11:02 / 03.10.2006 link komentarz (4) | bardzo dawno sie tu nie logowalam...
ostatnio a w sumie juz od dosc dawna trawi mnie pewien p[roblem... chyba zreszta nie tylko mnie... od kad pamietam, a pamietam dosc duzo, zaklocalo cos ten blogi spokoj... czasem kiedy myslalam o tym wiecej to sie nasilalo, a czasem na bardzo dlugo o tym zapominalam... niemniej jednak teraz jest to bardzo nasilone... wpadam w psychozy i jakos coraz ciezej mi sie zyje... zaciera sie granica dobra ze zlem i czasem sama nie potrafie odgadnac kolorow...
jest we mnie wiele tajemnic...
tak wiele, ze wyjscie niektorych z nich na swiatlo dzienne moglo by zabic nadzieje i wiare innych...
niekiedy mysle o sobie jak o puszcze pandory, dlatego jak najszczelniej sie zamykam... wczoraj kolejny cios...
myslalam, ze sama sobie z tym poradze, ale jednak to sie wymyka spod kontroli, trace rownowage i sama nie wiem czy chce utrzymac sie na linie, bo spadanie moze okazac sie duzo przyjemniejsze...
i dlatego wczoraj potrzebowalam kogos.... tego kogos kto wydawal mi sie najwazniejszy w swiecie... a byla tylko mama i to przez telefon... jest dla mnie ostoja... zawsze wie co zrobic i nie pokazuje slabosci... przy niej nawet te najczarniejsze dnii wydaja sie choc troszke sloneczne... jest dla mnie pewnym wzorcem, do ktorego chcialabym dojsc...
kto jeszcze byl przy mnie? moj maly krolis, ktory swoja malutka postura i zabawnymi skokami chcial rozladowac atmosfere... kto jeszcze? ech... byl jeszcze ktos... nie sadzilam, ze ebdzie chcial mi pomoc i dotrzymywac towarzystwa abym nie zasnela czekajac na swego ksiecia... po tym co mu zrobilam... byl moj ex... opowiadal o swojej ksiezniczce i chyba jest z nia szczesliwy...
cieszy mnie to, bo to dobry czlowiek, a ja go bardzo w zyciu skrzywdzilam... on mi wybaczyl juz dawno, a ja sobie nigdy... byl sam juz zmeczony, a dzisiaj musial rano wstac... jednak czekal ze mna... zagadywal, cos opowiadal o swoim terazniejszym zyciu i o rzeczach jakie sie u niego dzieja... robil wszystko aby pomoc...
ja tak dlugo czekalam na ksiecia... plakalam przed kompem i modlilam sie, aby wrocil ten ksiaze, w ktorym sie kiedys tak mocno zakochalam... wiedzialam, ze na niego zawsze bede mogla liczyc, ze on zawsze pomoze i wesprze o nic nie pytajac... i co? i nie bylo go... umarl, zgubil sie, schowal... nie wiem, ale moge powiedziec tylko tyle, ze go nie bylo...
zaczelam juz sie w sumie skupiac na nim i martwic czy cos mu sie nie stalo, ze moze powinnam zawiadomic jego rodzicow albo cos, bo on zawsze mial ze mna kontakt i nigdy mnie nie olewal... balam sie...
rano gdy tylko wstalam to pierwsze co zlapalam za telefon, aby dowiedziec sie, aby uslyszec ze wszystko ok... ani na gg nie bylo odpowiedzi, ani smska na dobranoc, ktorego czasem odczytuje dopiero rano, ani na dzien dobry, ani tel nie odpowiadal... tylko to pieprzone "abonent znajduje sie poza zasiegiem obszaru lub ma wylaczony aparat" i w kolko ta sama melodia, jak w jakims kiepskim kawalku nieudanego rapera...
zadzwonilam na domowy, aby od kogokolwiek uslsyzec ze juz ok, ze wszystko ejst dobrze... nikt nie o9dbieral... czarne scenariusze... zal ze nikt mi nie dal znac... bezsilnosc...
w koncu oddzwonil z fochem, ze kapal sie a kiedy zapytalam co robil wczoraj odpowiedzial, ze to nie moja sprawa...
tak by nigdy moj ksiaze nie odpowiedzial...
czuje zal, ciagla wilgoc w oczach i desperacje...
albo to sie zmieni, albo dla nas nie ma juz dalej wspolnej drogi...
jest mi bardzo ciezko i czuje sie sama jak palec na tym przeludnionym swiecie... pomocy...
|