d o r o

wszystkie
ostatnie 20
ostatni miesiąc
2004.03.24 14:38:08 | link | komentarz (4)
Śniło mi się dzisiaj małe miasteczko. Zima, zaspy, nad nimi kolorowe lampiony płonące intensywną czerwienią i zielenią.
Wszyscy dobrzy dla siebie i mili. Sielanka. Śniłam ze świadomością, że jakiś czas tu mieszkam, bo znam zwyczaje tych ludzi, wiem, że tworzymy zgraną społeczność. Wieczory spędzamy w świetlicy przy rynku, oddając się grze w kości i szachy.
To właśnie jeden z takich wieczorów. Gramy jak zwykle w pokera i nagle czuję ciepło przy łydce. Schylam się, a pod stołem stoi pies. Biały mieszaniec w rude i czarne pręgi. Jestem pewna, że pies nie ma właściciela i że od tej pory będziemy nierozłączni. On też o tym wie, bo kładzie się obok mojego krzesła i nie rusza się ani na krok.
Gra dobiegła końca. Wstaję. Pies także. Wychodzimy w noc upstrzoną kolorowymi lampkami, które wiszą nad całym miasteczkiem. Wkoło nie ma ulic, nie ma chodników, są tylkie wąskie kręte ścieżki. Skąd więc tam samochód?
To był ułamek sekundy- pies wyrywa się do przodu, światła auta łypią na niego jak oczy ogromnej ryby, wyłuskują go z ciemności i wielkie blaszane cielsko zmienia nagle kierunek, pędząc prosto na niego. Słyszę uderzenie i wszystko znika. Znika samochód, znika miasteczko. Na śniegu leży pies z krwawiącą tylną łapą.
Biorę go na ręce; szybko trzeba do weta. I tu zaczynają się schody. Wszystko sprzysięga sie przeciw mnie. Wiatr, ogromne zaspy. Gdzie do cholery podziały się lampiony???
Z ciemności wyłania się czarna postać, jest coraz bliżej i bliżej. Staje obok, patrzę w twarz temu czemuś i widzę złe oczy w oprawie groteskowego, przerysowanego makijażu. Trzeba uciekać. I uciekam do końca snu właściwie. Okazuje sie, że tych umalowanych gąb jest znacznie więcej. Urządziły sobie łapankę na mnie, bo w kieszeni spodni mam książeczkę z zapisem mojego serca. Absolutnie nie wiem co to, w życiu o czymś takim nie słyszałam, ale podświadomie wiem, że za cholerę ta książeczka nie może trafić w ich łapy. Gramy więc w tego koszmarnego chowanego. Kluczę dziwnymi ścieżkami z psem na rękach, kombinuję, którędy pójść, żeby dotrzeć do weta, a jednocześnie nie dać się złapać, bo jak złapią- zabiorą ksiażeczkę. A to byłaby katastrofa.
Cięcie.
Stoję na drewnianym moście. Pod deskami szumi wąski strumyk. Powietrze jest żółte, niebo ma kolor chabrów. Obok mnie stoi zdrowy pies. Kieszeń pusta.
 
DESIGN:TORRES