16:51 / 21.04.2005 link komentarz (3) | Wracam wczoraj ze szkoły, wchodzę do domu, przy komputerze siedzi brat i od razu zawiadamia, że robi coś ważnego i nie ma szans, żeby zszedł. Ok, niech siedzi, olałem go, poszedłem grać w piłkę. Wracam z piłki, on wchodzi do domu, siada do komputera. Dobra, niech siedzi, idę na pizzę, wrócę za dwie godziny, wtedy sobie usiądę. Wracam z pizzy, on siedzi, słyszę: robię referat i dziś już ci komputera nie dam. Zacząłem się drzeć. Niesłusznie, niepotrzebnie, bo wiadomo, że rodzice poprą jego stronę, ale nie potrafiłem zdobyć się na inną reakcję. Tu już nawet nie chodziło o komputer, tylko o jego obecność. O to, że zawsze, kiedy wracam do domu, muszę go widzieć i znosić. Niby mieszkamy razem od zawsze, ale ja chyba do dziś się z tym nie pogodziłem, cały czas mnie to podłamuje, wprawia w rozdrażnienie i wytrąca z równowagi. I cały czas czekam na jakąś zmianę, przełom, albo chociaż na moment, kiedy go nie będzie w domu. Chicałbym wracać do swojego pokoju. Swojego. Takiego, w którym mógłbym robić, co chcę, puszczać, co chcę, w którym miałbym spokój i odrobinę prywatności, których nikt by mi nie naruszał ani nie zakłócał swoją obecnością, gadaniem, czymkolwiek. Marzyłem o tym zawsze, kilkakrotnie powtarzałem rodzicom, ale bez skutku. Ciekawe, jak długo jeszcze to potrwa. Nigdy nie wierzyłem w coś takiego, jak braterska miłość. Wiem, że jeśli będę miał kiedyś dwójkę dzieci, będą mieszkały w osobnych pokojach. Obiecuję to sobie i im. Jesteście świadkami.
|