01:21 / 18.01.2002 link komentarz (2) | To był dzień, gdy 2SłońcaNadKadyksem zapomniały, że trzeba się schować za horyzontem, dzień niespiesznie długi, dzień wyczerpująco gorący. Jose Rodriguez Montoya pocił się, choć miał na sobie tylko biała koszulę i czarne, drelichowe spodnie. Na rogu wstąpił do sklepu Pablo Ramireza, wstapił, bo wiedział, że sklep jest od niedawna klimatyzowany. Jak już wstapił to kupił kurczaka, kurczaka oskrobanego, wypatroszonego, z uciętymi łapkami, z wyjętym sercem, wątrobą i flakami, ale ze skrzydełkami. Na stoisku z przyborami szkolnymi wybrał czarną krepinę, a w dziale z kosmetykami wziął paczkę białych serwetek. Trzymając swojego kurczaka za rękę poszedł na nadbrzeże, usiadł na gorącej ławce. Z krepiny zrobił coś na kształ spodni i wsadził, założył, wklepał w mokre ciało kurczaka. Z białych serwetek uszykował mu koszulę. Usadził kuraka obok siebie: z rozprostowanymi nogami, ze skrzydłami rozciągniętymi na bok jak Chrystus nad Ameryka Południową. Usiadł podobnie, wyciągnął ręce i szyję. W tym podobieństwie jedynie szyja kurczaka zwisała nieznośnie i bezwolnie. Jose zapytał: - Jak się masz, mój bezgłowy przyjacielu?!
Potem Jose wstał i odszedł w stronę domu. Przyjaciel nie mógł odpowiedzieć, choć było mu wyjątkowo niewygodnie w takim ubraniu. A gdyby mial do tego glowe, pewno zadalby pytanie Jose: - Dlaczego w sklepie na rogu probujesz kupowac przyjaciol, skurwysynie ?!
A poza tym, a poza tym zaczynał potwornie śmierdzieć.
.
. |