10:42 / 09.02.2006 link komentarz (0) |
nawet płynąc po dnie zapomnianego jaru
woda ma swoją dumę.
kiedy pozwala mi obmyć sobą twarz
czuję jej zapach – lekko butwiejące liście
i zielone drewno
czasem kropla wody
nie przebije kartki papieru
czasem najtwardsza skała
nie ma siły stawiać oporu wiecznie
wyczuwam przez skórę jej chłód i dystans
modlę się do niej-
wszak gdy się rozgniewa
drąży góry
i rozbija o nie ludzkie gniazda
żadnej wody nie można
ugasić ogniem dlatego
modlę się do niej -
***
zwierzęta
mają tę doskonałą mądrość
istot nieświadomych
widzą i czują więcej
wiedzą co robić
gdy w nas tyle niewiadomych
nie zatraciły instynktu nie zaprzedały
nie mają wiedzy ale mają świadomość
jak dzieci
nie wznoszą murów
nie konstruują maszyn
nie tworzą nie produkują
niczego
mimo to zazdroszczę im
niewinności
gdy zjadają gdy i są zjadane
gdy zabijają i są zabijane
Świadomość umieralności
świadomość bliskiej śmierci
to świadomość końca powolnego umierania.
z każdym wdechem życiodajnego eteru-
coraz bliżej, coraz bliżej
dla jednych chwila innym dłuży się niemiłosiernie
powoli powoli
słyszę jej ciche kroki tup tup tup
i cios kosą –
czeka cierpliwie
pozwoli jeszcze trochę pocierpieć a potem
przyniesie wieczne ukojenie
utrudzonemu wędrowcy
po chwili strachu
jej tajemnic nikt nie posiądzie
nie wydrze nie wydębi nie wyprosi
cierpliwie ściąga rachunki z dni
nie omieszka nam policzyć
żadnego nie opuści nie umknie jej
ani jedna godzina jasności
***
kiedy odejdę stąd
z wyżyn i gór
w płaski teren codzienności
pamiętać będę
że żyłam bliżej chmur
i więcej widziałam gwiazd
i krzyki nocnych ptaków
w czerni złowrogiego lasu
wspominać będę nocą
i strumienia w ciemności litej granie
i serca kołatanie
gdy coraz bliżej o krok
od przepaści snu
***
podarowałam ci serce
w kształcie liścia
kiedy las
rozwinął żagle drzew
płonące wściekle
u progu lata
kiedy świat ma kolor nadziei
a nawet chłodne niebo atmosfer
zlewa żar na spragnioną ziemię
zamknąłeś pamiąteczkę
w pudełeczku
bez powietrza
podarowałam ci serce moje
w kształcie sopla lodu
u progu Zimy
która rozpostarła ramiona wokół ziemi
obejmując ją zmarzniętą w posiadanie
postawiłam świecę w oknie
by moje serce zgubione
mogło odnaleźć drogę
do mnie do mnie z powrotem
*** (plagiat)
w szafie wieszaki kołyszą się –
w pachnącej obcą istotą szafie
brzęczą wieszaki
po zdjętych sukniach
drewniane, metalowe ramiona…
jeszcze chwilę temu
one – poruszane teraz przeciągami –
trącane były jej ciepłymi dłońmi
tymi samymi które hojnie pieściły
twoje ciało niecierpliwe
dziś zerwana srebrna nić śmiechu
pękł gąsior wytrawnego gorzkiego bólu
widok twych łez nie wzruszy jej
ciszą zatrzaśniętych drzwi ona twoja była żegna cię
iech się cieszą weseli albowiem smucić się będą niechaj smutni się cieszą bo będą pocieszeni
żywi błąkamy się w kółko po bezludnej wyspie. gdy umieramy, wypływamy na głębokie wody nieznanego oceanu.
tam czekają na nasze odkrycie nowe, wspaniałe kontynenty, a na nich baśniowe stwory i skarby. tam, na
nieznanych lądach są już pionierzy, którzy na nas czekają i przygotowują dla nas gościnę. w gospodzie
przy stole śmierci jeść i pić będziemy do syta, grać będzie muzyka…
Erotyk dla S. T.
