tego nie widzi. Gra się toczy stara jak świat. Nieme kino. A może faktycznie nie zdaje sobie sprawy, ta dziewoja, że jest obiektem rosnącego zainteresowania podchmielonych samców? E tam... Widzę pęczniejący fałd na spodniach faceta. Laska ma ten jego napalony instrumencik na wysokości oczu. Nie może nie wiedzieć. Podobnie jak i ja, he he...
Do lewego się układa. Stasiowi układał się zawsze w prawej nogawce. W mojej wyobraźni konkretyzuje się sprośny, ale podniecający bardzo, obrazek. Czy jestem zboczona?
Drugi facet oparł się tyłkiem o szybę. Odruchowo poprawia jajeczka. Rozplaszczona dupa zasłania mi widok. Odsuwam się odruchowo od szyby. Słyszę piskliwy zgrzyt, przytłumiony trochę, jakby styropianu przesuwanego po szkle? To ćwiek od dżinsów chroboce. Międli mnie paskudnie w żołądku od tego. Opuszczam zasłonkę.

***
17:34 / 02.03.2005
link
komentarz (2)
***

Kiedy "Batory" ruszył do świadomości turystów-przemytników dotarło, że rytualne polowanie zakończyło się nareszcie, a źli celnicy, wraz ze swoimi trofeami, na pewno pozostali w odpływającym w niepamięć Bohuminie. Zaczają się tam na kolejny pociąg jak zbóje. Oni, albo ci z następnej zmiany. Za kilka godzin znów każą opróżnić jakieś korytarze, albo już nie będzie im się tego chciało. Któż to wie?
Tymczasem w "Batorym" adrenalina przestała wydzielać się dokrewnie. Szepty nagle nabrały pewności siebie. Urywane komunikaty zamieniły się w wylewne oracje i rubaszne rechotania. Rozpoczął się prawdziwy karnawał. Zagrała tranzystorowa muzyka. Niedźwiedzki komentował notowania trójkowej listy przebojów. Jak co tydzień. Miło usłyszeć trójkę w Czechach.
Zmalały napięcia wewnętrzne i powierzchniowe. Międzyludzkie lody popękały i do cna się roztopiły. Przyszedł czas na bezinteresowną wylewność i życzliwość. Polała się wóda i piwo, albo jak u nas, whisky i inne alkoholowe... Akurat wtedy moje ciało zaczęło samowolnie dygotać. Natychmiast rozpoznałam to uczucie, znajome zwłaszcza z sesji egzaminacyjnych, z pierwszego pocałunku, czy występu w szkolnej akademii, ze stosunku płciowego, pierwszego tego... To nic, to po prostu moje mięśnie wzięły się za spalanie hormonu stresu? Już tak mam, nie raz już tak miałam.
Wówczas z przepastnych tobołów zajmujących trzecią część objętości naszego przedziału wydobyto flaszki najprzedniejszych trunków. Napełniono nimi kryształowe puchary, plastikowe kubki i w ogóle wszystko co się dało. Entuzjastycznie zabrano się do wznoszenia toastów. Śpiewy, chichy i brzęk szkła nagle poczęły dochodzić z każdej strony, ze wszystkich przedziałów. Pierwszym toastem uczciliśmy pamięć nieszczęśników, którzy tego dnia mieli niefarta. Cześć im i minuta ciszy... Ja osobiście uczciłam babę w pstrokatym pasiaku, tę z kartonami pełnymi kaczuszek. Pożałowałam ją szczerze, to nic, że wtedy darła na mnie mordę jak jeszcze nikt nigdy. Przecież równie dobrze trzepanie mogło wypaść na nas! Brrr....
- Za tych co polegli na peronie! - zaproponował Lesio i nie czekając na rezonans towarzyszy zbliżył do ust kryształowy kielich ze złocistym płynem.
Pucołowaty wyjął soczysty baleron, położył go na wcześniej rozłożoną gazetę i pokrajał w grube plastry. Znów zapachniało wędzonką.
Nic dziwnego, że na taki widok i rozprzestrzeniające się aromaty poczułam jak się ślinią moje ślinianki. Mięcha chcę! Inni mięsożercy też mieli błyski w oczach. Pewno nie gorsze od moich, he, he.
- Się państwo częstują! - zaprosił szczerze pucołowaty - Czym chata bogata! No panie Lesławie, bardzo prosimy, jakby nie pan to ja nie wiem co by było? By tego wszystkiego już nie było przecież, no...
- Prosimy bardzo panie Lesławie... Ze szczerego serca! - wrzasnęły chórem, odmłodniałe niespodziewanie towarzyszki buca.
Pierwsza chwyciłam najgrubszy plaster. Po mnie skusił się Lesio i Kasia. Miodas zagrycha! Pychota i rozpusta bez chleba.
- Za zdrowie tych co na morzu - roześmiał się siedzący obok mnie Gdańszczanin, wypił i strzepnął na podłogę kroplę - dla Bachusa! Czy jak mu tam na imię? He, he, he.
- Lesiu mam pytanko małe. Tylko się nie gniewaj - zagaiłam z pełnymi mięcha ustami.
- Wal śmiało!
- Powiedz mi dlaczego przyznałeś się, że tamta torba jest twoja?
Lesio nagle spoważniał.
- Gdybym się nie przyznał, niczyja torba na pewno by przepadła, no i z pewnością niezła afera by wybuchła przy okazji - odparł i sięgnął po następny plaster szynki.
- Ale tym sposobem sam złamałeś ustalone przez siebie zasady?
- Czasem tak trzeba. Z resztą wyczułem kanara, wiedziałem, że pójdzie tropem wędzonki - Lesio uśmiechnął się po szelmowsku - Uważnie mu się przyglądałem, kiedy typował ofiarę.
- Jezu ale mi wtedy napędziłeś galara - wtrąciła Kasia.
- Wcale nie było dużego ryzyka. Grunt to psychologia kochane dzieci. Bądźcie uważniejsze następnym razem i nie marnujcie okazji podpatrywania samego mistrza w akcji.
Buc i jego towarzyszki zasłuchali się w słowa Lesia całkiem jak ścipiórkowskie dewotki w kazania proboszcza Janiaka. Porozdziawiali usta śmiesznie, całkiem jak młode jaskółki.
- Ja ci zaraz dam mistrza! - Kasia udała, że rzuca się na Lesia z pięściami, ale tylko objęła go czule i pocałowała w czółko - mój ty miśkuuu... niegrzeczny ty mój.
- Zdrowie panny Kasi! - zreflektował się nagle buc i pośpiesznie wzniósł w górę napełniony kieliszek.
Po dwóch kolejkach poczułam się zupełnie rozluźniona, moje ciało zapomniało o dygotaniu, a w głowie rozgościł się mały szmergielek, uspokajająco-rozweselający. Potrzebowałam czegoś właśnie takiego mhmmm... Och jak dobrze i ciepło tak, ...i w ogóle miło jakoś. I te mrowienia mraauuu... Tylko uważać trzeba zacząć, żeby z małego szmergielka potężny szmergiel nie wyhodował się czasem hłe, hłe...

***
22:41 / 20.02.2005
link
komentarz (10)
Celnik nabrał pełne płuca powietrza, ożywił się, uśmiechnął chytrze. Chwila ciszy, oczekiwanie, osiem twarzy wpatrzonych w jedną. Zaraz coś powie. Trawi, waży myśli, uśmiech już ma od ucha do ucha.
- Ale tu u państwa zapachy – rzuca z cynicznym zachwytem – niech zgadnę, ...szynka! Czy mają państwo coś do zadeklarowania?- klepie z przesadną uprzejmością magiczną formułkę – może coś do oclenia? - każdemu w oczy zagląda, bada, prześwietla duszę rentgenem wieloletniego doświadczenia. Bawi się, jak przejedzona kotka cioci Zofii upolowaną myszą.
Lesio zaprzecza kręceniem głowy, Kasia też kręci głową, to ja też. Gdańszczanie również kręcą. Pucułowaty buc zaprzecza z konsternacją, oczywiście jego kobiety idą za jego przykładem. Wszyscy kręcą.
- To pański plecak? – celnik zwraca się do buca.
- To moje – zgłasza się Lesio.
- A to? – celnik wskazuje na torbę którą Lesio skombinował w Katowicach.
- To? ...też moje – przyznaje Lesio dyskretnie gryząc wargę. Jałć!
Dziwne? Przecież sam mówił żeby w razie czego się do niej nie przyznawać? Na co liczy? Wysoko gra. Kasi rysy kamienieją. Pierwszy raz widzę jak jest zdenerwowana. A raczej czuję bo ją znam.
- Dobrze proszę zdjąć tę torbę i otworzyć.
Czuję skurcz macicy, ...niejeden. Lesio wstaje, sięga powoli w górę, bardzo powoli, oblicza, zdejmuje, rozpina zip. Ze środka wypada mój sweter, w głębi widać moje skarpetki i bluzki, wstyd mi, na wierzchu jakąś reklamówkę pustą widać, pogniecioną, pakunków nie, ...nie widać. Celnik lustruje wnętrze roztargnionym wzrokiem. Chwila napięcia. Słyszę puls w skroniach. Kasia oblizuje spierzchnięte usta.
- Dobrze proszę włożyć torbę z powrotem – rozkazuje zniecierpliwiony celnik. - a gdzie pański bagaż? – robi nagły zwrot w stronę buca.
Acha! Jednak buca ma na celowniku. Planował to od początku. Ulga w oczach Kasi.
W pucułowatym coś jęknęło, jego lewa ręka niechętnie wskazuje przesadzistą torbę stojącą na podłodze.
- Proszę ją otworzyć!
Lesio spokojnie domyka zip. Opanowanym ruchem dźwiga ciężar i lekko, zbyt lekko, wsuwa na dawne miejsce. Buc się ociąga, kobieta w chustce robi się zielona, tej drugiej szklą się oczy. Buc męczy się z zamkiem. Zacięło się coś na amen. Ręce mu drżą, pucołowatemu. Rzuca przepraszające spojrzenie w stronę celnika. Celnik ma usatysfakcjonowany wyraz twarzy, mruży oczy. Iskierki z nich prószą jak śnieg, jak konfetti. Ma czas, widać, że dużo ma czasu stary lis.
- Spoookojnie, proszę się nie denerwować
Jesuuu... jacy ludzie potrafią być?! Myślę...
- O już! Już puściło! – eksplodował udawanym entuzjazmem buc. Usta ma sine. W oczach błyskawice.
Mimowolnie zaglądamy w czeluść torby. Wszyscy, jedni dyskretniej, inni bezczelnie całkiem. W środku same piłki do rugby. Pół metra sześciennego wrzecionowatych piłek. Śmiech zduszam moją przeponą. Nie to nie piłki (?)! Celnik sięga ręką w głąb, wyjmuje baleron cudownie brązowy, skrępowany w kratę konopnym sznurkiem, wędzony, z błyszczącą skórką. Ślinka cieknie, oczy wszystkich nabożnie wpatrzone w cudo domowego wyrobu. Nie ma wątpliwości, że to wyrób domowy, polski. Prawdziwa szynka wiejska, parzona. W PSS-ach takich cudów robić nie potrafią.
Boże, to stąd owe aromaty, od początku podróży, wodzące mą skołowaną wyobraźnię na pokuszenie! Cieszy się morda moja nagle, że jednak mam zdrowe zmysły się cieszy, że nie zwariowałam całkiem.
- A więc to tak! – na twarzy celnika zarysował się wyraz błogiego tryumfu – w Polsce kryzys. Władza już ostatnie erzace do sklepów rzuca żeby choć na kartkowe przydziały wystarczyło, a tu przyczyna problemu w najlepsze jedzie sobie na Węgry! Jak to wszystko nam się ślicznie wyjaśnia? No nie? –Uśmiech - No kto by pomyślał, że akurat w takim „Batorym” najprostsze wyjaśnienie wieloletnich problemów ogólnonarodowych naszych się znajdzie?
- Panie władzo ale...
- Jeszcze jakieś „ale” obywatelu? Czy to aby nie bezczelność z waszej strony? Może nie pytałem, przed chwilą grzecznie, czy jest coś do oclenia? Ha!? Może sklerozę mam?
Cisza. Wbijam się w siedzenie. Uciekam wzrokiem za okno. Jestem taka malutka.
- No co, ...nie pytałem? – celnik rozgląda się, potwierdzenia szuka w oczach pozostałych.
Przytakuję mimowolnie. Lesio zauważa, gorszy się na ten widok. No co? Ja nie chciałam. Wzruszam ramionami. A z resztą czy on nie ma trochę racji, ten celnik? Jakby tak w GS-ach nie kradli, a potem jeszcze nie wywozili za granicę tyle tego, to może by kryzysu wcale nie było w kraju? Z resztą nie znam się...
- Ależ panie władzo, ...nie o to chodzi żeby...
- A o co?! – celnik przygwoździł pucułowatego groźnym wzrokiem. Chyba udawanym trochę?
- No przecież to nie kradzione. Sam uchowałem kabana, uczciwie, sam biłem, według pradziadka przepisu sam szynki w saletrze moczyłem, wędziłem też sam, na olchowym drewnie z dodatkiem jałowca.
- Na olchowym drewnie? – celnik przybliżył twarz do baleronu, wciągnął nosem powietrze, wzdął policzki – z dodatkiem jałowca powiadasz?
- Przecież jak ja wszystko sam tak przy nim, ...to on mój jest, no nie ten baleron? – kombinował buc, niczym koń pod górę - własność moja jest co nie, to ja mogie z nią...?
- Zlituj się pan panie władzo, zmiłuj nad ciężką dolą chłopa – zajęczała śpiewnie baba w chustce.
Nagle jakby nowe myśli zamąciły spokój staremu celnikowi. Jakby deko nadwerężyły światopogląd. Funkcjonariusz stracił pewność. Dla zyskania na czasie zerknął na zegarek, obejrzał się za siebie, wychylił w stronę korytarza, rzucił okiem co się dzieje za drzwiami, znów zerknął na zegarek.
- Co wy mi tu kurwa pierdolicie? – popatrzył na buca jakby go pierwszy raz na oczy ujrzał – nie mam czasu z przemytnikami się przekomarzać. Za minutę widzę was na peronie z całą tą kontrabandą wędzoną z dodatkiem jałowca.
Zaraz po tym opuścił przedział i zniknął w następnym wagonie. Nic z tego nie rozumiałam.
Po wyjściu celnika, konsternacja sparaliżowała wszystkich w naszym przedziale. Lodowata cisza zmroziła powietrze. Wreszcie buc ją przerwał. Westchnął z rezygnacją pociągowego woła. Potem nachylił się żeby zamknąć torbę, potem sięgnął do wieszaka po ortalionową wiatrówkę. Wdział ja niechętnie. Potem podniósł z podłogi torbę z wędzonką. W jego oczach już nie było piorunów. Fatalizm i rezygnacja całkiem w nich zapanowały.
- Co pan wyprawiasz? – zagadnął Lesio.
- Przecież powiedział... (?) – buc wskazał podbródkiem w stronę korytarza.
- Jesteś pan pewien, że dobrze zrozumiałeś człowieka? – Lesio miał chytry uśmieszek na twarzy.
Widać było, że umysł buca już nie nadąża za biegiem wydarzeń.
- Jak pan szanowny taki mądry, to niech mnie durnego oświeci co robić dalej?
- Daj spokój Jędrek – zachlipała stara kobieta w chustce - a może panicz dobrze nam co podpowie? Posłuchać rady mądrzejszego zawsze warto.
- A proszę bardzo – uśmiechnął się Lesio - Na pańskim miejscu torby z przedziału bym nie ruszał. Po co? Na zewnątrz przepadnie na pewno. A tak... Co masz pan do stracenia? Weź pan raczej ze cztery balerony zapakuj w osobną reklamówkę, dorzuć jaką flachę i szoruj na peron. Celnik to łyknie i odpuści resztę.
- Eee... – Buc skrzywił buzię.
- Da nam spokój na 99%. Wspomni pan moje słowa.
- Eee... Chyba to za łatwe – jęknął buc.
Ta łatwe, ha!!! Normalnie widać było jak ciężko nieszczęśnikowi myśli przeciskają się przez obwody.
- Za 15 minut mamy planowy odjazd. Poślizgu może być co najwyżej drugie 15. Kanary muszą więc się ze wszystkim spieszyć, bo inaczej cały rozkład jazdy szlag trafi – kombinował Lesio w locie - A wtedy Węgrzy kary za burdel policzą naszej PKP, takie że się wszystkim odechce.
- Eeecheee – bucowi szczena całkiem opadła
Złożyć się mogę o pierwszy Ewelinki mleczny ząbek, że buc nic już nie kapował :D
- Mam nosa uda się na pewno. Niech pan zobaczy jakie zamieszanie – rzekł Lesio wskazując za okno.
Otworzył szybę i dyskretnie wyjrzał na peron. Rzeczywiście za oknem działy się dantejskie sceny. Stosy rozmaitych towarów piętrzyły się nawet do wysokości półtora metra. Normalnie demonstracja możliwości szarej gospodarki. Wystawa światowa na peronie w Bohuminie. Normalnie Polskie EXPO!
- Ci wygnani z korytarza mają doszczętnie porozbebeszane toboły. Ciekawe jak zapakują je z powrotem w ciągu 15 minut? W takim młynie można zapomnieć nawet własnego nazwiska – rzekł ze współczuciem Lesio.
- Ale nie torby baleronów – odparł buc zwieszając głowę
Nie doceniałam go chyba? A tu się bucowi nagle tak dowcip wyostrzył! He he :D
- E tam, - Lesio machnął ręką - ...w razie czego zawsze można wrócić po towar, przecież wiadomo gdzie stoi. Gorzej być już nie może... A i polecenie celnika miałeś pan prawo zrozumieć różnie.
Pucułowaty zatrzymał się, zaciął, jakby chciał dać swym myślom czas na doścignięcie lesiowego wywodu.
- Tak zrobimy – zadecydowała zniecierpliwiona baba w chustce i nie czekając na swego towarzysza zabrała się za szukanie reklamówki, oraz pakowanie baleronów.
Buc spojrzał na nią zaskoczony. A trochę też jakby wdzięczny? O dziwa nad dziwami! Chyba wdzięczny za wyręczenie od podejmowania decyzji? He, he... A to dopiero?
- Masz! – rzekła baba wręczając pucołowatemu gotowy bakszysz – szoruj na peron!
- Chwila – wtrącił Lesio – ile pani zapakowała?
- No jak pan kazał, cztery.
- Wrzuć pani jeszcze dwa.
- Ale przecież pan...
- Ale teraz proszę dorzucić jeszcze dwa i nie marudzić! – warknął Lesio – I do okna proszę nie podchodzić...
- Racja – potwierdzili Gdańszczanie – lepiej za dużego ruchu nie robić. To zawsze zwraca uwagę celników.
- Ruch zwraca uwagę wszystkich drapieżników – wtrąciła spokojnym głosem Kasia.
- Na peronie, łącznie z naszym, szwenda się pięciu kanarów – szeptem relacjonaował Lesio - jakby się mieli podzielić naszymi baleronami, trzeba żeby z tym nie było większych problemów.
- Aaaa... – zajarzyło się bucowi pod pokrywką.
- ...Aaa szósty dla szefa! W razie czego – zaśmiał się Lesio – jeśli takiego mają?
- Spoko, na pewno mają – podsumowała Kasia.

18:39 / 18.02.2005
link
komentarz (2)
***

Celnicy idą, już słychać ich z daleka, mówią... Pytają o coś, męskie głosy, twarde. Wopiści idą paszporty sprawdzają i wizy. Polacy i Czesi idą, razem idą. Lesio się nie denerwuje wcale. Kasia udaje, że śpi. Baba w chustce udaje orgazm, ja niczego nie muszę udawać, normalnie zaraz dostanę jobla. Jakiś mężczyzna daleko, za ścianą coś tłumaczy, się tłumaczy podniesionym głosem, że zapomniał, że naprawdę...
Prawda jest względna myślę sobie. Po prostu ma pecha. Celnik pewno tak samo myśli w tej chwili, pewna tego jestem, trwam, czasem wierzę w telepatię, że te myśli takie głośne są, a ja mam odbiornik na tą samą falę nastawiony mam.
Ktoś przebiegł korytarzem do pusta teraz wyludnionym. Ktoś w mundurze zielonym, soczyście zielonym, prawie turkusowym takim przebiegł, ...zdyszany, wopista chyba... Nigdy nie widziałam wopisty. Drzwi trzaskają. No to widzę go. Wchodzi do nas, dzień dobry mówi... Dzień dobry odpowiadam, nie wiem czy na głos? Nie wiem czy to mój głos? Coś w gardle mi stoi. Ma grubą księgę ten wopista, z całą masą oślich rogów, wytłuszczoną i poszarpaną. Uśmiecha się. Żeby cię...! Nie lubię kiedy obcy ma władzę nade mną. Uświadamiam sobie, że ma władzę. Otwiera każdy paszport, na zdjęcie zerka i na delikwenta, długo patrzy na właściciela. Mirosława Kralska? Pyta. Obecna, odruchowo słyszę w uszach własnych, w ustach czuję... Śmieją się, Kasia się śmieje i Lesio. Wopista się śmieje. Do mojego dziadka świętej pamięci podobny jest, z uśmiechu raczej, ...siwe włosy ma, wąsy. Człowiek. Każdego tak, po kolei sprawdza. Zdjęcie, buzia, zdjęcie, nazwisko, do encyklopedi zerka, wertuje kartki alfabetycznie, pół uśmiech półgębkiem. Ma władzę... A jeśli bym była? Nie ma mnie. To dobrze, że mnie nie ma? W encyklopedii mnie nie ma, wopisty, ręcznie pisanej. Chyba dobrze? Nikogo nie ma z naszego przedziału. Luźne kartki. Co to za encyklopedia? Dziadek kończy, salutuje, szerokiej drogi życzy. Za nim celnik już czeka. Polacy. Mijają się w przejściu.
*
12:27 / 16.02.2005
link
komentarz (7)
***

Po wyjściu konduktora zapanowała nerwowa cisza. Głucha taka... Z tych lepkich, wstrzymujących bieg czasu ...łatwo rozlewających się w ludzkim tłumie. Taka co to niby jest idealna, ale wszystkim i tak wiadomo, że gdzieś na progu słyszalności, na jej dnie, czai się tajemniczy szum. I wcale nie jest to szum skwierczącej nad głową jarzeniówki popularny w kolejowych wagonach. To szum metafizyczny, zdradliwy jak bagienne opary, trudny do uchwycenia i zrozumienia. Niepostrzeżenie snuje się on, zbliża, przenika do uszu, bębenków, nerwów słuchowych, myśli... Zakłóca tok rozumowania, paraliżuje synapsy, uzależnia ofiarom członki i w końcu ścina krew. Jeden... dwa.... trzy... cztery... Oczekiwanie. Celników nie ma. Oczekiwanie... Szum gęstnieje Niech już przyjdą! Najgorsze, że wciąż ich nie ma. To uzależnia. Nieuchronne nie chce nastąpić? Ktoś mógłby przyjść, trzasnąć drzwiami, kichnąć chociaż... Pięć... sześć... siedem.... minuta kolejna. Kasia wciąż udaje że śpi. Dobrze udaje... Szumi mi w głowie, obrazy się odrealniają. Lesio chyba się martwi troszkę o mnie? Mruży oczy. Jak zareaguję w chwili próby? Czy nie palnę czegoś głupiego? Czy z czymś nie wyskoczę...?
Dwie kobiety siedzące pod oknem szepczą. Między sobą szepczą. Mężczyzna pucułowaty wtrąca się czasem.
Ar... At... obme... Onomatopeiczne skrawki niezrozumiałe wcale, wychwytuję z ich rozmowy mimowolnie. Natrętne są skrawki, ścinki te... Wygląda na naradę nad jakąś bardzo ważną kwestią. Sądząc z min, to sprawa co najmniej życia lub śmierci. Jedna z kobiet, ta starsza, wciąż poprawia chustkę na głowie. Kilka razy ją odruchowo zdejmowała, układa teraz ją, miętoli najpierw, zaraz potem starannie wiąże z powrotem. Taki tik... Upina włosy. Jeden, ...dwa, ...osiem, ...dwanaście. Trójca pod oknem musi być bardziej zdenerwowana od innych. No może za wyjątkiem mnie? Cała się telepię, zimno mi się robi nagle, a zaraz potem gorąco. Wpadam w popłoch dziwny. Właściwie to nie rozumiem dlaczego? Do tego dodaj zapach wędzonki, który mnie prześladuje od samych Katowic, zapach...
Gostek z pucołowatą twarzą tak się spocił, że jego koszulę można by było już wykręcić chyba? To nie przyzwoite! Gryzący i co gorsza nieświeży dość aromacik kłuje w nozdrza. Ruguje ze świadomości przyjemne wspomnienie z niedawna kwitnącego bzu.
Cap mógłby chociaż zmienić koszulę , a starą w torbę foliową schować i szczelnie zawiązać, żeby tak łatwo smród się nie wydostawał, nie...!

