zapiski_z_ostatniego_wagonu // odwiedzony 11124 razy // [trez|by|vain nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (38 sztuk)
21:00 / 04.10.2009
link
komentarz (2)
* 2009-10-03 | (17:47) Warszawa Centralna - Kraków Główny (21:05) | InterRegio *

Trzeba najpierw rozpisać długopis. Już. Mężczyzna, nazwijmy go Adam. Tak sobie wyobrażam tego biblijnego. Tylko bez laptopa, komórki i z listkiem figowym. Jest też kobieta w zielonym sweterku. Zamyślona, lekko przestraszona. Co jakiś czas dziwnie mi się przygląda, jakby coś chciała. Jakbym zgorszył ją kawą i Big Maciem z Mc Donald\'s-a. Łyk kawy. Dziś mi nie smakuje. Powoli opuszczamy Warszawę. Najpierw wielkie biurowce. Potem stare kamienice. Jeszcze później bloki i osiedla domków jednorodzinnych. WARS. Nie wiedziałem, że tu jest. Znaczy wózek. I pan wózkowy. Podobny, z tyłu, do właściciela sklepu niedaleko mojego domu. Ktoś kupuje herbatę, Lipton, jakąś specjalną. Co jakiś czas za oknem pojawia się jakiś budynek nie pasujący do otoczenia. Tak jak myślałem. Kobieta w zielonym sweterku też coś kupuje. Kawę lub herbatę. Może z zazdrością patrzyła na moją? Nie słodzi. Dziewczyna z książką(Rok 1984) vis a vis... musiałem przerwać pisanie... kobiety w zielonym sweterku również nie słodzi. Zrobiło się tłoczno. Adam też wziął herbatę. Ja też uległem. Zielona, on z jaśminem, ja zwyczajną. A przy tym wszystkim jeszcze konduktor. Bardzo sympatycznie wyglądał. Adam lekko uśmiecha się pod nosem, patrzy za okno, potem znów na laptopa. Herbata kosztowała 4 złote. Zgasło światło, by po chwili znów nas olśnić. W przedziale jest jeszcze, prócz opisanych, około sześciu osób. Ciekawe czy ktoś się domyśla, że piszę o nim? Zawsze mnie to intryguje, dzisiaj szczególnie, gdy nie jest to tylko wklepywanie znaków. To koślawe pociągnięcia tanim długopisem po kartkach najcieńszego zeszytu w kratkę, jaki sprzedawali przy wejściu na perony, jeszcze w Krakowie. (Tak, dziś jadę drugi raz. Wcześniej spałem. Teraz piszę. Opisuję.) Kto i co może pisać na kolanie, w telepiącym pociągu? I po co? No śmiało, zapytajcie. Może odpowiem. Wraca Warsowy Pan. W ramach zakupów, mówi, u niego w bufecie można zapalić. Chyba ma dobry dzień. Pięć czy sześć gorących napojów tylko w moim przedziale. Za oknem błyszczy już księżyc. Po przeciwnej stornie, gdzieś za drzewami, jeszcze dogasa słońce. Jest 18:16. Potem znów trzeba będzie się odczytać. Jest ciepło. Grzeją. Aż nie chce się wysiadać, chociaż to jeszcze trzy godziny. Adam jako pierwszy wyciągnął torebkę. Uznał, ze starczy. Co jakiś czas sięga po styropianowy kubek. Magda, tak nazwałem kobietę w zielonym sweterku, trzyma w rękach telefon. Co jakiś czas badawczo zerka na mnie, jakby wiedziała kim jestem. Wiesz, Magdo? Chyba jeszcze nie tknęła herbaty. Dagmara? Anna? Nie, lepiej... myślę już jakiś czas i nie wiem. Niech będzie Karolina, dziewczyna od książki, tylko raz się napiła. Wyrzuciłem torebkę do kubka po kawie. Przeszedł(wrócił) konduktor. On i Warsowy Pan poruszali się wcześniej w przeciwnych kierunkach. Jeszcze jeden łyk Dagmary. Znaczy Karoliny. Konduktorowi teraz lepiej spojrzałem w twarz. Ma brodę, zadbaną, i radosne oczy. Skojarzył mi się z krasnoludkiem, tylko chudym i wysokim. I w konduktorskim mundurze. Robi się coraz ciemniej. Niebo przybiera teraz barwę ciemnego... nie, raczej intensywnie... no właśnie? Jaką? Niebieską? To takie banalne. Po mojej prawej, niebo jest koloru... takiego jak lubię. Po lewej wciąż łuna zachodzącego słońca. Magda pomalowała usta. Można jeszcze rozróżnić barwy mijanych, teraz już rzadkich, budynków. Wokół nas pola, łąki, lasy i gospodarstwa pochowane gdzieś pomiędzy. Coś piszczy. Łyk herbaty. Przerwa. Jest 18:35, prawie sześć.