ciemne skrzydła twoich brwi
przesłaniają słońce mi
w twoich oczach jest cisza przed burzą
tulę wargi sycę dotyk twoją sierścią rudą
w twojej szorstkiej skórze
mieszka złoty drapieżnik – krew gorąca
twoja czupryna wiatrem pachnąca
twoje mięśnie to matecznik siły
która mnie ogrzewa
płonę na stosie pożądania
kruszeją wieże obronne mojego serca
rozsadzana rozkoszy cierniem kostrzewa
końcem języka wypisz płonące imię miłości
na mym ciele
zrób to dziś teraz już bo brak mi cierpliwości
mój czarny aniele
Ósme błogosławieństwo
błogosławieni spragnieni –
zlizuję łapczywie sól dnia
nie chcę zgubić ani jednego ziarnka
spijam chciwie gorzki likwor codzienności
co łyk co krok jestem bliżej końca
i dusza moja wciąż niesyta bólu
błogosławieni złaknieni –
ten głód ode mnie silniejszy
karmi się moją słabością
to pragnienie ode mnie mocniejsze
spija moje łzy
upuszcza krople krwi
gubię perły
w wielkim zdumieniu
w ciała zmęczeniu
znajduję tylko pustą w środku gwiazdę śmierci
***
czas
czyni artystów
czas
twarde ręce rzeźbiarza
potrzebują czasu
poezja dojrzewa
w złotych słojach
fermentuje codzienność
i wykwita bukiet wina
wiersze opadają
na dno serca
liście z drzewa wyobraźni
śmierć
czyni poetów
Co ma do powiedzenia sprzątaczka
zdaniem Mary Reilly
ziemia
jest doskonale czysta
odkurzona z wartości
wyprana z bólu
płomień jej włosów
zmieni się w szary popiół
na końcu
***
zostało jeszcze kilka wolnych stron
więc zapiszę je
płonącymi zgłoskami bólu
stawiając ostatnią kropkę nad i
zasnę
i w tej księdze
się zamknę
w mojej czarnej na białym klatce
zostało parę wolnych stron
próbuję jeszcze skrzesać iskrę szczęścia
ale kamień wilgotny
od łez
***
mglisty ptak
z połkniętym w środku
kamieniem księżyca
powoli
unosi się
na weloniastych skrzydłach chmur
ptaku komu służysz-
- nocy co poorana gwiazdami
zapisana pomiędzy śmierciami
nachalnie
namawia do miłości
umarłych kochanków
najwięcej ludzi
umiera o świcie
***
przez noc przez mrok
prześwituje plaga gwiazd
i księżyc solista
fałszujący swój bieg po kółku nieba
pod pościelą mroku
tętni tajemnica
przesiana przez gęste sito galaktyk
układy heliocentryczne wyobraźni
ze złotym ciepłym mózgiem
i czarne dziury zwątpienia
kosmos
wije się
myli czas
i pali duszę wielka gwiezdna
zima świetlna
Szatan
który kiedyś też był aniołem
mści się nad nami marnym popiołem
***
strach we mnie mieszka jak dziecko
czuję jego niespokojne ruchy
jakby się bał przyjść na świat
-ma czego się bać-
mój strach boi się własnego odbicia w lustrze
mój strach oswajam z każdym dniem
mój strach kocham równie mocno jak siebie
***
obudziłam się kiedy wybuchał samochód – pułapka
spałam kiedy rozdawano oskary
sklejałam ulubiony kubek kiedy rozbijał się samolot
rozkrajałam owoc kiedy zderzały się galaktyki
podziwiałam śnieg na drzewach kiedy przemycano heroinę
rozpalałam w piecu kiedy wybuchał wulkan
szłam ulicą kiedy nadciągała powódź
czytałam książkę kiedy płonęli chłopcy
układałam ubrania w kostkę kiedy waliły się domy
suszyłam włosy kiedy szalał huragan
oglądałam komedię kiedy płakały muzułmańskie wdowy
zażywałam kąpieli kiedy tonęli rozbitkowie
kładłam ciało do snu kiedy strzelanina błyskała
daleko od bólu strachu krwi obrzydzenia
wszystko działo się poza moją obserwacją
lub wcale bo akurat mnie nie było
***
zimowy las z białym miąższem splątanych gałązek do którego wiodą wszystkie twarde od chłodu drogi polne.
trawa wychynęła nieśmiało z budzącej się brunatnej ziemi, a jej życiodajny zapach został ostudzony przez
śnieg, który przykrył pola. zima próbuje jeszcze zagarnąć to, co do niej nie należy – życie. jej
ostatnie tchnienie czuję na policzku, kiedy mówi do mnie poprzez wiatr.
