18:27 / 12.05.2008 link komentarz (0) | I
14 lipca
Poranek. Słoneczko świeci. Zapowiada się cieplutko, bez deszczu. Przeciągam się na wyrku, w głowie resztki kaca po wczorajszym grzaniu w barze.
Na zegarku jedenasta za pięć. Pora wywalać, bo za pół haka przyjdzie Tomas. Krótkie przeciąganie gnatów, wędrówka do sprzęta i już jak miło. Melodyjne gotyckie brzęczenie rozwiewa ślady po złym samopoczuciu. Skok pod prysznic i jeszcze lepiej. Długie minuty mijają na rozczesywaniu swoich włochów, chwilę później jazda maszynką po brodzie. Spojrzenie w lustro. Jest git. Teraz jazda do kuchni. Toster rozpoczyna swą pracę. Świeżutkie tosty aż chrupią.
Dzwonek do drzwi. Wciągam szybko czarne sztany i grzeję do przedpokoju.
- Siemka Ramirez! - witam niezbyt wysokiego metalowca w podkoszulce Vadera.
- No witka chłopie. Jest Tomas?
- Nie, jeszcze nie przylazł. Czekamy na niego?
- Wypadałoby - Ramirez rozsiadł się na sofie - Wiesz gdzie się dzisiaj kopsniemy?
- No właśnie gdzie?
- Parę dni temu odkryłem fajne ruiny niedaleko stąd. Pusto, żadnych drechów. Warto by se tam pograć i obalić jabolka. Co ty na to?
- Zajebiście, nie ma sprawy.
W tym momencie znowu dzwonek do drzwi.
- No wreszcie jesteś - mówię do blond włosego gościa w skórze - Czeka na ciebie Ramirez.
- Sorki, że tak późno, ale stara mnie wywaliła po zakupy. Przy okazji patrzcie, co mam - Tomas wyciągnął z plecaka dwie wiśnie.
- Genialnie chłopie! - Ramirez podniósł butelki do góry - Mamy zaopatrzenie.
- To jak, idziemy? - Wciągałem glany na nogi.
- Spoko.
- Ciepło? - spytałem nie wiedząc, co włożyć.
- Ze 25 to będzie - odpowiedział Tomas, oglądając jedno z moich pism - Za ciepło się ubrałem.
Na zewnątrz uderzyło w nas gorące powietrze. Zero wiatru.
c.d.n.
|