***
19:35 / 13.02.2005
link
komentarz (3)
Cisza... Cisza mnie obudziła dziwna. I ten zapach wędzonki domowej, swojskiej... Aż ślinka leci. Niech ktoś tylko powie, że mam urojenia, że sobie ten zapach wymyśliłam, a zabiję. Może obudził mnie odgłos zatrzaskiwanego okna? Za oknem jakieś zabudowania, jakieś światła, napisy w obcym języku. Nie, okno cały czas było zamknięte, to raczej trzask otwieranych drzwi? Światła w całym pociągu były zapalone na maksa, we wszystkich przedziałach i nawet korytarzu. Skąd ta nagła cisza? Zapytałam: co się dzieje? Chłopak z Gdańska, ten wyższy spojrzał na mnie karcącym wzrokiem. Ten drugi, drobniejszy przyłożył palec do ust, dając do zrozumienia żeby się zamknąć. Nasłuchujemy więc...? Lesio zajrzał z przedziału w głąb korytarza. Potem nagle w pociągu zapanował szum, wręcz harmider. Rozeszła się wiadomość, że wszyscy stojący w przejściu, wraz z bagażami mają opuścić pociąg. Tłum westchnął nerwowo. Zalegające w przejściu pakunki zadzwoniły swą trefną zawartością. Nie bardzo rozumiałam o co chodzi?
- Cholera oczyszczają korytarze, może być ciężko tym razem – warknął Lesio do Kasi.
- Dlaczego stoimy? - szepnęłam najciszej jak mogłam.
- Ty najlepiej śpij! – rozkazał Lesio trochę zniecierpliwiony – albo przygotuj sobie paszport i książeczkę walutową.
- O Jezu! – krzyknęłam. Na mej piersi nie było saszetki z dokumentami.
- Co jest? – zaniepokoiła się Kasia.
- Nie mam papierów – jęknęłam zrozpaczona - no zgubiłam.
- Kurwa wiedziałem – warknął Lesio – tak jest zawsze...
- Jak to? –oczy Kasi płonęły - Przecież mówiłaś że wszystko jest w porządku kiedy...
- A tak, ...chyba już wiem. – przypomniałam sobie że gdy zdejmowałam rozerwany stanik, wtedy w poprzednim pociągu, razem z nim upchnęłam skórzaną saszetkę z dokumentami. Wstałam więc i sięgnęłam do kieszonki w plecaku, tej zamkniętej na zip. Inni też kompletowali dokumenty. Zrobiło się trochę zamieszania w przedziale.
- Dziewczyno szanuj nerwy innych – syknął Lesio – już granica. Zaraz przyjdą wopiści, a po nich celnicy.
- Jest! – ucieszyłam się kiedy dotknęłam miękkiego weluru. Nigdy nie widziałam celnika. Wyjęłam saszetkę i zarzuciłam na szyje umocowany do niej rzemyk – już wszystko wporzo...
- Najlepiej się nie wyróżniać kiedy przyjdą. Śpij, albo udawaj że śpisz – poinstruował mnie Lesio.
Kasia wtuliła się w zagłówek i zamknęła oczy. Gdańszczanie podążyli jej śladem.
Nieszczęśnicy z przejścia wynosili się na peron.
- Co z nimi zrobią – zapytałam.
- Kiedyś kazali się wszystkim wypakowywać na peronie – Lesio wzruszył ramionami.
Korytarz był już prawie pusty kiedy pojawił się czeski konduktor.
- Dobri weczer – usłyszeliśmy wesoły głos dobiegający z przedziału obok - Mate uż nachistane lyistki?
- Bilety sprawdzają – wyjaśnił gościu o pucułowatej twarzy siedzącej przy oknie kobiecie w chustce.
Jego dwie towarzyszki podróży odetchnęły z ulgą. Wszyscy troje wyglądali na chłoporobotników. Facet miał dłonie poorane brudnymi bruzdami i zrogowaciałe od fizycznej pracy. Kobiety miały wysuszoną skórę i poobgryzane paznokcie. Wcześniej nie zwracałam na nich uwagi. Siedzieli spięci i w ogóle się nie odzywali. Pewnie po raz pierwszy jechali spróbować węgierskiego eldorado?
- Dobri weczer. Ukażte wasziy lyistki – rozkazała umundurowane postać o wyglądzie dzielnego Wojaka Szwejka, która właśnie wtoczyła się do naszego przedziału – wic was w tom Polsku ne bylo? Hi hi hi. Po prwni delate stawki, a potom wszehni cestujete do Madiarska.
- Ano! – odparł Lesio z uśmiechem – Bude nas tam wict, ne bojte se.
- O jakie stawki mu chodzi? – szeptem zapytałam Kasię.
- Csiii... stawka to strajk po czesku. Mówi że my Polacy najpierw strajkujemy a potem musimy jeździć na Węgry żeby cośkolwiek kupić.
- Taki myslim że jo – zrechotał konduktor przewracając czerwone, orbisowskie książeczki, które podał mu Lesio – Ohoho! a potom esztie do Prahy a Nemecka cestujete? Hehe. Wy Polaki wżdy ne mużete spokojno wydrżyt’ doma.
- Ano pane – zaśmiał się Lesio.
- Dobrze rozumisz Czesky – konduktor podejrzliwie zajrzał Lesiowi w oczy.
- Mam doma czeską telewize – wyjaśnił Lesio – diwam se a uczim.
- Na soukromnim trhu u Prahy uczisz se – konduktor mrugnął porozumiewawczo do Lesia.
- To ne mużu, ne mame to dowoleno.
- Ja to wim. konduktor podał Lesiowi dłoń na pożegnanie – Tak ano, nashle, budtie zdrawi hoszi. A tiym druhiym – kolejarz wskazał za siebie i ściszył głos - ne ukazuj, że tak dobrze znasz Czeszczinu. To bude pro was lepszi.
- Rozumim, dik.
20:33 / 10.02.2005
link
komentarz (1)
***

Wcale mniej ludzi nie oczekiwało na peronie podczas wjazdu „Batorego”. Tyle, że w środku pociągu było dużo luźniej. Dzięki temu Lesio nie miał żadnego problemu z zajęciem odpowiedniego przedziału. Okazało się, że siedziało w nim już dwóch sympatycznych studentów z Gdańska, którzy zaoferowali pomoc przy załadunku bagaży. Oczywiście tradycyjnie przez okno. Dzięki temu Lesio mógł nosić torby i plecaki razem z nami. Na szczęście moje obawy, że sobie nie damy rady okazały się niepotrzebne. Po wrzuceniu tobołów mieliśmy nawet trochę czasu aby spokojnie przyglądać się tłumowi forsującemu drzwi pociągu. Tym razem tylko Kasia wsiadała oknem. Włożyliśmy ją wspólnie z Lesiem na ręce owych studentów. Ale mieli ubaw i okazje do żartów, he he. Na szczęście byli to panowie na poziomie, więc obeszło się bez prymitywnych dowcipów. Potem spokojnie zaczekaliśmy aż tłum handlarzy wypełni pociąg.
Trochę było zamieszania z przedarciem się przez wypełniony rozmaitymi pakunkami korytarz. No może nawet trochę więcej niż trochę? Korytarze w wagonach PKP są stanowczo za wąskie. Kilka razy musieliśmy stąpać po leżących pakunkach. No ale skoro nie było grama wolnej podłogi? Nie raz coś wtedy zachrzęściło pod stopą. Przyznam się, że głupie uczucie ma człowiek, jak tak wyczuwa nogami różne destrukcyjne chrzęsty. Ale csii... Czasem tąpnięcia nawet. To na pewno były kryształy słynne, polskie, szlifowane! Hehe, były... Wszyscy je wożą. W jednym momencie poczułam, że już całkiem tracę grunt pod nogami Pod nogą prawą konkretnie. Raz na wozie raz pod... Tonę więc! No cóż.... pułapka. Pa nóżko!
Moja prawa, prawowita zapadła w jakimś kartonie niewiadomym, zbyt pustym jak się okazuje. W ułamku sekundy zrobiła się w nim dziura jak paszcza rekina. Z zębami nawet, albo fiszbinami takimi jak u wieloryba. Okazało się też prawie natychmiast, do kogo należał ów karton. I wszystkie kartony obok. Do tej naburmuszonej wieśniaczki należał, w pasiastej spódnicy, z którą miałam do czynienia na peronie. Lepiej trafić nie mogłam. Ma się to szczęście no nie? Śmiejcie się, śmiejcie... Rozległ się przeraźliwy pisk i lamentacja baby. Do tego z głębi pudła zaświergotało jak na weselu chińskich wróbli. Myślałam, że zawału dostanę, tak mnie coś ścisnęła w gardle. Gówno myślałam, to prawie był zawał! A zaraz potem myślałam... Co ja z tymi myśleniami wyjeżdżam? W takich sytuacjach nie ma czasu na żadne myślenia. Czułam, że mi serce pęka kiedy się okazało, że stratowałam kilkanaście malutkich, puszystych takich, zaledwie trzydniowych, milusich pisklaków, ...albo czterodniowych raczej? Kaczuszek chyba, żółciutkich? Ratować je chciałam natychmiast, przytulić no nie wiem, ...dać wody, ...buzi? Przeprosiłam nawet babę, ale ta nie przestawała drzeć mordy. Ryczałam już prawie. Czy o to jej chodziło, tej babie wrednej, ...durnej tej?!
Dobrze, że Lesio nie stracił zimnej krwi, natychmiast odepchnął mnie w stronę przedziału a babę w pasiaku pstrokatą, udobruchał jakimś tajemnym sposobem. No coś tam jej szepnął do ucha i jeszcze... No wsunął jej w dłoń. Srebrzystą monetę chyba? Płakać mi się chciało z powodu śmierci tych maleństw, tych takich, Bogu ducha winnych kurczaczków, ...kaczuszek? JesuuuUuu... czego ci ludzie nie wywożą do Budapesztu na sprzedaż?! Cała drżałam.
Uff za dużo wrażeń jak na jeden dzień! Do takiej pracy trzeba mieć stalowe nerwy, a siłę i upór jak dardanelskie muły. Na szczęście nasz przedział był drugi od wejścia i miałam w nim zaklepane miejsce siedzące. Leżące prawie... A przynajmniej takie z możliwością wyciągnięcia się i rozprostowania. Kiedy tam dotarłam byłam zlana potem i całkowicie oszołomiona. Uprzejmi Gdańszczanie z naszego przedziału, życzliwie się mną zajęli, uśmiechali się, czymś częstowali nawet, ...ciastkami chyba? Nie, dziękuję. I ta trójka spod okna też czymś częstowała. Coś mówili, nic nie rozumiałam. Pragnęłam już tylko odpocząć, wsunąć pod głowę kawałek poduszki, zdrzemnąć się troszkę. Kiedy znalazłam się w upragnionym przedziale, napięcia całego dnia, które trzymały mnie na nogach lepiej niż mocna kawa, nagle odpuściły. Jasiuuuu mój, jasieczku mięciutki! Domowo zrobiło się, przytulnie i ciepło. Opadłam bezsilna. Trochę duszno było pomimo otwartych okien. Lesio coś do mnie mówił. Nie czułam już rąk. Ze spiżarni dochodził zapach prawdziwej szynki, polędwicy, mięsistych boczków, takich domowych, bezcennych, na olchowym drewnie wędzonych... Mówił... Błogo było... Przez uchylone okna lekki wietrzyk niósł zapach polnych kwiatów. Albo to kwitły właśnie bzy? Ale bzy już były? Dawno były dość temu, z miesiąc chyba? Posiekać bym się dała, że to jednak bzy tak pachną... Trzeba koniecznie ułamać kilka gałązek do wazonu. Nie to raczej w czyimś plecaku stłukła się butelka szamponu, albo perfum ktoś zdepnął? Otwórz oko! Wróg podsuwa ci wódkę! Mama kroiła w kostkę wątróbki. Zawiezie je potem na Węgry i sprzeda. W rondlu skwierczała cebulka. Ach apetyczny aromat nęcił. Taki może mieć tylko cebulka smażona na słonince z wędzonego podgardla wieprzowego. A ja przecież od rana nic nie jadłam ciepłego. Tylko kanapki i kanapki, ...i kanaaap-ki, taaak to to i kaaa-nap... i szarpnęło i pociąg ruuuuszył tak to to, ...i kaaa-na-pki tak to to, ...ka-na-pki-to-to-ka-nap-ki-ka-nap-ki-ka-nap... Obudziłam się chyba? nap-ki-ka-nap... Jakieś twarze nierealne przewinęły mi się przed oczami.Tak-to-to... Gdańszczanie, kobieta w chustce na głowie, koło czterdziestki, druga trochę młodsza, uśmiechnięta niepewnie, facet o pucułowatej twarzy. No to śpię dalej.

***
18:13 / 08.02.2005
link
komentarz (0)
***

Wydawało się mi, że nasz peron wypełniony jest już do granic możliwości, że szpilki nie da się wcisnąć pomiędzy zgromadzonych. Ale kiedy przez dworcowe megafony zapowiedziano wjazd „Panonii” kolejne, objuczone do granic ludzkich możliwości tłumy, poczęły wylewać się na peron. To spóźnialscy chyba byli, albo leniuchy z poczekalni? Głos spikerki ostrzegał podróżnych aby nie przekraczali białej linii, aby się cofnęli od krawędzi peronu. Dobre sobie, cofnąć! Ciekawe dokąd, kiedy tłum parł z coraz większą siłą? Zamieniając jednostki i ich bagaże w jedną falującą masę mięsno-towarową. Ciepłą, cuchnącą moczem, potem, czosnkiem, cebulą, rybą wędzoną i surową i w ogóle wszystkim co tylko człowiekowi jest w stanie przyjść do głowy. Raz już kiedyś miałam podobne uczucie, kiedy wybrałam się ze Stasiem na koncert „Dżemu” Kłucie z prawej strony klatki piersiowej odczuwałam potem przez pół roku. Przyrzekłam wówczas sobie, że nigdy więcej nie pójdę na żaden koncert. Ani „Perfekt” na żywo, ani „Dżem” ani nawet „Budka Suflera” nie są warte jednego mojego złamanego żebra! No ewentualnie na „Qeen”, albo „Pink Floyd” dałabym się jeszcze skusić?
Nie wiem jak Lesio z Cezarem byli w stanie poruszać się w tym tłumie. Nie wyobrażam sobie jak dostali się do wnętrza jadącego pociągu. Fakt jednak, że się doń wdarli jakimś cudem. Mają swoje sposoby. Ledwo skład się zatrzymał a już Anka przebiła się do nas z tą szczęśliwą wiadomością. Dla kogo szczęśliwą dla tego szczęśliwą. Cezarowi fartnęło się zająć tylko jeden przedział. Pociąg przyjechał zbyt przepełniony. Lesiowi nic się nie udało zaklepać. Podobno jeszcze nigdy aż tak tragicznie nie było. A na peronie tumult zrobił się straszny. Sądny dzień normalnie! Dzikie krzyki i nieludzki jazgot wypełniały uszy. Współczułam wysiadającym, bo przecież ktoś musiał wysiadać w Katowicach? Chociaż przyznam się, że osobiście nie zauważyłam takich. Może zostali uwięzieni w środku i teraz mimowolnie pojadą do Budapesztu? Bez biletów i paszportów. To by dopiero były jaja!
Zapadła decyzja, że odpuszczamy „Panonię” i czekamy na „Batorego”. To znaczy my odpuszczamy, bo ekipa Cezara jedzie dalej. Rozdzielamy się. Czarkowi udało się zaklepać wszystkiego trzy miejsca siedzące, więc sprawa jest oczywista. Anka będzie okupować chłopakom kolanka. Mogłam więc spokojnie obserwować zachowanie ludzi usiłujących zdobyć pociąg. A było na co popatrzeć!
*
23:29 / 06.02.2005
link
komentarz (5)
Na peronie trzecim gęstniał tłum oczekujących.
Ludu, jaka zbieranina typów! Ile bagaży! Nie mogłam sobie wyobrazić żeby to całe bogactwo mogło zmieścić się w jednym pociągu. Niektórzy to mieli toboły nawet trzy razy większe od naszych.
- Czy ci wszyscy ludzie to handlarze i przemytnicy? – zagadnęłam głupio do idącej obok mnie Kasi.
Jakaś baba wyglądająca na chłopkę zmierzyła mnie od stóp po czubek głowy. Usłyszała co mówię? Rozsiadła się jak kwoka, zasłaniając pasiastą spódnicą dwa monstrualnych rozmiarów kartony. A niech sobie słucha!
- Dziewięćdziesiąt dziewięć procent na pewno – zarechotała Kasia widząc wojowniczą minę kobiety.
- A co wyglądają może na turystów? – parsknął Lesio
- No chyba nie?
- Od kiedy Polska podpisała z Węgrami umowę na bezwizową wymianę turystyczną, każdy może próbować swych sił w handlu międzynarodowym – wyjaśnił mi Lesio - Rozpoczął się prawdziwy bum. Pewnie zaskoczyło to wszystkich? Zwłaszcza wszechwiedzące komuszki.
- A Czesi też tak do Polski jeżdżą i na Węgry? – zapytałam.
- Ależ skąd! Im do nas wolno tylko na zaproszenia. Nam do nich z resztą też.
- No to jak, na Węgry musimy przecież jeździć przez Czechy? Nie mamy już wspólnej granicy z Węgrami, jak przed wojną - Przypomniałam sobie przedwojenną mapę Europy. Tę wiszącą w gabinecie historycznym naszego Ścipiórkowskiego LO.
- Oczywiście czeskim komuchom niezbyt podobają się masy Polaków przewalające się codziennie przez ich kraj, ale łaskawie godzą się na bratni tranzyt. Z resztą dobrze na tym zarabiają. Ich koleje mają prawdziwe żniwa.
- No a Węgrzy?
- Przyjeżdżają, ale mało. Do nas nie ma przecież po co jeździć. Sklepy puste, wszystko na kartki...
- No ale turystycznie mogą, zwiedzać albo co?
- Najpierw to ktoś musiałby pomyśleć żeby zapewnić im warunki. Chociaż noclegi na jakim takim poziomie, no i wyżywienie.