***
jestem człowiekiem
przechodzę rozwój prosty
oszczędzono mi skrzydeł
i usunięto skrzela
jestem człowiekiem
teraz nagi bezbronny
przykuty jestem do lądu
dłonią nie sięgam nieba
***
nie potrafimy nazwać epoki w której żyjemy obecnie nie w naszej mocy ją sklasyfikować przyporządkować tak jak
nie potrafiono nazwać antyku średniowiecza baroku (moich ulubionych epok) granice się zlewają realia
konwenanse gatunki się mieszają jest tyko anonimowa teraźniejszość albo postteraźniejszość i bezimienna
przyszłość
***
prawdziwa poezja żyje w nas?
żywych dotyka do żywego
wznieca w pamięci obraz umarłego
***
karą za dobro jest zło
karą za wolność jest krzyk
karą za cuda jest strach
karą za szczęście jest życie
karą za życie jest śmierć
karą za miłość jest ból
starcy
wygrzewają kruche kości
w cieniu niewielkiej gwiazdy
mężczyźni gwałcą dzieci
bo ideałem kobiety jest dziecko
chłopcy wyrastają na matkobójców
człowiek nie jest bezpieczny nawet w łonie matki
Chrystus umarłby dzisiaj za nas na śmietnisku
karą za czystość jest wstyd
karą za marzenia jest głód
karą za pożądanie jest tęsknota
karą za człowieczeństwo jest świadomość cierpienia
karą za miłość jest ból…
***
ludzie nie rodzą się
ani dobrzy ani źli
to błąd narodzić się mordercą
narodzić świętym jeszcze gorzej
dlatego mordercy słuchają głosu Boga
moje brudne myśli ogień pożądania
w kontakcie z powietrzem ciemnieją umierają
i głaszczę dłonią ja Antygona
świeży grób moich snów
jestem z tych co przechodzą obok luster obojętnie
nie biorę udziału w dyskusji
czy lepsze studia czy zawodówka
a środki publicznej komunikacji
są dla szczupłych i zdrowych
chorzy nie nadążają
grubi się nie mieszczą
trudno zmieścić się w ludzkich oczekiwaniach
Milano
w słońcu w moich oczach
przegląda się gotycka katedra
z cichą kakofonią witraży w ciemnym łonie
ludzie podziwiają nie modlą się
nie oddają hołdu sile która stworzyła
człowieka
ale człowiekowi który stworzył
świątynię strzelistą
celując sercem w niebo
naszpikowane kamieniem
- misternie rzeźbiona modlitwa-
katedra
przetrwała swoich budowniczych
przetrwała pokolenia i czas
my u jej stóp mijamy przez czas
upływający rozmową o nicości
charakterystyka
On nigdy nie odpowiada.
Jego głos jest milczeniem kosmosu.
zazdrośnie strzeże swych tajemnic.
dał nam tylko wolność.
nie zna strachu ni zwątpienia ni słabości.
zna smak bólu po tym jak dokonał wyczerpującego
dzieła zbawienia.
gorzkich chwil Niebieski Szafarz.
Stwórca wieczny wszystkiego co chwilą żyje i zawsze umiera.
