2006.12.05 23:54:20 link komentarz (1220) | W zasadzie melanż zaczął się wraz z godziną 20.00, ale jego kulisy toczyły się dobre dwie godzinki wstecz, na kwadrat mojej piękności dotarłem przed Dobranocką na TVP1, poza lekkim kipiszem, zawsze sterylnie uporządkowanego pokoju, olśniła mnie kreacja mojej Gwiazdy, fantastyczna! Pod Restauracje Parkową, podwiózł Nas zielony hatchback, piszę hatchback, gdyż w panującym mroku nie ustaliłem marki samochodu (bodajże Fiat Punto). Restauracja – to dużych rozmiarów knajpa, z przedsionkiem wytoaletowany, wyprawicowanym barem, wylewicowanym 'ogródkiem' dj'a, parkiet otaczały krzesła i stół z przekąskami. Niby lokal ze słabą prezencją, duży minus za brak zamków w toalecie (“-Sorry, ziom” słyszane 2-3 razy przy jednej sesji sikania), za to knajpka bogata w werande, puszkowane piwo, ogrom miejsc siedzących oraz dobrze wietrzoną atmosfere. Kiedy jubilatki hurtowo obsypywane były życzeniami, szczęścia i hajsu, ja zająłem miejsce, i z góry przeczuwałem, że tej nocy, to będzie mój kawałek podłogi. Później wszyscy w weselnym kółeczku 18 razy zaryczeli “Jeszcze jeden...”, żeby w górę wznieść - weterana toastów – szampana, opróżniłem dobre cztery lampki, w trosce jakoby miała to być jedyna woda procentowa przyjęcia. Jednak chwile później rozdano kupony na zielone puszki z designem Żubra, po czym trzy kwity relaksowały się w mojej kieszeni czekając na transakcje. Jedyny człowiek orkiestra, zaciemnił lokal, zakręcił kulą i dostroił decybele na względą głośność, po czym większość osób wyrwała dreptać parkiet, chwilę obserowałem pląsy towarzystwa, żeby chwilę później pozbyć się jednego z papierków sygnowanych PIWO. Śmiało popijałem browiec, kiedy na stole usytuowanym wprost mnie ktoś postawił szkliście mieniący się napój, wjechała wóda. I gdzieś od tego momentu impreza, nabrała nowego wymiaru, w ręku miałem dobre niechrzszczone piwo, za sobą cztery lampki szampana, a przedemną stało półkubka czyściutkiego Sobieskiego, chwile później żałowałem, że mogliby ją nieco schłodzić, sowicie popiłem, i po trzeciej kolejce ruszyłem w bauns – niewymuszony – pełen poczucia, że to jest ta impra, na której możesz się nie oszczędzać. W ciągu tych kilkugodzin prześladowały mnie plastiki z wódką, torsje i czkawka, najchętniej tańczyłem gdzieś blisko Ewelinki, siedziałem pijąc piwo, raz po raz chlejąc wódkę. Zgubiłem gdzieś samokontrole, wymiernik ile jeszcze mogę, i kompletnie zapomniałem o sygnale “STOP!”, w końcu nie czułem się nawalony, jednak nienaturalnie, niemiałem oporów wyginając się na parkiecie, często sikałem i miałem potężnie ostre czkawki, ale póki stałem bez niczyjej pomocy miałem się za najtrzeźwiejszą persone balu, to mój melanżowy temperament. Impreza zaczeła finiszować, a mnie nadal było mało (“Gdzie jest wóda?”), więc skoro nie mogłem pić, zacząłem jeść tak wyczyściłem większość tacy z chipsów, poprawiając sobie szampanem, którego nagle namnożyło się w moich plastikowych kuflach, a kiedy w głośnikach zadudniły dźwięki rodem z Parzęczewskiej remizy, podjeliśmy decyzje o deportacji na fundament gdzie sen przejął kontrole nad nastrojem. Z radia w rozgrzanym białym Mercedesie, kursującym dla monopolisty Pabianiczańskich taksówek Trzy Korony, spiker z radia ogłosił czwartą nad ranem, i po raz pierwszy ziewło mi się zmęczeniem, wraz z Ewelinką wdreptaliśmy się do pokoju, wtuliliśmy się w siebie, i na 15 minutek zapadliśmy błogą pełną miłości drzemkę, ocknąłem się gwałtownie, rzut okiem na tarczę, miałem 9 minut do tramwaju, poważnie zdezoreintowany, to biegnąc, to idąc rozłożyłem się na przednich siedzeniach jedynej z kursującej lini 11 w MPK'owski tramwaju, i tu zdarzyło mi się przydrzemać... Profesjonalne urodziny, dziewczynom gratuluje i życze 100 lat! Pozdrawiam Karoline i Age, za towarzystwo. Dziękuje Ewelincę za wyrozumiałość w wygibusach, pomoc przy czkawkach (;-)), no i wielką przyjemność z samej obecności ze mną, bez Ciebie nie było by nawet średnio, kocham Cię! "...mi przestaje służyć melanż w stylu, znów dre morde.."/"...dlatego jak robie wstyd to odciągnij mnie na bilard..." - Laikike1 |