19:35 / 13.02.2005 link komentarz (3) | Cisza... Cisza mnie obudziła dziwna. I ten zapach wędzonki domowej, swojskiej... Aż ślinka leci. Niech ktoś tylko powie, że mam urojenia, że sobie ten zapach wymyśliłam, a zabiję. Może obudził mnie odgłos zatrzaskiwanego okna? Za oknem jakieś zabudowania, jakieś światła, napisy w obcym języku. Nie, okno cały czas było zamknięte, to raczej trzask otwieranych drzwi? Światła w całym pociągu były zapalone na maksa, we wszystkich przedziałach i nawet korytarzu. Skąd ta nagła cisza? Zapytałam: co się dzieje? Chłopak z Gdańska, ten wyższy spojrzał na mnie karcącym wzrokiem. Ten drugi, drobniejszy przyłożył palec do ust, dając do zrozumienia żeby się zamknąć. Nasłuchujemy więc...? Lesio zajrzał z przedziału w głąb korytarza. Potem nagle w pociągu zapanował szum, wręcz harmider. Rozeszła się wiadomość, że wszyscy stojący w przejściu, wraz z bagażami mają opuścić pociąg. Tłum westchnął nerwowo. Zalegające w przejściu pakunki zadzwoniły swą trefną zawartością. Nie bardzo rozumiałam o co chodzi?
- Cholera oczyszczają korytarze, może być ciężko tym razem – warknął Lesio do Kasi.
- Dlaczego stoimy? - szepnęłam najciszej jak mogłam.
- Ty najlepiej śpij! – rozkazał Lesio trochę zniecierpliwiony – albo przygotuj sobie paszport i książeczkę walutową.
- O Jezu! – krzyknęłam. Na mej piersi nie było saszetki z dokumentami.
- Co jest? – zaniepokoiła się Kasia.
- Nie mam papierów – jęknęłam zrozpaczona - no zgubiłam.
- Kurwa wiedziałem – warknął Lesio – tak jest zawsze...
- Jak to? –oczy Kasi płonęły - Przecież mówiłaś że wszystko jest w porządku kiedy...
- A tak, ...chyba już wiem. – przypomniałam sobie że gdy zdejmowałam rozerwany stanik, wtedy w poprzednim pociągu, razem z nim upchnęłam skórzaną saszetkę z dokumentami. Wstałam więc i sięgnęłam do kieszonki w plecaku, tej zamkniętej na zip. Inni też kompletowali dokumenty. Zrobiło się trochę zamieszania w przedziale.
- Dziewczyno szanuj nerwy innych – syknął Lesio – już granica. Zaraz przyjdą wopiści, a po nich celnicy.
- Jest! – ucieszyłam się kiedy dotknęłam miękkiego weluru. Nigdy nie widziałam celnika. Wyjęłam saszetkę i zarzuciłam na szyje umocowany do niej rzemyk – już wszystko wporzo...
- Najlepiej się nie wyróżniać kiedy przyjdą. Śpij, albo udawaj że śpisz – poinstruował mnie Lesio.
Kasia wtuliła się w zagłówek i zamknęła oczy. Gdańszczanie podążyli jej śladem.
Nieszczęśnicy z przejścia wynosili się na peron.
- Co z nimi zrobią – zapytałam.
- Kiedyś kazali się wszystkim wypakowywać na peronie – Lesio wzruszył ramionami.
Korytarz był już prawie pusty kiedy pojawił się czeski konduktor.
- Dobri weczer – usłyszeliśmy wesoły głos dobiegający z przedziału obok - Mate uż nachistane lyistki?
- Bilety sprawdzają – wyjaśnił gościu o pucułowatej twarzy siedzącej przy oknie kobiecie w chustce.
Jego dwie towarzyszki podróży odetchnęły z ulgą. Wszyscy troje wyglądali na chłoporobotników. Facet miał dłonie poorane brudnymi bruzdami i zrogowaciałe od fizycznej pracy. Kobiety miały wysuszoną skórę i poobgryzane paznokcie. Wcześniej nie zwracałam na nich uwagi. Siedzieli spięci i w ogóle się nie odzywali. Pewnie po raz pierwszy jechali spróbować węgierskiego eldorado?
- Dobri weczer. Ukażte wasziy lyistki – rozkazała umundurowane postać o wyglądzie dzielnego Wojaka Szwejka, która właśnie wtoczyła się do naszego przedziału – wic was w tom Polsku ne bylo? Hi hi hi. Po prwni delate stawki, a potom wszehni cestujete do Madiarska.
- Ano! – odparł Lesio z uśmiechem – Bude nas tam wict, ne bojte se.
- O jakie stawki mu chodzi? – szeptem zapytałam Kasię.
- Csiii... stawka to strajk po czesku. Mówi że my Polacy najpierw strajkujemy a potem musimy jeździć na Węgry żeby cośkolwiek kupić.
- Taki myslim że jo – zrechotał konduktor przewracając czerwone, orbisowskie książeczki, które podał mu Lesio – Ohoho! a potom esztie do Prahy a Nemecka cestujete? Hehe. Wy Polaki wżdy ne mużete spokojno wydrżyt’ doma.
- Ano pane – zaśmiał się Lesio.
- Dobrze rozumisz Czesky – konduktor podejrzliwie zajrzał Lesiowi w oczy.
- Mam doma czeską telewize – wyjaśnił Lesio – diwam se a uczim.
- Na soukromnim trhu u Prahy uczisz se – konduktor mrugnął porozumiewawczo do Lesia.
- To ne mużu, ne mame to dowoleno.
- Ja to wim. konduktor podał Lesiowi dłoń na pożegnanie – Tak ano, nashle, budtie zdrawi hoszi. A tiym druhiym – kolejarz wskazał za siebie i ściszył głos - ne ukazuj, że tak dobrze znasz Czeszczinu. To bude pro was lepszi.
- Rozumim, dik.
|