keb // odwiedzony 64991 razy // [gas_werk szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (219 sztuk)
12:40 / 26.02.2005
link
komentarz (6)
Pomijam już przeciętną frekwencję, problemy z CD i kilka innych minusów wczorajszej imprezy (ważne, że się zwróciła, a HopBeat zakupi dwie nowe płyty, o ile nie przepił od razu całego hajsu w Jazzie z Lechem i Dinem) - doceniam pomoc ludzi, którzy bezinteresownie zgodzili się nas wesprzeć: Zając pożyczył mikser, Misiek kabel, po który podwiozła mnie samochodem siostra Olka, a Ali udostępnił telefon, żeby o ten kabel zapytać. I chyba te właśnie momenty zapamiętam najbardziej, bo cała reszta nie jest tego szczególnie warta, chociaż jakby spojrzeć obiektywnie i zastanowić się, czego brakowało, to właściwie niczego, oprócz ludzi. Ale wierzę, że dobra passa wróci.
Brakuje skromności i pokory tym początkującym raperom, nagrali pięć kawałków, zagrali dwa koncerty, a obnoszą się ze swoją twórczością, jakby byli wielkimi, skazanymi na szybki sukces talentami, których wszyscy chcą słuchać. Nachalność, z jaką upewniają się, że będą mogli zagrać, robi się mecząca (rozumiem zajawkę, zaangażowanie w rap i poczucie misji, ale ileż można?), zwłaszcza na imprezie. Nie ma chyba nic gorszego, niż wysłuchiwać przez 15 minut rapera, którym się nie jaram i pewnie przez najbliższe 2 lata jarał się nie będę, o tym, co nagrywa, kiedy, z kim i o czym. Tak to już chyba jest: najpierw Ty zawracasz głowę i wszystkim o tym opowiadasz, potem Tobie zawracają głowę i chcą, żebyś opowiadał. Ale do tego potrzeba stażu, umiejętności, sukcesu, a to dane jest raczej tylko niektórym. Ze śmiesznych sytuacji: siedzimy sobie z Lechem przy wejściu, z nami dwóch gości z klubu. Wchodzi jakaś ekipa czterech kolesi, płacą, dostają pieczątki, idą dalej... nagle się zatrzymują i jeden z nich mówi: "ej, to jest Keb!". Wracają się, podają mi rękę: "siemano", każdy po kolei, po czym wchodzą na imprezę. Wszyscy w śmiech, szczególnie ci z 77 (Lechu chyba jest przyzwyczajony), bo gości oczywiście pierwszy raz widziałem na oczy. "Ej, to jest Keb", zaczęli powtarzać, mając z tego niezły ubaw.
Inny dialog: podchodzi dwóch raperków, własnie z gatunku tych, o których pisałem wyżej. Mówią coś o tym, że chcieliby zagrać. "Na pewno nie zawiedziemy, ostatnio graliśmy drugi koncert i wszystkim się podobało! Wcześniej graliśmy pierwszy, wyszedł trochę chujowo, ale wiesz... wtedy jeszcze nie byliśmy tacy zajebiści".
Podobno dzwoniła do mnie koleżanka z liceum. Zdziwiłem się, bo nie rozmawiałem z nią od matury i nie bardzo wiem, czego może chcieć. Może rodzice wykupili darmowe weekendy i robi z nich użytek? Może potrzebuje mojej pomocy, duchowego wsparcia? Trudno powiedzieć. Poczekam, aż zadzwoni znowu.
Dziś rano znów wróciła do mnie myśl, żeby się stąd wyprowadzić. Co z tego, że od 19 lat mieszkam z bratem - nadal nie przyzwyczaiłem się do tego, że nie mam własnego biurka, fotela, kanapy, jakiegoś kąta, gdzie mógłbym w spokoju spocząć, położyć się, czy usiąść, poczytać, cokolwiek. Wszystko jest zawalone, nie ma tu na nic miejsca, jedyne stanowisko, które można zająć na dłuższą chwilę, to to przed komputerem. Tego pokoju się nie opłaca sprzątać, bo i tak porządek nie utrzyma się dłużej niż 24h. I po cholerę mi jakiś sobotni zryw w tych celach, skoro uczę się i tak w tygodniu, wtedy jest mi potrzebny porządek, spokój, trochę swobody, jednym słowem - warunki, o które mi tutaj bardzo trudno. Od czasu do czasu łapię się na tym, że wychodzę z pokoju i zaczynam protestować na głos, bo już nie mogę wytrzymać. "Ale czemu się na mnie drzesz?" słyszę od mamy. Później się zamykam i sprawa wraca do punktu wyjścia. Nie mam już na to, prawdę mówiąc, siły. Czasem żałuję, że nie jestem jedynakiem. Częściej niż czasem.