02:14 / 14.07.2002 link komentarz (3) | Kościół św. Katarzyny to jeden z ładniejszych obiektów sakralnych w jakim udało mi się być. Nie znając terminów architektonicznych, muszę poprzestać na zupełnie laickim opisie. Dzieli się na cztery części. Ołtarz otaczają surowe, ceglane mury z neogotyckimi witrażami. W czasie wojny budynek musiał ulec dość poważnym uszkodzeniom – widać wyraźnie granicę między starymi i nowymi cegłami. Stare ułożone z niezwykłą starannością, zaś nowe sprawiały wrażenie jakby układał je ktoś pod wpływem sporej dawki alkoholu. Część przeznaczona dla wiernych to typowy neobarok. Dużo złoceń, figur, obrazów. Od przedsionka oddzielony jest kolumnadą w stylu korynckim, wykonaną z litych brył piaskowca. Czwartą część stanowiło sklepienie – płaskie, wykonane z sosnowych desek i potężnych belek. Tak nietypowe rozwiązanie przykuwało uwagę i odnosiłem wrażenie, że jest to zupełnie odrębna część kościoła. Jasny brąz sosny wprowadzał atmosferę ciepła; większość świątyń jest chłodna. Temperatura oczywiście była niższa niż na zewnątrz, ale nie wyczuwałem „chłodnej atmosfery”, jaka gości w większości takich przybytków. Sympatyczna odmiana.
Ślub Oli i Artura będę miło wspominał. Najbardziej utkwiło mi w pamięci kazanie. Ksiądz zwracał się bezpośrednio do nowożeńców (wtedy jeszcze narzeczonych,0). Sposób mówienia i treść zdradzały emocjonalne zaangażowanie. Nie był to więc ślub jakich wiele, ot kolejny z rzędu, jak to się zbyt często zdarza. Myślę, że młodzi będą mile wspominać tę ceremonię.
Ślub stanowił oczywiście okazję do spotkania dawno nie widzianych kolegów i koleżanek z liceum. Zebrało się jednak dość nieliczne grono. Może z osiem osób, co jak na ponad trzydziestoosobową klasę dość mało. I tak głównym bohaterem był Patryk. Trzymiesięczny brzdąc jedynej „poklasowej” pary. Wszelkie pary „klasowe” wcześniej czy później się rozpadły, a oni zeszli się dopiero po maturze. Spotkaliśmy się, trochę rozmawialiśmy (o studiach, pracy i tym podobnych rzeczach, o których się rozmawia przy takich okazjach,0) i rozeszliśmy się. Następne spotkanie pewnie dopiero za kilka lat.
Po ślubie pojechałem odebrać rodziców z rodzinnej imprezy. Zazwyczaj różne rodzinne spotkania odbywają się w mieszkaniach bądź domach. Ciocia z wujkiem postanowili uczcić czterdziestolecie swojego ślubu w restauracji. Przed imprezą wszyscy narzekali, że się stawiają, że szpanują bogactwem, ale to był w mojej ocenie bardzo dobry pomysł. Ściubienie trzydziestu osób w małym mieszkaniu przy takich temperaturach raczej do sensownych nie należałoby. A tak staruszkowie się wybawili, wytańczyli. A przede wszystkim – spotkali się. Może narodzi się jakiś zwyczaj obchodzenia ważnych okazji i rocznic w restauracjach? Oczywiście nie byłbym sobą, gdyby mi się coś nie stało – tym razem zarwało się pode mną krzesło! Plaśnięcie czterema literami o twardą posadzkę nie było przyjemne... Najbardziej rozbawił nas fakt, że na feralnym krześle siedzieli wujkowie i ciotki duuuużo ciężsi ode mnie...
|