szaraw // odwiedzony 22524 razy // [|_log.chyna nlog7 v02 beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (49 sztuk)
15:08 / 16.06.2005
link
komentarz (1)
Tel Aviv

Duszny zapach od strony gajów pomarańczowych unosił się nad cała okolica Neve Scharet.
Nad pustymi o tej porze kortami tenisowymi rozpalone powietrze drgało nieustannie i tylko od strony basenu nieustannie dobiegały odgłosy rozbawionej młodzieży.
Jurek nieswojo czuł się wśród tego rozbawionego tłumu czekając na Amira chociaż zawsze to było lepsze w porównaniu do tego co musieli przeżywać na pustyni Jarek z Januszem. Chociaż to był ich żywioł, byli jak dwa wiatry pustynne hamsin i szaraw oba niosły ze sobą zapach pustyni oba jak i oni byli z nią zżyci. Jemu jednak dokuczała wilgoć i upał które w Tel Avivie stawały się nie do wytrzymania w tym okresie. Jakże wspaniały był wieczorny chłodek w Jerozolimie. Teraz czekając wspominał z utęsknieniem to miasto. Zaproszenie na to spotkanie było co najmniej dziwne ale przecież to był ich znajomy.
Amir pojawił się jak zwykle znikąd i zmaterializował się przed Jurkiem jak Ufo. Ahlan – manisz ma? - powitał go tradycyjnie. Ha kol beseder- odpowiedział odruchowo Powiedz – czy twoi koledzy już wrócili – spytał Amir. Nie jeszcze nie – ale czemu pytasz? Wiesz że pojechali na rafę kręcić film. Tak wiem – ale myślałem ze już są z powrotem. Nie ważne – jedziemy teraz do Herzeliji, ktoś chciał cię poznać. Mam samochód na parkingu - chodź.
Explorer z ciemnymi szybami stał zaparkowany na rozpalonym słońcem parkingu. Amir rozsunął tylne drzwi – wakasza – proszę. Jurek schylił się wchodząc do środka i wtedy ciemność zwaliła mu się na głowę. Czarny van ruszył bezgłośnie w kierunku Herzeliji. Migające zza atrapy chłodnicy niebieskie światła rozsuwały na bok sznury samochodów na pobliskich pasach ruchu. Kawałek za miastem skręcił nagle w prawo w kierunku szarego kompleksu budynków najeżonych lasem anten. Brama rozsunęła się bezgłośnie i samochód zniknął z pola widzenia postronnego obserwatora. Cdn...
20:11 / 28.05.2005
link
komentarz (1)
Cichy szelest piasku wyrwał mnie ze snu. Jeszcze było ciemno, ale już nie na tyle by nie widzieć postaci oddalających się ku wąwozowi. Przeciągnąłem się powoli. Sharon kręciła się już koło kuchenki przygotowując poranna kawę. Gdzie oni idą? spytał Jarek również budząc się w tej chwili. Aaa – zaraz wrócą, poszli sprawdzić jak wygląda zejście, mruknęła. Spojrzałem na Jarka, mrugnął do mnie okiem nie przerywając wiązania butów. Wytrzepałeś spytałem mając na uwadze skorpiony chowające się przed skwarem dnia. Jasne jeszcze lubię swoje nogi odparł. Przypomniało mu się pewnie jak kiedyś w Somalii skorpion ukąsił jego przewodnika i biedak stracił nogę, ale ocalił życie. Tu nie było takich groźnych gatunków, jednak można się było poważnie pochorować od ukąszenia. Ok. zjedzmy jakieś śniadanko, bo już świta i zaraz będzie żar. To my idziemy na chwileczkę za skałki i zaraz dołączymy do was. Musieliśmy urwać się na chwilę od opieki, a to była niezła okazja. I tak widziałem, że Doron długo patrzył za nami, w którym kierunku idziemy.
No i jak spytałem namierzyłeś wszystko? Tak według naszych danych to powinno być gdzieś tutaj. Problem w tym, że jesteśmy cały czas na widelcu, a nie przypuszczam też, aby to zaproszenie nas tutaj było takie z czystej sympatii. Coś mi nie pasuje w tym wszystkim. Na razie udajemy głupków zachwyconych pustynią i zobaczymy, co będzie dalej. Wracajmy zanim zaczną nas szukać. Sharon powitała nas dwoma talerzami pachnącej przyprawami havita, czyli pospolitej jajecznicy i dwoma kubkami gorącej kawy z mleczkiem. Jedliśmy w milczeniu spoglądając na zmieniającą się kolorystykę skał. Świt na pustyni zawsze budził we mnie wiele emocji, gdziekolwiek by to było zawsze robił wrażenie. Najpierw fiolety i czerwienie, które ustępowały później pomarańczowemu zabarwieniu przechodzącemu w jasną żółć i oślepiające złoto. Nic dziwnego, że nomadowie czcili słońce zanim nastał Islam.
Bou, zman lalechet – Doron podniósł się pierwszy, potem będzie za gorąco na spacery. A Meraw i Daniel spytałem. Dołączą do nas po drodze odparła Sharon. Zarzuciliśmy więc plecaki zapakowane prowiantem i butlami z wodą, oraz zwoje lin i podążyliśmy wyschniętym wadi za Doronem. Pod butami chrzęścił żwir naniesiony przez ostatnią wodę, a na lekko wzniesionym brzegu kwitły na żółto parasolowate kolczaste akacje wypijając resztki wody z pomiędzy skał. Ściany kanionu powoli zbliżały się do siebie i wreszcie szliśmy opadającą lekko wąską ścieżką. Czasami skały zamykały się nad nami tworząc sklepienie. Schodziliśmy coraz niżej, aż dotarliśmy nad strome urwisko. Tu zrobimy chwilkę postoju stwierdził Doron. Musimy rozpiąć liny, bo zejścia nie ma. Zapniemy dwie zjazdówki i wystarczy. Będziemy wracać to się przydadzą. Zjeżdżając zastanawiałem się jak długo musieli penetrować ten teren, aby trafić na ślad zabłąkanego Scuda. W tej plątaninie jarów i wąwozów poza wznoszącymi się szczytami ciężko było za pomocą radaru namierzyć dokładnie tor lotu pocisku w jego ostatniej fazie. A przecież musieli go znaleźć. Zwłaszcza zawartość jego wnętrza. Ta zawartość mogła, bowiem zagrozić nie tylko ich istnieniu.Cdn...
22:36 / 21.04.2005
link
komentarz (0)
Żwir osypywał się po zboczu, kiedy wspinaliśmy się na skalna ścianę. Popatrz jakie wspaniałe niebo szepnęła Sharon, jakby bojąc się zakłócić ciszę. Faktycznie, wisiało nad nami niczym gigantyczny granatowy parasol, roziskrzone miriadami gwiazd. Zimno się robi. Podałem jej moją kurtkę bo w tym wojskowym swetrze mogła faktycznie zmarznąć. Toda raba, powiedz wszyscy są tacy uprzejmi tam u was w kraju? – Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć wiec milczałem dalej. Usiedliśmy na płaskiej skale. Jej włosy pachniały olejkiem do opalania albo czymś takim. Oparła mi głowę na ramieniu i tak siedzieliśmy wpatrzeni w gwiazdy i pustynię. Wiesz trzeba dokładnie rano wytrzepać buty, skorpiony włażą. Nie wiedziała że skorpiony to najmniejsze zmartwienie jakie mogło nas spotkać. Gdzieś z boku osunęły się kamienie, zastygłem bez ruchu, gdy na tle nieba pojawiła się jakaś postać. Bou grill kwar muchan, to Doron oznajmiał nam że jedzenie gotowe. Wstaliśmy i zaczęliśmy schodzić w dół. Trzeba uważać, czasami przemykają się tedy terroryści z Gazy, - odgrywał rolę opiekuna Doron. Nie martw się mam swoją zabawkę roześmiała się Sharon potrząsając zwisającym na pasie Galilem. Nie miałem powodu wątpić że potrafiła by go z powodzeniem użyć. Szkoda że nie zabawiliście tam dłużej mrugnął do mnie Jarek gdy podeszliśmy do ogniska, zostały by wam tylko puszki i kości. Ja już podjadłem teraz pójdę na chwilkę na bok – roześmiał się, trzeba oddać nadmiar wody pustyni. Dobrze z tego wybrnął pomyślałem. Wiedział że nie mogłem nic zrobić w sytuacji gdy pilotowała mnie Sharon, sam będzie miał wystarczająco czasu by swoim GPS’em określić dokładnie miejsce naszego pobytu. Jutro rano zejdziemy do wąwozu jest tam taka jaskinia która chcemy zobaczyć – poinformował nas Daniel, pomimo że mało się odzywał od początku sprawiał wrażenie przywódcy tej grupy. Macie sprzęt spytałem. Tak jest na samochodzie. Co jest w tej jaskini ciekawego? – to ładna jaskinia słyszeliśmy że są nawet jakieś rysunki naskalne. Chcemy je sfotografować. Poza tym chcemy pobrać kilka próbek gruntu – Meraw jest geologiem i cos ją tam interesuje. Na pewno pomyślałem będą to interesujące próbki. Ten grunt miał nadzwyczaj ciekawe właściwości uruchamiał licznik Geigera. Cdn….
