08:31 / 15.02.2002 link komentarz (0) | Nienawidze. Nie czytalam jeszcze zadnych wpisow, ale mam wrazenie, ze to stwierdzenie wcale nie jest oryginalne: nienawidze walentynek. Pytam: czemu ludzie potrzebuja czekoladek, kwiatkow, kartek, pizderek, zeby czuc sie kochanymi, wartosciowymi osobami? Dlaczego okazujemy to sobie w tak tani, plytki, pusty sposob?
10 rano: Julian przyczlapal do mnie do domu, wpierdolil sie do mojego lozka (wara, nie dla psa kielbasa,0) i zaczal sciskac i mlaskac kolo mojego ucha. Sila go musialam wypchnac. SILA!!
Potem zrobilo sie jeszcze gorzej: krotka rozmowa z R. proste pytanie, prosta odpowiedz. Splynelo na mnie, ze wlasnie sie zakochalam. Kurwa mac. Okazalam to w sposob dla mnie charakterystyczny, facet sie obrazil chyba, a przynajmniej bylo mu przykro.
M.: Ryan, you unreadable motherfucker, do you like me, by any chance? (lu, bez owijania w bawelne. Rzygac mi sie juz chcialo od tych podchodow,0)
R.: Well *blush*, huh, you do seem interesting...
M.:Aha
R.:Aha?
M,: Aha.
Koniec. Koniec Mariposy, to sie zle, zle, zle skonczy. Bardzo zle.
Rozmowa z Joshem: you seem buried under a mountain of male attention.
A wlasnie, dlaczego? Bez kokieterii, nie ma we mnie nic magnetycznego, zero uroku, zero tak zwanej kobiecosci. Nie radze sobie dobrze w takich sytuacjach, byl czas kiedy robilam sie na powabna femme fatale i gowno z tego wychodzilo. Wystarczylo zdjac pacykade i nagle sie zgonili. A ja nic nie rozumiem. W zyciu bym nie powiedziala, ale wytraca mnie to z rownowagi, w zadnym wypadku nie uda mi sie dorosnac do ich oczekiwan.
Swiety Walenty byl meczennikiem i umarl w cierpieniach. Nie ma sie kurwa z czego cieszyc. Ale czekoladki mam, mam dla R. Czyli tez sie stoczylam. Pieknie. |