Adam śpi. Albo udaje. Ja dopiłem resztkę herbaty na lepsze myśli. Co jakiś czas przez przedział ktoś przemknie. To w jedną, to z powrotem. Teraz była to dziewczyna w kraciastym płaszczyku. Blondynka. Wracała. Magda wciąż na mnie zerka. Myślę, że wpadliśmy w pułapkę. Patrzymy na siebie tylko po to, żeby sprawdzić czy robi to drugie z nas. Nasze oczy wyrażają pytanie: \"Ale o co chodzi? Dlaczego ja?\". Adam otworzył usta. Jeśli się zaraz nie rozbudzi, będzie miał suche wargi i język. Całe gardło. Nie lubię tego uczucia. Jest mało komfortowe. Przynajmniej ślina nie ciecze mu po brodzie. Wciąż zastanawiam się czy Magda to odpowiednie imię. I jeszcze te nieobcięte paznokcie. Są zdecydowanie za długie. Dlaczego ich wczoraj nie obciąłem? Spięła włosy. Adam wciąż wdycha powietrze rozwartymi ustami. Jest chudy i wysoki. Rudo-blondo-złotowłosy. Trudny do opisania kolor. Chłopak w bluzie - Marcin, to imię do niego pasuje. Jeszcze dziś o nim nie było. Ściągnął bluzę i podłożył ją pod głowę. Ma lekki zarost. Bluza jest szara, z czerwonym napisem, nie pamiętam jakim. ATcośtam. Chyba. Zmienia pozycje. Teraz się kładzie. Bluza pod głowę. Nogi w przejściu. To wygodna pozycja. Wiem z doświadczenia. Magda jakby mi pozowała. Opisz mnie, proszę, chcę wiedzieć, czy jesteś tym kim myślę. Ja chciałbym by ktoś odnalazł tu siebie. Niekoniecznie dziś. Kiedyś to będzie najlepsza nagroda. Adam się ocknął, zamknął usta, podrapał pod nosem i śpi dalej. Marcin wybija nogą jakiś rytm. Odkryłem za sobą mężczyznę. Faktycznie, zapomniałem o nim. Widziałem jak wsiadał. Damy mu jakieś ministerialne imię. Okulary, biała koszula i druga klasa. Nie, to nie pasuje na ministra. Piotr. Pan Piotr. I wciąż te pytające oczy. Co robisz? Co tam piszesz? I to szperanie w torebce co jakiś czas. Raczej torbie. Takiej małej. Ile ciekawych rzeczy może się dziać podczas jednej podróży na tych, jak mniemam, dziesięciu metrach kwadratowych. Ile ciekawych osób. A Marcina przemianuję na Jacka. Jacek śpi. Jest 19:11. Za oknem ciemna noc, chyba las bo księżyc pojawia się i znika - miga. I coś wciąż piszczy. Już o tym zapomniałem.

19:34. Zwalniamy. Mija nas pociąg. Przyspieszamy. Jest zimno-ciepło. Ciepłe powietrze, ciepłe siedzenie, a mimo to gęsia skórka ukryta gdzieś pod ubraniami. Wypieki na twarzy kontra chłód na zewnątrz. Stoimy. Włoszczowa? Magda rozmawia przez telefon. Też myśli, że to chyba Włoszczowa. Adam pisze SMSa. Jacek śpi z podkulonymi nogami. Kasia, dziewczyna w niebieskiej bluzce, blondynka, włosy niespełna do ramion, zielono-rózowo-morski szal. Telefon komórkowy. Też z kimś rozmawia. Adam pije Kubusia z plastikowej butelki, czyta Świat Nauki. Kasia tak miło wyglądała, gdy spała. Jej usta wyrażały naturalny uśmiech. Życzenia przyjemnej podróży usłyszane z dworcowego megafonu. Nie wiem czy dla nas. Chyba tak. Magda ściąga zielony sweterek. Pod spodem zielona bluzka w paski. Wciąż stoimy. Ja piszę jak w transie. Tylko szybkie zerknięcia. Biiip. Zamykane drzwi. Wio, jedziemy. Już przyspieszamy. Kiedy nie piszę staram się bardzo dokładnie wszystko obserwować. Z długopisem w ręce muszą wystarczyć mi szybkie zerknięcia. Tak, upewniam się, bluzka jest w paski. Dziewczyna Jacka wyraźnie się nudzi. Obudziła go. Znów przyspieszamy. Dźwięk, jakbyśmy włączyli turbonapęd. Patrząc za okno i tak nic się nie zmienia. Tylko czarna plama i nasze odbicia. Karolinie coś spadło. Tablica kalorii. Podałem jej. Dzięki. Nie ma za co. Nie, nie jestem taki szybki. Nie przeczytałem, że to tablica kalorii. Wiem, że była dziś w Wyborczej. Dwie