00:52 / 18.11.2006 link | bo widzisz, nie jest tak łatwo jak myslałam. nie mozna cały czas cieszyc sie beztroska i bezczelnie patrzec w przyszłosc. wystarczy mała pomyłka i ktos staje sie odpowiedzialny za twoje zycie, w moim przypadku troche bardziej za jego utrate. jeden ruch i ladujesz w szpitalu. ironia losu ze data ta sama co dwa lata temu?
nie wiem. nigdy sie nie dowiem.
w sumie dwa dni zycia mi gdzies uciekły. nie wroca, nie chce zeby wrociły. ktos uratował mi zycie.
troche sie zmieniło. pierwszy tydzien był strasznie ciezki. bezsilność. lekarze, ktorzy uswiadamiaja, ze 'jestes nieuleczalnie chora, musisz sie nauczyc z tym zyc'
swietnie, zamknijcie mnie w izolatce. tylko to przychodzilo mi do głowy.
patrzyłam na ludzi, ktorzy chodza po szpitalu - a ja nie byłam w stanie podniesc sie z lozka, sama nie potrafiłam utrzymac butelki z woda.
wczesniej wszystko było takie proste, nie zwracałam uwagi na to ze moge poprostu chodzic, biegac, jesc...cokolwiek.
na sali lezała babcia do, ktorej przyszła młoda dziewczyna. usmiechnieta studenta. jeszcze nigdy w zyciu nikomu nie zazdroscilam ze ma normalne zycie. ja przykluta do lozka, z milionem kroplowek. i tylko łzy bezsilnosci. bo co wiecej?
troche uzalam sie teraz ale jak to pisze to robi mi sie lzej.
powoli dochodzilam do siebie. byly odwiedziny - najcudowniejsze na swiecie. daliscie mi tak duzo pozytywnej energii i wiary w siebie.
troche czasu minelo zanim wstałam i zaczelam normalnie funkcjonowac. udało sie. ciągle sie ucze.
troche bardziej doceniam to ze zyje. kazda chwila jest strasznie wazna. mam troche wiecej zakazow, musze bardziej uwazac. ale chce korzystac z zycia. chce robic wszystko i dac sobie rade.
nie chce liczyc tylko na siebie. bo samotnosc w chorobie jest najgorsza. caly czas sie boje i szukam oparcia w ludziach. znajduje je.
to dla mnie ogromny priorytet.
mimo to ze jest ciezko i ze w kazdej chwili moze sie cos stac nie chce tracic wiary w to ze bedzie dobrze. jest dobrze. ludzie maja gorzej niz ja.
powoli ucze sie z tym zyc. strasznie chce dac rade.
przeciez nic nie jest z gory przegrane, wszystko jest do odbudowania.
'czasami wołam w niebo, dlaczego ja???
dlaczego własnie ja?
I jest w tym tak wiele bolu, zalu i potepienia samej siebie za słabosc tej rozpaczy, za niemoznosc bycia silną.
człowiek, ktory ujrzał smierc siedzącą w zamyśleniu na fotelu ma w sobie cisze.
cisze przejmującą.
nie zaden strach, bo strach sie skonczył, tak jak łzy.
Tylko zycie trwa, lecz nie wiadomo jak długo jeszcze...
btw. dziekuje wam
|
|