00:03 / 04.06.2002 link komentarz (1) | Ponadto, zauwazylem juz, ze powoli zaczyna mnie "brac"
logowa choroba, o ktorej niektorzy tu wspominaja.
Odbieram rzeczywistosc i momentalnie przetwarzam
juz ja w glowie na to, co o niej napisze. Juz widze
to mysio-szare okienko z wklepanym tekstem, z gotowa
przetworzona synteza tego, co mnie otacza.
Czy jest juz bardzo zle ?
Bylem w empiku. Kupilem sobie Iceberg Fluid (mialem proble,0) i trzy plyty.
Pata Metheny (cholera, live brzmial prawie tak samo dobrze,0), (prosze sie nie smiac,0) Lombard stary oraz
Creed. Klasycznie brzmiaca muzyka, co prawda nieco
ugrzeczniona, ale taka jak wlasnie lubie - z porzadnie
brzmiacymi instrumentami, z ta slyszalna chropowatoscia
przesuniec po strunach gitary i calym tym szajsem.
kawalki 3,5,6 i 8 sie nadaja - jak na jedna plyte,
to calkiem sporo.
Przechadzajac sie wsrod polek zobaczylem cos, co mnie
porazilo:
JOHNY HATES JAZZ
Hmm. What the hell is that supposed to mean?
I eureka. Jakis niedzwiedzki, jakies radio,
stojace na podlodze, jakies stare mieszkanie...tak.
To bylo bardzo, bardzo dawno temu.
Nie mam pojecia jak to brzmi (i chyba nie chce wiedziec,0) ale uwierzcie mi:
tak syfiarsko-pedalsko-starociowo-amerykanskogebnej
okladki nie widzieliscie dawno i nie zobaczycie predko nawet na nowej plycie N'SYNC czy BOY ZONE.
To bylo piekne.
|