01:45 / 21.08.2000 link komentarz (1) | Pan Bryan Adams przegial pale. A wlasciwie nie on, a organizatorzy.
Kierujac sie wlasnymi gustami moglabym powiedziec tak: sekunda dla Loony, trzy godziny dla Texas'u i 15 minut dla Adamsa. Jasne, moglabym.
Ale jak wiadomo - sama na swiecie nie jestem.
Ujmijmy to tak: gdy pan B.A. leci w radiu - poslucham. Ale nie sikam w majty, slyszac go. Ma kilka przebojow, ktore mu wyszly, a co z reszta? Nie parzylam na zegarek podczas transmisji, zajmowalam sie innymi rzeczami, ale tak plus minus godzina? dwie? jego medlenia. W pewnym momencie stalo sie to zwyczajnie nudne. I jeszcze ta dziewczyna ryczaca, ktora pokazali (a ty sie nie odzywaj, sama sie rozbeczalas na Oasis =,0),0).. Bo w pewnym momencie to juz bylo, wybaczcie drodzy moi, medlenie. Jesli dana piosenka nie jest znana, to zaczyna byc _bezplciowa_.
Gwiazda wieczoru, kurcze felek.
Przepiekny pan w bieli, ktory zdaje sobie sprawe, ze kupa nastolatek (i nie tylko,0) sie posiusia, jak go widzi spiewajacego o milosci, kurcze felek.
Podobalo mi sie za to, jak sciagnal kogos z publiki, ot tak. To bylo "spontaniczne" (e-he,0) i bylo ok.
Ale cos mam nieodparte wrazenie, ze to raczej Sharleen udalo sie nawiazac dialog z publika lepszy, niz jemu.
Subiektywne odczucie, rzecz jasna.
Mam do niego stosunek neutralny, a jesli nie byloby mozliwosci posluchania tego samego dnia Texas'u, to bym pewnie w ogole nic nie powiedziala, ale ze takowa byla, a Pan w Bieli zajal wieksza ilosc czasu ...
Dobrze, ze nie kosztem innej grupy. Bo wtedy oj oj bylabym zla. Oj oj.
A tak ogolnie - luz. (Kompa powiesilam na sznurze na dworze i wytrzepalam. Grzeje [sic!] rowno,0). |