00:35 / 20.06.2005 link komentarz (11) | Nie pojechałem z kolegami zwiedzać południowo-zachodnich kresów Rzeczypospolitej, namowy nic nie dały, przykro mi, dziewczyny :). Zostałem u nas - w piątek było ognisko, całkiem sympatyczne, pomimo niepewnej pogody i wyjątkowo pechowego zdarzenia: przebiłem dętkę w rowerze. Niestety, cudzym. Takie sytuacje zawsze obnażają moją nieporadność, bo w kwestiach naprawczych (chyba czegokolwiek) jestem zupełnie zielony i najgorsze jest to, że muszę polegać na innych, a tym innym się z reguły nie chce mi pomóc ani wytłumaczyć czegokolwiek (to się wszystko sprowadza do moich braków w wiedzy, niestety). Udało mi się pożyczyć pompkę, sprawdziliśmy, jest dziura, chociaż niewielka, nie ma natomiast śladów przebicia w oponie, więc nie wiem, jak to się stało. Póki co rower stoi ze zdjętym kołem, wybacz, Bartek :)
Najlepszy moment ogniska to zawsze końcówka, kiedy zostaje 5 osób, jest cicho, spokojnie, wieje lekki wiatr, a w tle leci blues. Niewiele mi wtedy potrzeba do szczęścia, wystarczy sam widok ognia, muzyka, chłód nocy. Nawet nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy. Z drugiej strony szkoda, bo o takiej porze (2:00) i po takiej ilości piwa tematy były na pewno poważne, a wnioski ciekawe i wartościowe. Tak czy inaczej, to są te chwile, które mnie cieszą, wtedy się wyłączam, odpoczywam, taka odrobina przyjemności dla ciała i duszy. Coś jak ramiona pięknej kobiety, w których możesz się zanurzyć; które zdejmują z Ciebie stres po ciężkim dniu i powodują, że cała reszta przestaje mieć chwilowo znaczenie.
Wczoraj w rytmie roots reggae ragga bawiłem się w B3, sporo wprawdzie krążyliśmy, głównie do pobliskiego sklepu, ale wybawiłem się należycie. Imprezę skończyliśmy o 5:00, jasno było. Przyjemne uczucie, dzień budzi się do życia, nad miastem wschodzi słońce. Wracaliśmy z koleżanką, która pracuje w B3. Współczuje jej, że musi zapieprzać, że nie ma weekendów dla siebie, ale fakt, że stara się sama zarobić na swoje potrzeby jest godny pochwały, co nieraz myślącym prosto i leniwie męskim umysłom nie przychodzi tak łatwo.
Aha, denerwują mnie babskie wkręty, wszelkie dziwne wyobrażenia i obsesje niewiadomego pochodzenia, najczęściej z nimi w roli głównej. Ubzdura sobie coś jedna z drugą, święcie wierzy w słuszność swojej szalonej teorii spiskowej i nie da się wyprowadzić z błędu. Kiedyś bym brał takie wkręty serio, przejmował się, próbował wytłumaczyć. Na szczęście ktoś w pewnym momencie, pewnie nie do końca świadomie, dał mi do zrozumienia, że to tylko panny, one po prostu takie są i musze racjonalnie dawkować swoją wiarygodność. Wysłuchać, kiwnąć głową i zapomnieć. Zapomnieć o wkręcie, pieprzyć wkręta, przejść nad nim do porządku dziennego, wszak to wkręt tylko.
Dzisiejszego wyścigu nawet nie chce mi się komentować. Kibicuję Ferrari, ale co z tego, skoro nie było emocji, walki, niczego. Oglądałem to z niedowierzaniem, początkowo nawet z nadzieją, że pozostali jednak wrócą na tor i będą się normalnie ścigać. Szkoda. Punkty dla Ferrari (o ile zostaną) cieszyłyby mnie dużo bardziej, gdyby były wywalczone w tradycyjny sposób. Kurde, wyścig z udziałem sześciu kierowców, tego jeszcze nie widziałem.
|