04:20 / 03.04.2002 link komentarz (1) | Jose Rodriguez Montoya stanal nad krawedzia ziemi. Patrzyl w dal, patrzyl tam, gdzie nie bylo juz drugiego brzegu. Wiatr, silny wiatr zatykal, wdzieral sie, gwalcil. Jose w wyciu wiatru slyszal glos. Przez chwile myslal, ze to tylko glos wiatru, ten brutalnie oczywisty glos, jakim wiatr ma zwyczaj wyc tuz przed zachodem slonca. Ale to byl glos. Prawdziwy glos. Glos prawdziwej kobiety.
- Jose? - zapytala - Jose, idziesz? Czy idziesz tam, tam gdzie zaginal drugi brzeg?
Jose milczal. Milczal, bo wiatr byl tak silny, ze i tak nie uslyszalaby odpowiedzi.
- Idziesz? - zapytala jeszcze raz. Bardziej natarczywie. Miala twarz dziecka, sliczna twarz dziecka i krociutkie czarne wlosy.
- Jesli idziesz ze mna - powiedzial jose - Jesli idziesz ze mna to musze, musze wiedziec na zawsze, jak sie nazywasz.
- Maria Luisa Ramirez - powiedziala robiac pierwszy krok w te strone, gdzie nie bylo juz drugiego brzegu.
|