17:38 / 20.04.2005 link komentarz (2) | Po dlugim wieczorze, ktory spedzilam na wycieraniu nosa malzonki i smarowania jej zapuchnietych powiek zelem ze swietlika, zerwalam sie rzesko o 6 rano. Dwie godzinki radosnego kucia i czulam sie juz gotowa sprawdzic, gdzie dokladnie ma miec ten egzamin miejsce. CO sie okazuje, ze siedze sobie spokojnie w pidzamce, a egzamin wlasnie sie zaczyna. Wypizdziwszy z domu jak czarownica na miotle dotarlam cala i zdrowa spozniona o niecale 15 minut. Mysle sobie, gites...przeciez egzamin trwa trzy godziny. I znow niespodzianka, moi mili, trwal on bowiem tylko dwie. Nastepne 10 minut spedzilam na kontemplacji moich szans i -lojojo- splynela na mnie wena. 14 stron powstalo jakims cudem w poltorej godziny i wyszlam wczesniej, gdyz bardzo zachcialo mi sie siusiu. Nie wiem, kto nade mna czuwa, ale dziekuje i nastepnym razem zaczne uczyc sie na czas, slowo. Uff i uffff...moja kariera akademicka chyba jednak skonczy sie umiarkowanym sukcesem.
Chetnie pochwalilabym sie E., ale napisala, ze spi w kiblu w pracy. Jest im tak niezbedna, ze nikt sie nawet nie orientuje. Spoko robota nawet. |