19:03 / 18.04.2005
link
komentarz (1)
Tak zastanawiając się rozsądnie to przecież nie miało najmniejszego sensu, Sharon była w wojsku ja cóż, obcokrajowiec innego wyznania, nic nie mogło się udać. Ale wieczorem byliśmy gotowi. Zapakowaliśmy po kilka steków, zgrzewkę Goldstara, i butelkę Keglewicza tak na wszelki wypadek. Wszystko zmieściło się w naszej dużej lodówce turystycznej. Właśnie kończyliśmy się pakować, gdy dobiegł nas głos. Gotowi? Za piętnaście minut wyjeżdżamy. Ty słyszałeś – jedziemy, a w ogóle wiesz gdzie? Spytał Jarek. Nie wiedziałem. Zapakowaliśmy wszystko do jeepa i usadowiliśmy się z tyłu. Wzięliście śpiwory spytała Sharon. Nie a po co? No jedziemy na pustynie na całą noc a może być zimno. Dorzuciliśmy, więc jeszcze do bagażu dwa śpiwory. Poznajcie moich przyjaciół, przedstawiła nam resztę. To jest Meraw, to Eitan i Daniel. Doron jest na miejscu i przygotowuje biwak. Eitan ruszył z fantazja i po chwili wyjeżdżaliśmy z miasta w stronę pustyni. Gdy znikły zabudowania, otoczyły nas urwiste szczyty pasma górskiego. W zapadającym zmroku okolica coraz bardziej upodabniała się do krajobrazu księżycowego. Droga ostro pięła się pod górę. Już wiedziałem gdzie jedziemy. Gdy po lewej stronie zamajaczyły budki strażnicze na granicy z Egiptem, byłem pewny, że droga wiedzie do Czerwonego Kanionu. Za nami pojawiły się światła samochodu i po chwili wyminął nas jeep wypełniony żołnierzami z długim ryjem karabinu maszynowego umocowanego na burcie wozu. Lo haszuw – nie szkodzi, powiedziała Sharon to tylko patrol. Dookoła była już tylko pustynia. Wreszcie zjechaliśmy w piaszczysta drogę, która doprowadziła nas do głębokiego wąwozu, gdzie pod skalna ścianą płonęło niewielkie ognisko. Ine Doron, usłyszałem. Do wozu podszedł wysoki dobrze zbudowany chłopak w lotniczym mundurze. Eref tov – przywitał się. Grill już nagrzany, możemy cos zjeść. Wyrzuciliśmy lodówkę i podzieliliśmy piwo. La chaim wznieśliśmy toast. Miło jest was poznać. Lubisz grilowane mięso spytałem, widząc jak Sharon zajada się soczystym mięsem. Yhmm, odparła nie przerywając jedzenia. Powiedz, jesteście na przepustce? spytałem. Prawie odezwał się Doron, mamy tu coś do zrobienia, ale dopiero rano, ale teraz odpoczywamy, uśmiechnął się. Cos tu jednak było dziwnego, wyczuwało się jakieś napięcie pomiędzy nimi, dziwnym był również fakt, iż Daniel miał beret elitarnej jednostki Golani, w której służyli wyjątkowo twardzi chłopcy. Zaskrzeczała krótkofalówka i Sharon zamarła na chwilę w bezruchu. Doron zatrajkotał cos po arabsku tak, że nie zrozumiałem ani słowa. Jarek – idę się przejść po okolicy miej oko na wszystko. Kiwnął głową popijając kolejne piwo. I tak nic nie uszłoby jego uwadze. Kiedyś był jednym z najlepszych zwiadowców, w grupie operacyjnej i można było na nim polegać. Byłem już o jakieś trzydzieści metrów od obozowiska, gdy dobiegł mnie zgrzyt osuwających się kamieni. Zaczekaj chwilkę, wołała Sharon przejdę się z tobą. Mówiąc prawdę wolałem być sam przez chwilkę, to, co chciałem zrobić nie mogła zobaczyć, ale nie było wyjścia i szliśmy teraz razem wspinając się kamienista ścieżką. Cdn…
14:39 / 13.04.2005
link
komentarz (4)
Ma ni shma – słyszę nagle, drgnąłem lekko, bo nie spodziewałem się nikogo. Mi ejfo athem? – Stała tuż obok z włosami mokrymi jeszcze od wody. Betah mi hutz le aretz. A ja dalej nie mogłem wydusić z siebie głosu, pomimo że doskonale wiedziałem, o co pyta. Aaa – anahnu mi Polin wydukałem wreszcie jakimś drewnianym głosem. We athem niszaru po arbe zman? Chciałem wiedzieć jak długo zostają. Głos wreszcie wrócił mi do normy. Dziewczyna była typowa Izraelką posiadającą geny gdzieś z Jemenu – tylko z takich mieszanek genetycznych mogły się rodzic takie kształty. Oczy okolone pięknym ciemnym łukiem brwi obejmowały oczy o migdałowym kształcie. Smagła lekko pociągła twarz i welon długich aż za pośladki lekko sfalowanych czarnych włosów. Delikatne wargi odkrywały w uśmiechu białe zęby. Miałem prawo stracić oddech na chwilę. Mogę kubeczek kawy? – Spytała, moi koledzy jeszcze nie wstali, i znowu ten uśmiech. Przyniósłbym jej ta kawę nawet z Bershevy byle by jeszcze chwilkę została. Piliśmy wolno łyk po łyczku aromatyczny napar, w myślach oceniając się wzajemnie. Co robicie wieczorem?- Pod mostkiem znowu poczułem ucisk jakby coś ugniatało mnie w żebra. Hmm – wieczorem – jeszcze sami nie wiemy bąknąłem.
Przez myśl przemknęło mi setki wariantów wieczoru jednak dziwnym trafem zawsze była gdzieś blisko. Osim mangal ba eref atem rocim laavo?– Grill wieczorem – chcecie przyjść? Jednoręki bandyta w mojej głowie znowu zrobił obrót i plany przybrały inna postać. To wspaniale będzie nam bardzo miło. Przyniesiemy parce steków i piwo - beseder? Beseder odrzekło zjawisko i zaczęła się oddalać. Hej, zawołałem ech korim lach, musiałem przecież wiedzieć jak ma przynajmniej na imię. Korim li Sharon wołają mnie Szaron usłyszałem,- Az leitraot ba eref do zobaczenia wieczorem zawołałem.
Ledwie odeszła w wejściu do namiotu pokazała się głowa Jarka – ty to z samego rana musisz zaczynać. Cierpisz na bezsenność czy co. Wstawaj – trzeba jakieś śniadanie zrobić i iść na zakupy. Wieczorem idziemy w gości. Wiesz nie tylko ja cierpię na bezsenność. Wiem słyszałem wszystko – miła ta, Tajmanka ale w wojsku to wiesz jak to jest. Mają braki, mrugnął łobuzersko okiem. Tu przypada jeden facet na trzy baby, więc uważaj. Składaliśmy talerze, gdy obok nas przetoczył się wolno Renegade. Szaron pomachała mi ręką wołając. Tylko bądźcie na pewno, i odjechali w stronę pustyni. Cdn…..
23:37 / 11.04.2005
link
komentarz (0)
Powoli do uszu zaczyna docierać łagodny szum fal załamujących się na kamienistym brzegu plaży, jeszcze słońce nie wzeszło całkiem i tylko zarysy szczytów gór po drugiej stronie zatoki Akaba odcinają się na pojaśniałym lekko niebie. Przeciągm się leniwie, rześkie powietrze napływa do płuc. Jeszcze chłodno, ale za kilka godzin temperatura wzrośnie do 38 stopni. odwrócony ponton to całkiem niezły materac do spania. Jarek mamrocze coś w namiocie przez sen. Dookoła jeszcze cisza - czasem duże ryby głosno żeruja przy brzegu zjadając resztki z pity. Często grzbiety wystaja im nad powierzchnie wody. Cicho odpalam kuchenkę, mielę kawę i sypię cztery łyżki do beduińskiego imbryczka grawerowanego w misterne arabeski. Jeszcze cztery łyżeczki cukru zimna woda i na gaz. Po chwili brązowa piana unosi się pod krawędź naczynia.Odstawiam na chwilkę pozwalając jej opaść i delikatnie podgrzewam znowu. Po trzecim spienieniu odstawiam z gazu i nalewam do filigranowego naparstka. Co za aromat. Dwa maleńkie łyczki i odrobina zimnej wody do spłukania aromatu przed następnym łykiem. Niedaleko smacznie śpią wojskowi, cztery dziewczyny i dwóch facetów - pewno na kilkudniowej przepustce z jakiejś bazy lotniczej na Negevie. Wtedy tamtego ranka nie wiedziałem jeszcze że ten dzień zmieni moje życie. Cdn....
22:45 / 03.04.2005
link
komentarz (0)
Odszedł wielki Człowiek - ogladając wspomnienia o Nim powracam do tych chwil które spedziłem na wielokrotnych wędrówkach śladami Chrystusa - Nazaret, Kanna Galilejska, j. Kinneret, i wiele innych miejsc. Przesuwają się obrazy, w których bardzo często przewija się postać ksiedza opiekuna Polskich dusz w Ziemi Świetej. Księdza który jako ocalony Żyd z piekła Holocaustu przyjął religię chrześcijańską by na wzgórzu Jaffo krzewić słowo Jezusa. Nie jestem praktykiem religijnym, jakoś tak wyszło, jednak ten człowiek wzbudził we mnie wielki szcunek - do człowieka, opiekuna, żyjącego głęboko w wierze. Postępującego tak jak nakazywał Chrystus. Ksiądz Grzegorz Pawłowski - bo o nim mówię przeprowadził nas przez wiele dróg i scieżek, które kiedyś przemierzał Jezus. Wspominam go w tej trudnej chwili, ponieważ tak bardzo swoim postepowaniem i zachowaniem przypomina mi Tego Który Odszedł. To nie ksiadz rozpierajacy się na siedzeniu Maybacha, tylko czesto dźwigający skrzynki z napojami na górę do salki w której spotykaliśmy się po niedzielnych mszach, to ksiądz który nie moralizował, a dawał przykład swoja dobrocią i zrozumieniem ludzi. Potrafił zdobyć się na żart odprawiając Mszę nad jeź.Kinneret, czy podzielic sie mieszkaniem z nowymi bezdomnymi emigrantami. Często okradany mawiał - widocznie tak było im potrzebne. Zdezelowanym garbusem podjeżdżał pod College des Freres uczyć dwie polskie dziewczynki religii-w tym moja córkę. Przygotował i udzielił jej Pierwszej Komunii Świetej, a po roku urządził bierzmowanie - by jak się wyrażał nie stresować dzieci gdy wrócą do kraju. Wielki znawca historii zarówno Izraela jak i Chrzescijańskiej pokazywał nam miejsca, których na normalnych pielgrzymkach się nie zwiedza. Pokazywał tez przy tym piękno tego pustynnego kraju. Państwo Izrael - jako wyznaniowe nie chciało przywrócic mu obywatelstwa, które słusznie mu sie należało. Walczył o to i wygrał. Ta postać ksiedza Polaka z wyboru i Żyda z urodzenia stanowi dla mnie nadzieję że są jeszcze ksieża z powołania. To oni poszli scieżką Polaka z Wadowic. Oby było takich jak najwięcej, tylko kto teraz bedzie im swiecił przykładem. CDN....
10:25 / 01.04.2005
link
komentarz (0)
Mijamy ośrodek atomowy w Dimonie z nieodłącznym widokiem zasieków i balonu obserwacyjnego nad głowami. W połowie drogi zatrzymujemy się na piwko w jedynej przydrożnej knajpce. Uzupełniamy zapas wody mineralnej, i dalej w drogę. Mijamy skręt do rezerwatu Timna i za chwilę zwalniamy przed wojskowym punktem kontrolnym.Uważne spojżenia na pasażerów, betonowa blokada drogi,pistolety maszynowe gotowe do strzału - to wszystko świadczy o tym że nie jest to spokojny turystyczny raj. Chociaż obcując z tym na codzień można sie przyzwyczaić. Prawie codziennie coś się dzieje - nawet w Tel-Aviv'ie który i tak jest spokojnym miastem, wybuchaja bomby w autobusach czy na ulicy. Mijamy tymczasem posterunek i po chwili wjeżdżamy do miasteczka. Jedziemy na nasze zwyczajowe miejsce biwakowe, tuż przy granicy z Egiptem. Tam wjedziemy samochodem na samą plażę i rozbijemy namiot.CDN...
18:51 / 30.03.2005
link
komentarz (1)
Granatowe niebo nad kraterem zaczyna lekko zabarwiać się na perłowofioletowy kolor, dookoła pełnia ciszy, czasem tylko słychać dźwiek osuwajacych się po zboczach drobnych kamieni. Powoli zarysowuja się kontury zboczy, poświata wschodzącego słońca zabarwia skały purpurą i fioletem. nad horyzontem pojawia się rąbek tarczy słonecznej. Ze względu na krystaliczną czystość powietrza obraz jest ostry jak żyletka. Prawie biała oslepiająca kula wznosi sie powoli ponad horyzont ponownie zmieniajac barwe skał na żółto-miedzianą. Cienie zaczynają kłaść się w trzysta metrów niżej położonej dolinie. Zaczyna robić się gorąco. Zwijamy sprzęt i jeszcze przez chwilę kontemplujemy zapierający dech w piersiach widok.Jakaż różnica w tym widoku wschodu słońca, w porównaniu do tych oglądanych z Massady nad morzem Martwym czy nad zatoka Eilatu. Nie gap się tylko zjeżdżamy na dół mówi Jarek,już przebrany w t-shirt'a i krótkie spodenki. Wskakujemy więc do samochodu i ruszamy stromymi serpentynami w dół na dno. Chłonę mijający krajobraz i jak te cienie migające na zboczach wracają wspomnienia o trzydniowym biwaku w pobliżu kolorowych skał, gdzie leżały olbrzymie skamieniałe pnie przedpotopowych drzew. Wtedy wszystko jeszcze miało jakiś sens, były jakieś marzenia, jakieś cele.Za chwilke wjedziemy na droge prowadzącą wprost do Eilatu i pomkniemy na spotkanie koralowych raf, reagge na plaży,i opalonych turystek. CDN....
