00:32 / 24.07.2002 link komentarz (2) | I po cholerę ty się tu pchałeś? pytam sam siebie, czyszcząc kolejną blachę do pizzy.
Już dwie godziny zasuwam w pizzeri ubrany w fartuch poplamiony resztkami ketchupu. W głowie jeszcze resztki wczorajszego wieczoru po powrocie z nad Morza Martwego, gdy po kąpieli poszliśmy najpierw na Corso aby się zaszczepić na wypadek niewiadomego ale zawsze możliwego zagrożenia. Przyjęliśmy już doustnie po dwie dawki szczepionki, gdy przypałętał się Jurek z wyraźna chęcią bycia sanitariuszem. Jurek spadaj nie mamy kasy a poza tym jesteśmy umówieni i nie mamy za dużo czasu. Uśmiechnął się – zawsze się uśmiechał, ale w oczkach widać było zainteresowanie naszą ostatnią dawką szczepionki. Mam namiar na robotę, – no to dawaj - mówi Jarek. No wiecieee – wieeemy! I po chwili nasze ostatnie ampułki lekarstwa zmieniły właściciela.
Pojedziecie na Tahana Merkazyt (dworzec autobusowy,0) i pójdziecie do pizzeri w pasażu. Zapytacie o Szlomo i powiecie że ja was przysłałem. Ok. zobaczymy. Zanim rozmowa się rozwinęła już nas nie było, Jurek mógł dużo wypić a my mięliśmy już niewiele szekli w kieszeniach.
Tel Aviv jest wieczorem bardzo miłym miastem – nie widać już brudu i śmieci, wystawy rozjarzone są kolorowym oświetleniem a po ulicach przelewa się pełno ludzi o dziwo wesołych, pomimo napięcia jakie wywołuje stałe zagrożenie wojną. Przyjechałem z kraju gdzie na półkach królował ocet i musztarda, a papier toaletowy był sprzedawany za makulaturę. Ludzie zamykali się w domach a w kolejkach wcale nie było wesoło. Tu był dla mnie inny świat.
Hej gvirti – wyrwał mnie z zamyślenia głos Jarka olhim letajel le jam? Dwie ładne śniade tajmanki o figurach z okładek śmieją się z nas na całego. Polanim maniakim - grożą nam palcem. Szatitem jotermidaj. Nie ma obrażania się na zaczepkę, głupich min - śmiech i wesołość, na propozycję spaceru po plaży. Za chwilę już ich nie było.
Wiesz, mówi do mnie - tutaj to normalne gdy ktoś zagada do ciebie na ulicy, nawet z kierowcą autobusu możesz pogadać o pogodzie jakbyś jeździł z nim codziennie.
Ej!- Polani taawod – dobiega do mnie głos Szlomo, a co robię matole - myślę w duchu – te placki ze śmieciami które podajesz z ketchupem i tak są do dupy. U nas na Małym rynku to była pizza nie te trociny. Taawod – pracuj, to jedno z pierwszych słówek hebrajskich które poznałem. Teraz znałem już ich kilka jak np. bira – piwo; bahura – dziewczyna; boker tov-dzień dobry; toda raba – dziękuję, słownik wzbogacał się z dnia na dzień dzięki Jarkowi i kelnerkom w pracy które, gdy Szlomo wychodził chętnie przychodziły na zaplecze odpocząć i pogadać. Szoruję te pieprzone blachy i zerkam na zegar, to jedyne urządzenie które chyba jest zepsute bo nic się nie posuwa do przodu. Ręce mam już jak noworodek który co dopiero opuścił brzuszek mamusi. Co to za płyn dał do mycia, sodę kaustyczną czy co? Przydał by się normalny Ludwik.
Na Tajelet – nadmorskim deptaku odgrodzonym od plaży tylko niskim murkiem jak zwykle wieczór było pełno. Turyści mieszali się z miejscowymi w kolorowy tłum. Ruszyliśmy w kierunku mariny aby posiedzieć w wygodnych krzesłach nad qfelkiem zimnego Macabee. Nad stolikiem parasol z palmowych liści, a kilka metrów niżej morze z zakotwiczonymi jachtami. Przyjemnie. Wiesz –mówi Jarek jestem już tu rok i nie wiem co dalej robić. Chciałbym wyjechać stąd do Stanów, ale tutaj też nie łatwo jest dostać wizę. W Łodzi nie ma dla mnie żadnych perspektyw, a mam siostrę w Stanach. A może zostać tutaj z jakaś samotną żydówką? – sam nie wiem. Wywal te Caro bo śmierdzą jak hasz w tym klimacie. Pójdziemy w niedziele do Jaffo. Poznasz Piotra z Basią i resztę - teraz w sumie będzie w Tel Avivie ze dwadzieścia osób z Polski. Może ksiądz Grzegorz ma jakaś lepszą robotę niż w pizzeri.
Halo! ata roce liszon po? woła Riki wchodząc na zaplecze. Faktycznie, wskazówki przesunęły się już znacznie do przodu. Zdzieram z siebie fartuch, nacieram ręce kremem i wychodzę w ciepły wieczór. Idę w kierunku morza. Trzydzieści szekli w kieszeni. Pierwsza kasa na emigracji. CDN...
|