falka // odwiedzony 16894 razy // [pi_the_movie szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (23 sztuk)
14:27 / 03.02.2006
link
komentarz (1)








Litania do wszystkich świętych




Święty Franciszku, zazdroszczę ci spokoju
ja, kobieta gwałtowna.
Święty Sokratesie, zazdroszczę ci stoickości,
ja, kobieta niespokojna.
Święty Heraklicie, zazdroszczę ci ognia,
ja, kobieta – woda.
Święty Parmenidesie, zazdroszczę ci pewności,
ja, kobieta ze snu.
Święty Augustynie, zazdroszczę ci ufności,
ja, kobieta chwiejna.
Święty Pascalu, zazdroszczę ci wiedzy,
ja, kobieta nieświadoma.
Święty Nietzche, zazdroszczę ci szaleństwa,
ja, kobieta nie – racjonalna.
Święty Epikurze, zazdroszczę ci radości życia,
ja, kobieta śmiertelna.
Święty Zenonie, zazdroszczę ci obojętności,
ja, kobieta nadwrażliwa.



Żadnemu z was nie zazdroszczę śmierci,
ja, kobieta wieczna.
















Tebanki groźne Tebanki piękne Tebanki złe




nie będziecie niewinne, Tebanki wspaniałe.
miast wieczności wygracie śmierć.
miast sprawiedliwości- blaszaną miskę gorzkiej strawy
prawodawstwa.
miast zemsty na wrogu – zemsta na sobie.
i cóż wam po strużce krwi? –
krew nie obdarzy was spokojem.


nie będziecie niewinne, tebańskie księżniczki.
nie będziecie miłością,
nie będziecie szczęściem.


tylko dzieci wasze nienarodzone nie będą płakać –
wdzięczne za niesprowadzenie na dno piekła przez życie.


Antygona, Ifigenia, Elektra, Meduza, - bezdzietne. krwawe.


Tebanki piękne, Tebanki młode,
Tebanki gniewne, Tebanki cierpiące.


I cóż wam po ostrzu sztyletu?
Nie da wam spokoju.













Noc Szatana




dzień przed Nocą Demona
drzewa odmieniają się przez wszystkie kolory
ognia
lodowaty wiatr gra swe pieśni z tamtego świata
w górze niebieski srebrnik
wtopiony w otchłań nocy
zgasiła twarda ręka chmur


świece płaczą krwią
przez szachownicę okna wpada mrok
cmentarz pobrzmiewa czerwono


w taką noc
czuwają koty i kobiety
żałobnicy, piekielnicy
mają swoje święto
miedzy słońcem a Narodzeniem


pogasły światła uliczne gwiazd
pada czarno lśniący deszcz
nie mów „kocham” bo nie ma cię
kochanie













***




bezgrzeszna zima
wije swoje gniazdo na niebie
w którym leży zachodzące jajo słońca.
nie ogrzewa niczego.
jedynie wydobywa skrzenie ze śniegu
leżącego szczelnym pokotem na polach
ostrego puchu
gładzonego kąsającą włosy dłonią wiatru
uczy na pamięć zamroczenia
i stoję urzeczona
nad spokojem ciszy zadziwiona
z czarną plamą zwietrzałego serca pośrodku
staję naprzeciw ściany bieli – nieba


nie zawsze wysłuchuje peanów
kapryśny bóg zlodowacenia
przedziwny anioł snu

















Helloween




w Noc Szatana
powstał z nowonarodzonego grobu ptak
otrząsnął skrzydła ze zgrozy
i spadły krzyczące pióra ciemności
w upadłe na dnie świata
miasto
w Noc Szatana
w gęsto szyty deszcz
w gęsto tkany mrok
każdy nowy stwórca nocy
ma swojego zwiastuna
o drobnych żarzących oczach
i stu sztyletach drgających w tańczących dłoniach



























***




Orion – srebrny myśliwy nieba
rozpoczął sezon łowiecki
po polanach zimy ściga wichry dzikie
i płochliwe łanie strachu
w wędrówce przez konstelacje
towarzyszy mu
blady Książę Nocy
z Krukiem Wiernym
poluje na zwierzynę niewinności
w wielkim pustym mieście
na którego progu umiera z zimna
dziewczynka z papierosem -






























***




to ja milcząca martwa kochanka
- pukam z petycją do Boga
z reklamacją za życie


bezdenne miasto
z otchłanią w sercu
z ogienkami w okienkach
z małymi ludźmi w środku
z lękiem w ich sercach
z umarłymi ludźmi przy stołach


domy od łez kapiące
wysokie a tak nisko upadłe
domy samotne choć zbite w rój


tam rządzi ciemnooki kruk
tam omiata powietrze skrzydło ducha – kruka
żywi się oddycha
ciemnością


a deszcz
plecie swoje nieskończone peany


na suchych liściach cmentarza
śpi dziewczynka
matka jest ćpunką
ojca nie zna
pod kamieniem bólu śpi
krwawe graffiti


emir tego miasta
zna każdy jego oddech
czuje każde drgniecie szarpnięcie
każdy gwałt
ognisty kruku studnio rozpaczy
zemścij się na dniu
oddaj pokłon bezokiej nocy



































