14:55 / 23.08.2010 link komentarz (0) | Za każdym razem kiedy się jest źle za wszelką cenę próbuję się przekonać jak dobrze mi będzie bez Niego, jak świetnie sobie poradzę. Czyżbym w siebie nie wierzyła? Czyżbym musiała to powtarzać jak codzienną mantrę „uwielbiam wstawać o 6:00”? Czy tak bardzo w to nie wierzę, że muszę to sobie powtarzać?
Przecież teraz kiedy tu jestem sama i zastanawiam się nad tym trzeźwo, to wiem, że się załamię, że będzie ciężko, że będą telefony do znajomych (oby nawet nie do niego), że wcale nie dam sobie rady już od pierwszego dnia, ani drugiego, ani... Ale wiem też, że po burzy przyjdzie słońce, że podniosę się z tego, bo... kto jak nie ja. Nasuwa się tylko pytanie, jak szybko to nastąpi. Ale tego nie potrafię obliczyć. Zbyt skomplikowany wzór.
Wiem, że zakochana osoba nie powinna myśleć o rozstaniu, a przecież jestem zakochana... Jednak za dużo wiem, zbyt twardo stąpam po ziemi, żeby mój rachunek prawdopodobieństwa nie brał pod uwagę tego zdarzenia, nawet jeśli jest to setna część procenta.
I tu przypomina mi się moja Pani od matematyki (w tym miejscu serdeczne pozdrowienia), która twierdziła, że Królowa Nauk obecna jest w każdym aspekcie naszego życia. Tylko ze specjalną wagą do uczuć, z indywidualną skalą każdego człowieka i wynikiem znanym tylko jemu, nieprzewidywalnym jak szóstka w totka.
Dobrze, że byłam dobra z matmy :)
|