01:43 / 04.07.2001 link komentarz (7) |
Jose Rodriguez Montoya przechodził dzis drugi raz obok tego samego człowieka. Właściwie nic szczególnego, bo ten człowiek leżał pod drzewem. Leżał rozchełstany, spieniony, wilgotny. To nic trudnego przejść obok kilka razy, gdy obchodzony w stanie spoczynku, bezruchu. Ale Jose przystanął. Przykucnął. Odgarnął włosy z zaślinionych ust. - Hej - powiedział - hej! Człowiek nie reagował. - Ej, Jose - krzyknął Jose.
-Montoya! - krzyknął Jose jeszcze raz, ale wiedział, że go nie zmartwychwstanie. - Jose - pomyślał Jose - Czas, najwyższy czas miksować się w piórnik. |