23:32 / 29.03.2005
link
komentarz (0)
Wstawaj - mówię do Jarka zaraz będzie świt, musimy ustawic sprzęt. Cholerny śpioch z niego. W końcu mamrocząc pod nosem zwleka sie w kierunku łazienki. Pakuje kamery i aparaty, łapię za statyw i schodzę do baru żeby zjeść jakąś "hawita bejcim" - czyli po naszemu jajecznicę. Obok juz zajada śniadanie mała grupka turystów - sądząc po zachowaniu Amerykanie. wszyscy połykaja kesy w pospiechu aby zdążyć na najlepsze punkty widokowe na brzegu krateru. Makhtesh ha Gadol - czyli wielki krater ja mówia Izraelczycy znany jest też pod nazwą Mitzpe Ramon i jest największym kraterem erozyjnym na ziemi. Krajobraz jak z kamery Pthfindera II. Jego powierzchnia to 40 x 8 km a głębokość wynosi 300 m. Cały płaskowyż wznosi sie na wysokość prawie 1000 metrów npm. Tak więc obarczeni sprzętem przechodzimy cichymi uliczkami miasteczka Mitzpe Ramon na punkt widokowy rozstawiamy sprzęt i czekamy na wschód słońca nad Negevem. CDN....
16:21 / 28.03.2005
link
komentarz (0)
Wszędzie wybarwione żółcią,czerwienią i fioletem skały pustyni tworza marsjański krajobraz. Zanużamy sie weń coraz głębiej i głębiej. Na szczycie ostrego zbocza samotny kozioł stoi na straży przesypujacego sie piasku i w podmuchach gorącego wiatru kontempluje otoczenie. Mamszit - zaginione miasto na pustyni, sterty kamieni, potłuczone skorupy rozbitych naczyń, tama na nieistniejacej już rzece. Ślady minionego życia. Z ocalałej budowli podrywa się spłoszony gołąb. Spacerem przemierzamy wymarłe ulice, mijamy oczodoły okien. Gorąco. Czy za jakis czas tak będą wyglądać współczesne metropolie? Przez pusty plac, kiedyś targowisko tętniące pokrzykiwaniem kupców i rykiem wielbłądów wracamy do samochodu. Ruszamy na Mitzpe Ramon. CDN...
12:14 / 08.02.2005
link
komentarz (0)
Droga na południe – piękną autostradą Ayalon mijamy otoczone Pardesami (gaje pomarańczowe) lotnisko w Lod i dalej przez Rechovot kierujemy się na Bershevę.
Upał za oknami coraz większy, a w krajobrazie coraz mniej zieleni. Kussemmo klnie Jarek może staniemy gdzieś na piwko, łyknąłbym Goldstarka albo Maccabi, czas nas jednak goni i postój planowaliśmy dopiero w Bershewie.
Zjeżdżam jednak na najbliższą stacje benzynową Paz i po chwili sączymy chłodne piwko. To były czasy kiedy jeszcze nie było tak dużo Rosjan i policja nie czepiała się pijących piwo w samochodzie. Zagłębioną w sztucznym kanionie drogą dojeżdżamy wreszcie do stolicy pustyni Negev. Na targowisku jak zwykle na szuku pełno ludzi, zapach przypraw miesza się z zapachem wielbłądów, ścieków i przypraw. Wcinamy szybko falafel z ambą i tachiną - robimy potrzebne zakupy. Zanim ruszymy w kierunku Mitzpe Ramon chcemy jeszcze zwiedzic Mamszit – wymarłe miasto na pustyni. CDN.......
21:11 / 14.01.2005
link
komentarz (0)
Hmm, to juz sporo czasu jak nie dotykałem klawiatury, wspomnienia zacieraja się, twarze rozmywaja w czasie. A jednak nie wszystko da się zapomniec i postaram się rozpocząć znowu tam, gdzie kiedyś skończyłem, przypomniec sobie gwarną Dizengof, Ibn Gevirol, pachnący przyprawami szuk Carmel.
Spróbuję znowu powędrować wśród druzyjskich wiosek w sadach jabłoni. Tylko muszę sobie przypomnieć.......
16:10 / 12.09.2004
link
komentarz (0)
Okna oklejone taśmą, szmata nasączona „Ekonomiką” pod drzwiami, ostatnia kontrola pakietów z maskami przeciwgazowymi, w żołądku rośnie twarda gula. Czy dziś przylecą?
Radio nastawione na stacje Galej Tzachal podaje sytuacje na froncie irackim. Za oknem przejmującą cisza.
Nachasz Tzefa, Nachasz Tzefa – ten komunikat pomieszany z zawodzeniem syren podrywa wszystkich w pokoju na nogi. Ostatni rzut oka na okna, drzwi i wpadamy do łazienki gdzie urządziliśmy prowizoryczny schron z zapasami konserw, napojów, środków opatrunkowych.
Przysiadamy na taboretach w chwili gdy dochodzą nas odgłosy stłumionych wybuchów.
Rakiety Patriot usiłują zniszczyć kolejnego Scuda nad Tel Aviv’em.
Szyby drżą od potężnej eksplozji. Ale walnęło. Procesy myślowe ulęgają przyspieszaniu – czy głowica była z gazem? Jak daleko spadła? Oddech w masce przyspiesza. Łapię za słuchawkę telefonu dzwonię do znajomych, ale linie bardzo obciążone każdy dzwoni w tej chwili. Wreszcie jest sygnał – halo? Ma etz lachem? Ha kol beseder? Efo hi nafla? (co u was? Wszystko w porzadku? Gdzie ona spadła?) Baruch ha shem beseder ( dzieki bogu w porzadku) słychać w odpowiedzi. Syreny odwołują kolejny alarm radio podaje komunikaty to tylko konwencjonalny ładunek, gdzieś w budynek przy Aba Hillel jedna ofiara ale z powodu ataku serca.
Rozklejamy okno by wywietrzyć zapach Ekonomiki ( to taki ichniejszy płyn do dezynfekcji coś w stylu lizolu) Gwiazdy nadal świecą! żyjemy! kolejny raz.
Na drugi dzień przejeżdżam obok zniszczonego budynku. Z kilkupiętrowego gmachu pozostał gruz i ogromny lej. Pudło z maską obija się o biodro podobnie jak setkom innych przechodniów. Wieczorem zacznie się od nowa.
cdn
23:16 / 29.09.2002
link
komentarz (0)
Znaleźli go nad ranem zwiniętego na ławce w parku. Nie udało mu się dowlec do domu na Aleję Waszyngtona gdzie mieszkał wraz z piętnastoma innymi „kontenerowcami”
Tadek wstawał o trzeciej jak oni wszyscy i rozładowywali kontenery z oliwkami, towarami z Tajwanu czy Chin, a potem już o siódmej mogli zaczynać to, co lubili najbardziej. Pili do spodu. W czterdziesto - stopniowym upale nie daje się tak długo wytrzymać. Kiedyś ktoś musiał być pierwszy.
Ksiądz Grzegorz ogłosił składkę na transport zwłok, ale nie było ich, komu odesłać.
Wiec po załatwieniu wszystkich formalności odprowadzili go koledzy na cmentarz katolicki na wzgórzu w Jaffo. Słuchaj Jarek niedługo będą święta, – co zrobimy pytam. Sam nie wiem –odpowiada kiedyś siadałem przy stole z żoną i śpiewałem kolędy, ale tutaj...
Może na pasterkę do Betlehem – sugeruje nieśmiało. Wiesz co możemy pojechać – mieszka w Jerozolimie taka moja znajoma Dorota to możemy przespać się u niej. Pojedziemy na trzy dni i tam się prześpimy.
Wróciłem do domu nalałem sobie smirnowa z lodem i zamyśliłem się nad życiem. Co tam słychać w kraju, przygotowania do świat pełną parą - gorączka zakupów a tu nawet odrobiny śniegu. Sięgnąłem po gitarę, starłem kurz, który osadził się po ostatnim hamsinie.
Przebierałem palcami po strunach, ale moje myśli były daleko. Wszyscy najbliżsi zostali tam ze swoimi kłopotami i zmartwieniami, z ostatnich listów wynikało, że sądzą, iż nie wrócę już do kraju. Okno naprzeciwko traciło coraz bardziej swoje kształty, aż powędrowałem spokojnie po schodach na strych moich marzeń...CDN
20:12 / 23.09.2002
link
komentarz (1)
Byliście Kiedyś zawieszenie w błękicie? Ja tak. 20 metrów od brzegu dno gwałtownie opada i kiedy zanurzysz się na 15-20 m widać tylko błękit. Jaśniejszy odcień na górze i coraz ciemniejsza aż do zielonego odcienia granatu. Dzięki kamizelce i ciężarkom utrzymujesz pływalność zerową i..... wisisz.... wisisz w błękicie i zieleni . Spróbujcie kiedyś bo warto to przeżyć. Wracam powoli do brzegu i w niewielkiej grocie widzę nakrapiany pysk Granika.
Strzelam i tuman z piasku zasłania mi widok, ale czuję że „wisi”. Jednak nie mogę go holować bo wklinował się pomiędzy skały wewnątrz groty. Odcinam strzałę i wiążę balonik na lince. Wyciągnę go później.
Na brzegu Jarek z Brachą rozpalili już grill. Jarek ma parę ładnych ryb które sprawione i polane mieszaniną oliwy, cytryny i przypraw, już pachną zachęcająco. CDN....
02:25 / 23.09.2002
link
komentarz (1)
Niten-OK.;-,0),0),0),0),0),0),0),0),0)
02:20 / 23.09.2002
link
komentarz (1)
Od rana snujemy się z Jarkiem ulicami Tel Aviv’u. Tak bez celu. Może coś się zdarzy.
Na Corso pusto – pójdziemy może do Irka? – pytam. Nie chce mi się –za daleko mówi. Ale możemy iść do Cviki, Bracha zrobi nam coś dobrego do żarcia.
Wleczemy się noga za nogą do przystanku na Bialik, żeby podjechać pod bursę diamentową w Ramat Gan’ie, a stamtad obok palarni kawy „ELITE” przejść Arlozoroff do Cviki.
Cześć hłopaki! Jak diabeł z pudełka pojawia się Jurek. Dokąd to?. E.....tego.... no wiesz, pląta się Jarek wiedząc że jak powie gdzie idziemy to się nie odczepi. Mamy rozładować kontener oliwek mówi, wiedząc że to ciężka robota i Jurek się zmyje. Faktycznie za minutę go już nie było. Drzwi otwiera nam Bracha. Cviki nie ma ale jak jesteście to może weźmiemy malibu i pojedziemy z dziećmi do Palmahim za Rischon le Zyjon – co wy na to?. Jasne czemu nie -jazda tym potworem to było prawdziwe męskie wyzwanie. Pakujemy wiec tobołki Diklę i Daniel i jedziemy. Jako że to nie wózek z dziećmi Bracha siada z tyłu a Jarek po mojej prawej.
W zasadzie to z przodu trzy osoby mieszczą się swobodnie, ale jedziemy z dziećmi które po Cvice mają duży temperament i mogły by wysiąść podczas jazdy więc Bracha ich pilnuje.
Silnik mruczy basowo z ośmioma cylindrami, gdy wypadam na Ayalon highway. Tu można już dołożyć do pieca. W wyobraźni widzę jak w baku tworzy się wir do przewodu paliwowego. Mijamy Rischon i odbijamy na prawo na plażę. Jadąc powoli wąską drogą trzeba uważać na szakale, które często przebiegają przed maską, o czym świadczą zwłoki na poboczu. Mijamy małą rzeczkę gdzie kiedyś „polowaliśmy” na sumy. Piszę polowaliśmy a powinienem powiedzieć mordowaliśmy – bo to była prawie rzeź. W Izraelu sum nie jest rybą koszerną ( nie posiada łuski,0) i nikt go nie jada – oczywiście oprócz nas. Byliśmy tu kiedyś przez dwa dni z namiotami uzbrojeni w kusze pneumatyczne i z brzegu natłukliśmy ze dwadzieścia. A potem były sumy w galarecie, w jarzynach, z bakłażanami i na wszystkie możliwe sposoby ( mogę podać kilka przepisów,0).