***




na tysiąc ziemskich lat
zasnęli incognito w Troi
spokój ich i pewność że spokojni będą


twarzą ku niebu
twarzą ku ziemi


Charon mały chytrus
księżycowaty uśmieszek
urządza piesze wycieczki żywych
przez krainę umarłych i na odwrót


gwałciciel Wenus słodkiej nawiedza ten świat
będąc snem Edmunda Eukruka



















Jesień snująca śniąca




szczodre szaty drzew
rdzewieją
stają się przewiewne
przezroczyste
nikną


lazur nieba traci głębię
mętnieje
pustoszeje


w wielkim kamiennym mieście
stoją identyczne idiotyczne budynki
o barwach popiołu
pudełka nabite ludźmi
stoją pośród opustoszałych
konstrukcji drzewnych


między niebem a piekłem
twardnieje kostnieje
osierocone życie
















Magia mediów



widziałam oryginalne zdjęcia z miejsca zbrodni
wcale nie było tak jak w filmach
krew nie tryskała ze ścian
czerwień nie wołała o zemstę
i firanki pozostały białe


czyste i schludne trupy w ciszy czekały na obrządek
przykryte spokojem prześcieradła
a życiodajne łono kobiety
będzie dawać życie robakom i pożywienie


na podłodze nikłe smugi autentycznej krwi
plastyka zbrodni ekspresjonizm kary


chłopiec – morderca gubił się w spowiedziach
nie wiedziałam że szloch
może być tak podobny do śmiechu
i pragnienie śmierci tak nie zaspokojone


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


dobroczynna woda obmywa moje dłonie
niesplamione czerwoną farbą
kiedy kładę się spać i śpię mocnym snem
















Najlżejsza śmierć




u progu jesieni obserwowałam dogasające w słońcu życie motyla. trzymałam go na dłoni, gdy zwijał się
pracowicie w pocie umierania. jedno skrzydło miał naddarte i poszarpane. może bawił się nim mój kot?
odnóża i czułki kurczyły się i skręcały. patrzyłam jak drgał, a jego urywane ruchy przypominały puszczone
samotnie żagle poruszane wiatrem. patrzyłam jak powoli umierał, zanikało jego drżenie. pozostały po nim tylko
piękne barwy, teraz już bezużyteczne, skoro nie poruszają się, nie migocą w powietrzu nieuchwytne,
przyciągające wzrok. miałam go już nieruchomego, biernego, niepotrzebnego. gdzie trzepotanie, ruch,
taniec? gdzie gonitwa za wiatrem? obejrzałam dokładnie wzory i plamy na znieruchomiałych skrzydłach. nie
poruszały już powietrza ani serca. próbowałam oszukiwać los udając, że nic się nie stało… a jednak trzymałam w
dłoni lekką śmierć.





















Desert rose



na pustyni
jest tylko złocisty piasek który zmienia wygląd
ale nie zmienia postaci
i wiatr
co nuży muśnie pieści szarpnie
i czas
co bije w oniemiałe dzwony ciszy
wraz ze wschodem i zachodem
rozszalałego słońca
spuszczonego z łańcucha strefy umiarkowanej


na pustyni nie ma dróg
tylko szlaki wytyczone w myśli
fałszywy krok to grób
niewidoczny zza wydm
a nie cierpka nauczka
do przełknięcia
a nagrodą za wędrówki trud
- garść wody
trochę daktyli
kwinta snu
zapłata to niepomiernie maluczka
jak za zieloność co się w końcu majak wyśni















***




Serce pegaza, zmiłuj się nade mną.
Serce drzewa, zabij zahucz nade mną.
Serce kruka, fruń za mną.
Serce anioła, drzyj przede mną.
Serce śmierci, zabierz mnie ze sobą.

























Mahora




ciemnoskóra róża pustynnych wiatrów
o rzeźbionych blaskiem oczach gazeli
i mroczne mosty brwi
spinające spokój twarzy
policzki gładzone burzami piaskowymi
stały się esencją jedwabiu z zielonych wysp Japonii
usta wyciosane z wiatru i zapachu
a nad oczyma – kraina ciemnego lasu
utkana z pojedynczych lśniących strumieni
- włosów których czerni widok
przyprawiłby najdumniejsze kruki o siwiznę zazdrości
dłonie – ostre sztylety palców
gładkie powierzchnie stawów złocistych paznokci
trzymających wonne serce słońca
we flakoniku pachnideł
skóra którą szczyciłby się każdy nomad
właściciel zdobyczy – sierści gazeli nieuchwytnej
wygarbowanej słońcem i ciszą
pępek – centrum oazy piękna
w środku spalonej gniewem gwiazdy jałowej ziemi
zlewa w splot słoneczny wspomnienie wiecznej spiekoty
lustro skóry pochłaniające promienie słońca


zielona róża pustyni
rozciąga się od horyzontu po bose stopy dzikiej hurysy
ziemia po której stąpa owa piękność
zmienia się w żyzne pastwisko dla oczu niesytych zachwytu
dziergane gorącem powietrze
układa się wokół niej posłusznie
przylega do skóry niczym pieszczota
najczulszego wojownika beduińskiego


ciało polerowane gorącem i wichrem
spragnione miłości
z ziemi powstaje i pomiędzy
jednym mgnieniem gwiazdy a drugim
kocha nienawidzi płacze uśmiecha się
kłamie gnie w tańcu nieruchomieje we śnie