19:56 / 04.02.2005 link komentarz (1) | *
Lesio zjawił się po pół godzinie w towarzystwie dwóch chłopaków z ekipy Cezara. Dźwigał kolejną torbę podróżną. Czy on oszalał, jeszcze mu mało tobołów? W ogóle to skąd ją wytrzasnął?
- Hej dziewczyny, poznajcie naszych tragarzy!
- Hej Włodek, hej Sibi – Kasia wyraźnie ucieszyła się na widok gości.
- Mireczko mamy do ciebie prośbę – Lesio odezwał się tonem nie znoszącym sprzeciwu. Chłopaki uśmiechali się tajemniczo, jakby wiedzieli o co chodzi.
- Słucham? – rzuciłam zaniepokojone spojrzenie w stronę Kasi.
- Musisz wypożyczyć nam trochę ciuchów do kamuflażu towaru – rzekł Lesio.
- Co wy znowu wymyśliliście – zapytała Kasia?
- Nic takiego – Lesio uśmiechnął się i wysunął z kupy jedną z moich toreb - Trzeba trochę przepakować bagaże. Wymieszać ich zawartość. Mirka otwieraj swoją torbę!
Ze swojej już wyjmował jakieś kartony i kazał mi zrobić na nie miejsce u siebie.
- Taka mała przemytnicza roszada – mruknął usprawiedliwiającym tonem.
Nie protestowałam, chociaż nie rozumiałam po co to wszystko. Nie lubię bałaganu, coś się we mnie buntowało, jak ja potem dojdę gdzie są moje rzeczy?
- Jesteś pewny o co ci chodzi? – burknęłam.
- Mireczko kofana zaufaj nam – pogłaskał mnie czule po włosach – musimy ten towar przewieźć jakoś przez granicę. Potrzebujemy trochę drobnicy i ciuchów żeby nadać torbie bardziej miękkie kształty, ukryć, że zawiera same kanciaste kartony. Wiesz to za bardzo zwraca uwagę. Jakby celnicy wykryli ładunek pamiętaj, nie wiesz czyj on jest. Nie wiesz skąd się wziął w przedziale. W ogóle nic nie wiesz... A za rzeczy, które ewentualnie stracisz, po powrocie dostaniesz rekompensatę. Ale nie powinno być aż tak źle.
- Musimy być dobrej myśli, w końcu to nie pierwszy raz – podsumowała Kasia.
- Rozumiem – mruknęłam zakłopotana. Zwłaszcza widząc jak moje skarpetki i majtki służą Lesiowi do zmiękczania krawędzi jakiegoś tajemniczego ładunku. Nic nie rozumiałam. No nie koszulek chyba mu nie wybaczę! Po co je tak starannie prasowałam i składałam w kosteczkę?
- Dobra wielbłądy, szkoda czasu, chwytajcie się za toboły – rozkazał chłopakom gdy skończył.
Tragarze posłusznie zarzucili nasze plecaki na ramiona i chwycili za uszy toreb. Ruszyłam za nimi dźwigając tylko jedną sakwę, brązową, tę po babci, najlżejszą. Jak dobrze, że nie trzeba będzie kilka razy obracać z tobołami. Zmierzaliśmy w kierunku przejścia na peron 3, skąd za niecałą godzinę miał odjechać międzynarodowy ekspres z Gdańska przez Warszawę i Budapeszt do Burgas. To gdzieś aż w Bułgarii, nad morzem Czarnym! Lekki niepokój ścisnął moje wnętrze, niedookreślony dreszczyk zagnieździł się w moim ciele. Tak dawało o sobie znać wzrastające stężenie adrenaliny. Rajzefibra i tyle he, he, he...
*
|