Piaszczystą drogą ryzykując pchanko, dojeżdżamy do upatrzonej skałki obok wraku na mieliźnie. Rozkładamy grill, karimaty i do wody. Tu można strzelić kilka ładnych sztuk strzępieli, zwłaszcza w ładowniach wraku. CDN..
02:19 / 21.09.2002
link
komentarz (2)
Dzisiaj jedziemy na pustynię!. Pakujemy bukłaczki z wodą, sprzęt foto, kapelusze na głowę i w drogę. Jedziemy wzdłuż granicy z Egiptem oglądając wspaniały krajobraz, jak z epoki dinozaurów. Po drodze podjeżdża jeep z obsadą, z Cachalu, – czyli ISO. To Izraelskie Siły Obronne. Szalom, eh leaghija le Red Canyon ( jak dojechać do czerwonego kanionu,0)? – Pytamy. Bo acharei jeep schelanu –( jedźcie za naszym dżipem,0). Po pół godziny jazdy i zatrzymujemy się na małym szutrowym parkingu na pustyni. Robimy kilka pamiątkowych fotek z żołnierzami i wyruszamy na szlak. Wiedzie on poprzez wyschnięte wadi pośród kolorowych skał. W reszcie otwiera się skalny wąwóz, którego ściany coraz bardziej zbliżają się do siebie. Fiolety, czerwienie, wrzosy i żółcie – to kolorystyka, która wtarła się w naszą pamięć. Ściany wąwozu coraz bardziej ograniczają pole widzenia. Po chwili nad nami widoczny jest tylko skrawek błękitnego nieba. Gdy wracaliśmy do samochodu żegnały nas promienie zachodzącego słońca prześwitujące poprzez kolce akacji.na pamiątkę zostaje mi kilka okruchów kolorowych skał i wielobarwny piasek w butelce. CDN
01:06 / 21.09.2002
link
komentarz (3)
kochani już jestem.mam nowego kompa.
od jutra CDN.
21:12 / 13.09.2002
link
komentarz (2)
cierpliwości
21:56 / 21.08.2002
link
komentarz (1)
powstały małe wiry w codzienności - jeszcze trochę cierpliwości:-((
10:12 / 06.08.2002
link
komentarz (2)
cierpliwości, cierpliwości,CDN...
11:51 / 01.08.2002
link
komentarz (3)
Przerwa - na jakiś czas. Oddaję kompa córce, a mojego nowego jeszcze nie złozyli. Może w przyszłym tygodniu.
pozdrawiam wszystkich i do zobaczenia.
02:55 / 01.08.2002
link
komentarz (2)
na dzisiaj koniec z pisaniem, właśnie zjadłem ostatnią kolbę gotowanej kukurydzy, a jeszce chciałem przygotować na jutro marynatę do kurczaka w Coca Coli. Ha! szaraw będzie miał pyszny obiadek. Dobranoc wszystkim, kolorowych snów. :-,0),0),0),0),0),0),0),0),0),0)
02:46 / 01.08.2002
link
komentarz (0)
Nie ma kaca!!! To pierwsza myśl jaka przeszła mi przez głowę kiedy słońce rozjaśniło wnętrze namiotu. Jarek pochrapywał jeszcze w śpiworze, więc cichutko wyczołgałem się z namiotu, ciągnąc za sobą torbę ze sprzętem fotograficznym. Wkręciłem do Nicona tubę 28 –200 z filtrem polaryzacyjnym i zacząłem pstrykać fotki. Za lekka mgiełką unoszącą się przy końcu zatoki bielały budynki hoteli w Eilacie, a na wprost widać było miasteczko i port Akaba w Jordanii. Hmmm no to jestem nad Morzem Czerwonym – pomyślałem rozglądając się dookoła. Za szosą która przyjechaliśmy wznosiły się strome urwiste wzgórza, rozświetlone porannym słońcem. Kolorystyka piaskowca zmieniała się w zależności od oświetlenia, raz była to jasna żółć przelewająca się w złoto, a raz czerwień z dodatkiem ochry. Wiaterek przyjemnie chłodził ciało gdy wspinałem się po osuwających się drobnych kamyczkach.
Po jakichś piętnastu minutach wspinaczki wdrapałem się na jeden ze szczytów i w wizjerze kamery ujrzałem panoramę okolicy. Namioty – teraz małe punkty w dole tworzyły kolorowa grupę na szarych i czarnych kamieniach wybrzeża. Turkusowe morze wcinało się wąskim językiem w pustynny krajobraz. Na zachodzie zaś w dali widniały poszarpane szczyty gór Księżycowych jak je tutaj nazywają. Przesuwałem delikatnie obiektyw chłonąc równocześnie to dzikie piękno przyrody. Powierzchnię morza marszczyła lekka bryza, która wypełniała białe żagle wychodzącego w morze dużego jachtu, i ta cisza poranka, taka cisza która można było usłyszeć.
Ty chory jesteś? Bóg cię opuścił? - żeby wstawać tak wcześnie – zrzędził Jarek załatwiając się z nadmiarem płynów w organizmie. Może kawki? spytałem ściągając z maszynki aromatyczny napój. Zasiedliśmy w krzesełkach rozkoszując się aromatycznym płynem i widokiem. Dopiero tym kraju nauczyłem się parzyć prawdziwą kawę. To co w Polsce nazywałem kawą czyli proszek zalany wrzątkiem tutaj nazywa się kafe boc – czyli kawa błoto i piją ja tylko Źydzi z Polski. Dobra kawę parzy się wsypując do tygielka trzy łyżeczki świeżo zmielonej kawy dosypując do niej cukier (powinna być słodka jak ukochana kobieta,0) i zalewając zimna wodą. Trzeba odczekać dwie minuty aby kawa napęczniała i postawić ja na maszynce. Gdy zacznie podnosić się do góry należy zdjąć tygielek z ognia, odczekać aż opadnie i znowu postawić. Jak trzeci raz podejdzie do góry należy ja zdjąć z ognia i wlać do maleńkich naparstków. Jest czarna jak smoła i wierzcie mi stawia na nogi.
Tak więc sączymy kawę paląc papieroska i czekamy aż reszta dojrzeje do wyjścia ze śpiworów. Pewno się zdziwicie po co śpiwory jak jest ciepło?. Nic bardziej mylnego. Noce tu są bardzo chłodne w stosunku do dnia. W dzień temperatura sięga i czterdziestu a nawet więcej stopni, lecz ponieważ jest suche powietrze nie odczuwa się tego tak dotkliwie jak np. w Tel Aviv’ie gdzie przy wilgotności 85% przy temperaturze 25 stopni pot leje się strumieniami. Za to w nocy spada do 18-20 stopni a na pustyni nawet do 5-10. To jest duży szok dla organizmu.
Przebrani w kąpielówki schodzimy parę metrów do wody. Na szczęście jeżowce pochowały się już w szczelinach i tylko kilka marudzi jeszcze wśród kamieni. Potrafią być bardzo niemiłe gdy się na nie nieopatrznie nadepnie. Kilka lat później byłem świadkiem jak tóż po wschodzie słońca przyjechał Jeep z żołnierzami Polskiej misji ONZ UNDOF i chłopcy nie patrząc na nic wbiegli do morza, już dawno nie słyszałem takich „wiązanek” w ojczystej mowie. Kolca jeżowca nie sposób wyciągnąć do końca bez pomocy skalpela, ponieważ na końcu każdej igły jest maleńki haczyk a wyciągane igłą kruszą się na wiele kawałków. Uprzedzeni wcześniej wystrzegaliśmy się ich jak ognia.
Ochlapaliśmy się troszkę przy brzegu założyli ABC czyli płetwy maski i fajki, przytroczyli noże i popłynęliśmy do lekko ukrytych pod powierzchnią słupów rafowych. Przewentylowałem płuca i składając się jak scyzoryk zanurzyłem się w szmaragdową toń.
Znalazłem się w innym świecie. CDN...
01:46 / 01.08.2002
link
komentarz (0)
Urwiska i poszarpane szczyty pasma Ramon już za nami. Pędzimy teraz prostą szosą doliny Ha Arawa. W samochodzie gorąco jak sto diabłów. Ten model nie ma klimy a na dodatek jesteśmy poupychani pośród sterty bagażu, namiotów, butli, tak że ciężko jest się ruszyć. Jednak jest bardzo wesoło. Kolejne zgrzewki z wodą lub piwem znikają robiąc miejsce na nogi. Zjeżdżamy z drogi przy zajeździe, który stoi w połowie pomiędzy Ber Schevą a Eilatem. Przyjemny cień palmowych daszków oraz chłodna cola dają przyjemne odprężenie.
Obmywamy się z pyłu który jest wszechobecny.
Po godzinie ruszamy dalej. Mijamy Timną ze słynnymi kopalniami króla Salomona i za chwilę zatrzymujemy się przed posterunkiem wojskowym który strzeże wjazdu do miasta. Kontrola jak zwykle dokładna ale bardzo przyjacielska. Mijamy betonowa szykanę i wjeżdżamy do miasta już nocą.. Przejeżdżamy centrum i jedziemy w kierunku granicy z Egiptem. Jakieś pięćset metrów przed granicą zjeżdżamy na kamienistą plażę i natychmiast odczuwamy przyjemny chłód od morza.
Wyrzucamy bety z samochodu i odpalamy generator aby rozstawić oświetlenie i zabrać się do stawiania namiotów. Idę w kierunku morza aby się opłukać z pyłu. Woda jest nawet chłodna i bardzo przyjemna. W odległości kilku metrów od morza widać wynurzoną w czasie odpływu rafę koralową. Nie mogę się doczekać wejścia do wody.

Rozstawiam z Jarkiem swój namiocik i mocuje dobrze tropik bo często wieją tu silne wiatry. Obkładamy go dookoła kamieniami których tu jest pod dostatkiem. Stawiamy również duży tent osłaniający od słońca. Wreszcie wyciągamy grill i rozpalamy małe ognisko. Teraz bez butelki się już nie obejdzie. Ale te kilka drinków ze szkoliot czyli sokiem grapefruitowym pozwala nam szybciej zasnąć. Jutro pierwsze zejścia pod wodę. CDN...
01:54 / 31.07.2002
link
komentarz (5)
Ber Szeva nareszcie postój. Po kilkugodzinnej jeździe dotarliśmy wreszcie do tej stolicy pustyni jak nazywają tutaj to miasto. Już zanim dojechaliśmy krajobraz zmieniał się z kilometra na kilometr. Coraz więcej pustych przestrzeni i żółtych łach piasku. Teraz jesteśmy już przed wrotami pustyni Negew. Mamy do wyboru dwie drogi. Jedna przez krater Makhtesch Ramon (Makhtesch Ha Gadol,0) i drugą przez dolinę Ha Arawa. Wybieramy tą przez krater. Jest krótsza ale dużo wolniej się jedzie bo droga jest wąska a przepaście otwierają się niespodziewanie po obu stronach drogi i nie są w żaden sposób zabezpieczone. Jednak widoki zapierają dech w piersiach. Później kiedy tylko miałem okazje to wybierałem właśnie ta trasę ze względu na widoki.
