09:22 / 24.04.2002 link komentarz (3) | Hueh, chyba zaczne sie ubierac wylacznie we wlasne kreacje. Kobieta od plastyki sprezentowala mi takie cus, nie wiem dokladnie jak sie to nazywa, smierdzi klejem, nieistotne. W kazdym badz razie uzywa sie tego w sposob bardzo nieskomplikowany, a sluzy do przenoszenia zdjec na koszulki. Od dawna mialam bilion pomyslow, dzisiaj powstaly cztery czarne koszulki, w 100% moj styl. Cieszy mnie to niezmiernie. (Nie, C., tego bym Ci nie zrobila, spoko,0). Na jednej z nich umiescilam jeden z moich starych rysunkow. Sciagnelam kilka swietnych czcionek; skoro juz mowia nie do mojej twarzy, a do innej czesci ciala (Nie wiem, naprawde nie wiem, czego sie tak doszukuja; duzo nie znajda,0), to niech sobie poczytaja przy okazji. Pewnie dla niektorych bedzie to jedyna lektura, oprocz moze napisow na etykiecie od piwa.
Nota bene, dzisiaj spotkalo mnie calkowite fiasko lingwistyczne; wkurzylo mnie niemozebnie, zawstydzilo okrutnie. Zadzwonil D. i spytal sie co jakis wyraz znaczy po naszemu. Znam wyraz, wyraz zenujaco prosty, wyraz, ktorego uzywam pewnie z 10 razy dziennie. I dupa, nie moglam sobie przypomniec, nie potrafilam przetlumaczyc. Totalna regresja lingwityczna, ot co. Swojego czasu drwilam sobie ze starych polonusow, takich, co to ani po polsku, ani w zadnych innym jezyku. A przeciez czytam ksiazki, prowadze konwersacje po polsku, ogladam polska telewizje, staram sie wiedziec, co dzieje sie w Madre Patria. A chwilami, ze zwyklego wygodnicta, przeskakuje na angielski i lapie sie na tym, ze czasami po prostu latwiej. Nedza. Wstyd. Musze cos z tym zrobic. |