[Rozmiar: 29777 bajtów]
2008.01.17 00:00:25 link komentarz (1)


JOKER

Są melanże o których zapomnieć, byłoby ciężkim grzechem i grzeszyłem bawiąc tam dlatego kryptonim tych notatek jest ściślej niż Ściśle Tajne, cholerna szkoda, bo nie wiem czy to nie najbardziej wyjątkowy wyjazd tego pamiętnika, miejmy nadzieję że kiedyś wypłynie na szerokie łącza internetu.

Od roku 2004 Uniejów trochę się marnował, z globalnego punktu widzenia poczynił piękny progres, miasto wypiękniało, w 2007 chodzimy już po kostce, jest piękne boisko, mnóstwo fontann tryskających wodami termalnymi, a dodatku pod samą bramą mam supermarket, moja działka jest oazą melanżu, a w towarzystwie dwóch tak wspaniałych kobiet to prawdziwy melanżoraj, jeśli za rok nie uda się tego powtórzyć, to przyrzekam, będę płakał, czerwcowy grill był super, lipcowa Karwia była
mega, ale w Naszym chujowym języku polskim zabrakło słowa na Pożegnanie Wakacji 2007!

Pierdole nazewnictwo, bo 'wykurwiste' dla określenia klimatu i wydarzeń to skromny przymiotnik, Kasia z Karolinką to dwie największe melanżowiczki jakie w życiu poznałem, a w dodatku to moje kumpele, mało tego ja z Nimi spałem w łóżku, żadna inna nie zastąpi jednej, żadne inne nie zastąpią dwóch, niech każdy dzieciak modli się o imprezę w towarzystwie tych pań, a myśl dzielenia z Nimi kanapy niech przysparza ich o orgazm, raz na zawsze zapamiętajcie chwilę w której powiedziały Wam cześć, lub dały buziaka, a jak doczekacie - pochwalicie się wnukom.

Środa

Wyruszyliśmy w środę, mniejsza o datę, znaczenie miała jedynie paskudna pogoda, chcę się wyłamać poza schemat notek i skoncentrować się na moich przeżyciach psycho-ruchowych, upychając między nie wydarzenia środy.
Trzy osoby, około dziesięciu bagaży, połowa z nich należy do Karoliny, nie dziwne, ona pamiętała dosłownie o wszystkim, co w Naszym mniemaniu było zbędne, na każdy dzień inna torebka, inne buty, no i myślę że co najmniej dwa razy dziennie mogła się przebierać w różne rzeczy, Kasia miała rzeczy niezbędne i w chwili wyjazdu żyła 'kolczyczkiem' w pępku, ja żyłem tym co wyprodukował dziadek, czterema litrami pysznej przypalanej na złoto wódeczki. W busie zajęliśmy cały tył, bagaże Karolinki oczywiście miały swoje miejsce, no i czekamy do odjazdu, wszyscy tak się podnieciliśmy wyjazdem, że musieliśmy umoczyć dzioby w tym co stworzył żyjący od kilkudziesięciu lat w fachu mój senior rodu. Pierwszy zaczynałem ja, moment gdy dotykam ustami butelki po oleju, czuję zaciekawiony wzrok dziewcząt na sobie, biorę niezdecydowany łyk, łykam, czuję dreszcz najpierw taki fizyczny, czuję moc jaką staruszek wsadził w tą wódkę, żeby sekundę później wiedzieć to impreza życia Bartku, długo oczekiwany pretendent do zerwania wszystkim innym Uniejowskim melanż-liderom żółtych koszulek i co lepsza zdeklasować ich na rozwlekły okres. Każdy kosztował po kolei, jako 'popitkę' służyła guma Mamba, ostatecznie mimo grymasów i kombinacji o dolewaniu wody rypneliśmy sobie po jeszcze jednym łyczku. Tuż po opuszczeniu busika, wpadliśmy do sklepu, a gdzie takie misie jak My lecą najpierw, na sektor produktów kupowanych za okazaniem dowodu, w drugiej kolejności myślimy o łagodzeniu potencji procentowej jaką posiada Nasze 'złoto', a na końcu o jedzeniu.
Po tych wszystkich zabiegach przyszedł czas na piwo i fajka, kochane 5.6% Tyskiego wlałem w siebie błyskawicznie, od razu lepiej się chodzi, słowa ciekną przez usta, nogi pływają po tarasie, czas na grilla i wtem zza krzaków wyłania się gromadka ludzi, na czele z organizatorem płonącej chatki – moim kuzynem, chwilka na zapoznanie i wracam do rozżarzania węgielków pod kiełbaski, okamgnienie później siadamy do stołu, trwa żywa konsumpcja, przerwana wreszcie gromkim 'Polej!'. Po pierwszej miarce stwierdziliśmy że ona jest dobra, acz mocna, przyznaje tak było, jednak to nie przeszkodziło szczególnie Karolince do naganiania tempa, z każdorazowo przechylanym sznapsem życie wydawało mi się łatwiejsze, śpiewaliśmy, ciągnęliśmy gorące dyskusje, im więcej mnożyło się maluchów w moim brzuchu tym częściej gubiłem wątek, jednak wydawało mi się że panuje nad sytuacją, że mogę jeszcze sporo wypić nawet czułem, że dopiero się rozgrzałem. Jak widać od rozgrzewki do kontuzji, było jak z krzesła do balustrady, na trzeźwo parę kroków, a w stanie łapiącym równowagę, jak biegiem przez płotki na co najmniej 200 metrów, czyli niewiele. Ciężko mi odtworzyć gdzie, jak i dlaczego ale znalazłem się w przyczepie, zgubiłem dziewczyny, one chyba też miały przyjemność biegu przez płotki, a Karolinka to nawet biegała w sztafecie. Było ciemno, lał paskudnie deszcz, oczy rozbiegały mi się w różnych miejscach, przechodziły mnie dreszcze, kilkakrotnie rzygałem, chciałem usnąć w domku, marzyłem żeby tam się dostać, ale nie byłem wstanie odbić się z kanapy, oparłem głowę o blat i w pozycji na 'dzięcioła' zaczynałem powolutku dochodzić do siebie, zarazem zasypiając. Z trzaskiem otwierają się drzwi: 'To trzy Kasie po mnie przyszły' – pomyślałem – 'Cudownie'. Kasia była jedna i w pełni niedyspozycyjna na dźwiganie mnie do domku, zrozumiałe bo to tak jak ja bym miał kogoś teraz zaprowadzić do ubikacji, ująłem się męską godnością i z powagę w głosie oznajmiłem że już idę, bez koszulki w ten największy deszcz, przez / pod / po drzewkach wpadłem na krzesło na werandzie, z domku dochodziło już chrapanie dziewcząt, musiało być późno (około jedenastej) bo głowa leciała mi nieubłagalnie w dół, mimo reanimacji Tomka, siedziałem, kimając na tym krześle. Kiedy chłód nocy dawał po nerkach, odbiłem się od krzesła i kroczek po kroczku wczłapałem się do domku, wszystkie meble chodziły razem ze mną, w myślach miałem tylko łóżko, kołdrę i pobudkę nad samym ranem, jak śpi Kasia to można ją wynieść i wątpię aby się obudziła, na moje 'szczęście' Kasia spała akurat z brzegu, no i jak tu się z Nią szarpać jak ja pół minuty próbowałem ją złapać, na nic prośby, groźby, czy przesuwanie, Kasia jak mały głaz nawet nie drgnęła, złapałem za poduszkę, koc, bo czułem zbliżające się małe tsunami brzuszne, ległem na ziemi, zasypiając w momencie styku powiek.