Zatrzymujemy się nad krawędzią krateru aby spojrzeć w dół, a jest na co popatrzeć. 300 metrów w dole rozciąga się ośmiokilometrowej szerokości i czterdziestokilometrowej długości niecka, poprzecinana wyschniętymi korytami strumieni i porośnięta z rzadka roślinnością pustynną. Na ścianach krateru można prześledzić wszystkie etapy geologicznego rozwoju ziemi. Wiatr wyrzeźbił w ścianach fantastyczne kształty których kolorystyka zmienia się wraz z katem padania promieni słońca. Najważniejsze jednak jest to iż krajobraz ten jest nie tknięty ręką człowieka jeżeli nie liczyć dwóch małych kopalni minerałów. Z punktu obserwacyjnego w pobliżu miasteczka Mitzpe Ramon można oglądać niezwykle malowniczy wschód słońca. Stojąc na krawędzi krateru spoglądałem na krajobraz który mógłby posłużyć za tło akcji filmu o zagładzie ziemi lub o jej początkach istnienia. Trudno jest to opisać słowami bo podobnie jak żadne słowo lub film nie odda piękna rafy koralowej, tak trudno jest opisać piękno tej dzikiej pustynnej nieujarzmionej natury wobec której człowiek czuje się taki bezradny. Pozostawiony bez całego swojego wyposażenia technicznego nie jest w stanie przeżyć dwóch dni. Tutaj bardzo wyraźnie czuje się tą potęgę przyrody. W późniejszym okresie jeszcze wielokrotnie miałem możliwość włóczyć się po pustyni Negev, spędziłem tam nawet kilka dni w namiotach w okresie Świąt Wielkanocnych, wpatrując się nocą w rozsypane po niebie gwiazdy, które wisiały tak nisko i słuchając śpiewu pękających kamieni. Zawsze jednak odczuwałem tą potęgę która mnie otaczała, jej piękno, którego nigdy nie zapomnę. CDN...
13:18 / 30.07.2002
link
komentarz (3)
może nowe wyzwania... nowa praca... nowe miejsce... w życiu,jutro...:-,0)
02:32 / 30.07.2002
link
komentarz (1)
śnij spokojnie... dobranoc... wszystkim
23:21 / 29.07.2002
link
komentarz (3)
Pierwsza przeprowadzka. Niestety chata przy Arlozoroff nie może już nas pomieścić. Cały tydzień szukałem czegoś w miarę taniego i w końcu w kościele poznałem Irka, który zaproponował mi pokój w mieszkaniu przy Ha Roe st. Trochę daleko od centrum miasta, ale mówi – spokojnie, basen i korty blisko, a Polaków mało.

Neve Sharet to dosyć miła dzielnica położona na północnym wschodzie TLV w pobliżu Cachali, otoczona z jednej strony pardesami, czyli gajami pomarańczowymi. Irek mieszkał z żoną, bratem i jego przyjaciółką. Zajmowali dwa pokoje mój był trzeci.

Rzuciłem plecak na łóżko i poszedłem porozglądać się po okolicy. Gdy wróciłem to impreza zaczynała sie już rozkręcać. Mały Darek i jego dziewczyna, śliczna tajmanka o imieniu Diklit, Lutka z Ilanem i dwoma córkami Michal i Segi, oraz cała załoga mieszkania.
Wiecie co za tydzień wybierzmy się do Eilatu rzucił Darek, co wy na to? – nie odzywałem się bo i po co. Irek, Darek –brat Irka i Mały Darek byli płetwonurkami którzy odłączyli si.e od wyprawy na rafy Egiptu i przyjechali do Izraela. Ok. – tylko czym to cały dzień jazdy i do tego przez pustynię, powiedziała Michal, Mój szef pożyczy nam Transita, stary ale dojedzie tylko trzeba go dobrze zapakować. Jedziecie z Jarkiem? – spytał Irek.- pewnie jak tylko David da mi wolne.
Po podłodze powoli sunął żółw, a w klatce świergotały kanarki, które hodował Irek. No to polej padła komenda. Polałem. Wódka w tym kraju była chyba tańsza niż woda, przynajmniej dotąd dopóki nie pojawili się masowo Polacy, a gdy zaczęła się alija (imigracja,0) Żydów z Rosji to dopiero się zaczęło, a to z tego względu że popyt na wódkę w tym klimacie był znikomy ( wypicie flaszeczki przy 40 stopniowym upale to zgon,0), ale Polak potrafi, a Rosjanin jeszcze lepiej. To jednak stało się dużo później, teraz rozlewaliśmy Smirnoff’a i Golda mieszając je z pysznymi sokami. Popłynęły opowieści o przygodach i marzeniach jak już się będzie miało kasę.

Darek z Irkiem zostali na stałe przechodząc skomplikowany proces religijny. Od Irka odeszła żona wychodząc ponownie za Izraelczyka i zyskując obywatelstwo. Tylko Mały Darek wyjechał do RFN i stamtąd pisał jeszcze przez jakiś czas. Diklit spotkałem parę lat później na szuku jak dawniej śliczną... ale to już inna historia.

Teraz zaczęły się przygotowania do wycieczki. Zakupiłem sobie cały zestaw do nurkowania i w raz z Darkiem zacząłem intensywne szkolenie na basenie. Powoli przyswajałem sobie niezbędną podstawową wiedzę, o dekompresji, sygnałach pod wodą, sytuacjach awaryjnych itp Kupiłem jeszcze porządna kuszę Mares” na sprężone powietrze „bo chociaż w Eilacie nie wolno polować to w j. Kinneret czy m.Śródziemnym nikt nie robił problemów. Tak wciągnąłem się w pasję polowań podwodnych i nurkowania swobodnego, którego miłośnikiem jestem do dzisiaj. CDN...
18:30 / 28.07.2002
link
komentarz (2)
Wieje – już trzeci dzień. Ludzie włóczą się po ulicach w żółtawym gęstym powietrzu, rozdrażnieni wiatrem i upałem. Na szybach samochodów osadza się pył, który zamieni ulice w lodowiska z pierwszym deszczem.
Dzisiaj idę do nowej pracy. Dosyć już zapachów pizzy i frytury. Zresztą, szef miał kolejne problemy z wypłatą i bardzo trzęsły mu się ręce gdy po którymś z kolei przypomnieniu wyciągnął zwitek szekli. Pieprzyć go. Dzisiaj zaczynam u Davida – przyszywanie guzików – też coś!. Jedynym pocieszeniem jest to że zakład jest w pobliżu szuku i w drodze do pracy można się „nawdychać wschodu”
David nie mówi po angielsku więc muszę mówić po hebrajsku kalecząc niemiłosiernie, co wywołuje salwy śmiechu pozostałych pracowników. A jest ich dwóch. Oboje to Arabowie z Gazy, Azzy jak się tu mówi zamiast Poland mówią Bolanda i jest ok. przypatruję im się ciekawie bo nasłuchałem się różnych opowieści o arabach z terenów okupowanych czyli sztachim. Jednak to dosyć weseli młodzi chłopcy i jak się później okazało bardzo mili.
Biorę hulcot (bluzki,0) jedną po drugiej i znaczę na nich maleńkie kropki w miejscach na guziki według szablonu. I tak przez cały dzień. Do maszyn jeszcze nie siadam bo obsługi muszę się dopiero nauczyć. W przerwie Hassan częstuje mnie pyszna herbatą z jakimiś ziołami które nazywa „maramija”, popijamy nią pity napchane sałatką z kapusty kiszonej i szhuarmą obficie polaną tchiną z odrobina amby. Amba to paląca język przyprawa o konsystencji sosu zrobiona z owoców mango. Nie można jeść jej zbyt często bo później pot wydziela bardzo nieprzyjemny ostry zapach. Po powrocie do Polski nie mogłem się przestawić że u nas na schuarmę mówi się kebab, ale do nas te potrawy przybyły z innych regionów. Za oknem minaret meczetu i błękitne morze. Upał niemiłosierny. Wszystkie wentylatory pracują na full, bo o klimatyzacji można tylko pomarzyć. David pracuje razem z nami przy swojej maszynie i jest w tym naprawdę dobry, jedynie Mousa może mu dorównać w szyciu.
Po pracy mimo zmęczenia włóczę się uliczkami starego Tel Avivu chłonąc te zapachy, którymi przesiąknięte jest powietrze w tym rejonie. Dochodzę do morza i siadam przy stoliku obok budynku delfinarium. Teraz to tylko z nazwy bo kiedy tu były delfiny nikt nie umiał mi powiedzieć. Jest tu kilka pub’ów, i jedna knajpka do której chodzą potańczyć prawie wszyscy Polacy po niedzielnym nabożeństwie. Obok na przyniesionych ze sobą instrumentach grupka rastmanów gra regge. Wyglądają na szczęśliwych i zadowolonych z życia. A ja? CDN...


Nadal nie mogę przyzwyczaić się do samotności, to już prawie pół roku,w różnych miejscach,z radiową trójką na dobranoc,z legwanem w kieszeni,a teraz od niedawna z kotem przybłędą. No i teraz nlog. Dobrze że jest!!!.
02:41 / 27.07.2002
link
komentarz (0)
sorry mam gości!
21:30 / 25.07.2002
link
komentarz (2)
Od piętnastu minut siedziałem na ławce przy fontannie i zastanawiałem się czy przyjdzie. Dookoła ludzie przelewali się śpiesząc za swoimi sprawami. Czasem zatrzymywali się by pstryknąć zdjęcie. O tej porze było to jedno z najbardziej zatłoczonych miejsc w Tel Avivie. Ze szczytu kaskady pulsującej w rytm muzyki strzelał od czasu do czasu ogień mieszając się z wodą. Paliłem już kolejnego papierosa, rozglądając się za najbliższym pub’em gdzie mógłbym zwilżyć gardło, kiedy Ją zobaczyłem.
Nie była jakimś zjawiskiem, ale w Jej oczach chętnie bym się utopił. Kilka razy w kościele gdy już po mszy szliśmy na górę wypić kawę, zjeść jakieś ciastko i odebrać listy chciałem podejść, coś powiedzieć, ale nigdy nie była sama, zawsze miała koło siebie jakieś towarzystwo. Pierwszy raz spojrzałem jej w oczy w Budapeszcie gdy czekaliśmy na lot do Izraela. Też nie była sama. Zielononiebieskie tęczówki były wielkie jak całe jezioro Kinneret. Wpadłem w nie bardzo głęboko. Nie umiałem jednak jeszcze dobrze pływać.
Wyszedłem w lepkie powietrze Jaffo i oparłem się o ogrodzenie zastanawiając się jak głupio wypadłem podchodząc i pytając czy nie moglibyśmy porozmawiać gdzieś przy kawie. Zanim skończyłem wiedziałem że było po wszystkim, - nie, niestety,- tak miło mi, ale jestem bardzo zajęta, a mieszkam dosyć daleko ....
Dumałem tak nad swoja głupotą oparty o stalowe pręty, gdy usłyszałem głos który mówił ze moglibyśmy pospacerować tutaj w starym Jaffo a później odprowadziłbym ją do autobusu.
Poszliśmy do portu, potem do Tel Aviv’u, a potem jeszcze z dziesięć kilometrów do Giva’taim. A potem chodziliśmy jeszcze nie raz. Poznałem jej historię i żydówkę u której mieszkała pracujac jako housekeeper, - jak ładnie brzmi. Ona tak bardzo się o nią martwiła, że nie chciała by wychodziła na spotkania ze mną bo to podobno nic dobrego, i pewnie miała rację. A jednak coś zbliżało nas coraz bardziej i bardziej.
Przysiadła na skraju ławki, a krótka spódniczka podjechała do góry pokazując ładnie opalone uda. Jak ciepło-powiedziała. Chodźmy nad morze.