Na szczęście ekipa Czarka rozlokowała się w pobliżu wejścia na peron. Inaczej moglibyśmy pomarzyć o ich odnalezieniu w tłumie oczekujących. Dorzuciliśmy nasze bagaże do ich hałdy. Nasi mężczyźni natychmiast rozpoczęli naradę dotyczącą strategii wsiadania do pociągu. Kiedy ekspres wjedzie, Lesio z Czarkiem mają za zadanie wskoczyć w biegu i jak najprędzej zająć dwa przedziały. Najlepiej jakby udało się zarezerwować je na wprost miejsca w którym się zatrzymaliśmy. Marzenia ściętej głowy. Sibi i Anka mają ich śledzić z peronu, a potem powiadomić nas, które przedziały zostały zajęte, dopiero na końcu mogą pomóc nosić i podawać bagaże. Oczywiście będziemy wrzucać je przez okna jak w Poznaniu. Ale to nie będzie już takie proste jak tam. W środku pociągu będą ludzie z Gdańska i Warszawy. W ogóle nie wiadomo czy znajdą się wolne miejsca dla nas. Jazda na korytarzu jest oczywiście wykluczona. Za duże ryzyko wpadki na granicy.
A ja głupia myślałam, że chodzi o wygodę podróżowania! Dopiero Kasia uświadomiła mnie, że chodzi o celników. Podobno strasznie się denerwują kiedy, hołota zabarykaduje przejście. Trzepią wtedy bez opamiętania. Trzepią, czyli ryją, czyli węszą, czyli robią kipisz, czyli totalną rozpierdziuchę he, he... Uczę się szybko ich kminy. Wtedy oczywiście przychodzi doświadczyć tak zwanej wpadki. Brrr... Co to jest wpadka na razie lepiej może nie pisać. Żeby nie zapeszać i w ogóle żeby, przed podróżą nie denerwować się niepotrzebnie.
19:56 / 04.02.2005
link
komentarz (1)
*

Lesio zjawił się po pół godzinie w towarzystwie dwóch chłopaków z ekipy Cezara. Dźwigał kolejną torbę podróżną. Czy on oszalał, jeszcze mu mało tobołów? W ogóle to skąd ją wytrzasnął?
- Hej dziewczyny, poznajcie naszych tragarzy!
- Hej Włodek, hej Sibi – Kasia wyraźnie ucieszyła się na widok gości.
- Mireczko mamy do ciebie prośbę – Lesio odezwał się tonem nie znoszącym sprzeciwu. Chłopaki uśmiechali się tajemniczo, jakby wiedzieli o co chodzi.
- Słucham? – rzuciłam zaniepokojone spojrzenie w stronę Kasi.
- Musisz wypożyczyć nam trochę ciuchów do kamuflażu towaru – rzekł Lesio.
- Co wy znowu wymyśliliście – zapytała Kasia?
- Nic takiego – Lesio uśmiechnął się i wysunął z kupy jedną z moich toreb - Trzeba trochę przepakować bagaże. Wymieszać ich zawartość. Mirka otwieraj swoją torbę!
Ze swojej już wyjmował jakieś kartony i kazał mi zrobić na nie miejsce u siebie.
- Taka mała przemytnicza roszada – mruknął usprawiedliwiającym tonem.
Nie protestowałam, chociaż nie rozumiałam po co to wszystko. Nie lubię bałaganu, coś się we mnie buntowało, jak ja potem dojdę gdzie są moje rzeczy?
- Jesteś pewny o co ci chodzi? – burknęłam.
- Mireczko kofana zaufaj nam – pogłaskał mnie czule po włosach – musimy ten towar przewieźć jakoś przez granicę. Potrzebujemy trochę drobnicy i ciuchów żeby nadać torbie bardziej miękkie kształty, ukryć, że zawiera same kanciaste kartony. Wiesz to za bardzo zwraca uwagę. Jakby celnicy wykryli ładunek pamiętaj, nie wiesz czyj on jest. Nie wiesz skąd się wziął w przedziale. W ogóle nic nie wiesz... A za rzeczy, które ewentualnie stracisz, po powrocie dostaniesz rekompensatę. Ale nie powinno być aż tak źle.
- Musimy być dobrej myśli, w końcu to nie pierwszy raz – podsumowała Kasia.
- Rozumiem – mruknęłam zakłopotana. Zwłaszcza widząc jak moje skarpetki i majtki służą Lesiowi do zmiękczania krawędzi jakiegoś tajemniczego ładunku. Nic nie rozumiałam. No nie koszulek chyba mu nie wybaczę! Po co je tak starannie prasowałam i składałam w kosteczkę?
- Dobra wielbłądy, szkoda czasu, chwytajcie się za toboły – rozkazał chłopakom gdy skończył.
Tragarze posłusznie zarzucili nasze plecaki na ramiona i chwycili za uszy toreb. Ruszyłam za nimi dźwigając tylko jedną sakwę, brązową, tę po babci, najlżejszą. Jak dobrze, że nie trzeba będzie kilka razy obracać z tobołami. Zmierzaliśmy w kierunku przejścia na peron 3, skąd za niecałą godzinę miał odjechać międzynarodowy ekspres z Gdańska przez Warszawę i Budapeszt do Burgas. To gdzieś aż w Bułgarii, nad morzem Czarnym! Lekki niepokój ścisnął moje wnętrze, niedookreślony dreszczyk zagnieździł się w moim ciele. Tak dawało o sobie znać wzrastające stężenie adrenaliny. Rajzefibra i tyle he, he, he...
*
17:08 / 02.02.2005
link
komentarz (0)
***

Wyobraźcie sobie wysiadanie z pociągu kiedy ma się plecak i dwie torby, które ciężko jest oderwać od ziemi, w ogóle nie wspominając o przenoszeniu takiego ładunku z peronu na peron.
Lesio zestawił najpierw mój plecak na siedzenie. Przysiadłam i oparłam się do niego plecami, zapięłam pas biodrowy i wsunęłam ręce w szelki. Teraz należało tylko wstać, wziąć torby i opuścić przedział. Na korytarzu już się przeluźniło. Część pasażerów wysiadła, część dekowała się właśnie w zwolnionych przedziałach. Niestety nie byłam w stanie się podnieść. Mój plecak był jak skała, nie pozwalał oderwać się od siedzenia. Spojrzałam na Lesia proszącym wzrokiem. Ten jednak założył ręce na piersi i przyglądał się z rozbawieniem.
- No pomóż mi wstać! – rozkazałam z wściekłością. Takiego go jeszcze nie znałam.
- Musisz nauczyć się trochę techniki – odparł – Najpierw się wypnij z pasa, wstań i popraw ustawienie plecaka, by stał pionowo. Potem znów wepnij i rozbujaj się razem z nim aby jego środek ciężkości dało się łatwo wychylić poza krawędź siedzenia. Wtedy kucnij, przyjmij cały ciężar na plecy i wstawaj. Nie wcześniej! Musisz utrzymać równowagę.
Zrobiłam jak mówił i o dziwo wstałam. Natychmiast krew uderzyła mi do głowy. Bałam się, że zemdleję, ale nie zemdlałam, poczułam tylko wypieki na twarzy i w małżowinach usznych i jeszcze swędzenie dziwne, jakby w cebulkach wszystkich włosów. Na moich dłoniach dostrzegłam nabrzmiałe żyły. Jezu a to nie koniec! Lesio zdejmował właśnie z półki dwie torby. Ogarnęło mnie przerażenie, ale udało się jakoś opuścić przedział. Lesio mógł wziąć się za ekwipowanie Kasi. Szczęście, że młodzi z naszego przedziału zlitowali się nade mną. Dziewczyna chwyciła jedną z toreb za rączkę, jej chłopak za ucho drugiej. Jakoś doholowali mnie do wyjścia. Chłopak wyskoczył na peron i kazał podać torby. Uwolniona od nich miałam szansę wysiąść o własnych siłach. Chłopak uśmiechnął się i wskoczył z powrotem do pociągu. Jechali dalej, do Krakowa, zaplanowali tam romantyczny weekend tylko we dwoje. Podziękowałam im z całego serca za pomoc i życzyłam udanej przygody. Uśmiechnęli się do mnie, a potem do siebie. Ech, jak to zakochane dzieciaki... Coś zakłuło mnie w okolicy serca na ten widok. Boże, jak on czule uśmiechał się do niej.
Za mną wykulała się Kasia. Postawiła szybko torby na ziemię, przykucnęła opuszczając na nie plecak. Uwolniona od ciężarów spojrzała ze zdziwieniem w moją stronę.
- No na co czekasz? Rób to co ja! – rozkazała – Trzeba oszczędzać energię, jeszcze się nanosisz tobołów. Jeszcze będziesz nimi rzygać.
Lesio też był już przy nas, zrobił dokładnie to co Kasia, potem pomógł mi wypiąć się z plecaka, a następnie gdzieś zniknął. Rozejrzałam się, Ekipa Cezara właśnie opuszczała peron. Toboły mieli jeszcze większe od naszych.
- Gdzie się podział Lesio? – zapytałam zdziwiona.
- Nie wiem. Może poszedł po miejscówki? – spokojnie wyjaśniła Kasia - Nie przejmuj się, prędzej czy później się okaże... Mamy dużo czasu i tak musimy czekać do szesnastej, a na peronie jest najbezpieczniej. Zwłaszcza dla dwóch samotnych panienek.
- Do tego wyglądających jak po niezapowiedzianej eksmisji – zarechotałam.
- Może coś zjemy?
- Wolałabym się napić
- Mam wodę mineralną chcesz? I kanapki z serem.
- Dzięki
Rozsiadłyśmy się na naszych torbach, oparłyśmy o plecaki i urządziłyśmy piknik. Pociąg który nas przywiózł, odjeżdżał właśnie do Krakowa. W oknie jednego z przedziałów pojawiły się twarze dziewczyny i chłopaka, pomachali nam. Odmachałyśmy z nostalgią. Nigdy więcej nie spotkamy się. Jakie to życie jest dziwne, jakie pokręcone.

***
21:00 / 31.01.2005
link
komentarz (2)
Kasia nie próżnowała, w międzyczasie postarała się o naczynie. Zanosiło się, że wszyscy będziemy pić whisky z tego samego, plastikowego kubka zdjętego z podróżnego termosu, oczywiście popijając gorącą kawą. Makabra! Zaraz!? Przeleciało mi przez myśl nagłe olśnienie, przecież miałam gdzieś spakowany komplet kryształowych kieliszków?! To nic, że były przeznaczone na handel. Kubek jednak już poszedł w ruch, w kółko po staropolsku.
- Kasi to chyba z pół roku nie widziałem.– zagaił Cezar - Twoje zdrowie! - i wlał zawartość kubka wprost do gardła - Kiedy wróciłaś? –podstawił opróżnione naczynie pod termos z którego Kasia polewała kawę. Szelma wyzywająco patrzył jej w oczy. Wyraźnie adorował dziewczynę. A kawa to zagraniczna była. Sądząc po aromacie. Taką tylko w „Peweksie” można jeszcze dostać. Bo ta na kartki, dla ciśnieniowców ta, ...to szkoda mówić, kwaśna jakaś i chorobą ziemniaczaną zajeżdża.
- Wróciłam dwa miesiące temu – zaszczebiotała Kasia – Mogłam zostać dłużej, ale bałam się żeby nie stracić Lesia – uśmiechnęła się – mrrrauuu... prawda kochanie?
- Mózg nalegał żeby pracowała dłużej, jeszcze chociaż z pół roku, ale ja się na to nie mogłem zgodzić – odezwał się Lesio mocno ściskając Kasię w talii - za duże ryzyko. Zwłaszcza dla dziewczyny. Sam wiesz, Azja to nie przedszkole takie jak bermudzki trójkąt. Pieniądze większe bez porównania, ale jak się człowiekowi noga powinie można marnie skończyć. A poza tym dziekanka się Kasi kończy.
- Ja tam bym się dziekanką nie przejmował – zaoponował ochoczo Cezar – Bać też się ni boję. Przecież sami opowiadaliście, że Mózg nigdy nie zostawia swoich ludzi w biedzie. Gdyby Kasia zechciała zarekomendować moją skromną osobę, to wiecie... Zawsze jestem do dyspozycji.
- Mózg ludzi nie zostawia nigdy, takie są zasady – zamyśliła się Kasia - ale ryzyka nie da się wyeliminować całkowicie. Kiedy na własne oczy zobaczyłam jakie warunki panują w indyjskich więzieniach, przyznaję, że się trochę przestraszyłam. Wcześniej wielokrotnie słyszałam różne historie. Ale to po prostu trzeba zobaczyć, tę przemoc, korupcję i wszędobylskie robactwo, poczuć ten smród.
- Siedziałaś w więzieniu!? W Indiach?– pisnęła przerażona Anka.
- Nie, nie - uśmiechnęła się Kasia z nutką wyrozumiałości – Udałam się tam żeby wyciągnąć jednego takiego Amerykanina, he, he. Trzydzieści tysięcy bagsów kosztowało to nasz tajny fundusz zapomogowo-ubezpieczeniowy.
- Amerykanina? – tym razem ja nie wytrzymałam - jakich rzeczy tutaj się dowiaduję?!
- Ha ha ha –starzy przemytnicy buchnęli gromkim śmiechem.
- Dowiesz się jeszcze niejednego – zarechotała Kasia.
- Ja i Anka, spojrzałyśmy na siebie zbite z tropu.
- Co tam nowego słychać u Mózga? – Cezar był pochłonięty tematem.
- Biznes wciąż się rozrasta, normalka – odparła Kasia – teraz jako kurierzy pracują dla niego wyłącznie zachodniacy, Europejczycy, albo Amerykanie, koniecznie z dobrymi paszportami.
- Trochę to niepatriotycznie – wtrącił Czarek
- Ale w razie wpadki tacy mają zawsze lepszą sytuację. Żebyście widzieli jak ambasady Niemiec czy Anglii troszczą się o swoich obywateli, załatwiają adwokata, lepszą celę, lepsze żarcie... Tylko pozazdrościć!
- Dlatego Polacy kursują już głównie w charakterze obstawy.
- Rodacy mają u Mózga czystą robotę... – wtrącił Lesio wyraźnie ukontentowany.
- Eskortowani kurierzy nawet nie wiedzą kto ich nadzoruje – ciągnęła Kasia - czasy się zmieniły, dziś nie ma po co ryzykować. Z resztą azjatyckie służby graniczne zawsze były czujniejsze w stosunku do posiadaczy socjalistycznych paszportów. Do Hong-Kongu na przykład, nadal obowiązuje całkowity zakaz wjazdu dla ludzi z demoludów. We wszystkich nas widzą komunistycznych szpiegów he, he, taki folklor, ...i nic na to nie można poradzić.
- A nooo... nic, niiic... – wszyscy nagle posmutnieli i pokiwali głowami.
- Heh, niech im będzie! Całkiem jakby nie wiedzieli, że każdy paszport można kupić! – parsknęła rozbawiona Kasia przerywając uroczystą zadumkę i puszczając do mnie oczko.
– nie wytrzymałam. Parskneła śmiechem.
- Ha, ha, ha – dołączyli do mnie pozostali.
- Najdroższe są szwedzkie paszporty. Chodzą nawet po dziesięć tysiący bagsów. Z resztą Mózg nie musi już bawić się w takie klocki. Od roku jest obywatelem brytyjskim. Na tę okoliczność kupił sobie nawet farmę na wyspach, w południowej Walii zdaje się? Mówi, że jak przejdzie na emeryturę to będzie hodował tam owce.
- Fajny pomysł! też bym mogła hodować owce w Południowej Walii – entuzjastycznie wtrąciła Anka – całe życie tak bym mogła...
- Cichaj głupia! Wiem o co ci chodzi – dworował sobie Cezar – Mózg ma już dziewczynę, a pastuchów pewnie też mu nie brakuje?
Anka zrobiła „bunia”. Takiego numer dwa.
Prawdziwego „bunia” made in Mirka Kralska. Całkiem jakby brała u mnie lekcje :D.

***
16:31 / 28.01.2005
link
komentarz (2)
***

Na peronie we Wrocławiu nasz pociąg niby-pospieszny stał dobre czterdzieści pięć minut. Ładny mi pośpiech! Do tego raczej zgodny z planem? Srać takie planowanie! Rzeczywiście we Wrocławiu przeluźniło się dokładnie tak jak to przepowiedział Czarek. Z naszego przedziału wyniosły się dwie kościste staruszki eskortujące siedmioletniego dzieciaka. A para nastolatków, jak tylko obudziła się, od razu powędrowała do łazienki. Wrócili dopiero gdy pociąg ruszył. Co można robić przez 45 minut we dwoje, w takiej brudnej łazience i to podczas postoju pociągu? Chyba tylko sprzątać? Zaraz po wyjściu młodych dosiadł się do nas Cezar, żeby z Lesiem poplotkować jak obiecał, o karabinach starych i okrętach, ...i coś wypić zapewne :D? Przyprowadził ze sobą dziewczynę, tę znajomą mi już z peronu w Poznaniu. Z daleka wydawała się bardziej podobna do mnie. Faktycznie była niższa i drobniejsza, włosy miała ciemniejsze, za to wydatniejszy nos posiadała i pełniejsze usta.
Na usta mogłaby się ze mną zamienić, ale na nos niekoniecznie. Miała na sobie harcerską kangurkę w kolorze khaki. Wisiała na niej ta kangurka jak na wieszaku.
- Tym razem przyszedłem pochwalić się wam naszą czeladniczką - Cezar protekcjonalnie pogładził dziewczynę po plecach, a potem posadził obok mnie. Sam rozsiadł się naprzeciwko, szeroko rozszerzając kolana, jak to faceci.Odwróciłam prędko wzrok. Chyba nie zauważył, że się zagapiłam na jego genitalia? Były tak ciasno upakowane w dżins. Heh :D lubię dżinsy dobrze dopasowane do ciała.
- Anka... – laska niezdecydowanie wycelowała w moją stronę swym wiotkim ramieniem.
- Mirka! –krzyknęłam prawie. Pospiesznie dotknęłam jej palców, tak po babsku miękko
- Brrr... miała lodowate opuszki.Lesio i Kasia jednocześnie wyciągnęli w jej stronę dłonie. Anka zawahała się, zawstydziła. W końcu wybrała dłoń Kasi i uścisnęła ją. Patrząc przy tym w oczy Lesiowi.
- Kobiety podobno mają pierwszeństwo...? - wytłumaczyła się, jakoś tak za bardzo przepraszająco.
Głupio to wyszło. Coś ścięło mnie w środku spolegliwie. Ja tak mam zawsze. Kasię z resztą też coś ścisnęło, żołądkowo. Wygląda, że te dwie dziewczyny nie zostaną dobrymi przyjaciółkami. Przynajmniej w najbliższym czasie? Ludzie to potrafią z drobiazgu zrobić międzynarodowy problem.
- No teraz na was kolej – Cezar wyczekujące zlustrował nasze twarze. Kpiącym wzrokiem konesera oszacował bagaże spoczywające nad naszymi głowami – no co jest?! Nie macie piwa? Nie szkodzi. Może być whisky, francuski koniak też może...– mrugnął porozumiewawczo w stronę Kasi.
Kasia zakryła dłonią usta. Chyba żeby nie parsknąć niepohamowanym rechotem? W jej oczach tliły się iskierki rozbawienia. Skinęła przyzwalająco na Lesia, tak po gospodarsku, a zaraz potem utkwiła miękkie spojrzenie w Cezara. Od razu dało się wyczuć, że Czarek bardzo jej się podobał. Chłopak faktycznie coś w sobie miał. Niby taki niepozorny, nie za wysoki brunet, trochę przy kości, ale sympatyczny i dowcipny.
Lesio wstał trochę się ociągając zdjął jedną z toreb podróżnych, delikatnie postawił ją na siedzeniu, otworzył i wyciągnął butelkę „Johnnie Walkera”.
- Fiu fiu, a jednak whisky! - zagwizdał Cezary.
- A co! Chyba raz się żyje, no nie?! – parsknęła zaczepnie Kasia.
- No nie zbiedniejemy od tego na pewno – mruknął Lesio.
- Węgierskim czarnym rynkiem też zbytnio nie zatrzęsie jeśli dowieziecie mu o jednego łiskacza mniej – podsumował Cezar.
A mnie akurat w tym momencie zastanowiło, że Lesio dźwignął swoją najcięższą torbę jakby była piórkiem, jakby nic nie ważyła prawie, bez najmniejszego grymasu wysiłku na twarzy, czy choćby utraty równowagi, ...dziwne? Przecież wiedziałam dobrze ile krówsko waży naprawdę. Miałam jeszcze w pamięci te chwile kiedy we dwie z Kasią nieudolnie podrzucałyśmy ją do okna, dwa albo nawet trzy razy, zanim się udało. Gdy Lesio zamknął torbę, przez ułamek sekundy wyglądało, że koncentruje się jakby wyliczał trajektorię lotu pocisku, w końcu chwycił bagaż na wysokości środka ciężkości i zdecydowanie szarpnął. Torba wzleciała nad jego głowę wydając ze środka głęboki jęk, charakterystyczny dla wypełnionego płynem szkła. On w tym czasie kucnął i tygrysim ruchem lekko wsunął się pod nią. Gdy wznosząca się masa osiągnęła martwy punkt dokładnie nad głową Lesia, ten wyprostował kolana i ramiona wyciskając ciężar wyżej i jednocześnie obracając o 90 stopni. Torba delikatnie wjechała na półkę, dokładnie w miejsce z którego wcześniej została wyjęta. Cóż za precyzja, cóż za kunszt?! W końcu chodziło o ponad 50 kilogramów!! Aż szkoda że nikt nawet nie zauważył majstersztyku autorstwa Lesia. Cała operacja wyglądała tak naturalnie, tak lekko. Byłam pełna podziwu.
20:01 / 25.01.2005
link
komentarz (2)
*
Wizyta Cezara poprawiła mi nieco humor. Wkrótce potem usnęłam. Sama nie wiem kiedy to się stało? Gdy się obudziłam panował półmrok. Lasio z Kasią też spali, ładnie tak jakoś wtuleni w siebie. Z resztą jako już prawie zawodowcy w przemytniczym fachu, zgodnie wykorzystywali każdą, wolną chwilę na sen. Podczas wyprawy do „Trójkąta...” podobno bardzo mało będzie chwil nadających się na relaks i regenerację sił. Lesio kładł duży nacisk na to żebym była dobrze wyspana. Wcześniej kilka razy mi przypominał, aby w pociągu spać do oporu, bo pomiędzy przejazdami będzie wyłącznie harówa. I jeszcze, że czujną trzeba być. Oprócz nas w przedziale kimały dwie dystyngowane staruszki i chłopiec około siedmioletni. Była też parka zakochanych nastolatków. Ci chyba nie spali? Za bardzo się wiercili żeby to sen był prawdziwy. Na pewno tylko udawali przed całym światem że śpią. Ciekawe czy przed sobą również? Ona niby, że mimowolnie opadła mu głową na kolana, a on przypadkiem podgłówek wymacał we wcięciu pomiędzy jej biodrem a dziewczęco drobnymi piersiami. Jej puszyste włosy rozsypały się promieniście na udach chłopaka, sielanka widok. Jej kibić trochę za bardzo falowała jak na sen, jej głowa niespokojnie odwracała się w lewo to znów w prawo, jakby koszmar dręczył jej psyche, albo jakby uwierało ją coś twardego od spodu. He he... Jeśli to sen, gęsto zaprawiony był erotyzmem. Zwłaszcza z wypieków na policzkach sądząc obojga, oraz z ust nabrzmiałych i spierzchniętych. W tym momencie mogłabym założyć się o wszystkie pieniądze, że gdzieś tam pod rozpuszczonym woalem dziewczęcej fryzury, kończy się komuś chłopięctwo :D)))).
Korzystając z faktu, że chwilowo nikt nie interesuje się moją osobą, rozchyliłam półgolf z szetlandzkiej wełny, rozpięłam bluzkę i wyciągnęłam porwany stanik. Fajny corpus delicti by z niego mógł być w procesie o gwałt. Szybciutko złożyłam ku sobie miseczki i zagięłam w kostkę związując zerwanymi ramiączkami. Potem wstałam i wstydliwie upchnęłam zawiniątko w jedną z kieszonek plecaka. Turystyczne plecaki naprawdę są wygodne, mają tyle poręcznych i łatwo dostępnych zakamarów. Kiedy znów zapalimy światło postaram się znaleźć jakąś igłę i nici i czym prędzej zszyć uszkodzenia. Nie mogę przecież całą drogę jechać z nieskrępowanymi piersiami. Czasy luźnej brykaniny dawno im minęły. A właśnie, że wcale niedawno! Dawno czy nie, niestety są już trochę za duże na luksus swobody. Zwłaszcza od urodzenia Ewelinki, trudno mi się do ich rozmiarów przyzwyczaić. Och Ewelinko, kocham cię.
***
16:21 / 23.01.2005
link
komentarz (3)
*
Okazuje się, że facet, który mnie do okna podsadził na peronie, w chwili odjazdu pociągu, to kolega. Piwo przyniósł, dla każdego z nas po puszce, zagraniczne. Znają się z Lesiem i Kasią jak łyse konie z przemytniczych wojaży. Nazywają je z geometryczna „kółkami w trójkącie”.
Cześć, cześć, jak leci? Dawno was nie widziałem. O! nowe twarze widzę. Czeladnicy? - tu porozumiewawcze spojrzenie w moją stronę. I uśmiech do moich towarzyszy podróży.
Spuściłam oczy trochę zawstydzona. Cezar ma na imię ten chłopak, czyli Czarek, sympatyczny nawet. Wybrał się w podróż w stałym składzie, jak zwykle z dwoma kolegami i tą dziewczyną, o której pisałam na peronie. We czwórkę jadą do Budapesztu tranzytem przez Czechosłowację, jak my. Bagaże mają załadowane cztery przedziały dalej. Też wrzucali je oknem. A nie zauważyłam nawet! He, he... Szybciej im poszło. Wiadomo lepsze proporcje mieli, trzech facetów i laska, to i organizacja lepsza. Dziewczynę pierwszą przez okno sobie podali z całym szacunkiem należnym kobiecie, dopiero potem toboły. Nie to co mnie na szarym końcu, buuuu... Następnym razem też karzę się podać jako pierwsza do okna przedziału :P Nie ma głupich!
Czarek przyszedł do nas specjalnie dla mnie, dowiedzieć się czy żyję. Żyję, żyję i rosnę nawet. Zawsze rosnę kiedy ludzie mną się interesują. Zwłaszcza ludzie przystojni. Tylko trochę mi wstyd, kiedy sobie przypomnę jak mnie dźwignął do okna, ściskając udo. Dawno żaden facet nie dotykał moich ud, więc chyba odwykłam troszkę? Andrzejek tylko kostki uwielbia ściskać. Skorzystałam z okazji aby wypomnieć mu siniaki, których mi narobił. Niedawny nieznajomy uniżenie przeprosił, a potem odparł, że chętnie je opatrzy jeśli pozwolę. Nie pozwoliłam he he. Ciekawe co by zrobił gdybym zdjęła dżinsy i rzeczywiście kazała mu je opatrywać? Pewnie by wiał gdzie pieprz rośnie? Obiecał, że potem jak przeluźni się trochę w pociągu, we Wrocławiu, zajrzy jeszcze do nas.
***
22:23 / 20.01.2005
link
komentarz (5)
***
Zwariować można! No kurwa co ja z nimi mam! Pierwszy raz w życiu do pociągu musiałam wsiadać przez okno! Jak już skład cały wtoczył się na peron i stanął, to w ostatniej chwili Kasia przybiegła, z wiadomością, że Lesio podczas wjazdu wskoczył do wagonu, żeby nasz przedział zająć właściwy. Ten sam, na który przed ostatnią chwilą wykupił miejscówki. Jak się później okazało musiał bronić go jak lew przed bandą krótkodystansowców mających cokolwiek seksualny stosunek do naszych miejscówek dalekobieżnych. Należało szybciutko donieść mu i podać przez okno wszystkie nasze bagaże. Okazuje się, że starzy szlachta-przemytnicy zorganizowani, tacy jak Lesio z Kasią, zawsze zajmują przedział i ładują bagaże oknem, gdy zwykły motłoch zajęty jest bezmyślnym kotłowaniem się przy wejściach. Zaraz po Kasi wyjaśnieniach, dwa wagony dalej, w otwartym oknie jednego z przedziałów, zobaczyłam ryło Lesia i jeszcze dwa machające na nas jego ramiona. Bardzo z czegoś, na pewno z siebie, zadowolone było to ryło. He, he... A może tylko rozbawione widokiem dwóch skołowanych bab? A więc do dźwigania bagaży byłam im potrzebna? Wydało się po co nalegali żeby z nimi przygód szukać! Cztery razy obracałyśmy z Kasieńką tam i z powrotem w celu dotargania monstrualnie ciężkich tobołów. Plecy od tego mokre mi się zrobiły i kark. Najgorzej było z Lesia plecakiem. Ledwo udało nam się oderwać go od ziemi. O dźwignięciu do wysokości okna można było pomarzyć. Na szczęście lesiowe ramiona rozciągnęły się w potrzebie jak guma, do samej ziemi teleskopowo tak jakoś. Nieprawdopodobne prawda?
Na koniec jako wyższa o 7 cm i silniejsza w rękach, musiałam podsadzić Kasię do okna. Zrobiłam to ostatkiem sił, złapałam ją za pupę i pchnęłam wprost Lesiowi w ramiona, całkiem jak inne toboły. Jędrniutka była ta jej pupcia, nie powiem he he... Nie to co pełne żelastwa plecaki. A potem pociąg drgnął jakby nagle zachciało mu się siusiu i zaczęłam myśleć. Albo przestałam... nie wiem? W każdym razie poczułam się zbędna całkiem, taka niepotrzebna nikomu nagle. Do tego jakiś dureń zagwizdał sobie i pociąg ruszył normalnie mnie olewając. Błędem w obliczeniach zostałam w jednej chwili. Odpadem... Na moje szczęście Lesio zreflektował się i za ręce mnie chwycił mocno. A ja nic, tylko przyspieszam równolegle z pociągiem biegnąc, podskakuję hopsasa ciężko jak baletowy worek kartofli, beznadziejnie podryguję. Pewnie na tym moja podróż by się zakończyła gdyby jakiś facet za udo mnie nie złapał niespodziewanie, bezczelnie niemal, nieomal, ...i nie podał Lesiowi podrzucając w górę. Ale siara! Niestety zawisłam na zewnętrznej ścianie wagonu. Co prawda już definitywnie oderwana od podłoża, ale za to zdruzgotana całkiem i rozdarta wewnętrznie. Z resztą zewnętrznie też byłam rozdarta, zwłaszcza w kroku nogą prawą bezwładnie zwisającą. Jeszcze trochę a całkiem wywichnęłaby mi się ta kończyna dolna, prawa... Nogą lewą uczepiona byłam okna naszego przedziału, i jeszcze oboma rękoma do stalowej framugi przytwierdzona i lesiowymi rękoma ciągnącymi do środka umocowana. Wcale nieźle! Wiszę więc tak, ...zakotwiczona, zakleszczona. Coś w środku ciężkości mi jęczy i boli i gniecie, serce wali, normalnie pat! Niebezpiecznie się zrobiło. Coś by się wypiło.
Opuszczając peron pociąg przyspieszył. Zdecydowałam jechać, na wisząco aż do samego Budapesztu. A niby co miałam innego zdecydować z taką ciężką dupą? Głowę i udo miałam już jednak w środku przedziału. Trochę szkoda było odpuścić. W tejże myśli chwili Kasia chwyciła moją panią szanowną i szarpnęła ze wszystkich sił i wyobraźcie sobie jakimś cudem przeważyła szalę. Wprost nie do wiary!? Wpadło więc szczęśliwie do środka przedziału moje 52 kilo żywej wagi, na toboły eksportowe, nasze, na kolejowy stolik składany, i na wody mineralnej butelkę. Z tego gramolenia całkiem kaskaderskiego czuję się obecnie cała poobijana i poobcierana w najdziwniejszych miejscach. Wszystko mnie boli, albo piecze. Na prawym udzie czuję sińce po czyichś paluchach, Lesia albo tamtego uczynnego faceta z peronu? A na tyłku szpony Kasi czuję. Od krocza aż do piersi mam piekącą pręgę. Chyba odcisk kolejowej szyby? Lewy sutek rozdziera mi pulsujący ból. Masakra! Łokcie rozsadza dziwne kłucie, jak nic musiałam w coś wyrżnąć kiedy wpadałam przez okno, bezładnie. Inwentaryzacja szkód i obrażeń przydała by się dokładna. Do tego wszystkiego czuję, że ramiączka w staniku mi poodpękały. Miseczki na brzuchu czuję. Żałuję, że nie pomyślałam aby spakować drugi cyckonosz na zmianę. Spać mi się chce z tego wszystkiego i pić i płakać, ale najpierw siusiu.

