14:59 / 11.04.2005 link komentarz (0) | Rozdział IV
List zza Oceanu
Po przyjęciu u Konrada targany przez różnorodne refleksje, dobitniej odczuwałem brak Ani, a sama myśl o jej powrocie, czy też o tym, że w każdej chwili może nadejść list czy jakakolwiek inna wiadomość zza oceanu równała się dla mnie z uzyskaniem nagrody Nobla lub innej prestiżowej nagrody. Aby niejako zagłuszyć tę tęsknotę, która uniemożliwiała mi moją egzystencję postanowiłem zająć się pracą. W czym pomógł mi szef katedry filozofii pan profesor Konstanty Nóżka, a było tak. We wtorek o godzinie 10:00 to jest tuż po zajęciach “Filozofia i Sacrum” podszedł do mnie pan profesor i powiedział:
- Panie Piotrze, czy mógłby pan wejść do mnie po zajęciach?
- Tak, oczywiście panie profesorze .
- O której pan ma przerwę ?
- O 13-tej
- Świetnie będę na pana czekał u siebie .
- Dobrze panie profesorze będę na pewno, do zobaczenia. - No i masz! Mam wizytę u szefa za fryko – Co prawda szef był miłym sześćdziesięcioletnim,
siwowłosym posiadaczem arystotelańskiej brody mówiącym w pięciu językach obcych ,ale każdy wiedział ,że taka wizyta nie wróży nic dobrego. Nie trudno więc sobie wyobrazić mojego stanu zdenerwowania w jakim się znajdowałem, aż do umówionej godziny. To napięcie spowodowane tak nieoczekiwanym zaproszeniem uruchomiło łańcuch przyczyn, do godziny 13.00 zadawałem sobie następujące dwa pytania: czym sobie zasłużyłem na takie wyróżnienie, oraz czego oczekuje ode mnie pan profesor? Na szczęście nie musiałem długo czekać na odpowiedź i punktualnie o pierwszej zjawiłem się przed gabinetem profesora. Te drzwi, które widziałem tak wiele razy teraz wydawały mi się inne, bielsze, jaśniejsze, a tabliczka z nazwiskiem profesora była nie zwykle uroczysta, więc z duszą na ramieniu zapukałem.
- Proszę.
- Dzień dobry panie profesorze.
- Dzień dobry panie Piotrze, proszę niech pan wejdzie – profesor wstał od biurka i ruchem ręki zaprosił mnie do stołu znajdującego się z prawej stronie od wejścia
- Dziękuję.- wszedłem i usiadłem na wskazanym miejscu, a pan profesor naprzeciwko mnie.
- Poprosiłem pana do siebie panie Piotrze, ponieważ mam do pewną prośbę.
- Prośbę?
- Tak.
- Do mnie panie profesorze? Ale co ja mogę dla pana zrobić?
- Już uchylam panu rąbka tajemnicy.
- Bardzo mnie pan zaintrygował panie profesorze.
- Cieszę się, ale przejdźmy do meritum .
- Słusznie.
- Już po pierwszym wykładzie z franciszkanizmu zauważyłem, że pan panie Piotrze pasjonuje się zagadnieniami mistycznymi.
- Tak to prawda, ale przyznam się, że jak na razie nie widzę związku między moim zainteresowaniem, a tak zaszczytnym zaproszeniem jakie mnie dzisiaj spotkało.
- To zrozumiałe więc, aby nie trzymać pana dłużej w napięciu.....
- Panie profesorze, bardzo pana proszę.
- Dobrze już dobrze. Chciałbym aby napisał pan pracę na temat: “Istota Boga w myśli filozoficznej romantyzmu”
- Wymarzony temat pracy magisterskiej panie profesorze .
- Cieszę się .
- A ile mam czasu na jej napisanie ?
- Zobaczmy najpierw proszę się oswoić z tematem i powoli zbierać materiały– uśmiechnął się.
- Dziękuje Panie profesorze, nigdy nie marzyłem o takim temacie.
- Podziękuje pan jak pan napisze –roześmiał się profesor, odruchowo spojrzałem na zegarek
- Przepraszam Panie profesorze, ale za moment mam zajęcia
- Rzeczywiście, przepraszam nie chcę pana zatrzymywać, ale gdyby pan chciał porozmawiać to proszę o mnie pamiętać.
- Oczywiście będę, dziękuje Panie profesorze .Do widzenia.
