dix // odwiedzony 33808 razy // [trez|by|vain nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (83 sztuk)
20:21 / 29.09.2002
link
komentarz (1)
No i po tym tygodniowym zaledwie pobycie powróciliśmy wszyscy do Warszawy. Sosza co prawda trochę wcześniej, czego razem z A. trochę żałowaliśmy, ale i tak było cudownie. Nawet pomimo pogody, która była zwalona przez cały nasz wyjazd. Praktycznie od dnia przyjazdu niebo zasłaniały chmury i to najczęściej grubą bardo warstwą. Pierwszego dnia zjedliśmy darmowe, witające nas śniadanie. Było tak ogromniaste, że obiad, który mieliśmy zjeść tego samego dnia, został pochłonięty tylko w trzech czwartych. Nota bene obiad też był ogromniasty i gdybyśmy chodzili normalnie, codziennie po górach, to pewnie by nam wystarczył i to do tego stopnia, że nie jedlibyśmy kolacji i siły byśmy regenerowali w błyskawicznym tempie. Niestety pogoda nam uniemożliwiła łazikowanie, nad czym w sumie ubolewaliśmy, ale nie aż tak strasznie. Tak na prawdę to nawet do Zakopanego momentami ciężko było dotrzeć, a co dopiero gdziekolwiek w góry, chiciaż nie zaprzeczam, że chciałem się wybrać chociaż do doliny Białego. Niestety nawet w chwili lepszej pogody towarzystwo nie chciało się ruszyć. Jednak wcale im się nie dziwię. Ogólnie rzecz biorąc, tego dnia poznaliśmy Ząb ( miejscowość w której byliśmy ,0) oraz graliśmy długo i namiętnie w Monopol. Oczywiście zapijaliśmy to wszystko Sophią, bo jakżeby inaczej. Wieczorem okazało się iż tak jakoś nie grzeją zbyt mocno. Ale woda była ciepła i to było najważniejsze. Sosza był w trzyosobowym pokoju, dzięki czemu mógł swobodnie palić i nam nie smrodzić. No i dzięki temu byłem sam na sam w pokoju z A. W nocy z poniedziałku na wtorek okazało się to moim zbawieniem :,0)
Sosza ogólnie prosił mnie, aby nie czuł się jak przyzwoitka. Chciałem z A. porozmawiać na nasz temat dopiero w przeddzień wyjazdu, tak, aby wyszło coś już na tym wyjeździe, ale Sosza nie czuł się źle z tym wszystkim. No... niestety mi nie wyszło. Rozpoczęło się praktycznie bardzo niewinnie. A. się wykompała, a ja gadałem sobie w pokoju z Soszą. Później poszedł się myć Sosza, a ja zostałem w pokoju i nadstawiłem A. plecy do miziania ( jako, że wiem iż oboje to lubimy... miziać i być mizianym :,0) No i tak jakoś się zeszło, aż Sosza wyszedł z łazienki, a później poszedł spać. Natomiast my byliśmy tak zajęci sobą, że mi się nawet nie chciało iść myć, tylko siedziałem tak miziany przez A. Po jakimś czasie musiała wydmuchać nos, więc wykorzysałem okazję i zamieniliśmy się miejscami. Dzięki temu miałem jakiekolwiek pole manewru. Zwłaszcza, że A. podczas miziania odstawiała perwerę z liźnięciem i pogryzieniem po karku i kawałku ramienia. Po kilkunastu minutach mojego miziania, sam zrobiłem coś podobnego. Oczywiście A. cały czas mówiła, abym przestał, bo jak tak dalej pójdzie, to mnie zgwałci. Ja oczywiście radośnie twierdziłem, że jak tak bardzo chce, to niech spróbuje. Po jakimś czasie w końcu położyła się przełamując wszelkie opory przed tym. No i nie miałem już jak Jej miziać.... ale wedy zaczęliśmy rozmawiać. Wtedy właśnie powiedziałem Jej wszystko. Począwszy od naszego poznania się na rekolekcjach i pierwszej w moim życiu totalnie irracjonalnej myśli: "szkoda, że jest (A.,0) zajęta". Byłem wtedy z Wiktorią ( jakieś dwa lata temu to było ,0) i to była na prawdę lekko nieracjonalna myśl. W końcu powiedziałem Jej o SMSie, który mi przysłała. O przyjaźni. Mówiła w nim iż dochodzi do wniosku, że przyjaźń jest ważniejsza i nawet gdybym coś próbował, to Ona nie zaryzykuje zniszczenia naszej przyjaźni. I jak tak leżeliśmy, powiedziałem Jej iż myślałem nad tym. Wniosek, jaki mi się nasunął był taki: "Chcę spróbować. Nawet ryzykując przyjaźń, ale ja sobie tego nie daruję. Wolę stracić przyjaciółkę, niż żyć później w świadomości, że nie zyskałem tak wspaniałem towarzyszki" ( czy jakoś tak ;,0). Powiedziałem Jej o tym. I kilka minut później staraliśmy się usnąć w naszych objęciach, ale na szczęście się nam to nie udało. I nie udało nam się przespać w całości żadnej kolejnej nocy. Pomimo tego, że Sosza wyjechał, a my mieliśmy w większość zwaloną pogodę, cieszę się, że wyszło tak, a nie inaczej. Dzięki temu jestem wreszcie z kimś, kogo na prawdę kocham. Sprawiłem komuś niewysławialną radość i ukoiłem ból po pewnym patafianie. I w ogóle jest tak zajebiście jak nigdy dotąd. Muszę jeszcze tylko dzisiaj zadzwonić do A. i ustawić się jakoś na jutro po odbiór mojej legitymacji i jakiekolwiek spotkanie. A później zostaje mi dalej do odpisania list do MElfki i kilku innych osób. Ale to już powinno pójść szybko, ponieważ mam zamiar jednak pisać na komputerze w najbliższym czasie, aby zaoszczędzić na czasie i palcach ;,0)
Dobra.. kończę, bo muszę jeszcze napisać te listy i odpisać na maile :,0)