kobiety, niestarsze, dojrzałe studiowały ją dziś bardzo dokładnie w drodze do Warszawy. Dość zabawnie brzmiały. Dziewczyna Jacka wyszła z torebką na ramieniu. To było jej drugie podejście. W czasie pierwszego coś jej upadło i przysiadła. Myślę, że przeklęła pod nosem. Zmiana nogi. Prawa mi ścierpła. Jest 19:50. Księżyc zmienił częstotliwość migania. A raczej gaśnięcia. teraz robi to tylko, gdy(tak myślę) mijamy słupy podtrzymujące trakcję. Zwalniamy. Znów dźwięk turbonapędu, ale w drugą stronę - turbohamulca. Jacek z otwartymi oczami, opierający się na dłoni. Dość zabawna pozycja. Coś... i to skupienie, zamyślenie... coś w stylu klauna na wzór Jezusa Frasobliwego. Teraz dokładnie policzyłem 12 osób, razem z dziewczyną Jacka, która jeszcze nie wróciła. Wiem! Poszła zapalić! Po dwie osoby na każdy boks. To wygodne ułożenie. Siedzę w środkowym, po prawej stronie tyłem do kierunku jazdy, od strony przejścia. Adam pod oknem vis a vis. Wraca dziewczyna Jacka. Jestem w połowie zeszytu. Jakaś dziewczyna przechodzi przez przedział. Chwilę patrzy przez szybę zamkniętych już drzwi. Znów jedzie Warsowy Pan. Już piaty raz, trzeci w tę samą stronę. Kasia wychodzi. Nie wiedzę mężczyny, który siedzi na przeciw niej, ale wiem, że jest właścicielem tej kołdry lub czegoś kołdorpodobnego, leżącego nad jego głową. Akurat się wychylił. Ma koło 35 lat. Na oko. Ale ja jestem kiepski w tych sprawach. I noszę okulary. Wstaje. Podciąga spodnie. Wychodzi. Rozglądam się po przedziale. Adam pije Kubusia. Już go kończy, bo jest coraz mniej stabilny. Wyrzuca butelkę. Resztkę napoju przelał do kubka. Wróciła Kasia. Czyta książkę. Jacek je paluszki. Przed chwilą, w jego dłoniach widziałem Cisowiankę. Rozmawia z dziewczyną. On bierze przeważnie po dwa, trzy, lub więcej paluszków. Ona po jednym, chociaż w dłoni trzyma dwa. \"Ja się z państwem żegnam. Miłego podróżowania z interREGIO\" - powiedział na odchodne Warsowy Pan. To miłe. Idę umyć ręce. *** Nie było wody. Spotkałem dziewczynę, która mi kogoś przypomina. Kogo? Teraz poszedł Adam. Czy ktoś ruszył zeszyt? Wątpię. Za dużo osób. Celowo zostawiłem go na wierzchu, by kusił. Światła gasną, to znów zapalają się. Skąd ją mogę znać? Albo kogo mi przypomina? Myśl! Wrócił Adam. Ja wyrzuciłem kubki. Dzwoni do kogoś, bo ktoś dzwonił do niego. Przynajmniej tak mówi. \"Wracam z Warszawy.\" Czyli nie jest z Warszawy. A ja wciąż myślę o tej twarzy. Kogo mi przypomina? Dziś już i tak nie wymyślę. Porozglądam się za nią jeszcze na peronie.

Zatrzymujemy się... wkoło jest ciemno. Widzę kontury jakiegoś wagonu. Piotr wysiada. Dziwne to. Muszę sprawdzić, czy w rozkładzie był jakiś postój. Jestem niemalże pewien, że nie. Podchodzę do mapki. Jest. Miechów. Gdzieś w połowie między Włoszczową a Krakowem. Ona już wie, że opisuję rzeczywistość. Teraźniejszość. To był zbyt oczywisty gest. Zeszyt w ręce. Długopis błądzący po mapie. Szybki powrót i pisanie. Musiałem już wiedzieć. Jacek z dziewczyną chyba nawet nie zwrócili na to uwagi. Są zajęci sobą. Bawią się sobą. Przekomarzają. Przypadkiem trącam kolanem Adama, szybko poprawiamy pozycje. Korygujemy nasz błąd - naruszenie strefy 0. Ciekawe jakie są ich prawdziwe imiona? A tamta znajoma twarz chyba przypomina mi dziewczynę z kościoła. Tylko tam ją mogę, na razie, ulokować, chociaż czuję, że to nie jest właściwe miejsce. Jest 20:34. Patrzenie na zegarek to też zbyt oczywisty gest. Teraz pomyślałem sobie, że może Adam nie czyta. Może tylko ogląda obrazki w Świecie Nauki. Uśmiecham się pod nosem. Kończę. Nie wiem tylko która będzie godzina. 21:xx. Kraków.