Czwartek

To był piękny słoneczny dzień, sierpień w Uniejowie jest piękny, wschody słońca to widok powalający, rzeka pochłania promienie do siebie, a jej nurt lustrzanym odbiciem nadaje jej kanciaty kształt, powietrze jest tak rześkie, że głęboki wdech może odświeżyć Ci oddech, a mgła za wałem sprawia wrażenie świeżo postawionej ściany.
Gdy ja się obudziłem dziewczyny już prowadziły toaletę, szykowały sobie śniadanie, a Kasia to już nawet Lech piła, mnie męczyło dziwne uczucie, dziwnie przypominające dziwacznie szybki zgon minionej nocy, starałem nie ugiąć się pod naciskiem brzucha, a że suszyło mnie koszmarnie, to wypiłem litr soku plus Tigera, żeby później wszystko w trzech ratach wyrzygać.
Dzień upływał na chmielnych rozmowach, czas płynął, ogólnie jak sobie to teraz analizuje, to chyba były najlepsze godziny letnich ferii, zero schematu, żadnych działań na czas, maksimum swobody, w prognozie kolejny chlany wieczór – prawdziwe wakacje!
Tego wieczora na grillu smażyły się piersi z kurczaka, poprzedniego wieczora ze zbiorów ubył litr 'złota' i sześć butelek browaru, ten schyłek dnia zapowiadał się równie ostro, gdyż do stołu mieliśmy zasiąść wyłącznie z Karolinką (Kasia musiała opuścić Nas na jedną noc), nie daliśmy sobie żadnej ulgi, już do piersiaczka, wlaliśmy po maluchu, niedługo później Kasia odjechała, a zastąpił ją Tomasz, pił z Nami około dwóch godzin, pod koniec ledwo widząc na oczy udał się w kimę, gdy Tomek Nas opuszczał, lodówkę opuściło 3/4 litra wódki, ale taki duet jak mój z Karolinką, który przeżywał dużo większe ilości, kończąc w zasadzie zawsze podobnie, mając tak dużą zbieżność apetytu na alkohol, usiadł do drugiego flakonu. Ach co to była za noc, ileśmy tematów poruszyliśmy, powtórzyłbym to bez słowa, bez względu na koszta, podczas takiej nocy uświadamiam sobie że drugiej takiej Karolinki nie ma, bo w przeciwieństwie do innych Karolin dla Niej romantyczny wieczór zamiast patetycznych świec i wina może mieć lampkę i zwykły sok, dla Niej ma znaczenie klimat i sedno, a nie obramowanie i patos. Jak wielkie wyróżnienie to siedzieć z Nią sam na sam, rypać kielon po kielonie i obgadywać temat po temacie i z tego miejsca obiecuje sobie aby to nie była ostatnia taka noc.
Tak jak kocham Karolinkę, tak kocham upijać się w sposób jak z tej czwartkowej nocy, bez żadnych wyładowań żołądkowych, w pełni humoru, z mnóstwem energii i językiem szczerym jak pierwsza miłość. Trochę ciężko w to uwierzyć ale zmęczyliśmy kolejny flakon i naprawdę wzorowo się nastukaliśmy, co prawda Karolinka ostatnią mogła sobie odpuścić, to być może nie zawisłaby kolejnego wieczora na balustradzie, ale i tak gromkie brawa, bo wieczór klasyk.