***
18:21 / 18.01.2005
link
komentarz (3)
Szary dworzec PKP pospiesznie obrasta tanimi budami z dykty zbijanymi nerwowo, czasem w ciągu jednej, koślawej nocy. Słyszę młotki, słyszę jęk piły, słyszę kaszel majstra. „Kurwa mać” też słyszę. To się nowy butik buduje i stroi, to się nowe jutro wykluwa powoli. Idą nowe czasy. Hot-dogi będą sprzedawać za nawis inflacyjny, papierowy; albo błyskotki z gumy będą oferować, albo jakieś jeszcze inne badziewie czarnorynkowe? Sokiści w gestapowsko-czarnych mundurkach spacerują po peronach parami, czasem dla kontrastu, jeszcze w towarzystwie niebieskiego milicjanta. Dworcowe dziady udają wtedy, że nie śpią i się nie drapią wcale. Jest noc, gwiaździsta i nawet nie zimna. Będzie bardziej bogato, bazarowo, ciepło, pstrokato! Całkiem nowa Polska będzie. Nawet gołębie pokoju fruwają po nocy, ...proszą o okruchy z pańskiego stołu. A się zadomowiły! Z nową twarzą będzie... W odróżnieniu od państwowych „uniwiermagów”, owe kioski dworcowe baraczki, całą dobę czynne, wypełniają się w sposób cudowny jakiś taki, wszelakiego rodzaju towarem, mistycznym drobiazgiem „made in” nasz biznes rodzimy, polski, raczkujący, wsparcia natychmiastowego wymagający. O konieczności wspierania biznesu, przez władzuchnę ostatnio zrobiło się głośno w radiu i telewizji. Cały naród wspiera to małe co ma niby być piękne. Bo małe jest przecież piękne! A jak jeszcze nie jest, to wkrótce już będzie na pewno, dzięki wsparciu! Robi się... Czyżby nowomoda? Podejrzany jest ów nagły postmodernizm, jak zwykle forsowany odgórnie przez komunistów. Tak nowomowa. Jak komuchy obiecają kogoś wesprzeć to drżyjcie ludy ziemi! Że też Naród polski wciąż się na odgórności górnolotnej takowej poznać nie może? A może wcale nie chce się poznać i tylko udaje że nie może? Czy to jest właśnie ów słynny postkomunizm troskliwy, lansowany przez postmodernistów? Właściwie co to takiego jest dekonstrukcjonizm? Patrząc na pstrokate budy z dykty, pączkujące koślawo w centrum poznańskiej metropolii, a zwłaszcza na dworcu, chyba już wiem?
Zapiekanka z pieczarkami kapitalistyczna, tak mi jakoś przebija się pachnieniem do świadomości od czasu do czasu, poprzez innych setki a może i tysiące mniej przyjemnych zapachów dworcowych. Siedzę okrakiem na tobołach, moich i jeszcze na tobołach Lesia i Kasi. I dupy nigdzie ruszyć nie mogę, bo jak ruszę, choć na chwilę, to na pewno okradną nas. A jakby sisiu mi się zachciało to nie wiem? Nawet już chyba chcę? Śmiesznie wyglądam, jak kokocha tokująca na kupie gnoju, zapewne. Heh... Żeby tylko ktoś znajomy mnie nie zobaczył jak siedzę taka jadąca na Węgry. Kokko kok-kodag! Śpiąca też trochę jestem, zaraz chyba usnę jak coś nie wymyślę? Pierwsza trzydzieści jeden... Piszę żeby nie usnąć. Ślinę przełykam żeby nie myśleć o kapitalistycznej zapiekance z pieczarkami i serem żółtym tarkowanym i ketchupem i ogórkiem kiszonym, siekanym albo nawet liściem sałaty z majonezem dla wybrednych i cebulką. Na peronie pierwszym sama siedzę w tłumie, tak sobie, bo Lesio i Kasia poszli miejscówki dokupić do biletów międzynarodowo-tranzytowych i tak sobie rozmyślam właśnie, albo denerwuję się naprzemian. Śmierdzi tu trochę bardziej niż gdzie indziej. Starzyzną jakąś skisłą i uryną bramną śmierdzi, postsowiecką chyba? Zaraz pociąg wjedzie na peron! Już go dwa razy zapowiadali, że do Katowic jedzie, a ich ciągle nie ma i nie ma. Lesia i Kasi niema, Kasi i Lesia... Ludzie na peronie stają się nerwowi spacerkują w te i wewte i z powrotem. Kawałek dalej, na tym samym peronie pierwszym, na podobnej kupie tobołów siedzi dziewczyna w dżinsach marmurkowych, która mogłaby być moją siostrą rodzoną, albo nawet blondyną bliźniaczką. Uśmiechnęła się do mnie, że los mamy wspólny. I ja do niej też uśmiechnęłam się rozumnie. Pewnie do Budapesztu się wybiera? Szkoda, że za daleko siedzi żeby pogadać, ko-ko-ko... Może potem w pociągu... A Lesia z Kasią wciąż nie ma! Kok-ko-dag! Pociąg zaraz przyjedzie i pojedzie potem zaraz sobie, a my zostaniemy na pewno z kupą tobołów wypełnionych złomem. Ze ślicznymi miejscówkami zostaniemy. Porażka! Zostaniemy na pewno. O! Przyjaciele tamtej dziewczyny wrócili już, a moich niema wcale i nie ma! Uff jak gorąco! Trzeci raz pociąg do Katowic zapowiadali i światła jego już nawet widać z oddali, jak jedzie... Jak jedzie tak, ...i rośnie w oczach. Jezu pociąg jedzie a ich nie ma!

***

01:06 / 17.01.2005
link
komentarz (0)
Awantura w "Trójkącie Bermudzkim"

13:04 / 16.01.2005
link
komentarz (1)
Filozofię oczywiście zdałam. [jupi] !!! :D)))))
jadę więc z czystym sumieniem.

************************************************************************
23:18 / 15.01.2005
link
komentarz (0)
Jutro wieczorem ruszamy. Jeszcze dziś muszę się więc spakować, bo później nie będę miała czasu. No tak, rano idę przecież po zaliczenie z filozofii. Bajka o udach mnie tam czeka, uda się albo się nie uda. Ach te uda! Może by przed snem poczytać „Historię Filozofii” jeszcze? Chociaż trochę, troszeczkę, ciut? Ach ten zawrót głowy! Tak mię się nie chce tej filozofii...! Oj mamo ty moja! Jak mi się nie chce... Już przecież padam, już już... Centralnie padam na pyszczek. Przytuuul...