Wziąłem Ją za rękę – tak przyzwyczailiśmy się spacerować, i poszliśmy do góry Dizengoff, mijając wypełnione ludźmi centrum handlowe, a potem ulicą King George aż do szuku, o tej porze już prawie pustego. W tej okolicy pachniało tym prawdziwym Izraelem, resztkami owoców, i wiatrem od morza. Tu zaczynał się stary Tel Aviv z jego niską zabudową i wąskimi uliczkami. Popatrz mówiła jak tu pięknie, okna sklepione łukami, kolumienki, wykusze, podcienia, to nic ze z połowy domów sypał się tynk z morskiego piasku w którym można było znaleźć jeszcze szczątki muszli tutaj czuło się ten prawdziwy Bliski Wschód. Pod pub’em Blues Brodhers przy paru stolikach siedziało już sporo ludzi. Skręciliśmy w prawo bo nie chcieliśmy ludzi. Piasek przyjemnie grzał stopy pozbawione obuwia. I co będzie spytała? Nie wiem – odparłem starając się nie patrzec w Jej Oczy, nic nie wiem teraz, chodź pobiegniemy. Woda pryskała spod stóp gdy nie zdążyliśmy uciec przed nadchodząca falą. W końcu zwolniliśmy. Widzisz- powiedziałem, jak znikają nasze ślady na piasku, a jeszcze przed chwila tam były. Pod naszymi stopami jeszcze są, a przed nami pusto. I co będzie –powtórzyłem jej pytanie, możemy zrobić nowe ślady, możemy zostać w miejscu, ale i tak woda je spłucze zanim zajdzie słońce. Liczy się tylko Teraz. Nie jesteśmy u siebie, wyjedziemy, zapomnimy. Będą inne ślady. Nie odpowiedziała. Niebo robiło się żółte przy zachodzie. Będzie chamsin, pewno parę dni.
To nie był dobry wiatr, coś się działo wtedy z człowiekiem, puszczały nerwy, a pył wciskał się wszędzie. Beduini mówili ze niszczy krew, a pył zostaje w głowie - kto wie.
Hotele zostały za nami, olbrzymy o setkach rozjarzonych oczu spoglądających na morze. Usiedliśmy na końcu kamiennego pirsu wybiegającego w morze. Daleko pulsowały światełka jakiegoś statku, a pod kamieniami szumiały fale. Położyła się na rozgrzanych kamieniach. Przytul się do mnie poprosiła. Ułożyłem się obok i patrzyliśmy w gwiazdy.
A gdy było już po wszystkim, wziąłem ja za rękę i odprowadziłem do domu.
CDN...
02:24 / 25.07.2002
link
komentarz (2)
...Patrzyłem na nowo budowane domy i myślałem o tym, że za parę lat Izrael stanie się takim samym państwem jak każde inne i już nie będzie po co tu żyć. Ale teraz było tu jeszcze niewielu ludzi i niewiele samochodów, a ci turyści przyjeżdżający tutaj dostawali prędko porażenia słonecznego i odjeżdżali stąd mówiąc że nie widzieli w życiu piękniejszego kraju i nie próbowali lepszej kuchni, a jedzenie w Izraelu jest takie że nawet więźniowie w Europie podnieśli by strajk protestacyjny, gdyby im dawali to cholerne koszerne mięso bez krwi smakujące jak papier na podeszwy butów dla nieboszczyków. Ale teraz były tu jeszcze gaje pomarańczowe, pustynia i te szakale z kiepskich filmów, które mnie tak złościły. I wiele rzeczy mnie złościło, dla tego lubiłem ten kraj...
fragment opowiadania M. Hłaski
Opowiem wam o Esther

Tych domów powstało już bardzo wiele, od czasu napisania tych słów, na ulicach korki jak w NY, a ludzi i turystów całe mrowie, jedynie jedzenie się nie zmieniło, chociaż koszernych restauracji już jest coraz mniej. Najlepsze jedzenie można kupić w małych budkach przy szuku Carmel i w starym Jaffo obok portu.
Ale nadal są gaje na obrzeżach Tel Avivu w których na wiosnę po deszczu unosi się zapach kwiatów pomarańczy, grapefruitów, w ogródkach Cahali kwitną krzewy oleandrów,bougenvilli i hibiskusów a w parku Yarkon można spacerować wśród różanych krzewów.
Pustynia jest nadal dzika i piękna, chociaż wydmy odpłynęły w inne miejsca, szakale przeniosły się dalej od miasta, ale można je spotkać już w Palmahim.
I dla tego chociaż wiele rzeczy mnie złościło, to lubiłem ten kraj. CDN...

Krótko ale muszę popieścić mojego blaszaka bo nazbierało się trochę smieci na twardym, a poza tym pada deszcz i pada deszcz pada...
00:32 / 24.07.2002
link
komentarz (2)
I po cholerę ty się tu pchałeś? pytam sam siebie, czyszcząc kolejną blachę do pizzy.
Już dwie godziny zasuwam w pizzeri ubrany w fartuch poplamiony resztkami ketchupu. W głowie jeszcze resztki wczorajszego wieczoru po powrocie z nad Morza Martwego, gdy po kąpieli poszliśmy najpierw na Corso aby się zaszczepić na wypadek niewiadomego ale zawsze możliwego zagrożenia. Przyjęliśmy już doustnie po dwie dawki szczepionki, gdy przypałętał się Jurek z wyraźna chęcią bycia sanitariuszem. Jurek spadaj nie mamy kasy a poza tym jesteśmy umówieni i nie mamy za dużo czasu. Uśmiechnął się – zawsze się uśmiechał, ale w oczkach widać było zainteresowanie naszą ostatnią dawką szczepionki. Mam namiar na robotę, – no to dawaj - mówi Jarek. No wiecieee – wieeemy! I po chwili nasze ostatnie ampułki lekarstwa zmieniły właściciela.
Pojedziecie na Tahana Merkazyt (dworzec autobusowy,0) i pójdziecie do pizzeri w pasażu. Zapytacie o Szlomo i powiecie że ja was przysłałem. Ok. zobaczymy. Zanim rozmowa się rozwinęła już nas nie było, Jurek mógł dużo wypić a my mięliśmy już niewiele szekli w kieszeniach.
Tel Aviv jest wieczorem bardzo miłym miastem – nie widać już brudu i śmieci, wystawy rozjarzone są kolorowym oświetleniem a po ulicach przelewa się pełno ludzi o dziwo wesołych, pomimo napięcia jakie wywołuje stałe zagrożenie wojną. Przyjechałem z kraju gdzie na półkach królował ocet i musztarda, a papier toaletowy był sprzedawany za makulaturę. Ludzie zamykali się w domach a w kolejkach wcale nie było wesoło. Tu był dla mnie inny świat.
Hej gvirti – wyrwał mnie z zamyślenia głos Jarka olhim letajel le jam? Dwie ładne śniade tajmanki o figurach z okładek śmieją się z nas na całego. Polanim maniakim - grożą nam palcem. Szatitem jotermidaj. Nie ma obrażania się na zaczepkę, głupich min - śmiech i wesołość, na propozycję spaceru po plaży. Za chwilę już ich nie było.
Wiesz, mówi do mnie - tutaj to normalne gdy ktoś zagada do ciebie na ulicy, nawet z kierowcą autobusu możesz pogadać o pogodzie jakbyś jeździł z nim codziennie.
Ej!- Polani taawod – dobiega do mnie głos Szlomo, a co robię matole - myślę w duchu – te placki ze śmieciami które podajesz z ketchupem i tak są do dupy. U nas na Małym rynku to była pizza nie te trociny. Taawod – pracuj, to jedno z pierwszych słówek hebrajskich które poznałem. Teraz znałem już ich kilka jak np. bira – piwo; bahura – dziewczyna; boker tov-dzień dobry; toda raba – dziękuję, słownik wzbogacał się z dnia na dzień dzięki Jarkowi i kelnerkom w pracy które, gdy Szlomo wychodził chętnie przychodziły na zaplecze odpocząć i pogadać. Szoruję te pieprzone blachy i zerkam na zegar, to jedyne urządzenie które chyba jest zepsute bo nic się nie posuwa do przodu. Ręce mam już jak noworodek który co dopiero opuścił brzuszek mamusi. Co to za płyn dał do mycia, sodę kaustyczną czy co? Przydał by się normalny Ludwik.

Na Tajelet – nadmorskim deptaku odgrodzonym od plaży tylko niskim murkiem jak zwykle wieczór było pełno. Turyści mieszali się z miejscowymi w kolorowy tłum. Ruszyliśmy w kierunku mariny aby posiedzieć w wygodnych krzesłach nad qfelkiem zimnego Macabee. Nad stolikiem parasol z palmowych liści, a kilka metrów niżej morze z zakotwiczonymi jachtami. Przyjemnie. Wiesz –mówi Jarek jestem już tu rok i nie wiem co dalej robić. Chciałbym wyjechać stąd do Stanów, ale tutaj też nie łatwo jest dostać wizę. W Łodzi nie ma dla mnie żadnych perspektyw, a mam siostrę w Stanach. A może zostać tutaj z jakaś samotną żydówką? – sam nie wiem. Wywal te Caro bo śmierdzą jak hasz w tym klimacie. Pójdziemy w niedziele do Jaffo. Poznasz Piotra z Basią i resztę - teraz w sumie będzie w Tel Avivie ze dwadzieścia osób z Polski. Może ksiądz Grzegorz ma jakaś lepszą robotę niż w pizzeri.
Halo! ata roce liszon po? woła Riki wchodząc na zaplecze. Faktycznie, wskazówki przesunęły się już znacznie do przodu. Zdzieram z siebie fartuch, nacieram ręce kremem i wychodzę w ciepły wieczór. Idę w kierunku morza. Trzydzieści szekli w kieszeni. Pierwsza kasa na emigracji. CDN...
20:19 / 23.07.2002
link
komentarz (0)
Niebo na wschodzie rozjaśniało się powoli promieniami wschodzącego słońca. Dziesięciu Wybranych w Losowaniu spojrzało w dół, na płonące ognie rzymskich legionów.
Piętnaście tysięcy legionistów obozowało już od dłuższego czasu w ośmiu obozach dookoła twierdzy. Od zachodu dobiegały zelotów odgłosy sypanych na rampę oblężnicza kamieni. Ich czas dobiegał końca. Zdobycie warowni przez Flawiusza było tylko kwestia czasu.
Najstarszy z Wybranych skinął głowa. Dobyli sztyletów i chodząc od domu do domu zanurzali je w sercach śpiących Obrońców. Zanim pierwszy promień słońca błysnął ponad górami moabu krew 957 obrońców twierdzy przesączała się przez kamienne posadzki wnikając w spragnioną wody ziemię. Dziewięciu z Wybranych pochyliło się w stronę słońca i opadło na własne miecze. Najstarszy rozlał oliwę z lamp i kadzi po czym rzucił pochodnię. Rzymski legionista patrzył na maleńką figurkę która oderwała się od narożnika wieży i poszybowała w dół aby znieruchomieć u stóp góry.
Tak upadła Masada.

W tej ciszy poranka otoczeni piaskami pustyni spoglądaliśmy na resztki domów, fragmenty ulic, resztki pałacu Heroda, ściany pokryte freskami, skorupy naczyń. Kiedyś po tych ulicach spacerowały kobiety z dziećmi, w domach przygotowywano posiłki – teraz wszystko pokrył pył. Pstrykam kolejne zdjęcia, kamera mruczy nawijając taśmę. Jak wiele trzeba było wysiłku aby w tak niedostępnym miejscu zbudować miasto.
Słońce wypełnia obiektyw rozżarzoną kulą ognia. Stado kozic pasące się na głównym placu twierdzy umyka szukając cienia. Zaczynają docierać grupki turystów którzy również wybrali się wężową ścieżką na szczyt. Na najwyższej wierzy zwisa z masztu flaga izraelska. Tutaj zgodnie z tradycją niektórych jednostek wojskowych odbywają się przysięgi iż „Masada ponownie nie upadnie”
Spadajmy stad - mówię do Jarka, zanim zagotuje mi się krew. On ma chyba też już dosyć, ta „kupa kamieni” nie bardzo go chyba interesuje. Poza tym trzeba jeszcze dojechać do Tel Aviv’u i trochę odpocząć po wycieczce. Schodzimy w pełnym słońcu, ślizgając się po kamieniach, aż docieramy do samochodu. Nagroda Nobla dla producenta Coca Coli!!!. Pakujemy się do auta a Cvika włącza mazgan czyt. klimę na full. Przyciemnione szyby filtrują słońce i za chwilę dochodzimy do normalnej ludzkiej temperatury.Idziemy do wody. Obkładamy się z Jarkiem błotem wygrzebanym z jamy nad brzegiem i robimy sobie zdjęcia, po czym zanurzamy nasze odwłoki w śliską wodę morza martwego. Delikatniymi ruchami rąk utrzymujemy stabilność naczych ciał a woda unosi nas bez problemów. Ta śliskość wody spowodowana jest dużą zawartością chlorku wapnia, w smaku przeraźliwie gorzka od chlorku magnezu. Jednak metabolizm człowieka jest przyspieszony przez 10% dodatkową zawartość tlenu. Opar unoszacy się nad jeziorem zawiera dużą ilość bromu z wody co działa kojaco na organizm.
