18:43 / 14.05.2008 link komentarz (1) | 3
Karolina zdążyła i jak tylko drzwi się otworzyły, to od razu rzuciła się w moje ramiona.
- Daleko jedziemy? - zapytała.
- Do końca, a potem jescze kawałek z buta - odpowiedział jej Ramirez.
Gdy dojechaliśmy na miejsce naszym oczom ukazało się wiejskie zadupie. Pola, łąki, trochę drzew i w oddali kilka chałup. Ramirez przodem, my posłusznie za nim. Kawałek szliśmy polną drogą pełną gór i dołów, ale to nic w porównaniu z następnym odcinkiem trasy. Pokrzywy do pasa, wystające korzenie i straszne dziury, w które ciągle wpadaliśmy. Karolinka kurczowo trzymała się mojej ręki, żeby się nie wywalić. Wreszcie, po przejściu przez mały lasek, ujrzeliśmy ruiny starego pałacyku.
Niemal wszystkie ściany były bez tynku; czerwone cegły przypominały średniowieczny zamek. Od razu zaczęliśmy łazić po wszystkich pomieszczeniach. Nic nie wskazywało na to, by ktoś tam przychodził. Ściany bez żadnych napisów, kamienne podłogi bez czyichkolwiek śladów. W podziemiach to nie wiadomo, bo było zbyt ciemno, by móc coś dostrzec. Jako idealne miejsce na posiedzenie wybraliśmy duży salon na piętrze. Rozsiedliśmy się wygodnie i zaczęliśmy popijać. Zacząłem najpierw od piwa.
- Idę się odlać - oznajmił nam Ramirez podnosząc się z miejsca i schodząc w dół.
- Uważaj, bo cię duchy zjedzą! - krzyknąłem do niego.
- Nie zalewaj - usłyszeliśmy gdzieś z dołu i rypnęliśmy śmiechem.
Brzdąkając na gitarach popijaliśmy i nie wiadomo skąd ściemniło się, a z oddali rozległ się złowieszczy pomruk.
c.d.n.
|