***
sekrety umarłych
możemy bezkarnie odkrywać
zaglądnąć do nie istniejącego serca umysłu
uchylić pociemniałego od czasu rąbka tajemnicy
poznać nie poznaną myśl
zamysł jeszcze nie narodzony a już martwy
najskrytsze pragnienia sny marzenia
obnaża pamięć papieru
czarno na białym
moje ciało pełne krwi
która napędza mechanizm serca
życie moje w pustce
czerwono na białym
i nie spotka nas kara
ze strony umarłych bowiem
nie spotka nas nic złego
to żywych należy się obawiać
Dobranocka
jestem dzieckiem które urosło
dorastanie to jedna z moich
najuciążliwszych właściwości
jestem urodnym dzieckiem
samozwańczej ludzkości
wyklułam się z mlecznego dzieciństwa
by poznać cierpką mądrość
jestem dzieckiem które się zestarzało
zgubiłam naiwność jak zabawkę
czas odciska na mnie ślady tnących baniek
jestem nieuleczalna
nie dorastam do rzeczywistości
straciłam dawną przejrzystość
nie mam już rodziców
odeszli
gdy skończyło się ich dzieciństwo
krótkie i gorczyczne
jestem dzieckiem bezbronnym
wobec okrucieństwa wyroków boskich i ludzkich
Smutasek…
pod pokrywką chmur
bezpiecznie
pod bolesnym czasu zębem
zimno
urosło smutne miasto
szczelne miasto szarych ludzi
życie toczy się we mgle
wśród nich już nie ma mnie
pod pustym czasu okiem
z każdym kolejnym rokiem
Elegia o Jolancie Brzozowskiej
o istnieniu Jolanty Brzozowskiej
świat dowiedział się
kiedy już istnieć przestała
czy choć przez chwilę
naprawdę istniała
czy z pełną świadomością
własnej ulotności
śmiała się oddychała
śmierć –
to tylko formalność
przepustka
w inny czas
nie musi być złem koniecznym
-przesiadka
w inny pociąg?
Niepokorny Rafał Wojaczek
zagryzł wódkę
pastylkami
i przywitał się
z aniołami
a gdy w buciorach
do nieba wszedł
usłyszał śmiech na sali
nie spostrzegł
ze nie jest sam
i tylko fizys mu zrzedł
***
Jan Chrzciciel drgnął w łonie
gdy do pokoju wszedł i pozdrowił wszystkich
Szatan-
stara kobiecina
nie powiedziała nic
nie dosłyszała niebezpieczeństwa.
byłam pasożytem w brzuchu matki.
owocem genetycznego projektu.
nie pamiętam skąd przyszłam,
nie wiem jak.
mogę decydować tylko o własnej śmierci.
rodzimy się tylko w jeden sposób
a drogi umierania niepoliczone są.
gdzie zostawię moje wyblakłe ciało?
na łące w łożysku rzeki
na dnie pamięci że kiedyś istniało.
***
Święty Piotr
inkrustowany złotym haftem bólu
Święty Piotrze
czy będziesz o mnie pamiętał
kiedy przyjdę waląc w drzwi
czy wpuścisz mnie do samotnego raju
tuzin miliarda lat temu – gorzkich lat
Bóg nakręcił katarynkę świata
Ziemia – wypalona planeta
obraca się w lodową pustynię zimnych serc
wiesz
najpiękniejsze wiersze
to te jeszcze nie stworzone
najpiękniejsze dzieci
to te jeszcze nie spłodzone
Boże zatrzymaj świat
ja wysiadam
***
śmierć
jest wiecznie młoda
ciemnym inkaustem
stawia znak końca drogi
końca zmęczenia
ruch wzbroniony duszom pieszym
śmierć
jest wiecznie piękna
zapala światło
niepokornym
wskazuje kierunek
wahającym się
do ciemności do ciemności
***
smutny widok –
po co
wydzierać się
z rąk śmierci
te ręce są miłosierne – koją ból
Boże
nie śmiem planować nic ponad własną śmierć
a ty mi zsyłasz codziennie śmierci ćwierć
i tylko połowę miłości
***
wyścig szczurów
Chrystus
wyprowadza z miast dusze
wabiąc grą na flecie
prowadzi do ognia
wyścig szczurów
płonących głodem dusz
do szczęścia
Opowieść z krypty
głupi jest człowiek
kłóci się ze śmiercią
miast zajrzeć jej głęboko w oczy
i zobaczyć błysk uśmiechu
głupi jest człowiek
nie zgadza się na tajemnicę
miast pozwolić jej
zabrać się do grobu
głupi jest człowiek
boi się o pamięć kruchą
za wszelka cenę
chce pozostać
głupi jest człowiek
popełnia samobójstwo
za wszelką cenę
chce uciec
Rozmowa z ciszą
gdzie jest
Mistrz Polikarp
spowiednik śmierci
upodobała sobie go
ta Wszechmocna
„przyrodzenia niewieściego”
co zazdrości
żywym ulotności
gdzie jest boski Dante
wędrowiec śmiertelny
po bezdrożach martwoty
śmierć upodliła go
zamieniając w kupkę
popiołu o barwie
naturalnej
oni zakpili z niej
słyszeli chichot Mefistofelesa
a ona
wścieka się
nie może nic
przeciw kapryśnej ludzkiej pamięci
dlatego niszczy
upodlając uświęca
dlatego śmierć
jest kobietą
***
kometa –
bryła brudnego lodu
a jednak w jej ogonie
rozpostartym
jak pawi wachlarz
zmieściłby się cały świat
za kolejne dwa tysiące lat
znów obwieści narodziny Boga. Człowieka?