Wyskakujemy pod prysznice i zmywamy wszystkie „dobrodziejstwa” z ciała, już w połowie drogi do namiotu na skórze nie ma śladu wilgoci. Nic dziwnego skoro opady deszczu w ciagu roku wynoszą ok. 5 cm³. 300 bezchmurnych słonecznych dni w roku. Nieźle co? No właśnie a’ propos metabolizmu, co tam Braha zajada? Idziemy!!!! CDN...
02:46 / 23.07.2002
link
komentarz (2)
Cholera - tyle mam do opowiedzenia, a nie wiem jak to wszystko poukładać w zdania, nawet kot patrzy na mnie z politowaniem jak stukam po klawiszach i gadam sam do siebie.
Noc minęła dosyć szybko – przynajmniej dla mnie. Po prostu porażka. Zaczęło się nawet miło ognisko – jedzonko, pifko, flaszeczka jakieś towarzystwo - ktoś miał gitarę...
Taaak – coś śpiewałem, chyba nawet grałem, malowani... nie wysłany list... a potem taki miły ciepły piasek - tu mi było dobrze. Czy chciałem się rozmnażać?- nie pamiętam, chociaż rano wszyscy się do mnie dziwnie uśmiechali. Nie!- nic z tych rzeczy - cała kolacja nadal była w żołądku, czułem to wyraźnie tylko dlaczego kazali mi jeść cegły?.
Już od godziny wspinamy się wąską ścieżką na Masadę. Moglibyśmy później wyjechać kolejką linowa, ale jakiś palant uparł się że nakręci wschód słońca, no i mam. Język nie chce być posłuszny moim poleceniom i jeszcze wypoczywa przyklejony do podniebienia. Jarek – szeptam powiedz Cvice że idzie z a s z y b k o i drzwi na pewno będą jeszcze zamknięte! – Bez efektu. Symulacje skręcenia nogi przynoszą ulgę bo bierze ode mnie statyw. Ciemno jak w dupie a ta latarka znowu słabo świeci pewnie elektrolit się przegrzał. Jaaarek! - daleko jeszcze, może maja tu gdzieś jakiś nocny sklepik z colą?
Do języka dołączyła teraz głowa, która nabrała ochoty na indywidualna zabawę w naśladowanie dźwięku dzwonów – świetnie!!! I ziemia się jeszcze kręci!. Jeszcze trochę mówi Cvika - to już niedaleko. Usiłuję przebić wzrokiem ciemność ale nic mi nie wychodzi, za to w głowie mam istne petardy i fajerwerki. Nagle zatrzymuje nas mur. Jest i brama – otwarta więc wchodzimy do środka.
Widzę zarysy jakby budynków bo niebo zaczyna się delikatnie rozjaśniać. Idziemy na punkt obserwacyjny.

Nie! dzisiaj już nie piszę bo jak sobie przypomnę to wszystko to od razu muszę się napić przynajmniej wody, i najlepiej położyć spać.... Malowani dokąd Bóg prowadzi..... Taaak to chyba było tak. CDN.....
01:30 / 23.07.2002
link
komentarz (0)
Yalla Yalla kadima – naprzód- słyszę okrzyk Cviki. Jemy jutro. Cvika! – jemy później - poprawia go Jarek kończąc jakiś wafelek. Upał nieziemski a ciągle wspinamy się coraz wyżej. Filmuję tę wspinaczkę zalewaną potem M 9 panasonic'a która robi się coraz cięższa. Przy okazji muszę go opchnąć i kupić sobie jakąś porządną ósemkę, chociaż nie mam do nich zbytniego przekonania. Trzeba mieć bardzo stabilną rękę przy zbliżeniach.
Wchodzimy już na szeroki pustynny płaskowyż i cała zieleń została w dole przy strumieniu. Tutaj tylko czasem wyrasta wśród kamieni jakaś rachityczna jabłoń sodomska, lub opuncja najeżona kolcami. Odwracamy się w stronę morza aby podziwiać przez chwilę wspaniałą panoramę na całe morze Martwe. Właściwie to Izraelczycy nazywają je „Jam ha Melah” czyli morze słone. Mglisty opar nadal wisi nad nieruchomą taflą. Zasolenie wynosi 30% podczas gdy innych mórz ok. 4% . Nie pijcie tej wody – mówi Braha bo zawiera 20 razy więcej bromu niż zwykła morska woda i wasza męskość może ucierpieć-śmieje się. W dali wspaniale oświetlone piętrzą się góry Moabu. Idziemy dalej aż dochodzimy do skupiska głazów ułożonych w okrąg. To ruiny świątyni halkolitycznej, tyle zostało z starożytnego miejsca kultu. Zastanawiam się nad przemijaniem w czasie wartości niesionych kiedyś jako oczywiste – co pomyśleli by kapłani z tej świątyni spoglądając na te ruiny i nowoczesne budowle w dole nad morzem. Patrząc na ten kamienny krąg bazaltowych głazów w otoczeniu skał, które niewiele się zmieniły od czasu gdy płonęły tu święte ognie, można by zaryzykować pytanie. Czy t o s ą r u i n y czy f u n d a m e n t y ?.
Jakiś ruch na skalnej półce przyciągnął mój wzrok. Jarek wołam - patrz!!! i pstrykaj zdjęcia – przesuwam się troszkę w lewo usiłując delikatnie skierować kamerę na stado pięknych kozic które z niepokojem patrzą w naszym kierunku. To rzadki obrazek ale przed nami na trasie nie było jeszcze nikogo. Zwierzęta nieruchomieją na kilka sekund a w następnych już płynnie i bez wysiłku zbiegają ze stromego zbocza kryjąc się w jakimś wąwozie. Cvika macha ręką z oddali przywołując nas gwałtownie. Idziemy szybkim krokiem aby zwalić się na ziemię w otoczonej drzewami akacji i chlebowca małej sadzawce. To źródło Eń Gedi tutaj przeczekamy południowy upał. Rozkładamy karimaty pod drzewami i zagłębiamy się w swoje myśli. Jesteś tu już ponad rok –mówię do Jarka nie czujesz się samotnie? No wiesz mam trochę znajomych a tutejsze dziewczyny są bardzo miłe zwłaszcza żołnierki na przepustce. Widzisz tu na jednego faceta przypadają trzy kobiety więc nie jest tak trudno o krótką znajomość, ale nie ma co liczyć na coś poważniejszego bo zaraz rodzice się wtrącają że chodzi z goim czyli innowiercem. To duża przeszkoda i bardzo trudna do pokonania. Musiałbyś przejść na judaizm a to nie takie proste. Zresztą mieszkać tu całe życie to nie dla nas. Inna kultura, obyczaje no i nieustająca wojna. Jeszcze sam się przekonasz. Ale jak chcesz to poznam cię z fajną panienką tylko będziesz musiał gadać po angielsku bo twój hebrajski jeszcze jest zerowy. Pójdziemy na imprezę na plażę i będzie fajnie. Pamiętasz Jurka? Nic ciekawego a nie narzeka na brak towarzystwa. Jesteśmy tutaj pewną ciekawostką dla nich Polska to dla nich koniec świata,mówie ci - zero pojęcia o geografii.
Wiesz tutaj podobno są nawet lamparty ale dawno nikt żadnego nie widział. Chcesz spróbować tych strąków z chlebowca – dobre i słodkie tylko wypluj pestki a jak zejdziemy na dół to rozpalimy mangal i upieczemy kebaby. wtedy nawet nie przypuszczałem że ta nauka tego wszystkiego zabierze mi tyle czasu, moim planem były tylko trzy miesiace - zarobić trochę grosza, zwiedzić,nakręcić trochę filmu i do domu jakże się pomyliłem...CDN
17:09 / 22.07.2002
link
komentarz (3)
....Taaak – Martwe Morze stoi wokół nas i nadziei brak na wiatr. Pisać dalej, nie pisać, pisać nie pisać,pis... Truman – mój osobisty legwan zielony zamyka oczy a Tobby pręgowany podrzutek już umieścił się w koszu z palmowych liści. Pamiętam jak wstałem rano czując na sobie warstwę oblepiającej mnie soli. Nad wodą wisiał ciężki mglisty opar, gdy szedłem pod prysznic. Jarek zapalał papierosa a jego ręka błądziła w poszukiwaniu browca. Cvika na parkingu kończył zakładać koło – skąd zdobył gumę do dziś nie wiem.
Popijając kawę z „helem” czyt. kardamonem patrzyłem w budzącą się w pierwszych blaskach słońca pustynię. Poszarpane wiatrem skały rozświetlały się po kolei różnymi barwami od fioletowej przechodzącej w czerwień i złoto, po prawie białą gdzie słońce świeciło już pełnym blaskiem. Nad nami widać było zarysy twierdzy Massada, która zdobyta podczas oblężenia przez Flawiusza Silwę przez długi czas pozostawała w zapomnieniu.
Wyjdziemy tam jutro jak zapowiedział Cvika. Dzisiaj jedziemy odkrywać Nachal David.
Pakujemy się więc do Malibu obciążeni sprzętem fotograficznym i zapasem wody chociaż nie będzie nam potrzebna aż w takich ilościach – śmieje się Braha.
Tuż przed 8:00 jesteśmy na miejscu, strażnicy parku ( szmira ha teva ,0) właśnie otwierają bramy i jako pierwsi wchodzimy na szlak. Kamienista ścieżka prowadzi nas do pierwszego zakrętu i oczom ukazuje się spora kępa zieleni złożona z Tamaryszków i drzew chlebowych.
Idziemy dalej wspinając się coraz wyżej, skąd dochodzi nas szum wody. Kanion którym idziemy zamienia się powoli w porośnięta zaroślami bambusa dżunglę, której dnem płynie wartki strumień ginący jednak przed ujściem do morza pod ziemią. W przeciwieństwie do okolicy tu roi się od ptactwa, pomiędzy głazami dostrzegam zwierzątko podobne do afrykańskiego góralka. Przeciskamy się pod kolejnymi nawisami skalnymi i oczom ukazuje się piękny wodospad który opada z wysokiego na jakieś 30-40m skalnego nawisu. Panuje tutaj przyjemny chłód. Natychmiast korzystamy z możliwości kąpieli. Ściany kotła pokrywają piękne mchy i paprocie oraz pęki typowo południowoamerykańskiej paproci selaginelli o delikatnych listkach. Miejsce tak bajkowe że aż kiczowate mając na względzie że w odległości kilkuset metrów każda kropla wody wchłaniana jest przez pustynię. Delektujemy się wodą wystawiając plecy na naturalne bicze wodne. Jest tak przyjemnie że chciało by się pozostać tu na dłużej. Zajadamy pity z humusem, thiną i napchane kulkami falafla, wypijamy też pifko póki jeszcze zimne i wyruszamy w górę wodospadu. Dokąd pędzisz bracie, dokąd gnasz... CDN...
02:39 / 22.07.2002
link
komentarz (2)
Cisza przerywana czasem cichym lecz wyraźnym dźwiękiem pękających kamieni i osypującego się piasku.
