Wpis który komentujesz: | *** Emocje kiedyś opadają. W końcu przychodzi czas spowolnienia wydarzeń, który ludzkie zmysły muszą wykorzystać na odpoczynek, na ucieczkę od nadmiaru wrażeń. Nocna pora nadaje się do tego najlepiej. Kiedyś trzeba przecież zregenerować siły, odświeżyć przed następną rundą walki o przetrwanie. W życie wkracza wówczas usypiająca, wręcz uzdrawiająca monotonia. To ona koi skołatane nerwy, wycisza przyspieszone tętno, wygasza ostrość widzenia problemów, dystansuje, zamyka oczy, przynosi sen. Towarzyszy temu wszechogarniające uczucie ulgi. Jedne rytmy mu sprzyjają, inne przeszkadzają. Odgłosy jadącego pociągu, turkot kół, dreszcze wzbudzające się na złączach szyn, kwantowane od naprężeń i drgań generowanych na zakrętach w monstrualnym organizmie maszyny, należą niewątpliwie do sprzyjających. Batory zdawał się z wolna popadać w coraz większe odrętwienie. Pomimo, że jego wężopodobne cielsko pełzło przez Morawski Kraj wciąż z taką samą prędkością, nasuwało się wrażenie, że dzieje się to tylko dzięki stałemu zmniejszania zużycia energii. Zwykle tak jest, że żywe stworzenie rzucając się do biegu, początkowo trwoni ogromne jej ilości. Z czasem jednak ruchy zwierzęcia stają się bardziej celowe i płynne, organizm uczy się eliminować czynności zbyt obciążające, a nie mające większego znaczenia dla zamierzonego przemieszczenia. W końcu przychodzi moment, że perfekcyjność i wydajność takiego procesu budzi zachwyt. W rozgorączkowanych do tej pory trzewiach pociągu coraz mniej widziało się rozbieganych pasażerów, coraz rzadziej słyszało się rozochocone głosy, cichła muzyka, gasły światła w przedziałach, ludzie tracili zapał do rozmów, ich oddechy stawały się wolniejsze, bardziej regularne. Wahadło nastrojów, w czasie przekraczania czesko-polskiej granicy maksymalnie wychylone w stronę euforii, teraz dryfowało nieuchronnie w stronę błogiego odrętwienia. A wszystko po to żeby zebrać siły przed kolejną kulminacją, tym razem na granicy czesko-węgierskiej. Niewiele interesujących obrazów dawało się wyłowić przez szyby pociągu z nocnych ciemności. Tylko na chwilę wyłaniały się skupiska małych domków. Ostrawa dawno została za nami. Jak na razie było to jedyne większe miasto jakie ujrzałam poza Polską. Prawdę powiedziawszy niewiele się różni od naszego Śląska. Może z wyjątkiem tych ohydnych komunistycznych haseł i emblematów wyglądających z każdego kąta. Od widoku sierpomłota i gwiazdki po prostu nie dawało się uciec. Pożegnaliśmy tam Cezara. Wyskoczył kiedy pociąg zwolnił tuż przed wjazdem na peron. Nie wiem po co wyskakiwał z pociągu? Przecież mógł normalnie... Ale pewnie był w tym jakiś sens? Chyba nic mu się nie stało w czasie upadku z nasypu. Podobno robił to nie pierwszy raz więc miał doświadczenie. Zwykle wyskakiwał z torbą kotrabandy, a nie politycznych ulotek, zapewnił Lesio. Obaj w ten sposób przemycali kiedyś kasety video, kasety magnetofonowe, albo polskie kosmetyki. Tym razem Cezar musiał zrezygnować z Budapesztu by osobiście dostarczyć do Pragi ulotki. Wszystko podobno dlatego, że nawalił czeski łącznik. Ale ja już nie wiem w co wierzyć, a w co nie? Śmiać mi się tylko chce, że przez moment sądziłam, iż on specjalnie dla mnie zjawił się w naszym pociągu. Naprawdę! Jeju jaka ja jestem beznadziejnie głupia! Aż mi wstyd. Co rusz zerkam przez okno. Wszyscy już śpią. Jestem niezmiernie ciekawa jak wygląda kraj najbliższych sąsiadów? W czym jest podobny do Polski? Jakie różnice dadzą się uchwycić od razu, na pierwszy rzut oka? Morawskie wioski wydały mi się bardziej jednolite pod względem architektonicznym, mniej widokowo zdewastowane niż polskie. W ogóle tu nie zauważyłam charakterystycznych kwadraciaków z płaskimi dachami, które u nas tak boleśnie szpecą krajobraz. Domki są na Morawie jakby mniejsze, o stromych, zdyscyplinowanych połaciach, nachylone zawsze pod tym samym kątem. Budynki są lepiej osadzone w przestrzeni. Za to prowincjonalne dworce robią wrażenie przygnębiające. Choć czyściej utrzymane i lepiej oświetlone sodowymi lampami, pełne są propagandowych banerów, identycznych jak te w Ostrawie. Muszą je tu chyba produkować taśmowo tyle ich jest? Wielu ludzi ma przy nich niepotrzebne zajęcie. Dzięki ich pracy w Czechach wystrój dworców przypomina styl ciężkiego socrealizmu, znany mi do tej pory tylko ze starych fotografii i kronik filmowych pochodzących jeszcze z lat pięćdziesiątych. Treści napisów tylko się mogę domyślać. Ale jeden taki pod tytułem: „S Sovietskim Svazem” na pewno znaczy „Ze Związkiem Radzieckim”. Hehehe... Okupantom w dupę palec! Wszystkie banery pisane są łacińską czcionką, ale jest ona wyraźnie stylizowana na cyrylicę. Glizdowate takie jakieś to jest... Propagandowa nadgorliwość tubylców ma w sobie więcej sztuczności niż PCV. Wyczuwam w niej wiernopoddańczą hipokryzję i przebiegłość bardziej taką chłopską rodem z patiomkinowskiej wioski. Tylko jakby w odwrotną stronę? Dla nas Polaków widok owych napisów to kłujący w oczy anachronizm, oburzający symbol zacofania, albo nawet poniżającego zniewolenia? Czesi wydają się jednak nie zwracać na swe dekoracje żadnej uwagi, żyją swoim życiem. Może to właśnie oni mają rację? Cóż co kraj to obyczaj. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |
bianka | 2005.03.21 01:17:14 na co czekasz? bo ja czekam na ciąg dalszy a ty? sdp | 2005.03.18 16:45:15 :D sdp | 2005.03.18 16:44:58 nie ciastko | 2005.03.18 14:56:06 :) czy Ty kiedykolwiek coś profesjonalnie publikowałaś?? Twoje teksty sa wyśmienite. gratuluję, zazdroszczę i ... czekam na ciąg dalszy. :-) |