***
powoli przeżuwam pokarm dnia codziennego
czarna Kayah uśmiecha się ze zdjęcia śpiewa o zimie
rajski ptak zimowy rozbite na części zwierciadło
spada z nieba ale wszystkie okna serca są zamknięte
przysiadł na choince papierowy rajski ptak
obracam w szczękach pokarm dnia powszedniego
wygrywa jednostajną melodyjkę pozytywka serca
co dzień co dzień nakręcana sprężyna
ubieram się szczelnie chodzę pospiesznie goniąc dzień
aniołowie sypią białym drobnym makiem z drzew
połykam gorzki pokarm codzienności
bezimienny jak zmarznięta wierzba
dzień mroczny mój dom nagi stoi wśród ludzi
we mgle roją się białe ule bezludne wyspy uśpienia
trawię ciężki pokarm codzienności
miesza się krew z codziennością
życie jak stan przedśmiertny
tak się umiera z bezczynności długo i z trudem
zapadam w zimowy letarg wieczny adwent
***
w familoku
czarno – białe życie
brudna miłość
wymieciona z kątów
na dach kryty blachą
dwoje dzieci bezskrzydłych uciekło
wzięły tabletki na wieczny sen
tu młodość przemija niepostrzeżenie
przepita przegrana zapomniana
przez okna nieszczelne przenika chochlik zimy
dziurawi wytarty obrus na stole
stara kobieta robi na drutach szalik
za ścianą sąsiad bije kobietę
przedwojenny zegar o woni drewna i przemijania
na ulicy pijak znalazł śmierć
i pies z kulawą nogą szczeka wichrom
kot schronił się za piecem
dziewczynka z zapałkami na haju śni swój zimowy sen
powoli odlatując
miasto śpi dzieci śpią nie ma świąt
***
zima utkała białe drzewa z koronki
posrebrzyła szarość ulic
rozmigotała codzienność magią
rysuje na szybach swą wizję
świata bez zakłóceń i skaz
dała domom skrzydła ptasie
***
kot ostrym pazurem
zakreślił znaki nieznanego pisma
na mej skórze
ślad po zabawie
igranie z kotem jak z żywym ogniem
kiedyś miało
się ciało
i się z ciałem
igrało
człowiek – karykatura Boga
Poemat o rąbaniu drewna
moje drobne jasne dłonie
pachną żywicą
nade mną umierająca gwiazda
krzyczy blaskiem poprzez próżnię
moimi delikatnymi dłońmi
rozłupywałam kawałki
lasu na ogień
ostrą siekierą nienawiści
moimi szponiastymi dłońmi
oddzielałam włókna sękowatego mięsa
o zapachu powietrza
i wrzucałam do ognia
płonącego w środku mego domu
i ogrzałam się przy nim
***
ziemia. stąd, z dna, widać potężne ramię galaktyki obejmujące nieboskłon. gwiezdny pas Afrodyty
przepasujący niebo. miliony umarłych dusz nie większych od atomu odleciały w pobliże Krisznaloki. rozprysł
mleczny pokarm Hery poskąpiony bogom, darowany ludziom. droga krzyżowa niebiańskich skazańców. ścieżka
zagubionych ciał astralnych. drogowskaz gwiezdnych włóczęgów. diamenty rozsypane dla Marilyn. latarnie
morskie dla kosmicznych statków. rzeka żywa płynąca przez Pola Elizejskie. wieczna wędrówka Beethovena –
srebrzyste nuty melodii nocy. sztylety wbite w kosmos w serce białej Izoldy.
|