2011.01.14 01:23:03 :: link :: komentarz (2)
a tymczasem zgadnijcie kto to...
Staje się pan innym człowiekiem?
Byłem upierdolony non stop. Czułem, że to nadchodzi i zaczynałem pić. Szaleństwo mnie ogarniało. Do kieszeni wrzucałem, pamiętam, grudy haszyszu – luzem, fajki, amfetaminę, pastylki też luzem. Flaszkę. Wszystkie środki miałem w kieszeni. Zakładałem chustkę na głowę. Wiązałem pod szyją, jak wiejska baba. Na to kapelusz, tak jak kładły peruwiańskie kobiety. Byłem Peruwianką. Tak mówiłem: „Peruwianka jestem”! Wtedy mogłem zrobić wszystko. I tak dwa tygodnie mogłem sobie iść. Te ciągi zaczęły się na Górnośląskiej i w końcu wynajmowałem hotel – „Solec”, był taki – żeby nie wracać do domu. Nie wiadomo, co mi mogło strzelić do głowy. Nie miałem żadnych hamulców. Czułem wyraźnie, że wchodzę do szalonej krainy, gdzie jest inaczej, panują inne prawa, nie wiedziałem, jakie, i niespecjalnie mnie to interesowało.
Co w tym świecie pana pociągało?
Szaleństwo. Szaleństwo. No pierdolec! Odlot! Lubiłem w „Remoncie” stać koło głośnika, tak blisko, że dźwięk mnie popychał. Pamiętam, że miałem kłopoty z bramką. Szefowie klubu mnie bronili i bramkarze nie mogli mi nic zrobić, a ja ich prowokowałem. Żeby wywoływać niebezpieczeństwo. No lot. Lot! Nie wiem wszystkiego, co wtedy wyrabiałem. Potem tego się nie pamięta. Jeden handlarz mówił, że parę razy widział mnie na Pradze z tak niebezpiecznymi ludźmi, że łatwo mogliby mnie zabić.
Pamiętam jedną taką historię z Bolesławca. Ocknąłem się, pamiętam, gdzieś na polach… Idę polami. I jakieś takie bydlaki, takie chłopy, razem sobie idziemy. Nie wiem, gdzie jestem… Aaa! Idę za nimi, bo mają flaszkę, a ja chcę się napić. Siadamy. Jeden tą łapą jak bochen bierze mnie za rękę. „O! Pokaż to”. Miałem złoty pierścionek. Wziął i schował. Wyczułem, że jest groźnie. Zerwałem się na nogi. „A, pierdolę was!” Nie chciało im się za mną lecieć. Innych rzeczy nie pamiętam. Możliwe, że robiłem tak samo. Instynkt mnie ratował. W jakiś chytry sposób unikałem niebezpieczeństwa. Tak chodziłem po tej szalonej krainie. Nosiłem ze sobą tasaki. Nóż wystawał mi z kieszeni. Raz wyszedłem z dzidą…
Ale skąd dzida?
Matka mieszkała wtedy ze mną na Rozbrat i miała taki bambus. Ładnie wyglądał. Brałem bambus jako dzidę. I ta chustka na głowę. Na chustce kapelusz. Miałem wtedy borsalino. Pamiętam, jak wyszedłem z tą dzidą i chciałem dostać się do „Remontu”. Próbowałem wziąć taksówkę, wtedy nie można było zamówić przez telefon. Wyszedłem na Wisłostradę. Pomyślałem sobie tak: „Jak nagle wejdę w ten sznur samochodów, ale nagle, żeby mi nikt nie przeszkodził, to muszą się zatrzymać”. I, kurwa, tak zrobiłem. Oczywiście mało mnie nie zabiło. Na dodatek na drodze zrobił się karambol. Moment, jak przyszła milicja. Stoję z flaszką w ręce i mówię: „Jaka piękna katastrofa!”. A tam jeden samochód skasowany. Milicja była dla mnie nawet całkiem miła. Poznali mnie. Spisali i puścili: „Nie będziemy pana trzymać. Mamy tylko prośbę, niech pan wyrzuci te noże, idzie do domu i położy się spać. Widzi pan, co się dzieje”. Poważnie to powiedzieli. Widzi pan, jakie miałem zabawy. Trudno, żeby żona wytrzymała z takim kolesiem.