keb // odwiedzony 65005 razy // [gas_werk szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (219 sztuk)
22:03 / 24.03.2005
link
komentarz (4)
Pamiętam, że kiedyś, parę lat temu, ilekroć dzwonił u nas telefon lub domofon, odbierałem z ochotą, bo z nadzieją, że to do mnie. Nadzieja była uzasadniona, jako że od czasu do czasu faktycznie ktoś pytał o mnie: koledzy, jakieś koleżanki, dziewczyna. Stosunek osób "do brata" i "do mnie" był mniej więcej wyrównany, nie mogłem narzekać na brak zainteresowania. W tej chwili już nie jest. Telefon dzwoni, odbieram i wiem, że to do niego. Domofon nieraz słychać w ciągu dnia z 10 razy, wszyscy do niego. Zacząłem czuć się jak odludek, do którego nikt nie przychodzi, o którego nikt nie pyta, którym nikt się nie interesuje. I nie chce mi się już odbierać tego telefonu czy domofonu. Ich dźwięk przestał mnie jarać, słuchawkę podnoszę kompletnie z konieczności. Bo jak ma jarać, skoro jedynymi moimi reakcjami stały się: "tak, jest, moment", "nie, nie ma go, wyszedł". Mam za to gg, a jak chce porozmawiać z kimś normalnie, to mogę sobie wieczorem wyjść na wioskę, zachowując resztki nadziei, że zastanę tam kogoś, kogo ucieszy mój widok. Pewnie gdybym miał komórkę, dostawałbym jeszcze SMS'y. Pytanie brzmi, czy to tendencja ogólna, rozwój techniki, a co za tym idzie, upraszczanie sobie życia - w tym komunikacji - czy moja osobista porażka. Efekt tego, jaki jestem, jak postępuje z ludźmi i wskazówka, w jakim kierunku zmierzam. Hmmm, zwalać na coś - to nie po mojemu. Przyznać, że wina leży po mojej stronie? Tym bardziej :)