***
13:39 / 15.01.2005
link
komentarz (2)
Nie ma bata żeby teraz nie chwyciły w „Peweksie”, uradował się Lesio dumnie podziwiając efekt swojej pracy, a potem ni z tego ni z owego uściskał mnie i nawet ucałował w same usta, odrywając gwałtownie od ziemi tak, że aż poczułam gorąco w podbrzuszu, i mrowienia w lędźwiach. Oczywista sprawa, że Kasia na to troszkę się zaniepokoiła. W końcu tak powinna zareagować każda zdrowa na umyśle samica. Zadrżałam więc i ja. Do teraz jednak nie mam pewności, czy to z samej obawy żeby czasem dziewczyna nie wyobraziła sobie we mnie rywalki, czy też z czysto zwierzęcego podniecenia? Moje kłujące sutki wciąż podpowiadają, że raczej szło o to drugie, ...aż wstyd mi o tym pisać. Na szczęście szybko zrozumiałam, że wielką szkodą byłoby stracić świeżo nabytą przyjaciółkę. Przecież Kasia jako koleżanka, jest w dechę. A że o Lesia zazdrosna strasznie, to chyba nikogo nie powinno dziwić?
15:10 / 14.01.2005
link
komentarz (6)
Dolary, które pożyczyłam mu, pocerował tak, że teraz wyglądają całkiem jak nowe. Na przykład dziury w dziesiątkach i piątkach połatał fragmentami wyciętymi z jednodolarowego banknotu. Cały czas przyglądałam się jego pracy z podziwem. Kasia robiła to z jeszcze chyba większym podziwem. Podobało mi się jak w skupieniu pochylał swą lekko kędzierzawą głowę nad naszym zdezelowanym stołem i tak cudownie bezświadomie i śmiesznie zarazem, przygryzał sobie koniuszek języka. Po lesiowej renowacji śladu prawie nie widać dawnych uszczerbków. Opłacało się. Poszarpane krawędzie cennych papierków z jednej strony nasz mistrz poobcinał żyletką równiusieńko, od linijki, starannie, ...że aż uzyskał ostrą krawędź całkiem taką jakby od fabrycznej sztancy! Następnie obcięte paski wikolem z drugiej strony powklejał, strzępie w strzepie dokładnie... Tym sprytnym sposobem otrzymał równie ostre krawędzie po obu stronach, zachowując jednocześnie oryginalną szerokość banknotów. Na koniec zieloną kredką podretuszował odcień spranych papierów. Prezydenci co prawda nadal są ciut rozmazani, ale z pewnością niezmiernie wdzięczni swemu dobroczyńcy za odzyskaną zieloność.
18:35 / 13.01.2005
link
komentarz (0)
***
Nasz Lesio jest niezłym kombinatorem, nie ma co! No buzi mu się należy jak nic! Nawet z języczkiem... A co! Tylko o tym co będzie teraz ujawnione w moim dzienniczku csiii... Przyznaję się, że nie wiedziałam wcześniej, że w tym chłopaku drzemie ukryty talent artystyczny, do konserwacji zabytków płatniczych i w ogóle... Znamy się tyle lat, a wciąż go odkrywam i się dziwię. Dziwię się i odkrywam... Naprawdę skarb facet Kasi się trafił, z tych co to potrafią z najbardziej beznadziejnych sytuacji znaleźć wyjście. Szkoda tylko, że ja się zgapiłam kiedy chłopak był jeszcze do wzięcia. Gdzie ja w czasach liceum miałam oczy? Dlaczego wówczas wypatrywałam tylko za jakimiś powsinogami, którzy nawet na studia się nie dostali, gdy tymczasem taki skarb dojrzewał nieomal pod samym moim nosem? Żartuję oczywiście, he he he. Z całego serca życzę Kasi żeby z Lesiem byli szczęśliwi i mieli tuzin pięknych dzieci. Ona pierwsza go odkryła przecież, a dla mnie Lesio zawsze był jak brat i niestety bratem będzie już na zawsze.
21:27 / 12.01.2005
link
komentarz (0)
Mówi, że te spodnie dostała w paczce od cioci z Ameryki, a ja przecież pamiętam dobrze, że były prezentem od Szweda co z nim do niedawna imprezowała, zamiast się do sesji uczyć. Ale sesję i tak zaliczyła lepiej ode mnie. No zdolna jest niesamowicie szelma, aż szkoda, że przez tę swoją nimfomanię marnuje wszelkie widoki na naukową karierę. Zużywa się dziewczyna przedwcześnie, aż serce boli. Gdyby tylko chciała mogłaby bez problemów zostać doktorantką na wydziale farmacji albo chemii. Zna języki i głowę ma do nauki jak mało kto. Ale co z tego kiedy zamiast przysiąść trochę fałdów, goni się po hotelach i knajpach. Nie ja jednak jestem od prawienia jej komunałów, dorosła jest, w końcu to jej życie. Najwyżej ją przytulę i pogłaszczę po główce kiedy znów dostanie doła.
10:39 / 12.01.2005
link
komentarz (0)
Iwonka, kochana kumpelka, jakoś dziwnie milcząco przygląda się moim przemytniczym przygotowaniom. Pewnie jest zaskoczona nagłym wzrostem stężenia przedsiębiorczości w naszym pokoju. W sumie nie ma co się jej dziwować, przecież Mireczka Kralska najbardziej to zadziwia samą siebie, hehe. Iwona chyba lubi oglądać moje towary. A jest co oglądać, naściągałam ich już pełen tapczan i pół szafy. Moja kumpelka pewnie też by miała ochotę się wyrwać na jakieś przemytnicze szaleństwo, cóż kiedy do wszystkiego potrzebuje chłopa. Że też mnie wciągnęło i rajcuje coraz bardziej to szaleństwo. Ale przynajmniej dzięki niemu nie rozpamiętuję o sprawach beznadziejnych. Jadę w świat, a co! Coś się w końcu dzieje, a nie tylko w kółku zakuwanie i użalanie się nad sobą. Zawsze ruch lepszy jest niż nuda i monotonia. Iwonka obiecała, że pożyczy mi na podróż swój plecak. Ma taki fajny z aluminiowym stelażem. Obiecała też, że zainwestuje we mnie dwie pary dżinsów zupełnie nieużywanych, żebym je sprzedała i najwyżej coś za to jej przywiozła fajnego. Nieśmiało mówi, że najlepiej jakby to były dezodoranty „BAC”, albo buty od „Salamandra”. Przywiozę.
14:17 / 11.01.2005
link
komentarz (0)
Wielka miłość dopadła dziewczynę podstępnie i nagle, nastąpiło całkowite znieczulenie pierwszą miłosną trucizną, hehehe. To oczywiście sprawka endorfin, może też tlenku azotu, ...no fizjologia no! Potem lot trzmiela i pierwsze spełnienie, do tego nadmiar szczęścia, ...i obowiązkowo nie myślenie o konsekwencjach. Niezły koktajl, ...mój ulubiony :P. Oczywiście kiedy przyszedł koniec praktyk ukochany studencik Izaury zniknął bez śladu. Studenciaki nie tylko na praktyce potrafią zabawić się cudzym kosztem. To znaczy śladów pozostawił dość, żeby można było go odnaleźć i sprać mordę, ale dziewczyna nie chce szukać, ma swoją dumę. Nie chce siłą faceta do siebie przymuszać, dzieckiem szantażować. Popłakuje tylko i rozpamiętuje cudownie cudowne chwile. Jak ja ją rozumiem. Zarzeka się, że na całe życie jej tych chwil wystarczy. Te chwile to raczej krotochwile, ale przecież nie mogłam jej tego tłumaczyć w takim momencie! Głupia jest, głupsza nawet ode mnie, krzyczało coś w środku. Ale trzeba uczciwie przyznać, że duchowego piękna można się od niej uczyć
***
21:49 / 10.01.2005
link
komentarz (0)
Dla chorego niemowlęcia karmienie piersią ma szczególne znaczenie. Wiem że fajnie się daje dobre rady kiedy nas to nie dotyczy. Karm piersią! Sama nie jestem pewna jak bym się zachowywała gdybym była na jej miejscu? Pij mleko! Do tego w domu musi jeszcze zajmować się obłożnie chorą matkę. No nie zazdroszczę dziewczynie. Będziesz wielka! Chciałabym jej jakoś pomóc. Może ją poznać z Andrzejkiem? Wzięłam od niej adres. Zawsze zbieram adresy od napotkanych ludzi. Andrzejek to dobry człowiek w sumie jest. Cielowaty trochę, ...owszem ale bardzo czuły i opiekuńczy. Pasowaliby do siebie? Pasowali. Pilno mu aby się ożenić, ...i to z samotną matką, hehe. No to niech się żeni. Nie jestem przypadkiem ciut za złośliwa wobec niego? A dziewczyna jest całkiem ładna przecież i uczciwa. W jego objęciach szybko by odżyła i rozkwitła. Miała Iza w życiu pecha, nie ma co. Małomiasteczkowa gąska jest z niej, naiwna taka i słodka, bo wychowywana pod mamusinym kloszem, całkiem bez ojca. Ledwo przestała być dzieckiem, jeszcze w ogólniaku zakochała się. Czy to źle, że nadal są tacy ludzie, którzy potrafią i chcą się zakochiwać? Mówi, że od pierwszego wejrzenia. Skąd my to znamy? Oczywiście zadurzyła się w jakimś maczo-studenciaku, co miał akurat praktykę u nich we wsi. Jakby jeszcze się okazało przypadkiem, że miał na imię Stach, wcale bym się nie zdziwiła.
12:34 / 10.01.2005
link
komentarz (0)
Pocieszyłam ją jak umiałam, że to na pewno nie jest białaczka, że prawdopodobieństo stwierdzenia tej strasznej choroby akurat u jej dziecka wynosi zaledwie jeden do pięciu tysięcy. Na pewno to nic poważnego, po prostu dziecko jest niedożywione, dlatego takie blade i osłabione. Jeżeli chłopczyk ma mononukleozę co jest dziesięć razy bardziej prawdopodobne, to przy prawidłowym odżywianiu szybko wyjdzie z tego. Poradziłam jej, żeby lepiej pomyślała o sobie, zamiast gryźć się chorobą dziecka. Tłumaczyłam, że zamartwianie zaprowadzi ją do nikąd. Jeśli chce dziecku pomóc niech sama zacznie brać witaminy, bo niedługo dostanie szkorbutu, albo nawet jakiejś beri-beri? Dałam jej wszystkie witaminy jakie miałam w torebce. Szczęście, że zawsze mam listek Multiwitaminy w torebce. Kto to widział żeby do takiego stanu się doprowadzić? Co ma być to przecież i tak będzie, poradzić na chorobę sama nic nie poradzi, żeby nie wiem jak płakała i rwała włosy na głowie. O siebie zaś zadbać może, choćby po to by dość pokarmu mieć dla dziecka.
08:20 / 07.01.2005
link
komentarz (1)
Właśnie pomyślałam sobie o dziewczynie, którą wczoraj spotkałam w autobusie. Tej Izaurze - biedaczce z chorym dzieckiem. Trochę z nią sobie pogadałam. Po zamieszaniu ze zmianą pieluchy jakoś język sam się jej rozwiązał. Widać, że od dawna potrzebowała z kimś pogadać. Jechała zrobić synkowi badania w klinice hematologicznej. Miała skierowanie na test Epsteina-Bara i morfologię krwi. Strasznie się zamartwiała.
23:54 / 06.01.2005
link
komentarz (0)
No oczywiście po mojej dzisiejszej odmowie Andrzejek wyglądał jak zbity kundel. Dopiero jakiś czas potem trochę ochłonąwszy i sobie poukładawszy, znów zaczął mi wiercić w brzuchu dziurę. Oczywiście tym razem błagał żebym wyjawiła nazwisko prawdziwego tatusia Ewelinki. A niby po co panu Andrzejowi dane osobowe dawcy nasienia, ha? W mordę dałby mu czy co? A w sumie to wcale niegłupi pomysł, żeby jednemu takiemu mordobicie zafundować, he he muszę się nad tym rozwiązaniem poważnie zastanowić ;).
13:44 / 06.01.2005
link
komentarz (1)
Któryś raz musiałam mu klarować, że na pewno nie jest ojcem Ewelinki, że w związku z powyższym wcale nie musi czuć się zobowiązanym do czegokolwiek wobec nas. Ja przecież dobrze wiem kto jest prawdziwym ojcem mojego dziecka. Po kim Ewelinka ma oczy i w ogóle... Panu Andrzejowi, prawie inżynierowi trudno jest pogodzić się z faktem, że jego obliczenia, chociaż bez zarzutu pod względem rachunkowym, faktycznie są psu na budę. Wtedy jak z nim spałam wiedziałam już przecież, że jestem w ciąży. Gdybym nie to, moja czujność na pewno nigdy by nie pozwoliła się zgwałcić. Tak zgwałcić, bo przecież to co Andrzej mi uczynił wówczas, dokładnie w noc po imieninowej dżemprezie Iwony, to gwałt był. Może nie taki ordynarnie typowy, ale gwałt! No bo jak inaczej nazwać fakt gdy obcy facet, ciemną nocą, bez pytania zakrada się śpiącej dziewczynie do łóżka, obejmuje ją od tyłu, podszywa się za jej jedynego wybranka, bezczelnie podnieca jej spragnione pieszczot ciało i sprawia by do końca wierzyła, że płacze z rozkoszy dla prawdziwego ukochanego?
22:24 / 05.01.2005
link
komentarz (2)
Ja miałabym być panią Andrzejkową Misiową, czy jak mu tam...? Ha ha ha dobre sobie! Popatrzcie nawet dokładnie nie wiem jak on się nazywa :P. Nigdy mnie nie interesowało jak Misio ma na nazwisko, po prostu był Misiem, to chyba o czymś świadczy no nie? Wcześniej tak, z miejsca bym wpadła w Andrzejkowe ramiona. Heh wcześniej to w czyjekolwiek sidła bym wpadła. Ale teraz, hmmm...? Kiedy całkowicie wykaraskałam się z doła o imieniu Stach, kiedy cudem pozbierałam w indeksie zaliczki, kiedy żyję samodzielnie! Kiedy przede mną przygoda, wielka wyprawa „po złote runo” do „Bermudzkiego Trójkąta”, to on mi akurat musi wpadać do pokoju, bez pukania oczywiście, jak zwykle i do stóp się rzucać i jeszcze siłą pierścionek zaręczynowy na palec wciskać? No komedia, no! Co ten Misiu myślał sobie właściwie, przez te wszystkie miesiące znajomości, że ja nic innego nie robię tylko czekam żeby on się wreszcie na odwagę zebrał i małżeństwo zaproponował? Ha ha ha, dobre!
11:01 / 05.01.2005
link
komentarz (2)
Normalnie jaja!!! Dzisiaj Andrzejek mi się oświadczył.
No kurwa nie mógł lepszej pory wybrać żeby dostać kosza. Aż mi go szkoda. Facet kompletnie wyczucia nie ma! Nie powiem było parę takich chwil w ciągu tych kilkunastu miesięcy naszej znajomości, kiedy nawet bym mu była wdzięczna za taki gest. W sumie to teraz też jestem mu w jakiś sposób wdzięczna. Na szczęście w sprzyjającym czasie na to się nie zdecydował, teraz już za późno!
22:32 / 04.01.2005
link
komentarz (0)
- No coś ty zwariowała! – popatrzył na mnie z tą charakterystyczną męską wyższością - Od takiej wiadomości z miejsca giełda w Njujorku by padła. Gdyby wyszło, że cały amerykański deficyt to lewe dolary, emitowane potajemnie przez następcę Stalina i Hitlera, system finansowy świata jak nic by się załamał. Prędzej ogłoszą, że Saddam broń masowego rażenia produkuje...
- Jaką broń?
- Obojętnie chemiczną albo bakteriologiczną... – odparł jakby roztargniony - wtedy świat wszystko poprze.
Oczami wyobraźni Lesio już chyba widział to poparcie świata. Sądząc po wrzecionowatym zgrubieniu biegnącym od rozporka w stronę lewej kieszeni jego dżinsowych spodni, miał monstrualną erekcję. Lubię kiedy mężczyźni się mądrzą, są wtedy tacy zabawni, ale trochę denerwuje mnie ich demonstracyjnie protekcjonalne poczucie wyższości, towarzyszące temu. Zwłaszcza, że zazwyczaj jest ono uzasadnione wyłącznie zwiększoną zawartością testosteronu we krwi
11:03 / 04.01.2005
link
komentarz (2)
- Tylko żeby czasem z jakiejś undergroundowej drukarni nie były – zażartowałam.
- A cóż ci za różnica, skoro papierki będą lepsze niż prawdziwe? – oparł zaczepnie Lesio – A propos, podobno w Iraku Saddam Husajn najlepsze produkuje. No nie do odróżnienia! Wszystkie zabezpieczenia mają jak oryginały.
- Nie możliwe, bajek mi tu nie opowiadaj, kto by na to pozwolił?
- Oczywiście, że Amerykanów krew zalewa, ale póki co, nic nie mogą zrobić – Lesio miał iskierki w oczach - Przynajmniej dopóki Rosja jest silna i trzyma stronę Saddama. W innym wypadku Amerykanie dawno już by zbombardowali satrapę razem z jego francusko-niemieckimi drukarkami. Amerykanom wstyd się przyznać, do takiego upokorzenia. Jedzą więc tę żabę, i tylko czekają aż coś się zmieni.
- Co niby może się zmienić? – zainteresowałam się lesiową hipotezą.
- Nie wiem, ...wojna wybuchnie trzecioświatowa? Albo Husajn popełni błąd i narazi się czymś swoim dotychczasowym protektorom? Jak Iracki despota zostanie sam wtedy z łatwością dopadną go amerykańskie macki – nigdy nie widziałam takiego płomienia w Lesia oczach - Na razie jednak Saddam zachowuje godny podziwu instynkt polityczny i umiar. Dba też żeby nie zwiększać emisji lewych papierów ponad wytrzymałość USA – syknął krzywiąc twarz.
- Wierzysz, że świat poparłby amerykanów gdyby ogłosili, że muszą w Iraku zbombardować państwową mennicę?
16:45 / 03.01.2005
link
komentarz (0)
Lesiowi udało się od ręki wydać w „Peweksie” osiem papierków. Z tych niebieskich dolarów, które pożyczyłam od mamusi i ciotki Zofii. Kiedyś były one „zielonymi”, ale potem zostały skutecznie wyprane przez jakiegoś buca, który na czyszczeniu pieniędzy zupełnie się nie znał. Mam więc już z głowy pięć banknotów o nominale dziesięć, dwa po pięć, no i jeszcze pojedynczego dolara. Mam też w końcu pewny towar na Węgry. Lesio ledwo go doniósł do akademika, a miał co dźwigać chłopina, oprócz własnych zakupów, dodatkowo moje: dziesięć koniaków niby francuskich, z tych po prezydencie za sztukę; pięć butelek „whisky”, trzy rakiety kaset Sony, TDK i Basf, oraz sztangę Marlboro. Pozostałych, moich dewiz nie chcieli przyjąć nigdzie. Były zbyt zniszczone. Lesio na darmo obleciał wszystkie „Peweksy” i „Baltony” w mieście. Jedna trzecia spadku po moim dziadku niestety miała zbyt wyblakły kolor i papier mocno poszarpany na krawędziach, a do tego dziury w środku. Na jednym z banknotów prezydentowi Franklinowi przytrafił się milimetrowej średnicy otwór w oku, i jeszcze drugi, półtora milimetrowy w klapie marynarki. Zostało mi więc trzydzieści dziewięć dolarów do pozbycia się. Lesio obiecał, że jeżeli mu je pożyczę na miesiąc bez procentów to odda nowiusieńkie, takie prosto z drukarni.
20:40 / 02.01.2005
link
komentarz (3)
Nawet dość szybko i wprawnie opatrzyłam chłopczyka, oczywiście z wydatną pomocą Izy. Należało to robić bardzo ostrożnie, stale walcząc o utrzymanie równowagi, gdyż wiozącym nas autobusem bez przerwy wstrząsały dziwne spazmy, nie wiadomo czy spowodowane jakością jezdni, czy też może sprawnością mechanizmów napędowych? Sprawnością inaczej :) Można więc było w chwili nieuwagi nawet upuścić dziecko. Kiedy skończyłyśmy, chłopczyk spał. A właściwie nie spał tylko padł osłabiony, z powodu zbyt wycieńczającego wysiłku. Nasi towarzysze podróży wyraźnie odetchnęli z ulgą. Zauważyłam nawet jakby ich wdzięczne ćwierćuśmiechy skierowane w moją stronę. Czyżby były to strzępy ludzkich odruchów? Czyżby była dla nich jakaś nadzieja? E tam wydawało się mi tylko? Mi często wiele rzeczy się wydaje. Choćby dla przykładu to, że Stach mnie... Że Stach, że...?
11:53 / 02.01.2005
link
komentarz (0)
- Iza masz jednorazowe ręczniki? – zapytałam najcieplej jak umiałam – albo chociaż papier toaletowy? Wygląda, że twoja mała ma biegunkę i trzeba będzie jakoś ją wytrzeć, oporządzić...
- To jest chłopczyk – szepnęła nieobecnym głosem Iza - Mariuszek
- Że co?
- Ach sorry, tak mam wielorazowe pieluchy - jeszcze raz nachyliła się w kierunku swojego bagażu.
- Mogą być – uśmiechnęłam się. Dlaczego założyłam, że jej dziecko to dziewczynka?
19:21 / 01.01.2005
link
komentarz (4)
Przez czas kiedy Iza grzebała w torbie ja rozsupływałam ze sweterka, kaftana i śpiochów bolejące niemowlę. Biedne, takie kruche było, ...i sine, niedogrzane jak kurczaczek. Podbródkiem tak żałośnie wstrząsało i słabło w oczach. Kiedy dokopałam się niemowlęciu do pampersa, wokoło rozniósł się mleczno-kwaśny aromat niemowlęcej kupy, jednak dało się też wyczuć niepokojąco nieświeży amoniakalno-siarkowodorowy zapach biegunki. Babsztyl zajmujący miejsce obok, demonstracyjnie zatkał sobie nochala, jednocześnie usiłując odsunąć się jak najdalej w stronę okna. Odsunęli się również panowie kiwaczkowie uwieszający się do tej pory wprost nad głową młodej matki. Paniusia z naprzeciwka udawała, że nie zauważa niczego, w sumie najprzyzwoitsze wyjście, aczkolwiek jej rysy twarzy zdradzały wzrastające napięcie. Śmiać mi się chciało. Uśmiechnęłam się do Izaury. Kto też wpadł na pomysł aby dać jej tak głupio na imię?
13:04 / 01.01.2005
link
komentarz (0)
Zaskowyczał zamek błyskawiczny, rozchyliły się błony osłaniające trzewia podróżnej torby. Pasażerowie zatopili łakome spojrzenia w jej czeluść. No jakby mogli przecież nie skorzystać z takiej okazji!? Nawet się nie za bardzo z tym maskowali, świnie. Dziewczyna wyjęła jednorazową pieluchę amerykańską, taką samą jaką moja mama dostała niedawno z darów dla Ewelinki. Pewnie wszyscy dostali? Podobno właśnie do polskich parafii został rozdysponowany większy transport takich pieluch. Radio „Wolna Europa” podało, że komuchy długo się wzbraniali przed wydaniem zgody na dystrybucję darów kanałami kościelnymi, ale amerykańscy negocjatorzy byli tym razem twardzi. Wszystko dlatego, że wcześniej kilka razy już zgodzili się na dystrybucję rządową, ale tamtędy nawet połowa pomocy nie docierała do adresatów. Nic dziwnego, że komuchy tak bardzo nienawidzą amerykańskiego prezydenta. Ukrócił przecież żyzne żerowisko.
19:29 / 31.12.2004
link
komentarz (1)
- mam na imię Mirka.
- Izaura – wydukała z zakłopotaniem.
- Wiesz co Izka, dziecko na pewno ma mokro. Pomogę ci je przewinąć. Mogę?- Nie czekając na zgodę wyjęłam z jej rąk płaczące zawiniątko - Masz jakieś pieluchy na zmianę?
Nie protestowała, przytaknęła z ulgą.
- To na co czekasz? Sięgnij po nie! – rozkazałam. Tak trzeba.
Natychmiast drgnęła, następnie wykonała kilka nieskoordynowanych ruchów tułowiem i rękoma, zatrzymała się na moment, chyba żeby odzyskać kontrolę nad ciałem, po czym już opanowana sięgnęła pod siedzenie i wysunęła stamtąd swój bagaż.
08:08 / 31.12.2004
link
komentarz (2)
- Na litość boską zrób z tym coś dziewczyno! – zajęczała paniusia z naprzeciwka.
- No ale co? - młoda matka zaszlochała bezradnie.
Dość tego! Pomyślałam, wstając z miejsca. Podeszłam do dziewczyny i położyłam na jej ramieniu rękę. Wstrząsnęła się, lękliwie spoglądając w moją stronę. Drugą dłonią ostrożnie pogładziłam skraj zawiniątka, które kurczowo przyciskała do siebie. Nasze spojrzenia musiały się spotkać. Wrzask dziecka jakby osłabł nieco. W jej oczach coś zapytało. W moich takie samo „coś” odpowiedziało pozytywnie. Poczułam nagle jak ta sponiewierana i zastraszona istota otwiera się. Po ułamku sekundy, gościłam w samym środku jej samiczej duszy, ona zagościła w mojej. Widziałam, a raczej czułam jak długo gromadzone napięcia na raz przemieniają się w radość. Chyba nie możliwą do wypowiedzenia. Coś tutaj zaszło ważnego, jakby jakiś mały cud, nie tylko duchowy, bo jej szare oczy nagle zaczęły błyszczeć i nawet skóra jakby jej pojaśniała i zmiękła.
