12:15 / 15.07.2017 link komentarz (0) | "Po wielu latach znalazłem pracę, która jest meritum mojej osobowości. Płacą mi za włożenie garnituru. Nie, nie na trupa - na siebie, choć to częściowo to samo. Mam ubrać garnitur i być gotowy na ósmą. Tyle.
Jak zwykle. Mam wszystko za nic, ale muszę doświadczać czegoś, czego nie chcę. Czy to w taki sposób zaprzedaje się diabłu, czy źle uzgodniłem cyrograf?
Po jakimś czasie przestałem nosić krawat. Nikt nie zauważył.
Po jakimś czasie zacząłem ubierać buty sportowe. - O, fajne buty - powiedział ktoś w kąciku spożywczym. Wtedy zamiast koszuli zacząłem zakładać koszulkę. - Tylko nie zamień spodni na jeansy - rzucił szef przechodzący korytarzem. To wtedy doznałem olśnienia i odkryłem sedno tego matriksu. To rewia mody.
Naprawdę byłem taki naiwny, że myślałem, że chodzi tu o co innego niż o świeżą dostawę koksu i drinków z łez współpracownic, które wzięły kredyt we frankach?
Po jakimś czasie uzgodniłem, że wolę być od 10. do 18. Po jakimś czasie doszedłem jednak do wniosku, że wtedy tylko wychodzę na kolację do pobliskiego bistro i zaczynam pić, więc umówiłem się na 3/4 etatu. Można? Można.
Szef podniósł stawkę, żebym wyszedł na swoje, bo dobry ze mnie chłopak, jestem za 20 ósma (co z tego, że wtedy podjeżdża mój autobus - na samochód się nie przesiądę, choć w automacie przypominają zabawkowe autko) i nie wychodzę co chwila do kibla napić się cytrynówki jak jego żona, a na miasto wychodzę tylko po to, żeby wyjść zarówno na i do ludzi.
Ten kapitalizm to jednak fajny wynalazek, a kiedy inni pracują na ciebie, naprawdę już ma się to w dupie i widzi się, że ci ludzie pracują za to, żeby nie zostać wypierdolonym z pracy, więc nie ma sensu im płacić. Czuję się jak illuminati, dochowując takiej jednostronnie satysfakcjonującej tajemnicy poliszynela. A ilekroć czuję litość, myślę sobie, że ja przynajmniej wiem, kto to był Poliszynel.
I nurzam się w mieście, gdzie nigdy nie spotykam nikogo ze swojego otoczenia, a jeśli już, słyszę jakieś "Nie wierzę, ty tu?", jakbym wrócił na świat po dwutysiącletniej absencji.
Po koncercie kompletnie nieświadomie przysiadłem się do dziewczyny, która po chwili wyznała, że jest nimfomanką, ale że zaczęła terapię - jednak mimo to, jakbym nie był taki zajebany to by się ze mną przylizała. Spojrzałem na nią i chyba nie ściemniała, bo wyglądała na zmęczoną emocjonalnie, chyba że jej twarz w danym momencie była tylko moim odbiciem. Przylizałem się z nią, nie zważając na jej domniemaną prominencję, bo byłem już jak parowóz i powiedziała, że się nie postarałem. - Okej, to na razie - odpowiedziałem i sobie poszedłem. Kiedy stamtąd wychodziłem, wskazała mnie palcem i powiedziała koleżance: "To on, to on mnie zostawił!". Przynajmniej ma jakiś racjonalny wątek na terapię. Przynajmniej nie dała się posuwać przełożonym i współpracownikom, żeby mieć poczucie przynależności do źródła stałego dochodu. Chyba nie dała.
Za to Nadia przyznała się, że ci wszyscy obcokrajowcy, z którymi wychodzi z knajpy, jej płacą, a nagania ich jej znajoma. Ale po rozmowie ze mną po raz pierwszy wyszła przed wszystkim, nie po wszystkim z apartamentu jednego z nich. Przyznała się też, że ma dziecko. Mówiła, że wysyłała do mnie zdjęcia, jak była w ciąży, ale się nie skapnąłem. Mówi, że nie ma czasu, bo jej facet przyjechał, ale żebym wpadł do Londynu. Powiedziałem, że nie mam pieniędzy.
Pierdolę ten Londyn. Nie znam nikogo, kto by tam wyjechał nie będąc kryminalistą albo przynajmniej częściowo związanym z patologią. Tamtejszy wymiar sprawiedliwości jest dla nich wyjątkowo łaskawy. Mówią, że lepiej jak w domu, mimo że przeczy to powiedzonku, ale kto dzisiaj jeszcze posługuje się przysłowiami?
A te zdjęcia artystyczne to tak naprawdę nie jej, bo prosiła każdego, żeby po wszystkim pstryknął jej fotografię."
|