Piątek

Najsmutniejszy, to będzie ostatnia impreza tych wakacji, ostatnia noc gdzie można zalać pałę do pogubienia rezonu i rzygania do miski, ostatnia szansa żeby zaszaleć. A gdzie tak na prawdę można zaszaleć na takiej wiosce, tylko w Protektorze, tak więc od samego rana domek był pod kluczem i służył jako okręgowa łaźnia na Naszą trójkę, z czego dwójka z Nas borykała się z alkoholowym ciągiem, taki wyskokowy łańcuch przedłużało poranne piwsko, tego poranka aż podwójne, o południa doszła do tego setka wódki, dla towarzystwa z wujkiem, gdy Kasia wypoczywała przed nocną eskapadą na Protekcję, chlałem trzecią chmielną zupę dnia i teoretycznie mogłem już iść spać, rozłożyliśmy sobie z Karolinką kocyk na świeżym powietrzu i próbowaliśmy przyciąć komarka, Karolince szybko nudzą się takie czynności jak spanie, co wiązało się z tym że i ja sobie nie pośpię, do tego zbudziła się Katarina, trochę przy Naszej pomocy. Po grillu i połówce wódeczki, zaczęły trwać pracę kosmetyczne w perspektywie słynnego Protektora, okazał się zamknięty, dziewczyny porwały ze sobą piwo na tę robinsonadę, i to był błąd który najgorzej odbił się na Karolince, Kasia była w formie, a piwo dodało jej tylko werwy, a z Karolinki wypompowało wszelkie natchnienie melanżowe i krótko po powrocie zasnęła.
Ja z rozładowaną baterią podjąłem walkę z pełną życia i rezerwy Kasią, postawiłem sobie za cel nocy: Kasia musi się zrzygać, nikt nie opuści mojej działki bez symbolicznego spawa i mimo, że stanem byłem zbliżony do kuzyna z dnia poprzedniego, walczyłem z Kasią na miarki i nie specjalnie wiązałem nadzieję że wygram tę potyczkę, Kasia skakała, szalała, śpiewała, ciągała mnie po ogrodach, robiła właściwie wszystko to co trzeźwa Kasia, 'Aż dziw' - pomyślałem ledwo żyw, patrząc tępo na wijącą się Kasie, dałem sobie szanse na ostatnią miarkę, na przekór wcześniejszej, która błagała o zwrot. Tenże kusztyczek wyjaśnił wszystko i nominował zwycięzce, roztańczona Kasia usiadła ciężko na krześle, łapczywie popiła soczkiem i wykrztusiła: 'Ale się nakurwiłam...', tańcom nadszedł koniec, polałem decydującą kolejkę: 'Za maturę' – wymamrotałem stukając w Kasi szkło, łubudu. Chwilę później, wirowałem na śmigle leżąc pomiędzy dziewczynami, Kasia musiała przeżywać to samo, bo chwilę później poderwała się w stronę drzwi, nerwowymi ruchami próbując je otworzyć, gdy już wybiegła znalazła się w miejscu, godzinkę wcześniej okupowanym przez Karolinkę, której zwykły sen nie starczał, Kasia powtórzyła swój slalom do drzwi z dwa razy, może więcej, nie wiem, mój helikopter gwałtownie został strącony siłą snu.

Rano kac musi być, kac jest męką, ale brak melanży śmiercią, a ciąg jest po to by go ciągnąć, więc z tym kacem pozwolę sobie zacytować: wódka, lodówka, browar, patrz, pij, a rano płacz, bo jeszcze będzie czas... by się kurować!

Powiem krótko, absolutnie najlepszy, najlepszy melanż w Uniejowie, ale My tam wrócimy i rozkręcimy jeszcze lepszy, My robimy to co roku, My co roku robimy to lepiej, My to melanż.

Pozdrowienia od Jokera, z miłości do Karolinki, do Kasi.





Archiwum