14:06 / 30.12.2004
link
komentarz (1)
Większość pasażerów pokręciła głowami z dezaprobatą. Trudno tylko było wyczuć czy oznacza to, że się zgadzają z paniusią, czy też z zapobiegliwością uwieszonych na drążkach gentlemanów?
Obsztorcowana matka tymczasem wprawnie rozpięła guziki koszuli i wyjęła sinawy, mocno zwiędnięty kawałek żyłkowanego ciała, który przypadkiem chyba tkwił w miejscu gdzie powinna znajdować się pierś. Zbliżyła do niego twarz dziecka. Ale ono tylko ryczało. Wpakowała więc flakowatą brodawkę prosto w rozwrzeszczane usta niemowlęcia. Dziecko odwróciło głowę. Wrzask jeszcze się nasilił. Zakłopotana dziewczyna chwyciła głowę swej pociechy i siłą przybliżyła do sutka. Wszyscy pasażerowie surowym wzrokiem przyglądali się całej operacji. Dziecko znów wypluło matczyny sutek. Wrzask stał się nie możliwy do zniesienia. Dziewczyna znów się skuliła i zamarła w bezruchu. Dziecko ksztusiło się i kasłało.
21:15 / 29.12.2004
link
komentarz (0)
Wszyscy zainteresowali się dziewczyną dopiero gdy jej zawiniątko zaczęło wrzeszczeć. Jak ono się darło! Wyczyny mojej Ewelinki w porównaniu z owym concertino, to jest lukrowany pikuś w czekoladowej polewie z majonezem. Laska na tę okoliczność skuliła się, ciałem swym chuchrowatym zasłaniając niemowlę, całkiem jakby się zaraz spodziewała, że ktoś ich wybatoży. A swoją drogą chętnych do batożenia pewnie nie byłoby problemu znaleźć wśród pasażerów, sądząc po minach większości.
- Nakarm bachora bo pewnie głodny - doradził dziewczynie siedzący obok niej babol.
- Wstydzę się - jęknęła dziewczyna cichutko.
- Jak to się wstydzisz własne dziecko nakarmić? – fuknęła paniusia z równoległego fotela
- No bo kolieżanka ma chiba nieładne cićki – wyjaśnił jeden z rozbawionych gentlemanów, ledwo się kiwających w przejściu.
- Nawet nie wzięłaś dziecku butelki w podróż? – żachnęła się paniusia – widzieliście państwo!
- Widzisz Kaziu dobrze, że myśmy pomyśleli coby na drogię wzionć butelkie – wtrącił pan od „cićków”
- Jasiu mordeczko! Ja bym miał zapomnieć o pryncipiach? Niedoczekanie!
10:51 / 29.12.2004
link
komentarz (0)
Przydałoby się żeby troszkę zadbała o siebie – pomyślałam jak mnie już rozmroziło troszkę :) – nie można przecież pokazywać ludziom tak podpuchniętych oczu! To co, że nie wyspane, że spracowane, że może nawet zapłakane, kogo to obchodzi? Ludzi takie rzeczy krępują. No i jeszcze te włosy o rozdwojonych końcówkach, z tydzień pewnie nie myte, posklejane całe, zamiast być ładnie ułożonymi; puszysto, jakimi zapewne były dawniej? Ja nigdy bym do takiego stanu się nie doprowadziła, pomyślałam, a zaraz potem poczułam straszny wstyd. Jakim prawem!? Co mnie upoważnia do osądzania tej biednej dziewczyny? Co ja właściwie o niej wiem? Że ma piegi jeszcze z zeszłego lata? Że wówczas była szczęśliwa, że wciąż ma młodą cerę choć już wyprawioną na pergaminowo? Że jej brzydko poobgryzane paznokcie zryflowała awitaminoza, że zadzior na zadziorze krwawy jej się robią wokół tych paznokci, że dziąsła zanikają prawie, a zęby zaczynają się ruszać? Do podręcznika medycyny ogólnej by się nadawała na ilustrację. Że jak ktoś czegoś szybko nie zrobi to niedługo całkiem... Boże! Ona w wieku dwudziestu lat zostanie staruszką, bladą i prześwitującą, a jej dziecko długo nie przeżyje? Skoro matka wygląda jak wygląda, dziecko umrze?
No kurwa trzeba pomóc tej dziewczynie, no nie?!?! Czy nie widzicie tego?! – krzyknęłam na cały autobus sobie w duchu, kataleptycznie tak mruknęłam sobie... Chciałam tylko, ...czułam, ...siedziałam prawie jak ona.
23:20 / 28.12.2004
link
komentarz (0)
Natomiast muszę się przyznać, że w podróży zainteresowała mnie dziewczyna co przede mną siedziała. Taka blondyna całkiem ładna, ale zaniedbana i wychudzona strasznie. No samo chodzące nieszczęście! W moim wieku chyba była, albo nawet młodsza? Z dzieckiem na ręku, takim bobo-aniołeczkiem o rozkosznych blond lokach ;), wiekowo mniej więcej na poziomie Ewelinki. No może od Ewil troszkę drobniejsze było to dzieciątko. Nie mogło mieć więcej niż pięć miesięcy. Zbieg okoliczności, prawda? Pewnie na dodatek tę dziewczynę też porzucił jakiś pogięty fagas, jak mnie? Taki to był obrazek pouczający jakby życie go dla mnie specjalnie przygotowało i wyświetliło w najodpowiedniejszym momencie. Macie coś takiego czasami? Takie uczucie, zupełnie jakbyście siedzieli w pieprzonej szkółce, albo kinie? Życia szkółce... Tym razem chciało zapewne mi pokazać jak mam dobrze w porównaniu z innymi? Więc zerkałam na ten film i rosłam sobie. Wcale nie był nudny, chociaż pół drogi nic się nie działo. Ona – matka młoda, siedziała nieruchomo jak kukła, dziecko spało. Było w tym coś porażającego. Ciarki mnie nawet w pewnym momencie przeszyły. Bo ona gapiła się za okno wzrokiem takim nieruchomym i tępawym. Ręce to na pewno miała zdrętwiałe na kość. Ktoś się dziwi? Niech w takim razie nieruchomo potrzyma zawiniątko z uśpionym berbeciem przez dwie godziny! Przez godzinę niech spróbuje chociaż potrzymać. A dziewczyna wcale nie wyglądała żeby czuła to trzymanie jakoś specjalnie. Ocknęła się dopiero jak dziecko zaczęło ryczeć. Wtedy po raz pierwszy zajrzałam jej w twarz. Tliło się w niej coś upiornego, coś miała takiego w oczach strasznie bolesnego, jakby otwartą ranę? Zmroziło mnie to na długą chwilę, ...sparaliżowało.
12:22 / 28.12.2004
link
komentarz (0)
A Mirka Kralska do „Trójkąta Bermudzkiego” się wybiera właśnie he he... Lesio mówi, że jedziemy za tydzień, wieczorem w czwartek. No jak za tydzień to za tydzień, skoro Lesio tak postanowił? W końcu on jest kierownikiem wycieczki:). A ja już mam risefiber! I nie bardzo wiem czy z powodu wyjazdu, czy może dlatego, że pojutrze mam egzamin z filozofii? Podejdę do niego, a co! Mimo tego, że już filozofię skreśliłam, wykorzystuję każdą wolną chwilę na czytanie. Empedolkesy, Parmenidesy, Demokryty... - no sami nudni faceci! A najnudniejszy chyba ten Wiatrak Jan - autor, co podręcznik do filozy wypichcił i jeszcze ten drugi baran co nie wiadomo po co skrypt wstępem opatrzył. Próbowałam czytać w autobusie, ale to niestety nie pociąg. No nie da się no, ...i tyle!
09:19 / 28.12.2004
link
komentarz (0)
Podróż miałam udaną, autobusem jechałam jak zwykle, trochę drogo kosztuje, ale za to bez przerw i przesiadek. Kiedyś w ogóle nie mogłam autobusami jeździć, wymiotowałam i cały następny dzień źle się czułam. Ale z czasem przywykłam. Człowiek do wszystkiego się przyzwyczaja. Dlatego wszędzie nas pełno, w tropikach i na Antarktydzie też, hi, hi, hi.
00:03 / 28.12.2004
link
komentarz (0)
Jestem już w akademiku. Mam paszport i dolary na towar. To znaczy „zielonych”, a właściwie to niebieskich (bo po wypraniu), już nie mam gdyż przed chwilą zabrał je Lesio. Uważnie obejrzał banknoty, okiem znawcy sprawdził rodzaj papieru i druk, pokręcił nosem. Jednak w końcu stwierdził, że chociaż są mocno sfatygowane, dobre będą, więc spokojnie można je wymienić, ale nie w banku PKO. Tam się nie opłaca bo dużą prowizję naliczają. Obiecał, że puści je w Peweksie, że nie powinno być z tym żadnego problemu.
15:06 / 27.12.2004
link
komentarz (0)
Dziś od rana cały dzień byłam z Ewelinką. Obudziła mnie już o 6,30 tradycyjną syreną. Z przyjemnością umyłam jej tyłeczek i zmieniłam pieluchę. Patrzcie państwo! Jakby mi tak parę miesięcy temu ktoś wywróżył jakie rzeczy będą mi dziś przyjemność sprawiały, to bym go od zboczeńców wyzwała i za drzwi wywaliła, hłe hłe. Zdaje się jednak, że córka doceniła moje poświecenie, bo się uśmiecha do mamusi tak milusio, tak cudownie anielsko i tak no naj naj... A swoją drogą nie mogę się doczekać kiedy Ewil w końcu wyrośnie z pieluch, kiedy zacznie chodzić? No i broić :) ech... I kiedy będziemy mogły być już razem, na zawsze razem, tylko we dwie... Oczywiście dziadków nie licząc :P. Bo nam nikogo więcej nie potrzeba do szczęścia, prawda...? Żadnego pana, panowie niech żałują! Panowie dobranoc.
00:27 / 24.12.2004
link
komentarz (0)
- Wypije pani lampkę dobrego koniaku pani Mirko?
- Dziękuję, jestem matka karmiąca – odparłam drżącym głosem.
- A właśnie jak się córka chowa – starał się być uprzejmy.
- Bogu dzięki zdrowo – spuściłam oczy. Dowiedział się że córka z moich papierów?
- A może mi pani wyjaśnić co się dzieje z tatusiem dziecka?
- Nie ma tatusia – syknęłam wpatrując się bezmyślnie w łysinę gipsowego Lenina zatrudnionego tu w charakterze przycisku do papieru. Nu pizdiec Wałodia...
- Musi być jakiś tatuś... hehe. Właśnie z tego powodu poprosiłem Cię... – zmieszał się - to znaczy panią poprosiłem do siebie. Są sprawy, które powinno się wyjaśniać bez zbędnych świadków - skinął głową porozumiewawczo w kierunku drzwi za którymi niedorozgarnięty ropuch obtłukiwał państwowe blaszanki, a kwadratowy babsztyl paprał tuszem ofiary pochwycone za nadgarstki.
- Nie rozumiem – odparłam
- We wniosku o paszport podała pani, że chce aby były tam dane dziecka, umożliwiające wywiezienie go za granicę.
- No bo pomyślałam, że jakby co... to po co mam kiedyś drugi raz załatwiać te same formalności?
- Tak ale wówczas musi być złożona do akt pisemna zgoda drugiego z rodziców.
- W takim razie... – nie wiedziałam co powiedzieć. No kurwa przecież po tylu przejściach, nie będę się teraz płaszczyć przed Stachem, żeby mi papierowe pozwoleństwa wystawiał! Chyba przyszła kolej na „bunia” – dlaczego mówisz mi na paaani Adasiu?
- Hmmm... no bo Mirko, ...no właśnie to znaczy podała pani iż... znaczy oświadczyłaś, że ojciec dziecka jest nieznany – wydukał.
- No tak!
- Ale w takim razie potrzebne jest jeszcze pismo z Urzędu Stanu Cywilnego, które by to potwierdzało.
- Acha! – uśmiechnęłam się z ulgą sięgając do torebki – poroszę! pewnie o to chodzi?
Kocham cię mamusiu za to, że w ostatniej chwili dogoniłaś mnie i wcisnęłaś ten cholerny papierek do mojej torebki :D. Huraaaa! Pojutrze wracam znów w to miejsce. Niech ktoś zgadnie po co?
No jak to nie wiecie? Po nowiusieńki paszport :)!!! Przecież nikt chyba nie sądził, że dla tego głupiego ubeka!
22:37 / 22.12.2004
link
komentarz (0)
- Witamy panią w naszej kolekcji recydywistów – usłyszałam za plecami.
Ale ktoś wysilił się na dowcip, pomyślałam. Za mną stał mały Hitlerek o przerażająco skośnych oczach.
- Mogę panią prosić na chwilę do siebie?
- Mnie? – wskazałam ze zdziwieniem na swe piersi.
- Tak pani Mirko – oblizał się jak rasowy alfons – pani oczywiście mnie nie poznaje.
- A powinnam poznawać? – zmieszałam się jeszcze bardziej. W głowie błyskawicznie przewinęły mi się taśmy ze wspomnieniami z ostatnich dziesięciu lat. Usiłowałam odnaleźć jakąś stopklatkę podobną do tego człowieka.
- Adaś Jankowski jestem – podał mi dłoń.
- A ja Mirka... – a w mej pamięci pustka.
- Spotkaliśmy się w podstawówce, ja byłem w C klasie a pani w A – uśmiechnął się jakoś tak smutnie.
- A faktycznie pa-mię-tam... – udałam. W jego oczach dostrzegłam błysk – wiedziałam że pan... że podkochujesz się we mnie Adasiu – brnęłam - ale wtedy byłam bardzo nieśmiała, nadal jestem...
- Na-praaa-wdę? – zakłopotany funkcjonariusz powtórzył zapraszający gest ręki.
Weszłam pewnie do środka. Kiedy jednak usłyszałam jak zatrzaskuje za mną drzwi, cała ta pewność ulotniła się gdzieś... W mig dotarło do mnie, że oto przez własną głupotę znalazłam się na łasce i niełasce jakiegoś reżymowego funkcjonariusza. Do tego nie wiem jaki diabeł mnie podkusił żeby wykręcić numer z podkochiwaniem. W końcu Adaś to SB-ek!? A może do tego jeszcze zboczeniec? Durna ty! O tym na co SB-ki sobie pozwalają ludzie opowiadają legendy. A ten niezłą szują musi być skoro w tak młodym wieku już własne biuro dostał. Co prawda biuro to bardziej przypominało kanciapę stróża w państwowym muzeum kurzu, ale zawsze...
10:47 / 22.12.2004
link
komentarz (0)
- Przejmuję panią – oświadczył i schwycił za nadgarstki przyciągając do poduszki z tuszem. Zanim się zorientowałam o co jej chodzi, miałam na niebiesko popaprane opuszki i paznokcie. Miałam też założoną kartotekę odcisków wszystkich palców. Paznokcie się obetnie ale co ja zrobię z takimi sinymi paluchami?
- Witamy panią w naszej kolekcji recydywistów – usłyszałam za plecami.
Ale ktoś wysilił się na dowcip, pomyślałam. Za mną stał mały Hitlerek o przerażająco skośnych oczach.
19:09 / 21.12.2004
link
komentarz (1)
W urzędzie paszportowym potraktowali mnie jak kryminalistkę. Najpierw łysy grubas przypominający ropuchę udawał, że nie może znaleźć moich dokumentów. Pół godziny myszkował bez sensu w blaszanych szafach i szufladach, Hałasu było przy tym jak przy skupie złomu. Na koniec walnął się w pusty łeb, zaklął że coś sobie urwał, po czym odnalazł teczkę w biurku.
Potem „przejął” :/ mnie kwadratowy babsztyl.
12:36 / 21.12.2004
link
komentarz (2)
Ewelinka ślicznie śpi. Bo ją przewietrzyłam trochę na dworze. Korzystam więc z okazji żeby pomóc mamie robić pranie. Pranie, sranie, pieluchy... Mój pomysł niezbyt się jej podoba, ale dziś mam w nosie babskie fochy. Mam też zamiar pomóc cerować ciuszki, które dostała z parafii dla dziecka. W ogóle energia mnie rozpiera. Teraz na plebanię dużo paczek przychodzi z za granicy. Rozreklamowały polską biedę zachodnie telewizje. Dzięki temu dobrzy ludzie z całego świata różne rzeczy nam przysyłają. Zwłaszcza żywność i odzież ślą całymi wagonami. Czasem tylko przykro się robi, że nas za takich nędzarzy już mają. Bardzo zniszczone są te dziecięce ubranka, które mama dostała, ale czyste i nadal ładne, bo z dobrego materiału. Na pewno się przydadzą. Uspokaja mnie ta praca, oddala od problemów którymi żyłam na uczelni. Wiem, że wyglądam głupio teraz kiedy się tak uśmiecham sama do siebie, ale się uśmiecham :)))). Mama mi się odśmiechuje bo myśli, że tak do niej się uśmiecham specjalnie :D))) Fajno jest. Do niej przecież też... skoro do całego świata. Ewelinka również się uśmiecha przez sen. Trzy uśmiechnięte wariatki w tym pokoju się spotkały cudownym zrządzeniem losu. Jednak wszystko ma sens. Studenckie zamieszanie na wysokich obrotach ma sens, a tym bardziej domowe wytchnienie po nim. Nawet te dawno minione dni kiedy byłam zagubiona taka, taka sama, kiedy panicznie bałam się przyszłości, miały sens, były potrzebne żebym wydoroślała. Teraz to wiem. Nie popełnię samobójstwa. Nareszcie jestem dorosła, już nie będę uciekać! Pójdę do przodu! Jak dobrze mi lalala...
16:07 / 20.12.2004
link
komentarz (0)
Postarzała się ciocia przez te lata kiedy jej nie widziałam, posiwiała, na choroby zaczęła narzekać jak nigdy przedtem; na wnuki też, że zapominają... Ale oczy jak zawsze ma uśmiechnięte, nadal optymizmem zarażające całe otoczenie.
Wstyd mi się zrobiło, że tyle lat jej nie odwiedzałam, że coś..., że przez to..., że straciłam, ...no i że właśnie teraz przyszłam tylko po to, żeby te drugie pięćdziesiąt dolarów pożyczyć ze stówki, którą po pradziadku na spółkę z mamą odziedziczyły.
- Heh - ciotka zaśmiała się gorzko - tak już w życiu jest, ludzie najpierw muszą mieć powód żeby pojawiła się chęć i okazja do spotkania.
- Och Ciociu tak mi głupio – westchnęłam zaglądając jej w oczy.
- Nie szkodzi dziecino – jej oczy były mętnawe i wilgotne
Zrobiła gest jakby chciała pogłaskać mnie po włosach, ale cofnęła szybko rękę. Nie umiałam poddać się temu, choć bardzo pragnęłam. Dlaczego ona się powstrzymała? Nie wiem...
12:32 / 19.12.2004
link
komentarz (0)
Odwiedziłam dziś ciotkę Zofię. Tę co pod samym lasem mieszka. Żonę wuja Stefana, od dolarów tego. Całe wieki jej nie widziałam, chyba gdzieś od matury będzie? Ależ się ucieszyła na mój widok! Miłe, prawie tak jak ja na widok Ewelinki. Wycałowała mnie, wyściskała za wszystkie czasy, obowiązkowo nalewką wiśniową własnej roboty wyczęstowała, aż mi się zakręciło w głowie. Tyle pięknych wspomnień nagle mnie dopadło i w ogóle... Jak tylko usiadłam u niej w kuchni, starej dobrej kuchni, jak tylko drwa zobaczyłam suszące się w wiklinowym koszu i ogień pełgający w szczelinach drzwiczek żeliwnych od paleniska, od razu przypomniałam sobie smak czerniny, którą jako dzieci zajadałyśmy się tutaj. Ciotka Zofia na zawsze już kojarzyć mi się będzie z tym staropolskim smakiem, no i z aromatem śliwek mirabelek rosnących za kurnikiem, którymi moi kuzyni po kryjomu wypychali sobie kieszenie już od połowy sierpnia.
12:32 / 18.12.2004
link
komentarz (2)
Filozofię całkiem olałam. Mama oczywiście nic o tym nie wie, jest przekonana, że wszystko mam do przodu. Taka dumna jest ze mnie, więc jej nic nie powiem. Dałaby mi wyjazdy zagraniczne jakby się dowiedziała, że ryzykuję poprawkę. Oj by dała! Ale najgorsze, że nie może mi dać kasy wiele... A ja przecież na towar potrzebuję kapitału! Modne ostatnio słowo kapitał, kapitalizm heh. Bez kapitału mój wyjazd może nie mieć żadnego sensu. Kombinujemy z mamą już od rana, skąd troszkę kasy pożyczyć? Mama przypomniała sobie, że ma jeszcze gdzieś stare pięćdziesiąt dolarów schowane. Niby że na czarną godzinę. Hłe hłe zaraz też ugryzła się w język. Za późno! Wyciągnęłam z niej, że te dolary są co prawda prawdziwe, ale jakieś wyprane takie... i trochę uszkodzone... Pomyślałam, że co to komu szkodzi jak spróbuję wydać je w „Peweksie”? Oni teraz wszystko łykną. Komuchy coraz bardziej łase na dulary się porobiły. Ale mama waha się czy w ogóle mi je pożyczyć żeby kłopotów z tego jakichś nie było. Nie bez powodu się obawia. Opowiedziała mi jak to dwadzieścia lat temu wujka Stefana o mało nie zamknęli przez te dolary hehe. Dobrze, że kasjer kolegą się okazał jeszcze z podstawówki i kazał Stefkowi, czyli mojemu wujkowi, czym prędzej spierdalać z tymi zielonymi do domu. Po pracy ten sam kolega kasjer, pewnie ruszony sumieniem, specjalnie pofatygował się do wuja żeby mu wytłumaczyć, że bezpieka nakazała im meldować natychmiast o wszelkich próbach wprowadzenia do obiegu dewiz mających datę emisji z przed 1945 roku. Ciekawe dlaczego akurat takich?
13:05 / 17.12.2004
link
komentarz (2)
*
Musiałam przyjechać do domku. Jezu jak się cieszę! Wielkie buzi dla mamy i taty, łezka wzruszenia dla Ewelinki. Co ja bym bez nich zrobiła? W sumie to dobrze, że papiery na paszport trzeba było podpisać własnoręcznie, no nie? I to cholerne zaświadczenie z dziekanatu dostarczyć że studiuję i oczywiście zdjęcia... A propos, to nie jestem wcale taka pewna czy na moich zdjątkach jestem ja, czy ktoś całkiem obcy hehe :P? Żartuję ale jak mi je w paszportowym biurze odrzucą, wcale się nie zdziwię. Ewelinka urosła, jest taka śliczna, że nie wiem... Szkoda tylko, że na widok rodzonej matki płacze i sika. Pewnie pomyliła mnie ze swym przeklętym tatusiem :P, jemu to by się należało takie osikanie! Przykre gdy rodzone dziecko tak człowieka traktuje, ale czemu się dziwić, kiedy mała miała niby się przyzwyczaić do mnie? Teraz też nie zdąży, bo rano wracam z powrotem do akademika. Chyba żeby w urzędzie obiecali wydać paszport najpóźniej na pojutrze? Wtedy zaczekam i pobawię się trochę z córuśką.
18:05 / 16.12.2004
link
komentarz (5)
Dzisiaj byłam w centrum na zakupach. Ładne mi zakupy ha ha ha. Całe wieki nie chodziłam po mieście to i nic dziwnego, że zapomniałam jak wygląda nasza rzeczywistość. Ale już sobie przypomniałam.
Ja chcę do maaamyyy!
W sklepach poza jakimiś niewydarzonymi bublami nie ma dosłownie nic. Ocet i naburmuszone ekspedientki tylko... Siedzą i ziewają. No ale są klienci. Zawsze czujni i wciąż szukający tego czego nie ma i nie będzie.
I jak ja mam kupić jakiegokolwiek towara, nadającego się do sprzedania za granicą? No i czy to patriotycznie tak za granicę wywozić, coś czego w kraju brakuje? Ale przecież jak to sprzedam to inny towar kupię i przywiozę z powrotem... i jeszcze zysk. No nie wiem, hmm... to chyba dobrze nie? Lesio nagryzmolił mi całą listę rozmaitych szlagierów, które opłaca się sprzedać na Węgrzech z dużym przebiciem. Co to jest przebicie niestety nie wytłumaczył. Właśnie według jego listy szukałam dresów, najlepiej z nibyadidasowymi paskami i metkami, piżam z frotte, kompletów pościeli, szamponów jajecznych, sprzętu sportowo-turystycznego, lub wędkarskiego... No czegokolwiek... Dupa! Udało mi się tylko w „Okrąglaku” dostać dwa szampony, takie perlisto-żółte o konsystencji ajerkoniaku, płyn do kąpieli, oraz dziesięć mydełek wyglądających i pachnących jak zielone jabłuszko. No powiedzmy, że przy odrobinie wyobraźni i dobrej woli tak wyglądających :) To podobno polskie przeboje eksportowe! Tak przynajmniej twierdzi Lesio. Żal dupę ściska. W sklepie AGD kupiłam trzy szlifierki ręczne, takie na dziewiętnastowieczną korbkę, a w narzędziowym pięć młotków i pięć kluczy francuskich. A właściwie atrap kluczy, bo części co powinny być w nich ruchome były zgrzane na amen. Kupiłabym tego złomu więcej, ale baba za ladą nie chciała sprzedać. Wszyscy tylko po pięć sztuk dostawali. Nawet inwalidzi wojenni. Baba za ladą twarda była, nie dała nikomu, chociaż zbowidowcy wrzeszczeli, że im się należy więcej od innych, bo o tę Polskię walczyli. Własną krwią za wszystkie młotki i francowate klucze zapłacili już dawno temu. No to teraz mają, jak z góry zapłacili :P. O!