- Do widzenia panie Piotrze.
*
Po wizycie u profesora poczułem się dziwnie uskrzydlony i niepokonany.
To uczucie towarzyszyło mi przez resztę dnia. Nagle wszelkie obawy, lęki oraz inne objawy tęsknoty zostały przyćmione przez horyzontalną możliwość odkrycia, zrobienia czegoś dla nauki. W takim nastroju zbliżałem się w kierunku domu, byłem po prostu panem świata. No bo jak często zdarza się, że profesor proponuje temat pracy magisterskiej w przekonaniu, iż studenta stać ma jej napisanie? To wszystko skłania mnie do powtórzenia znamiennego tytułu filmu Felliniego “La vitŕ č bella”.
Gdy wróciłem do domu poddałem się pełnej relaksacji. Po wzięciu prysznica, przyszedł czas na rozkoszowanie się lampką czegoś dobrego i muzyką. Miałem akurat ochotę na kieliszek białego Martini, a jeśli chodzi o muzykę to Mozart zrobił swoje. Byłem naprawdę w “siódmym niebie”. Myślałem, że limit niespodzianek na dzień dzisiejszy został już wyczerpany, a jednak nie do końca.
Kiedy tak beztrosko oddawałem się rozkoszom zmęczonego, ale dumnego studenta nieoczekiwanie odezwał się dzwonek do drzwi. Trochę się zdziwiłem, bo przecież z nikim się nie umawiałem, chyba że o kimś bym zapomniał.
- Kto tam? - zapytałem przez drzwi
- Poczta - usłyszałem. – otworzyłem pośpiesznie drzwi.
- Dzień dobry .
- Dzień dobry.
- Czy pan Piotr Makowski?
- Tak.
- Oto list do pana .- Wręczył mi kopertę
- Dziękuję.
- Proszę tutaj pokwitować - podał mi kartkę, którą szybkim i niedbałym ruchem podpisałem.
- Proszę.
- Dziękuje.
- To ja dziękuje.
- Do widzenia.
- Do widzenia.
Drżącymi rękoma obracałem kopertę niedowierzając we własne szczęście. Na tejże przesyłce udało mi się przeczytać “The New Orlean St. Barbara`s University, USA.”- To nie sen, naprawdę napisała- pomyślałem. Czym prędzej otworzyłem list i zacząłem czytać, a brzmiał on tak :
“Witaj Piotrze,
Czuje się dziwnie pisząc ten list, ale nie wiem dlaczego? Tłumaczę sobie ten stan tym, że przecież to jest mój pierwszy kontakt listowny z Tobą odkąd jesteśmy razem . Widać tak przyzwyczaiłam się do twojej obecności (zawsze na wyciągnięcie ręki), iż teraz z trudnością przychodzi mi formułowanie zdań, gdyż to ty zawsze czytałeś wszelkie problemy z moich oczu (mówiąc przy tym, że są one zwierciadłem mej duszy). Być może to i lepiej , bo nie pewna czy spodobałoby Ci się to co byś w nich wyczytał.
Wiesz, po moim przyjeździe do Nowego Orleanu nie było mi łatwo. Nie mogłam się odnaleźć .Mijały dni , tygodnie, miesiące (przecież to już prawie pół roku odkąd wyjechałam ) i z dnia na dzień traciłam sens życia. Do chwili , kiedy poznałam Wiktora Hilla .
Wiktor jest magistrem sztuk plastycznych. Poznaliśmy się na jego wykładzie “Potrzeba sztuki w życiu codziennym”. Najpierw zapytał się studentów czy nie chcieliby udać się do miejscowego muzeum, aby obejrzeć stałą ekspozycje impresjonistów francuskich. Oczywiście byłam w grupie zainteresowanych i poszłam .Sama nie wiem jak to się stało, ale po wizycie w muzeum w odstępie jakiś 2 tygodni spotkaliśmy się przypadkiem w barze studenckim. Dosiadł się do mnie, zaczęliśmy rozmawiać i tak od słowa do słowa, a dziś...?
No cóż, od 3 tygodni jesteśmy parą.
Piotrusiu, chciałabym, abyś zaopiekował się mieszkaniem , które od tej pory należy do Ciebie .Ponieważ moja przyszłość jest tutaj. Proszę także abyś pamiętaj tylko to , co było dobre w naszym związku.
Twoja Ania”
___________________________________________________________________________ |