[Rozmiar: 29777 bajtów]
2006.01.20 20:30:37 link komentarz (5)
2 stycznia 2006

Niby koniec roku, niby koniec, zarazem rozbieg nowego - obfitującego w kolejne niezapomniane melanże, historie, przeżycia. Jak przystało na czegoś koniec, trzeba wprowadzić reminesecje, podsumować rok, wybrać najlepsze, majoryzować faworyta - króla wśród melanży roku 2005.

Zanim przejdziemy do części geminacyjnej, należy dokładnie przyjrzeć się ostatniej ubiegłorocznej imprezce, wyniosłości tego dnia nie trzeba prezentować, każdy wie czym dla zaangażowanego melanżowicza jest Sylwester.

Sylwester 2005/2006, ogólnie mnie nie rusza prestiż i przepych jaki towarzyszy żegnaniu roku, w końcu nabieramy wieku – nie ma się zbytnio z czego cieszyć. Jedynym cieszącym mnie aspektem jest opcja domówki, nie potrafie wyobraźić sobie Sylwestra w klubie, sali czy już (zgroza) na osiedlu. Alternatywa biby na kwadracie szczerze napala mnie energią.

Jak było tym razem - byłem też szczerze - ale wypełniony stresem - bo startowaliśmy na moim kwadracie. Ja, Nielat (Kefir) [nielat.nlog.org], Johnnie Walker, oprócz tego Gorzka Żołądkowa, goście wtórowali, również zaopatrzyli się w całkiem zacną wódeczke, pare soft drinków, no i “finisher” czyli browar. Robiąc biling: Absolwent, Wyborowa, Pan Tadeusz, Gorzka, Walker. No i weź sie tutaj źle baw. O północy płoną race, strzelają szampany, huczy pirotechnika. Ode mnie po zoperowaniu częsci wódy i większości “whiskacza”, ewakułujemy się po drugiej. Szybki transfer do Św****a.
Drugi Świat, nie że gorszy, po prostu inny.
W momencie otwarcia drzwi, nie trudno było się domyślić że to miejsce zamieszkania jednej z bardziej ekscentrycznych osobistości naszego osiedla. Goście dzielili się na aktywnych, pół-aktywnych, oraz (najmniej przyjemne) odciętych. Po zajrzeniu wewnątrz, dokładnym zmapowaniu mieszkania (metoda RoomRiders), nie problem było zakwalifikować gospodarza do trzeciej kategorii obecnych. Tam właśnie była toaleta na której widok odechciało mi się sikać, tam była kuchnia w której nigdy nic bym nie zjadł, tam też była muzyka której już nigdy nie chce słuchać. Musiałem wychylić jeszcze po dwóch, może trzech lufach z ludźmi, nie zabawiliśmy tam długo, bo o w pół do szóstej już spałem – na szczęscie u siebie.


Podsumowanie roku 2005.

To było niewątpliwie najbardziej melanżowe trzystasześćdziesiątpięć dni, jakie przyszło nam spedzić, ale również zmienił się “imprezopogląd”, na przykładzie tego roku widać to świetnie. Widać jak duże znaczenie ma impreza i towarzystwo niżeli alkohol i inne używki.
Rozpoczeliśmy nic nie świętującymi popijawkami. Obowiązkowo trzeba tu przypomnieć czasy Kanciapy która swoją egzystencje - zwarzając na nasze inklinacje – miała miesieczną. W ten czas opustoszały sklepy z towaru powyżej lat osiemnastu, półki gdzie zazwyczaj stał Żubr świeciły głeboką pustką, natomiast kasy sklepowe pełne były drobniaków zbieranych wszelkimi sposobami.
Wiele razy oblewaliśmy różniaste wydarzenia, szkoda że najczęsciej były to ławki czy schody, takie spontaniczne procentowanie na świeżym powietrzu ku słuszności jakiegoś jubileuszu, czy wydarzenia.
To wakacje nasilają nasz wrodzony alkoholizm, a co wtedy gdy potęguje to czterokrotnie wyjazd, wyjazd ze sztywną ekipą musi być opity, tak na cały rok szkolnych katorgi.
Końcówka wakacji, ten smutny moment, mimo to wyznaczył faworyta, kilka dni w Uniejowie, kilka dni “przemelanżowego życia”, kilka dni wyjetych z życiorysu, kilka dni tak przełomowych dla całego składu, Uniejów Splash 2005, melanżem roku! Jeżeli nie dekady!
Nowy Rok, i jeżeli nastąpi melanżowy progres - i z każdym rokiem będzie lepiej - to nie doczekamy 2020, wątroba nie ma łatwego życia, pamietaj Nielat, pamiętaj K***r, pamiętaj Metyl, pamiętajmy.
Always Ready To Die!



7 stycznia

Inaguracyjna impreza roku 2006, nie wyparowały nam jeszcze dobrze sylwestrowe procenty, a tu czas na kolejne świętowanie, w końcu niecodziennie kończy się osiemnaście lat, wszystkiego seksownego, schłodzonego i najlepszego Marku.
Klub Pewex, z daleka - jadąc ulicą Narutowicza - promieniuje swym różowym oświetleniem tego dawnego “peerelowskiego” supermarketu, to przyjemne przypominające trzy izbowe mieszkanie miejsce. Bogate w mase kanap, stolików, dwa barki oraz kiepskiego dj'a.
Rozpoczynamy spokojnie, tego dnia osobiście nie miałem przekonania do wódki, także zdowoliłem się softem, no i drobnym susem z 0,2 Gorzkiej pitej z Nielatem.
Podstawą tej imprezy miał być bar i jego merytoryczna wartość [ksd / tequila sunrise - 40 ml tequili, łyżeczka syropu grenadina, sok pomarańczowy] , tylko częściowo się nam udało, wchłoneliśmy w kanapy i tak już do końca, takie wariactwo, szaleństwo imprezowe.

Po reaktywacji wracamy z notkami









Archiwum