Ciężkie było to całe żelastwo niemiłosiernie. Nie wiem jak mi się udało toto donieść do akademika? Jakim sposobem dostarczę ów złom do Budapesztu, wolę nawet nie myśleć?
23:38 / 15.12.2004
link
komentarz (0)
Mirka nie narzekaj, w sumie dobrze, że w ogóle ktoś się tym zajmuje. No ale po co tyle problemów ze wszystkim robią? Żeby jeszcze paszporty na cały świat wydawali! A to tylko przepustka do demoludów przecież, więc za żadną, porządna granicę nie wyjadę. Nawet gdybym wyjechała to co by się stało? Musiałabym wrócić. Ewelinki samej w życiu bym nie zostawiła?
Ale ja głupia jestem. Okazuje się że „Trójkąt Bermudzki” to tylko taka dowcipna nazwa przemytniczego szlaku wiodącego z Poznania przez stolice trzech państw: Berlin, Pragę i Budapeszt, a nie jakaś mityczna kraina gdzie pokazuje się UFO i ludzie przepadają bez wieści. Szlak ów przetarli polscy studenci w potrzebie, tacy jak Lesio i Kasia, hi hi hi a teraz jeszcze ja do kompletu. Tylko mnie tam brakowało :)
15:15 / 15.12.2004
link
komentarz (0)
Lesio z Kasią obiecują wspaniałą przygodę i przy okazji podreperowanie mojej beznadziejnej sytuacji materialnej. Wierzę im, ale czy ja się do tego nadaję? Fakt jakaś transfuzja gotówki by się przydała biednej studentce. Dobrze mieć takich troskliwych przyjaciół. No niech ktoś powie, że nie? Właściwie to już się zdecydowałam na ten wyjazd, tylko nie wiem czy zdążę wyrobić na czas paszport? Na sam pierw poszłam do fotografa pstryknąć sobie zdjęcia i zadzwoniłam do mamy żeby złożyła potrzebne papiery w Urzędzie Bezpieczeństwa. Obiecała, że stanie na głowie, ale da radę. W najgorszym razie pchnie sprawę poprzez Skowronka, tego sąsiada spod piątki, co ma niby wszędzie chody. Nie rozumiem tylko dlaczego w naszym kraju akurat bezpieka zajmuje się wydawaniem paszportów?
20:38 / 14.12.2004
link
komentarz (1)
Sesja na finale. Przez nią całkiem zaniedbałam pisanie dziennika. Cóż, siła wyższa, trudno. Zaliczki są najważniejsze. Na szczęście już je wszystkie prawie porobiłam i to w terminie. Została mi tylko filozofia. Chyba ją oleję? Nie mam czasu żeby zakuwać jakieś materialistyczno-dialektyczne bzdury. Pójdę nieprzygotowana i niech się dzieje co chce. Jak zdam to zdam, a jak nie, to najwyżej będę miała poprawkę we wrześniu. Nie ja pierwsza, nie ostatnia. Na początku planowałam przygotować się do filozofii w domu. Bardzo tęsknię za Ewelinką, jednak Lesio z Kasią zaproponowali żebym z nimi jechała w trasę awanturniczo-biznesową. Mają już nawet dla mnie kupiony bilet do „Trójkąta Bermudzkiego”. Naprawdę! Podobno strasznie ciężko taki bilet załatwić? Trzeba sporo nawystawać się w kolejkach. do „Orbisiu”. Nie wiadomo dlaczego Orbis ma monopol na sprzedaż wałczerów podróżnych i biletów na zagraniczne koleje? Nie mogę się w tym wszystkim połapać. Ale pewnie ktoś strasznie mądry tak to sprytnie pomyślał?
18:57 / 13.12.2004
link
komentarz (2)
Ale kto taki chrzest przejdzie ma z górki. Żaden świr nie będzie mu już w życiu straszny. Jeśli komuś uda się przebrnąć szczęśliwie przez Borkowskiego to już nic nie stoi na przeszkodzie aby został magistrem farmacji. No chyba żeby się uparł? Był taki jeden przypadek w historii uczelni. Gościu zawsze wszystko zaliczał na pięć, włącznie z Borkowskim. Tylko na rosyjski miał alergię. Tak się bał zaliczek z tego pięknego języka, że popadł w histerię. Zdarzało mu się nawet wrzeszczeć po rosyjsku przez sen. Wył jak potępieniec kiedy zbliżał się termin jakiejś zaliczki. Siedem lat się tak męczył. Mdlał, torsji dostawał, albo kociokwiku, aż stał się sławny na całą akademię. Lektorka od ruska to już nawet publicznie ogłosiła, że mu da zaliczenie jeśli tylko zgłosi się z indeksem. Nie przyszedł. Wyleciał z uczelni by wylądować w wariatkowie.
17:42 / 12.12.2004
link
komentarz (0)
Na egzaminie z biologii nie będzie trzy-pytaniowych zestawów jak na chemii. Obowiązuje cały materiał z botaniki, zoologii, ekologii, biochemii i w ogóle wszystkiego co do łba strzeli profesorowi Borkowskiemu, z paleoarcheologią włącznie. Przynajmniej tak można sądzić z bibliografii, którą nam podyktował. Na dwa życia spokojnie wystarczy. Nie tylko na egzamin. A ten trwać może ile zechce. Poprzednie roczniki opowiadają, że rekord wynosi sześć godzin na jednego delikwenta. Zwłaszcza na początku egzaminów. Bo Borkowski za człowieka renesansu się uważa. Lubi robić wrażenie, że zna się na wszystkim i wydaje mu się, że nikt nie widzi jak jest na prawdę. Żałosny typ. Dlatego nikt nie chce iść na pierwszy rzut, kiedy profesor jest jeszcze wypoczęty i ma fantazję.
13:20 / 11.12.2004
link
komentarz (0)
Mnie jeszcze czeka fura zakuwania na egzamin końcowy z biologii - kobyły jednej. Jak więc wytrzymać w takich warunkach? Może jechać do domu, do mamusi, do tatusia, do córusi? Swoją drogą z Ewelinki również niezły strażak jest. He he, syrenę jak włączy, mało kto potrafi wytrzymać przy niej dłużej niż dziesięć minut, a sikawkę też ma niczego sobie. Raz mi siknęła prosto w oko. Myślałam wtedy, że wykituję. Pieluch nie nadążałam suszyć. Raczej więc nie pojadę. Nie byłabym w stanie skupić się na książkach. W wakacje jej wszystko wynagrodzę. Obiecuję Ewelinko!
23:28 / 09.12.2004
link
komentarz (2)
Pomału zaczynają się imprezy w akademiku. Co tam pomału- prawdziwy wysyp. Wiara bawi się jak szalona. Młodsze roczniki, jak co roku o tej porze po piętrach latają z gaśnicami albo garnkami z wodą. Śmigus- dyngus robią sobie. Na przykład wczoraj na korytarzu było po kolana piany. Iwa mówi, że to samo jest na wszystkich dziesięciu piętrach. Chłopcy z pierwszego roku, urwani z mamusinego łańcucha łoją piwsko wiadrami, a potem wystawiają fujarki przez okna i sikają bo im za daleko do kibelka. Ja rozumiem, że zdane egzaminy trzeba jakoś uczcić. Stresy zalać, zatopić – ale żeby aż tak? Można by pomyśleć, że studiują tu sami...
12:55 / 09.12.2004
link
komentarz (1)
No i mam już chemię z głowy. Kto by uwierzył, że głównie dzięki modlitwie do świętej panienki? Obiecałam jej, że jak zdam, to w końcu pójdę do Dominikanów się wyspowiadać. No zahandlowałam i teraz mi wstyd, trochę. Takie czasy coraz więcej ludzi handluje... Nie koniecznie z najświętszą panienką. Wczoraj przed zaśnięciem wymarzyłam sobie jakie pytania chciałabym dostać na egzaminie, a właściwie to wyobraziłam sobie zestaw idealny dla mnie i się o niego pomodliłam? Dziecinada nie? A dziś wylosowałam dokładnie ten zestaw. No cud! Naprawdę kiedy w kanciapie profesora Bidona stanęłam przed stosem rozsypanych na stole kartek, od razu coś mnie tknęło. Weź tę usłyszałam w głębi czaszki jakby cichy głos, ciepły taki i odprężający. Jednak całą wieczność nie byłam w stanie ruszyć ręką. Kogoś to dziwi? Gapiłam się tylko, aż Bidon na mnie warknął. W końcu podniosłam niepewnie wskazaną fiszkę. Bingo! Trafiłam zestaw wymarzony. Taka historia! No nie mogłam... i jak tu nie wierzyć w cuda?
Po egzaminie uświadomiłam sobie, że zapomniałam gdzie schowałam ściągę matkę. Ale by się działo gdyby okazała się potrzebna. Szukałam wszędzie i jestem na siebie wściekła. Gdzie do jasnej cholery blondynki mogą chować spisy treści od gotowców?! Nie żebym po wszystkim potrzebowała tej cholernej ściągi, tylko tak dla zasady... Czyżby to były początki sklerozy, lub innego alzheimera?
12:18 / 09.12.2004
link
komentarz (0)
Na egzaminie okazało się, że byłby wielki problem gdyby zaszła potrzeba je wyjąć. Ale to wiem teraz. Na szczęście nie zaszła. Nie zaszła - jak to się słyszy! Dobrze, że zestaw, który wylosowałam nie mógł być lepiej trafiony.
17:21 / 08.12.2004
link
komentarz (0)
Gotowce na egzamin przepisywałam chyba ze cztery noce i teraz padam. Iwa odpuściła sobie mniej więcej w połowie. Znając ją i tak długo wytrzymała. W końcu stwierdziła, że prościej i bardziej ekonomicznie będzie, w razie czego, zaryzykować podrzucenie cudzych. To nic że pisanych innym charakterem pisma i różnymi kolorami długopisów. Słowem poszła na łatwiznę i na wariata jednocześnie :). Żeby tylko nie miała w tym czasie debetu na koncie u pana Boga? Dzisiaj całe rano wszywałyśmy specjalne kieszenie pod podszewki naszych garsonek. Ja do tej w zieloną pepitkę, którą podprowadziłam mamie jak ostatnio byłam w domu. Pepitka znów jest modna, a mama już w dawne ciuchy nie wchodzi. W tę garsonkę to nawet ja mam kłopot z wejściem. Zwłaszcza po nafaszerowaniu jej makulaturą. Gotowce oczywiście wszystkie się nie zmieściły w wykonanych przez nas kieszeniach. Jakąś jedną trzecią musiałam upchnąć w torebce.
01:22 / 08.12.2004
link
komentarz (2)
A tak się bałam. Mam na myśli chemię. Z resztą jeśli chodzi o rodzenie Ewelinki to oczywiście też.
Potem dwa miesiące męczyłam się z cholernymi szwami. Zapominałam o nich tylko wtedy gdy pomyślałam o chemii. Zabawne. Kiedy mi je w końcu zdjęli okazało się, że została paskudna blizna, która wciąż boli. Ginekolog ostatnio zażartował żeby niby mój chłopak tę bliznę systematycznie masował, to ból przejdzie jak ręką odjął. Ciekawe skąd ta pewność, może też ma bliznę, którą mu systematycznie masuje jego chłopak?
09:48 / 07.12.2004
link
komentarz (2)
Egzamin z chemii okazał się łatwiejszy nawet niż urodzenie Ewelinki. To co, że rodziłam pod narkozą i nic nie pamiętam? He he wcale nie żałuję. Wystarczy, że mam świadomość że nie było tak lekko z nami. Ze mną i Ewelinką ma się rozumieć. Przynajmiej z papierów to wynika. Aż półtora litra krwi nam przetoczyli. Pewnie właśnie wtedy zrobiłam u pana Boga debet? I musiałam go potem odrabiać przez pół roku. To niesprawiedliwe, jak się nie pamięta to nie powinno się liczyć!
00:38 / 07.12.2004
link
komentarz (0)
Jezu jak się cieszę! Tyle szczęścia, że aż trudno uwierzyć. No chemia rozumiesz? Chemia zdana!! Jakby nagle wysypały się wszystkie oszczędności, co najmniej za ostatnie pół roku? Mam taką teorię, że każdy człowiek przy narodzeniu otrzymał swój limit szczęścia. Takie jakby konto oszczędnościowo-rozliczeniowe w banku u pana Boga. Swoja drogą znów należy mi się Nobel.
Jak wyczerpiesz limit, choćby na przykład na podnoszeniu pieprzonych dziesięciogroszówek z chodnika, to potem masz debet. Jedna nieopatrznie podniesiona dziesięciogroszówka, jeden kwant szczęścia mniej. Najgorzej gdy debet pojawi się akurat kiedy jest sesja, albo kiedy poznałaś fajnego faceta i zaczyna ci na nim zależeć, albo gdy zderzysz się przypadkowo z autobusem. Z resztą, przypadków nie ma, oprócz „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadków” ma się rozumieć hehe. Wygląda, że nareszcie skończył się mój debet i mi również coś łatwo przyszło. Tfu, tfu, tfu na psa urok! Żeby nie zapeszyć. Innym wszystko zawsze łatwo przychodzi. Widać dostali zajebiste konta, nie to co ja?
14:05 / 06.12.2004
link
komentarz (1)
Ja też chcę do NRD! Do Europy, do świata! Wyrwać się choć na chwilę z marazmu, z szarzyzny, trochę normalności doświadczyć, pożyć... Przydałoby się również trochę pieniążków zarobić, parę rzeczy kupić dla Ewelinki i dla siebie też. W enerdowie mają takie fajne ciuszki dla niemowlaków, kolorowe. Śpiochy z frotte ślicznie wyszywane i koszulki bawełniane, takie milusie i pieluszki i zapinane majtochy z folijki, nieprzemakalne, a ile różnych odżywek, normalnie bajka. Widziałam w komisie, ale u nas jest za drogo. Ci co mogą jeździć za granicę przywożą co się da i zapychają masą towarową krajowe komisy. Nawet nieźle można na tym zarobić? Wystarczy spojrzeć na Kasię i Lesia jak się zmienili od kiedy zaczęli podróżować i handlować. Są bardziej zabiegani, ale spokojniejsi i życzliwiej nastawieni do świata, stać ich na wszystko. A jakie przygody ich spotykały? Historia.... godzinami mogliby opowiadać. Namawiają mnie bym kiedyś pojechała z nimi w trasę, obiecują że nauczą wszystkiego, że pomogą. Bo ja wiem, ja się chyba nie nadaję do handlu zagranicznego?
10:20 / 06.12.2004
link
komentarz (0)
Lesio z Kasią mają już wszystkie zaliczki. Na Polibudzie jakoś szybciej im się to udaje. Może to kwestia lepszej, bo technicznej, organizacji? Teraz planują odjazdowe wakacje. Europę będą zwiedzać. To znaczy załapali się na MOP (młodzieżowy obóz pracy) do NRD i już się cieszą, że zarobią dużo dojczemarek, za które oczywiście kupią sobie wiele rzeczy o jakich w Polsce można tylko pomarzyć. Podobno ZSMP podpisała ze swoją niemiecką odpowiedniczką (socjalistycznym związkiem niemieckich studentów) wieloletnią umowę o współpracy i wymianie. Więc Lesio i Kasia wstąpili do ZSMP tylko po to aby pojechać na podbój Dojczlandu w ramach internacjonalistycznej wymiany. Za ambasadorów i młodzieżową awangardę będą tam robić. Będą się też szkolić intensywnie i pracować, a w czasie wolnym zwiedzać i podziwiać osiągnięcia najbardziej europejskiego z socjalizmów. No normalnie sielanka aż mdli. Nasi przywódcy chcą w końcu zburzyć mentalne bariery pomiędzy bratnimi narodami i wykorzeniać szkodliwe stereotypy, narosłe przez lata, stąd to nagłe ożywienie w kontaktach z Niemcami. Niech wykorzeniają! Rychło w czas. Muszą się spieszyć z integracją zanim się wszystko rozpieprzy.
14:19 / 05.12.2004
link
komentarz (3)
Wieczorem odwiedził nas Lesio. Mój najlepszy przyjaciel z liceum. Ze swoją Kasią przyszedł. Ładna nawet. A zarzekał się szelma, że woli blondynki? Lesio jest wpatrzony w nią jak w święty obrazek. Czyli, że przepadł chłopina z kretesem. Pocieszające, że są jeszcze tacy mężczyźni. No tak Lesio jest już mężczyzną. Ona jakby trochę mniej w niego wpatrzona, co nie wróży ich związkowi najlepszej przyszłości. A może to tylko ja podświadomie doszukuję się jakichś rys na ideale cudzego szczęścia? Chyba jestem trochę zazdrosna? No to co że jestem? Myślę więc jestem. W końcu kiedyś co nieco nas łączyło z Lesiem. Był moim pierwszym chłopakiem. A poza tym, to właśnie on nauczył mnie jak znaleźć punkt „G” w telefonie :) Na mnie nigdy tak nie patrzył. Zmężniał bardzo od czasów liceum. Nabrał masy mięśniowej i rzucił mu się bujniejszy zarost. Ale gdzie mu tam do Stacha... Znowu ten Stach?
02:10 / 05.12.2004
link
komentarz (2)
Wówczas bym wiedziała czy to moje spostrzeżenie przypadkiem nie jest naukowym odkryciem zasługującym na Nobla. Na pewno jest, tylko nikt nigdy się o tym nie dowie. Z tym Noblem to by były jaja gdyby wyszło, że jakaś „Matka Polka” ze Ścipiórkowa go dostała. Już widzę tytuły w pismach kobiecych. „Mirka K. godną następczynią Marii Skłodowskiej, albo wywiady do porannych bloków telewizyjnych: „Jak pani uważa co lepiej szkodzi na cerę kawa czy herbata”? A moja mama wraz z Ewelinką wszystko oglądają, podczas kładzenia na twarze maseczek z bobofruta :). Takim to dobrze. A facetów chyba trafiłby szlag? Zwłaszcza Stacha – znając jego przekonania. Znowu Stach! Czy ja się w końcu wyzwolę od niego? Na razie dostaję jobla.
10:00 / 04.12.2004
link
komentarz (0)
Zaczynam zbierać zaliczenia. Czas już na to najwyższy. Miały być pewne. I w sumie są, ale trochę więcej z nimi zachodu niż się spodziewałam. Najgorsze, że ci cholerni doktoranci pojawiają i znikają zanim ktokolwiek ich namierzy. Są gorzej zdyscyplinowani niż ich studenci. Już wiem, że będę miała mniej czasu na rycie do egzaminów. Szczególnie boję się chemii i biologii. Czegoś w tym wszystkim nie rozumiem. Zwłaszcza tego, że nasza zwariowana „alma mater” jeszcze się od tego całego luzactwa nie rozjechała. Widocznie totalnym chaosem też rządzą jakieś reguły? Ha! Tylko jakie? Szkoda, że nie studiuję fizyki.
13:15 / 03.12.2004
link
komentarz (4)
Iwona ledwo przykulała się w środku nocy. Nasz pokój natychmiast wypełnił się wonią alkoholu i seksu. To prawdziwy cud, że w ogóle udało jej się dotrzeć na chatę. Od razu walnęła się do wyra i zasnęła. W ciuchach! Z jej torebki wypadł indeks i szminka. Ciekawy zestaw. Odłożyłam je na miejsce. A więc dostała zaliczkę. Świadczyła o tym błoga minka i sen jak u niemowlaka. Wcale nie musiałam zaglądać do indeksu. Z trudem uwolniłam jej opuchnięte stopy od przepoconych pantofelków. Z ich środka buchnął taki żar, że aż mnie odrzuciło. Na koniec zostało przykrycie nieboszczki kocem i błogosławieństwo na dobry sen. Sama zasnąć nie mogłam prawie do rana. Głównie przez zapachy, które moja kochana koleżanka przyniosła z miasta. Właśnie tak powinno pachnieć w burdelu. Pomyślałam że dobrze byłoby zawczasu podsunąć obok jej łóżka miskę od naczyń. Tak na wszelki wypadek. Przecież w pokoju brakuje nam tylko rozkosznego pawia.
21:57 / 01.12.2004
link
komentarz (3)
- Jak to za darmo? – wyraziła zdziwienie jakby się przed chwilą urodziła.
- No normalnie, mówiłam ci już, że mam czarodziejski nożyk, którym się dzwoni za darmo.
- Jaki znowu nożyk? Skończ z tym bo cię prąd kopnie i pozbawi Ewelinkę połowy rodziców. A tak przy okazji to co słychać u jej tatusia? Czy Stasiu zaliczył już wszystkie egzaminy?
- Nic nie słychać – odbąkuję robiąc „bunia” numer dwa. Nie mam ochoty wspominać Stasia. Zwłaszcza z nią.
- Jak to nic nie słychać, przecież mieszkacie razem?
- Mamo, nie mieszkamy razem, tylko w tym samym akademiku, a to jest duża różnica.
- Jak byście wzięli normalny ślub, to by wam przydzielili wspólny pokój – mówi z wyrzutem - ale wy nowocześni musicie być. I na własnej dupie odkrywać wszystko co inni przed wami już dawno odkryli.
- Mamo przestań, nie będzie żadnego pokoju.
- No a Iza co z tobą mieszkała na pierwszym roku, pamiętasz? Przecież dostała pokój, zaraz po ślubie.
- Ale ja nie dostanę – oczy robią mi się wilgotne – powiedz lepiej czy Ewelinka nie ma kłopotów z zasypianiem i czy już przestał boleć ją brzuszek?
- A co to Iza? Z lepszej gliny ulepiona od ciebie? Czy może chody ma większe? – denerwuje się mama, tyleż niepewnie, co zadziornie – bo jakby co to pan Skowronek, wiesz ten spod piątki, ma szwagra w Poznaniu co zna wszystkich. On coś mógłby załatwić.
- Skowronek lepiej niech coś załatwi swojemu synalkowi, bo buc oklapł zaraz po maturze.
- A ty córuś chyba trochę przeziębiona jesteś? – wierci mi dziurę w uchu.
Boże! Chyba się rozpłaczę? A chciałam tylko usłyszeć co z Eweliką. Za co muszę tak cierpieć?
- Nie jestem przeziębiona – chlipię do słuchawki.
- Jak to nie jesteś? Przecież słyszę – oświadcza autorytatywnie – musisz bardziej dbać o zdrowie Mireczko. Musisz uważać. Zwłaszcza jak byś jechała do domu to te wszystkie wirusy zostaw na miejscu. Inaczej niepotrzebnie narazisz Ewelinkę. Przecież wiesz.
Cisza. Nie mam siły odpowiadać.
- Jesteś tam? Koniecznie musisz lepiej się odżywiać. Jak nie masz pieniędzy to ci przyślę. Tylko powiedz. Bo wy w akademiku to oszczędzacie nie na tym co trzeba. Byle co jecie, a potem wyglądacie jak byście zaliczyli miesiąc w Auschwitzu, wszystkie nieszczęścia z tego się biorą.
- Mamo daj spokój – proszę - muszę już kończyć
- Przecież mówiłaś, że za darmo dzwonisz?
- To co, że za darmo, ale obok już rośnie kolejka.
Rzeczywiście przyszło kilku telezbójów z nożami. Płci obojga. Szczerzą do mnie zęby bezwstydnie, czyli że podsłuchują. I jak tu spokojnie porozmawiać z mamusią?
- A tak kolejka – mamusia załapała ulubiony wątek - ja to wczoraj wystałam się w kolejce. Mówię ci. A chciałam kupić tylko trochę białego mięska, żeby dziecku rosołek ugotować.
- Muszę kończyć – przerwałam jej – wiesz mam dużo nauki... Ucałuj ode mnie Ewelinkę i powiedz, że wpadnę do niej najpóźniej za dwa tygodnie. Pa!
Rzuciłam słuchawkę i pognałam na górę. Rozryczałam się dopiero w pokoju.
13:15 / 01.12.2004
link
komentarz (3)
Około południa zadzwoniłam do mamy. Lechu kiedyś pokazał mi jak się telefonuje na nóż. W hallu akademika, na parterze jest fajny automat. Żeby zeń zadzwonić wystarczy mieć zwykły nożyk, taki sztuciec jak do odbiadu. Wkłada się go pod wajchę od słuchawki i sunie po odwrocie ebonitowej płyty, aż się trafi we właściwe miejsce. Poszukiwanie punktu „G” to się nazywa. Jak ten punkt się wyczuje, wówczas w słuchawce słychać charakterystyczny trzask. Takie spięcie, jakby do środka wpadał żeton. Oczywiście numer powinien być już wcześniej wykręcony. Całkiem proste jeśli się trochę potrenuje. Niektórzy w ten sposób dzwonią nawet do Anglii. Zapytałam mamusię co u Ewelinki słychać. Odpowiedziała, że wszystko dobrze i zaraz napomniała żebym niepotrzebnie nie traciła pieniędzy na telefony, bo przecież mamy teraz poważniejsze wydatki. Pewnie że mamy teraz wydatki. Więc któryś raz jej tłumaczę, że w kwestii telefonowania ściśle stosuję się do rad mamusi gdyż dzwonię zupełnie za darmo.
19:12 / 30.11.2004