Nad wzgórzem Masady ogromna bania księżyca rozświetla okoliczne wzgórza które rzucają tajemnicze cienie. Przez piasek w tym troszkę upiornym świetle przebiega pająkowata solfuga wielkości dłoni. Jest tak duża że rzuca cień na piasek. Kiedyś taki widok musiały oglądać dinozaury. Wszystko wygląda troszkę jak dekoracja z filmu fantasy lub SF. Woda teraz ma wygląd rozlanego asfaltu, nieruchoma jak rtęć. Oblizuję wargi z zaschniętej soli,do gardła wlewam kolejna puszkę Goldstara. Na całym ciele mikroskopijne kryształki soli tworzą pancerzyk który drażni skórę. Jutro mamy pójść w teren do rezerwatu Nachal David.
Jestem już tydzień w tym kraju i coraz bardziej dostrzegam taki specyficzny izraelski nacjonalizm. Tu wszystko jest najlepsze, a u nas to białe niedźwiedzie biegają po ulicach.
To bardzo charakterystyczne. Pamiętam jak poszedłem pomalować pokój w jednym mieszkaniu i właściciel zwrócił nam uwagę aby nic nie dotykać przy video - tak jakby to był cud techniki a my dopiero niedawno zeszliśmy z drzew. Nie wiedział biedak że ma starego żęcha a w Polsce w Pewexie można kupić lepsze modele. Sam przywiozłem do sprzedania Panasonica G45 z serii olimpijskiej z piórem do czytania kodów paskowych programów i w sklepie gdzie sprzedawałem nie wiedzieli jak programować za jego pomocą.
Jednak szczytem zarozumialstwa były T-shirt’y z napisem „America dont worry Israel is behind You”. Z objawami tego typu można się było spotkać na każdym kroku. To bardzo wkurwiało wszystkich Polaków, zwłaszcza że wielu przywódców i polityków izraelskich zdobywało wykształcenie w polskich szkołach lub uczelniach. No cóż - nikt nas tu nie zapraszał więc trudno.
Po drugiej stronie tego słonego bajora migotają jakieś światełka – to patrole graniczne Jordanii pilnują granicy w górach Moabu. Dopijamy z Jarkiem piwo gasimy papierosy i idziemy spać. Jutro czekają na nas nowe wrażenia. Laila tov – czyli dobranoc mówimy bo to już umiemy po hebrajsku i kładziemy się spać przykryci tylko cienkim prześcieradłem pod rozgwieżdżonym niebem. CDN...
01:46 / 22.07.2002
link
komentarz (0)
Kiedy zjeżdżamy serpentynami z przełęczy to wydaje się że tutaj czas się zatrzymał. Nieruchomy opar w który się zanurzasz jest oddzielony wyraźną granicą od powietrza ponad przełęczą. Zielononiebieska plama leży w dole jak rozlana oliwa bez jednej zmarszczki, pokryta tylko gdzieniegdzie białymi wysepkami soli. Nawet palmy trwają w bezruchu, nie słychać śpiewu ptaków, nie dociera najlżejszy powiew wiatru. Na poboczu duży wij przebierając setką odnóży znika pod kamieniem. Można usłyszeć ciszę. Nie wiem jaka jest temperatura, lecz termometr lekarski pęka po kilku sekundach. Zatrzymujemy się aby naprawić pękniętą oponę, ale okazuje się że nasz izraelski Mc Giver zapomniał zapakować zapas. „Lo chaszów”, – nic nie szkodzi mówi dojedziemy na feldze to już nie daleko. I tak poczciwy Chevvy ciągnie nasz bałagan aż do plaży. Cvika rusza szukać jakiejś opony bo ta pocięta jest tak dokładnie że nie nadaje się nawet na prezerwatywy, a ja rozbijam namiot. Braha krząta się już przy rozstawianiu sprzętu kiedy spostrzegam dziwne zjawisko. Tak na oko siedemnastoletnia dziewczyna o pięknej sylwetce i burzy rudych falujących włosów, ubrana tylko w skąpy kostium kąpielowy ma przewieszony przez ramię prawie niewiele mniejszy od niej samej karabin M16. Okazuje się, jak tłumaczy żona Cviki, że żołnierze w służbie czynnej mają obowiązek nosić broń ze sobą nawet na plażę. Współczuję już jej takiego urlopu.
Cvika wrócił skwaszony i mówi że „jesz baja”- czyli problem, nie ma opony do jego wozu.
Rozpala wiec grill bo po jedzeniu lepiej się myśli. Ja schodzę do wody, a raczej do tej oleistej cieczy, która wypełnia ten rów tektoniczny.
Pierwsze zetknięcie jest okropne – wszystkie najmniejsze zadrapania dają natychmiast znać o swoim położeniu, czym prędzej biegnę do najbliższego prysznica z słodka woda i długo spłukuję z siebie sól. Na dzisiaj dosyć morza. CDN...
17:47 / 20.07.2002
link
komentarz (1)
Sorki ale dzisiaj chyba więcej nie napiszę boooooo mam gościa ;-,0),0),0),0),0),0),0),0),0),0)To ważny gość i muszę przygotować jakaś kolację. Niten - dzięki że czytasz.
17:46 / 20.07.2002
link
komentarz (0)
Prosta droga – żar lejący się prosto z nieba. Taki dzień wybrał Cvika na wyjazd do Ein Gedi nad m. Martwym. Cwika i Braha to moi nowi Izraelscy przyjaciele z którymi poznał mnie Jarek. Cwika wyjechał z Polski mając chyba trzy lata, a Bracha to już sabarit – czyli urodzona w Izraelu chociaż jej ojciec pochodził również z Polski. Cwika śmiesznie mówi w naszym języku, jednak trudno się dziwić bo dopiero teraz ma możliwość jakiegoś kontaktu ze współczesnym językiem polskim. Od razu obiecuje obwieźć mnie w kolejne szabaty po okolicach. To taki izraelski Mc Giver. Wsiadamy do jego olbrzymiego Chevroleta Malibu station. Stary rupieć ale silnik pracuje nienagannie, a oprócz tego ma klimę i wiele użytecznych gadgetów jak np. przetwornicę prądu na 220v. Pakujemy się ze wszystkimi rupieciami zabierając nieodzowny mangal czyli po prostu grill bez którego żaden wyjazd nie może się odbyć. Tu poznaję pierwszą z cech współczesnych Izraelczyków upodobanie do grilla i do dobrego żarcia. Wypadamy z pod jego domu na dojazdówkę do autostrady i po chwili jedziemy już droga nr1 czyli autostradą Ayalon w kierunku Jerozolimy. Silnik mruczy basowo, a my otwieramy kolejną puszkę Goldstara. Jarek gada z Brahą po hebrajsku ja usiłuje oglądać okolicę. Pamiętam jak w kraju mówiono mi - po co tam jedziesz – do żydów? - przecież tam wojna, jedź do Austrii lub Niemiec, ale ja wolałem cieplejszy klimat. Fakt czuje się lekkie napięcie i na każdym kroku widać wojsko i cywili uzbrojonych w M16 lub Galil’e ale na ulicach jest spokojnie i w nocy nikt nie zaczepia przechodniów. Mijamy lotnisko w Lod i tniemy w kierunku Latrun. Cwika mówi ze sprzedają tam niezłe wino Latrun Rougé. Nie zatrzymujemy się jednak i jedziemy w kierunku miasta Arad drogą nr 31. Arad to małe miasteczko położone na obrzeżach pustyni Negev. Z płaskowyżu na którym jest zbudowane rozciąga się piękny widok na pustynię i morze Martwe. Cvika tłumaczy nam że tu być dobrze dla alergia bo nie być kwiatów i jest sucho. Podjeżdżamy pod punkt widokowy i wchodzę na betonową belkę wybiegającą nad przepaść. Panorama pustyni zapiera dech w piersi. CDN...
02:17 / 20.07.2002
link
komentarz (1)
Hej wstawaj! - Jarek szarpnął mnie za ramię idziemy nad morze a potem w miasto. Dobra poczekaj niech dojrzeję, jest gdzieś jeszcze jakiś sok?-pytam usiłujac przypomnieć sobie wydażenia z nocy.W lodówce! i nastaw kawę przy okazji - słyszę idąc w kierunku łaźienki.
Wyszedłem na balkon (mirpeset,0) jak objaśnił mi Jarek i zobaczyłem palmę z wiszącymi gronami daktyli. Temperatura podnosiła się systematycznie a od morza dochodził przyjemny powiew.Chodźmy najpierw na plażę to tuż obok domu zobaczysz jak ekstra. O tej porze roku nikt się jeszcze nie kąpie, ale dla nas woda jest ciepła. Najwyżej ktoś pomyśli że miszugaim -wariaci. Po kilku latach ja też tak myślałem o wchodzacych do wody w lutym rodakach.
Powiedz -pytam-ciężko się jest nauczyć hebrajskiego? No wiesz, za jakiś czas samo przyjdzie bo w pracy jest lepiej znać hebrajski a i jak policja cię zatrzyma to możesz się dogadać i lepiej patrzą na ciebie.Ja jestem już prawie rok i daję sobie radę dosyć dobrze.
Popatrz ten hotel to Hilton a tam to Ramada. Zresztą zawsze spotkasz kogoś kto mówi po polsku. Ich tutaj dużo przyjechało po 68 roku. Prawie wszyscy mieszkamy u ludzi z Polski. W niedzielę pójdziemy do kościoła w Jaffo to poznasz resztę. Ksiądz Grzegorz ma często ogłoszenia o pracy. Wiesz-ta Jadźka to niezła laska mam na nią ochotę, ale nosi nos do góry. Chodź wymienimy dolce na szekle i postawisz piwo.
Do "Corso" przy Ibn Gvirol dochodzimy juz przy 28 stopniowym upale. Paamaim Maccabee we Goldstar zamawia Jarek.Zimne piwo przyjemnie chłodzi gardło - Witaj Ziemio Obiecana. (CDN,0)
01:45 / 20.07.2002
link
komentarz (1)
Cześć! - jak podróż? - przywiozłeś "Caro" spytała Krystyna zamykając za mna drzwi. Poznaj się z Jadwigą. Zaraz zadzwonimy po Jarka. Ale jest środek nocy -usiłowałem protestować. Nic nie szkodzi weźmie monit i zaraz będzie, a jutro pomoże znaleźć ci jakaś robotę i pokaże miasto.Kryśka, masz fajki ale co to ten monit? Taryfa - no dawaj co tam jeszcze dla nas przywiozłeś to wstawimy do zamrażalnika. Śpisz w drugim pokoju wstaw bety i przyjdź do nas.
01:17 / 19.07.2002
link
komentarz (1)
Jak się znudzi powiedzcie stop!
01:00 / 19.07.2002
link
komentarz (1)
Na trójce "Dżem" - złote jajo - tak kiedyś było.
Za szybami zalewanymi strugami deszczu migały rozświetlone witryny sklepów. Ata Polani? - What -spytałem. From Poland?- aach - yes Poland stwierdziłem. Arlozoroff street ok? dwadzesca dolar - change money?. Ok drive. w ręce miałem kartkę z aderesem który wypisał mi Bogdan. 5 Arlozoroff St Tel Aviv. Był trzy miesiace zarobił trochę i wrócił. Teraz moja kolej. Czytaliscie kiedyś "Nawrócony w Jaffo" Marka Hłaski? ja byłem pod wrażeniem,a teraz widziałem te palmy, czułem zapach pomarańczy z pardesów mogłem pójść do Jaffo...
23:08 / 18.07.2002
link
komentarz (1)
Deszcz,ciepła noc - tak jak kiedyś,przed laty gdy wyszedłem z samolotu prosto w zapach kwitnących pomarańczy na lotnisku Ben Gurion. Przyleciałem powłóczyc się śladami Marka Hłaski. Chodziłem nimi prawie osiem lat...