link
komentarz (3)
Właśnie wtedy strzeliła jakaś rura, chyba żeliwna? I to był koniec. Twarz zboka boleśnie się wykrzywiła jakby go użarł rekin i wnet zapadła. Potem śmiesznie zachlupotało za ścianą, jakby fasio tonął. Do tego coś się tam rozbrzękło. Na pewno stłukła się umywalka. Potem jeszcze trzeba było wysłuchać odgłosów metalu uderzającego o podłogę i trzasku rozdzieranej tkaniny. Brrr...! Dżinsy biedakowi poszły, co najmniej za dwanaście dolców, z „Pewexu”.
Grubaska z sąsiedniej kabiny, która od dłuższego już czasu wytrwale prostowała sobie włosy łonowe, zapiszczała na to jak wylewana z roboty primadonna, a zbokol za ścianą pięknie zawył zew wilkołaków. Klejnotów mu chyba nie urwało ;)? Następnie usłyszałam trzask głównych drzwi od bloku sanitarnego i odgłos ucieczki cichnący w głębi korytarza. To pewnie on wiał jak najdalej. Wcale mu się nie dziwię. Na koniec okropnie zaleciało zgniłymi jajami i fermentacją z kanalizacji. A grubaska - sąsiadka z kabiny obok – nie wiadomo dlaczego, zrobiła się na twarzy jak bural czerwona.
19:07 / 30.11.2004
link
komentarz (0)
Wypadało więc odwrócić się z powrotem. Ale pomału żeby ptaszka nie spłoszyć zbyt gwałtownym ruchem. Jeżeli jest. Koniecznie kątem oka kontrolując kratki. Był tam. Jejku! Naprawdę tam był. Miał zupełnie zamglone oczka i zbyt wąski nos. Od razu coś ścisnęło mnie w dołku a potem jeszcze podeszło do gardła. To na pewno śniadanie. Buzię szczupłą miał i opaloną, i jakby trochę znajomą? Żeby tylko nie uciekł! Nie pozwalałam sobie na obcesowe spojrzenia, nawet trochę zbyt gorliwie pozorując opłukiwanie głowy. Niestety, on nie zauważyłby, że go obserwuję, nawet gdybym wgapiła się weń jak ciele. A to dlatego, że raczej nie interesowała go moja piękna twarz. Że się tak wyrażę. Gdzie ja go już widziałam? Młody dość był. Szczyl, z pierwszego roku najwyżej. No nie mogę! Śmiać mi się zachciało i płakać zarazem. Bo, ...bo jednak wszyscy faceci to świnie, albo zboki.
19:04 / 30.11.2004
link
komentarz (0)
Za tamtą ścianą znajdują się koedukacyjne kible i umywalnia. Więc te pseudowentylacyjne kratki zaprojektowano chyba specjalnie dla zboków? A umywalki, żeby było na czym stanąć, jak się chce pofilować do damskiej łazienki. I pomyśleć, że ja się durna zawsze dziwiłam, skąd na umywalkach biorą się ślady buciorów? Na wszelki wypadek więc odwróciłam się tyłem. Niby że do tych kratek. Wstyd się przyznać. Głównie dlatego, żeby ukryć przed obcym wzrokiem rozstępy, które porobiły mi się na brzuchu. No chyba nie wszyscy muszą oglądać moje pamiątki po Ewelince :P ? Zbok nie zbok ale w końcu po co miałby studiować historię mojej ciąży? Niezła ze mnie idiotka, no nie? A jeśli on, niby że ten zbok, z tych co to potrafią zbliżyć się do dziewczyny jedynie z ostrym nożem? Zaraz przypominają się horrory na motywach powieści Stephena Kinga. Uff, dobrze, że drzwi od łaźni były zamknięte. Tego akurat byłam pewna bo sama zasuwałam zasuwkę. Zaraz potem przypomniałam sobie, że z tyłu mam celulitis, zwłaszcza na prawym udzie. Nie aż tak bardzo wyraźny żeby się zabijać z tego powodu, ale zawsze... Poza tym uświadomiłam sobie, że jak tak będę stała odwrócona tyłem do widowni, to już nigdy nie przekonam się czy widownia istnieje naprawdę, czy tylko jest halucynacją wywołaną wylewnością polsko-szkockiego bicza łazienkowego.
15:52 / 30.11.2004
link
komentarz (1)
A pod prysznicem odkryłam, że podgląda mnie jakiś zbokol. Naprawdę!
Oczywiście nie od razu zrobiłam to odkrycie. Najsampierw to wkrewiło mnie sitko od prysznica. A właściwie ten ktoś kto je ukradł. Tym bardziej, że druga kabina była zajęta przez niezbyt rozgarniętą grubaskę, a z trzeciej wcale nie odpływała woda. Musiałam więc przyzwyczaić się do szkockiego biczola. Bo trzeba wiedzieć, że jak brakuje sitka w prysznicu, to gorąca woda nie ma gdzie pomieszać się z zimną. Niby głupstwo, nie? Ale potem na głowę bez przerwy wali się taka parząco-mrożąca struga, co miesza myśli, przede wszystkim zaś budzi mieszane uczucia. Ale to wiem teraz. A będę wiedziała więcej jak wyłysieję po tej kuracji. Jak nie wyłysieję to mam gotowy pomysł na biznes :) ;) ;P Ale do rzeczy. Więc kiedy usiłowałam spłukać (rewelacja!) szwedzki szampon Iwonki, tym szkockim świdrem wodnym ma się rozumieć, coś mnie tknęło. Jakieś przeczucie chyba? Otworzyłam lewe oko i przez firanę wody i włosów rzuciłam krótkie spojrzenie w stronę otworów wentylacyjnych, co się znajdują pod sufitem. Do tej pory nigdy nie zwracałam na nie uwagi. A tam zamiast zakurzonej kratki normalnie buzia zboka. Całkiem ładna zresztą. Zamarłam, woda napierdala w mój łeb jak Niagara, świder wwierca się pod czachę, a ja stoję goła i liczę po cichutku: jeden, dwa, trzy, cztery... I nie wiem co gorsze, że zimna woda leci, czy że jednocześnie gorąca? W końcu znów ukradkiem filuję, tym razem prawym okiem. A tam nic. Czarna dziura. Żadnego zboka. Może mam przywidy? Które oko kłamie? Otwieram więc oboje oczu i też nic. Trochę się uspokoiłam.
10:26 / 30.11.2004
link
komentarz (4)
Dzisiejszy dzionek postanowiłam zacząć od gorącej kąpieli regeneracyjno-odprężającej. Żeby utopić złe myśli i w ogóle odświeżyć się na duszy i na ciele. Włosy też całkiem już mi się posklejały więc potrzebowały podwójnego mycia. Przy okazji wypróbowałam ten Iwony rozjaśniający szampon antyłupieżowy. Podobno jakaś rewelacja prosto ze Szwecji. Chyba Iwa nie będzie miała nic przeciwko? Z resztą wezmę tylko troszeczkę, więc nawet się nie spostrzeże ;)
23:42 / 29.11.2004
link
komentarz (0)
Mnie nie stać na rozpraszanie energii. Sesja już niedługo. Teraz najważniejsze, żeby wszystko zaliczyć w terminie. Stypendium naukowego i tak już nie dostanę, a w razie jakiegoś ogona czas tylko stracę, który najbardziej przecież należny jest Ewelince.
17:15 / 29.11.2004
link
komentarz (4)
Chromolę dzisiejsze zajęcia. Dziś same ćwiczenia. Szkoda czasu, lepiej poryć do egzaminów. Z laborek i tak dostanę zaliczkę. Za to Iwona wskoczyła w koronkowe dekolty, nawoniła erogenne miejsca połową drogerii i pobiegła na podbój instytutu. Podobno podkochuje się w niej ten łysy doktorant od chemii, więc Iwa ma nadzieję na czwórę, albo nawet pięć. Może dzięki jego łaskawości w końcu dochrapie się naukowego stypendium? Kto wie? Małpa wyrachowana. Jak ona tak może? Popołudniami gdzieś lata, wieczorami wypłakuje się w poduchę, a rano cała w skowronkach i koronkach ma siłę znów kręcić niedospanych doktorantów.
22:15 / 28.11.2004
link
komentarz (2)
Już mi się nie chce tego pisać :( , a właściwie przepisywać. Słomiany zapał. Ble... A może to tylko tak dzisiaj? Jutro znów wszystko zobaczę w innej perspektywie?
10:15 / 28.11.2004
link
komentarz (2)
Jak przewidywałam Iwona rozkleiła się zaraz po wyjściu Andrzeja. Początkowo zaczęła puszczać jakieś złośliwości w moją stronę. Niby, że to, że Andrzej nas nachodzi to moja wina. Zapomniała jak na początku zachłystywała się jego triceratopsem... to znaczy tricepsem wyraźnie rysującym się pod koszulką. Jak ja zaliczyłam anatomię na cztery z plusem :P ;)? Iwona w końcu rozryczała się w poduchę. Tak na marginesie, co ta poducha z nią ma! Okazało się, że Niemiec, czy Szwed - Iwona sama dobrze nie wie - żonaty jest i na dokładkę dzieciaty. Dobrze chociaż, że do niczego nie doszło – bąknęłam bez żadnego podtekstu. Tylko tak żeby ją pocieszyć. Spojrzała na mnie zapłakanym wzrokiem. Całkiem jakby nie rozumiała najprostszych rzeczy. Zawsze wiedziałam, że do niej to można sobie pogadać. Pod tym względem ciut podobna jest do Misia. Znaczy się do naszego niewydarzonego Andrzejka.
19:05 / 27.11.2004
link
komentarz (5)
Wieczorem zapukał Andrzej, ten z Polibudy, co ostatnio przychodzi do nas prawie codziennie. Dobrze, że jeszcze puka. Wszedł chociaż nikt nie powiedział proszę. Od początku tak wchodzi. To znaczy od kiedy się znamy. Czyli gdzieś tak od zeszłego Sylwestra? Cały Andrzejek. No normalnie Misio! A jakby tak która właśnie zakładała majtki? Może o to właśnie mu chodzi? Zobaczyć kawałek dupy i...? Umrzeć pewnie? No tak to właśnie wygląda! Iwona rzuciła mi przygotowane na takie okoliczności spojrzenie, tylko jedno, a potem odwróciła się w stronę chemii, a chemię w stronę ściany. Takiej to dobrze.
Andrzej w ogóle nie zwraca uwagi na Iwonę. Powiedział cześć spłoszonym nieco głosem, a potem usiadł. Tylko dlaczego akurat przy moich nogach? Odpowiedziałam czeeeeść. Więcej nie zdążyłam. Chciałam dodać, że dziś jesteśmy mocno zajęte, albo coś w tym stylu żeby sobie poszedł, ale mnie zgasił mówiąc żebyśmy sobie nie przeszkadzały. Potem siedział jak trusia zgubiona w kapuście tak circa z godzinę. Minę miał jeszcze bardziej smutną niż zwykle, ale i jakby szczęśliwszą. Najpierw, jak zwykle, wziął się za przeglądanie skryptu. To już ceremoniał. Dziś padło na fizjologię - dużo ciekawych obrazków jest - a potem złapał mnie za lewą stopę i wcale nie chciał puścić. Tylko trzymał tak i trzymał, aż poczułam się jakoś głupio. Czy taka sytuacja nie jest idiotyczna? Wchodzi ci do pokoju facet i łapie za kostkę, a potem trzyma przez półgodziny z hakiem. Nic przy tym nie mówiąc. A ty czujesz tylko jak drętwiejesz z wolna i jak mu się ręka ohydnie poci. Za co złapie mnie jutro? Jakaś dziewczyna, nie taka idiotka jak ja, w końcu oskarżyłaby go o gwałt! Naprawdę dziwny ten Andrzej. Miły jest i uczynny, nie powiem, ale... Może gdyby znaleźć mu jaką laskę? Taką odpowiedniejszą dla niego? Wielki jest jak góra, a taki...? No nie żeby od razu mówić że głupi. Ma przecież średnią 4,9. Ale jest nieżyciowy, za miękki, zbyt bezbronny. Oczywiście jak dla mnie. Dokładne przeciwieństwo Stacha. Ale ten znowu to... Szkoda gadać! Świnia i skunks! Nie mam siły o tym pisać. Jeszcze nie.
Szkoda, że nie potrafię zakochać się w Andrzejku. Pewnie związek z nim rozwiązałby wiele problemów. Tylko pytanie moich czy jego? Andrzejek to przecież duże dziecko. A mi na razie wystarczy jedno.
14:57 / 27.11.2004
link
komentarz (1)
Iwona miała bardzo długi weekend. Ale w końcu wróciła. Nic nie mówi jak było, a ja nie naciskam. I tak w końcu powie. Do wieczora pęknie i wysypie się. Po jej minie widzę, że jej szalona przygoda nie skończyła się za wesoło. Wstyd, że to dla mnie pociecha. Leżymy więc na swych wyrach i udajemy, że zakuwamy. Każda z nosem w skrypcie. Jak ja w chemii swój nos zanurzę, to ona zaraz w biologię i tak na zmianę. Mam nadzieję, że z tego udawania coś jednak we łbie zostanie. Unika mego wzroku. I tu mnie olśniło przecież tak samo się zachowywałam jak byłam w ciąży! Pamiętam. Jejku nie wytrzymam chyba i zapytam ją zaraz. Na razie ugryzłam się tylko w jęzor i słucham jak mi w brzuchu burczy.
11:56 / 27.11.2004
link
komentarz (0)
Boże święty, chyba zaczęłam pisać. Może kiedyś pisarką zostanę? Grocholą jakąś? Jak dorosnę. A nie aptekarką, jak wymarzyła sobie mama. Tak na serio to obiecuję sobie, że solidnie wezmę się za pisanie po sesji. A przynajmniej jak zaliczę chemię organiczną i biologię. Horror. Jak tylko o tym pomyślę dostaję migreny. A może to już z głodu? W brzuchu strasznie mi burczy ale się trzymam. Dziś na śniadanie była szklanka mleka kwaśnego już całkiem. Może to dlatego burczy mi w kichach? Na wszelki wypadek sprawdzam czy węgielek aktywny jest w pokoju. Jest.
Fizjologia normalka. Nie ma się czego wstydzić. Na czekoladę czarną mnie nie stać.
Za to o biologii myśleć nie mogę wcale, ani tym bardziej o chemii.
18:54 / 26.11.2004
link
komentarz (0)
Zdecydowanie za wcześnie ten okres. To kac tak działa, albo te cholerne hormony? Podobno niezupełnie jeszcze ustabilizowane. Z resztą czy doktór Lewstarodwoicz czasem się nie myli troszeczkę?
Rozglądam się za jakąś sensowną dietą. Stare gazety wywracam pośpiesznie: „Przyjaciółkę”, „Przekrój”. Muszę zrzucić trochę tłuszczu z bioder. Znam dziewczyny, które twierdzą, że najlepsza na to jest szklanka mleka z rana i pół banana. Hłe hłe ja tam bym nie wytrzymała i zjadła od razu całego :);P. Zamiast banana połówka bułki z roślinnym masłem i świeżą truskawką. Bo właśnie zaczął się sezon i są bardzo tanie ;P hłe hłe. Za jednego bunia można ich kupić cały ful. Na obiad surowa marchewka i talerz zupy sępionej w kołchozie. W tym miesiącu Iwona ma wykupiony abonament w „Dwójce” to się dzielimy. Ona zjada drugie. Cienkie te akademickie zupki. Zwłaszcza w karaluchowatej „Dwójce”. Wszyscy tam się stołują bo jest najtaniej. I nie wyglądają żeby się odchudzali? Czy wytrzymam na takiej diecie?
Wytrzymam, skoro inni wytrzymali? Na kolację też mleko, już trochę zsiadłe bo nie mamy lodówki. Do tego połówka buły co została jeszcze ze śniadania. Już wtedy była twarda i nic jej nie pomogło, że dzień przeleżała w reklamówce. Bułę zjeść należy z truskawką obowiązkowo rozparcelowaną na plasterki, nieco przezroczyste ale zawsze mniej niż reżymowy dżem. Bez witamin nie może być odchudzania. A ten dżem to sama żelatyna wieprzowa. Co najwyżej można się rozchorować. Fuj. Prosimy o uśmiech. Może kroplóweczka?
12:30 / 26.11.2004
link
komentarz (1)
Kupiłam litr mleka i stukartkowy zeszyt w twardej oprawie. Przy okazji ukradłam, a właściwie to bezczelnie sobie wzięłam z warzywnego straganu 4 truskawki, słownie cztery, należące do takiego jednego miłego chłopa, co rozstawia się codziennie obok przewiewu. „Przewiew” to ksywa naszego osiedlowego PSS-u. Rolnik uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo i zmrużył oko, bo oczywiście wszystko widział. Ja odpowiedziałam mu najbardziej szelmowskim uśmiechem jaki potrafiłam zrobić. A potem jeszcze dorzuciłam „bunia”. Niby, że wydełam usteczka w sposób podpatrzony u Merlin Monroe. Facet o mało się nie roztopił, co wydatnie podbudowało moją samoocenę. Mireczka wie co działa na facetów ze wsi. Wychodzi, że do przeglądnięcia się, jego oczy są nawet lepsze od pudernicy starej. Ale z facetami to tylko na początku wydaje się tak fajnie.
Mimo wszystko mam wyrzuty.
Zakupiłam brulion bo zamierzam wkleić weń ów świstek drogocenny, co go nabazgrałam przedwczoraj w pamiętnym upojeniu alkoholowym. Autograf na zanętę pod przyszły dziennik, albo pamiętnik? Który to już raz postanawiam pisać? Wiadomo, że warto czasem ocalić coś od zapomnienia. Zanotować charakterystyczne stany umysłu. Tere fere. Albo komunały. Na przykład, że dostałam właśnie okres. Dopiero drugi od czasu urodzenia Ewelinki. Kiedyś Ewelinka sobie poczyta, że mamusia dostała okres. I dzięki temu będzie mądrzejsza :).
10:12 / 26.11.2004
link
komentarz (0)
Dziś postanowiłam wziąć się za siebie. Na początek gruntownie posprzątać w pokoju i wyrzucić śmieci. Ogarnąć co się da przed powrotem Iwony. A co do spraw osobistych to pozbierać najważniejsze z tego co ocalało. Ocalało coś? Zorganizować się na nowo, posklejać. Może zmienić fryz? Przefarbować na czarno? Schudnąć? O to, to...! Pokarm straciłam jakiś czas temu. Moje piersi jakby schną. To mnie niepokoi. Nie maleją do poprzedniego rozmiaru tylko schną sobie. Niedługo będę wyglądać jak indiańska squaw po pięćdziesiątce. Dziękuję za taki powrót do normy. Jakiej normy panie doktorze Lewstardwoicz?
23:41 / 25.11.2004
link
komentarz (0)
***
W końcu nie wyrzuciłam tej kartki. Co dziwniejsze nawet jej nie spaliłam. Na trzeźwo kartka wydała mi się nawet zabawna. Nie wiem czy wszystko co wtedy nabazgrałam jest prawdą, ale na pewno był to zapis stanu w jakim wówczas się znajdowałam. A raczej znajdowała się zapijaczona dusza „Samotnej Matki Polki”, która wbrew logice postanowiła dalej studiować farmację zamiast iść na dziekański urlop. Jak robi każdy porządny student. A przy tym postanowiła nie stracić pokarmu by móc karmić dziecko w sposób naturalny. I żeby być przy ukochanym. I wyciągnąć go z nałogu. Nie ważne jakiego. Ze wszystkich, zwłaszcza tego spódniczkowego. Słowem wszystkie sroki za ogon. Gówno z tego musiało wyjść.
Boże, jak dziś pomyślę sobie, że w tym przeklętym mrówkowcu co wieczór jakiś wariat ma doła i może wszystko podpalić, albo wysadzić w powietrze to...?! Kiedy przyjdą wysadzić dom, ten w którym mieszkasz, Polskę, stań u drzwi, bagnet na broń trzeba krwi! To nie są żarty, to cud prawdziwy, że wszystko jeszcze stoi.
****
17:02 / 25.11.2004
link
komentarz (0)
No i wydało się: zapuściłaś się. Stara dobra plastikowa przedmioto, pełna wyrozumiałości i maskującego proszku, który od dzieciństwa prawie nakładałam sobie na ryj każdego rana, aż do dziś. Zupełnie nie wiem po co? To znaczy jasne, że dla siebie to robiłam? Żeby się lepiej poczuć i w ogóle... Zamaskować parę niedociągnięć. Kończę z tym. Precz z kompleksami. Pamiętasz czasy naszej studniówki? Moja pudernico słodka? Tu i ówdzie zarysowana już. To były dziobate czasy... Chyk!
A więc jeszcze czkawka? przyplątała się do tego wszystkiego? Dobrze... Pora więc kończyć pisaninę. Jestem pijana. Co istotniejsze jednak: jestem smutna. Zdruzgotana jestem. Coraz bardziej... i nie wiem co z tego wyniknie. Alkohol nie pomaga. Chyk! Mam dwadzieścia trzy lata. Włosy jasny blond i 175 centymetrów wzrostu. O pięć za dużo. Dorobiłam się właśnie kartki papieru zabazgranej rozmazanymi kulfonami, którą zaraz wyrzucę przez okno. Albo lepiej do kosza. I podpalę!
Spalę ją, spalę cały akademik. Albo nie... Mam przecież sześciomiesięczną córkę i stypendium. Na razie małą musiała zaopiekować się mama. Moja mama, czyli jej babcia.
Za to kiedyś wnusia będzie zajmować się nią. Szklankę wody podawać... i te sprawy.
Poza tym jestem sama.
Ale to brzmi.
13:49 / 25.11.2004
link
komentarz (0)
Oto samotność w pełnym ludzi akademiku. Hi, hi, hi. Ponadto z korytarza dobiegają wciąż jakieś piski wyluzowane, chichy jakieś. Jakieś kwilenia bezmyślne durnych idiotek z prowincji. Takich jak ja byłam nie tak dawno jeszcze. Co tu kryć? Wczoraj. A dziś przypijanie do starej pudernicy mi zostało. Sobota. Czy on tam teraz jest? Na pewno stoi na schodach i obmacuje którąś. Wszystko słyszałam! He, a co! Cisza tam na korytarzu gęsi jedne! Proszę nie trzaskać drzwiami od windy! Bardzo proszę.
Na co mi przyszło no nie? Jakby ktoś tak mnie teraz zobaczył? Choćby Iwona – dziwka, blachówa co wolała pojechać sobie na łajdacki weekend zamiast wspierać w potrzebie nieszczęśliwą przyjaciółkę. Do tego wybrała się z wypasionym Szwedem, czy jakimś Niemcem?
Albo skurczybyk Andrzej? Ten wymoczek o smutnych oczach, to by sobie pomyślał. Jeżeli oczywiście myśleć potrafi? Co nie jest tak do końca pewne. Zwłaszcza jeśli chodzi o samców o smutnych oczach co się im wydaje, że są ojcem. A więc do starej puderniczki piję, wiernej jak mało co i kto. A lustereczko pokazuje prawdę o mnie, na szczęście filtrując obraz przez gęstą firankę papilarnych linii co się przypadkowo po-na-wars-twia-ły na powierzchni.
13:40 / 25.11.2004
link
komentarz (0)
Nic na to nie chce pomóc ten trochę przereklamowany płyn, który sączę od południa całkiem sama, coraz mniej rozcieńczając go colą. Samotność i narodowy napój. To znaczy prawie narodowy. Wódzia-dżin z Zielonej Góry. Melo-drama-nt, Melo..., Mle... Jednym słowem przyszła kolej na picie do lusterka. Lustereczko powiedz przecie kto... ? No, śmiało! Ja czy ona? Specjalnie „ona” piszę z małej litery. Żałosna ta moja zemsta. Na zdrowie – mówię do radia co wciąż gada nie na temat. Zwisa mi ten nawis inflacyjny. Ale po co tak bezczelnie urywają końcówki najlepszym kawałkom? Co tam najlepszym? Wszystkie jak leci urywają! Chyba na złość? Dżemowi urywają, Dire Straitsowi i Prokofiewowi też urywają. Mam więc z radiem kontakt przerywany. I taki sam stosunek do niego. Ble...
13:18 / 25.11.2004
link
komentarz (1)
Jestem porzuconą kobietą. Porzuconą kobietą z dzieckiem. Dokładnie to z córeczką: Ewelinką, której nie mogę karmić piersią. To znaczy mogę tylko nie jestem w stanie. To znaczy jestem tylko... Dobra... Poddaję się.
Chyba mam doła?
A miało być tak pięknie. Mieliśmy już zawsze trzymać się za ręce, aż do śmierci i w oczy sobie patrzeć. Boże jakie on ma oczy! Zdrajca! Takie błękitne, przekonywujące i głębokie jak Adriatyk. Z lekko szmaragdowym odcieniem. Wyraźnym zwłaszcza przy rozproszonym świetle. Tamta pewnie też na to poleciała. Dlaczego akurat Adriatyk? Nigdy go przecież nie widziałam.
Ewelinka też ma takie...
Zawsze bałam się żeby w nich nie utonąć. Mama mnie ostrzegała, że Stach jest niedojrzały. Co z tego? Mówiła, że jesteśmy bardzo podobne do siebie więc ona widzi i doskonale rozumie co się dzieje. Niby że co widziała? Że utonęłam jak kiedyś ona? A co w tym złego, że w naszej rodzinie kobiety potrafią kochać i oddać się ukochanemu bez reszty? Że przez to pewnych spraw niedowidziałam? No nie widziałam, wolałam być bardziej szczęśliwa. A on to wszystko zniszczył. Odtrącił zmarnował i podeptał.
Jak najgorsza świnia pod słońcem. Dlaczego on musiał mieć takie oczy?!
14:18 / 24.11.2004
link
komentarz (3)
Jestem. SDP to skrót. Oznacza "Stary Dziennik Przepisuję" hihihihihihih