sdp // odwiedzony 44271 razy // [nlog/Cena Twoich uczuć/by/zbirkos] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (109 sztuk)
21:34 / 23.05.2006
link
komentarz (7)
Witajcie kochani
Hmmm
Minął już ponad rok od kiedy nie piszę na tym logu, a wy wciąż zaglądacie :)
Za to z całego serca dziękuję.
Swą pamięcią utwierdzacie mnie w przekonaniu, że było warto, że moje pisanie jest jednak komuś przydatne. Sprawiacie też, że za każdym razem kiedy tu zaglądam mam większe wyrzuty sumienia. Przepraszam więc, że nie kontynuuję zamierzenia. Niestety wszystko z powodu braku czasu.
Sami wiecie, zawsze jest tyle innych "pilniejszych spraw".
Ale obiecuję sobie i wam, że kiedyś wrócę :)
Wróce na pewno.
Jak tylko uda mi się zebrać kilka rzeczy do kupy.
18:10 / 25.03.2005
link
komentarz (17)
Ten czeski celnik jest jakiś kopnięty, wszystkie torby na raz każe otwierać. Wstawać wszystkim. Wywalać zawartość bagaży na siedzenia, na ziemię. Jezuuu...!!! Wyrzuca nas na korytarz. Wszystkich! Co to będzie? Zostaje tylko Lesio. Na siedzeniach piętrzy się stos koniaków i złomu, ...i innego badziewia. Kryształy się powywracały. Jeszcze chwila, a wszystkie się potłuką. Kurwa za co taki stres? Po co, na co? Zamiast zabierać moje ciuchy w tę podróż mogłam równie dobrze wrzucić je do betoniarki i pomieszać. Płakać mi się chce. Kce mi się... Ewelinka mi jeszcze płacze w głowie, już nie nadążam...
Korytarzem idą węgierscy celnicy. Zbliżają się zaraz się o nas będą ocierać. Przystojni, przystojniejsi od Czechów. Mają lepiej zaprojektowane mundury, z lepszego skrojone materiału. Eleganccy panowie. Jeden już jest tuż, zauważył mnie, obcina najpierw stopy, potem jedzie w górę jak jakaś maszyna zmechanizowana potwornie, strugarko-frezarka, albo obcinarko-wyżynarka. Gadają coś do siebie po swojemu ci Węgrzy, śmieją się, toczą się bez pośpiechu tak, patrzą na mnie, na pewno ze mnie się tak śmieją. Denerwujące to wszystko jest, zwłaszcza w takiej sytuacji, kiedy śpię, prawie jeszcze. Znaczy się spałabym gdyby nie wejście tego Czecha. Drze się Czech na Lesia, nic nie rozumiem o co chodzi? Lesio coś tłumaczy. Tłumaczy się piskliwie. Czech się czepia. Nawet nie mogę zobaczyć twarzy Lesia, bo celnik w drzwiach stanął i zasłonił cały widok. Dlaczego ten Czech się tak czepia? Za Chiny się nie da zerknąć do przedziału. Węgrzy nadchodzą, umykamy więc pod ścianę wszyscy, żeby przejście zrobić wielmożnym panom. Przywieramy. Teraz oni mają władzę. Niech już przejdą. Jeden wchodzi do przedziału przed nami. Ktoś władze musi w końcu mieć. Dwaj zagadują do naszego Czecha. My wciąż przywieramy. Czech coś odpowiada po madziarsku. Ładny język. Junapodkiwanok, junapod... jonapot... Madziarzy się śmieją, a my przywieramy wciąż. Kurwa! Wszyscy tak się śmieją w tym kraju? Czech śmieje się z nimi, ale jakoś tak nieszczerze, albo jakby w roztargnieniu. Wchodzą do następnego przedziału za nami. Robią to samo co Czech u nas, tylko jakoś prędzej tak...? Po pięciu minutach wyprowadzają na peron jednego gostka, delikwenta z bagażem, Polaka. Mało coś? Miał rodak pecha, jak widać po jego minie. A Czech dalej ryje w naszych tobołach. Litości nie ma wcale. Chyba nie ocalała już żadna torba, żaden plecak.
Madziarzy opuścili przedział obok, zrobili jeszcze jeden, teraz przemieszczają się dalej, coraz dalej, a Czech ciągle buszuje w naszym przedziale! Co on właściwie u nas robi tyle czasu? Teraz coś pisze. Ale jakby zaczynał się denerwować, wydaje się, że wcale nie słucha już co Lesio mu odpowiada. Tylko wygląda coraz częściej w głąb korytarza jakby... Za Madziarami wygląda. Całkiem jakby sprawdzał czy już sobie poszli. Właśnie sobie poszli. Następny wagon ucieszył się na pewno z ich nadejścia.
Czech się w końcu odprężył. Uśmiechnął się nawet normalnie na twarzy, całkiem jak człowiek. Inaczej niż przedtem, kiedy mizdrzył się do Madziarów. Zupełnie. W pewnym momencie nachylił się nad siedzeniami zawalonymi zawartością naszych toreb, wziął w dłoń flaszkę whisky, a w drugą koniak.
- Muże tak byt’? – zapytał demonstrując w kierunku Lesia obie flaszki.
Ten najpierw spojrzał na butelki nierozumiejącym wzrokiem, a potem zatrzymał oczy na uśmiechniętej twarzy celnika. Wróciło zrozumienie na jego oblicze. I niepohamowana radość. Zajarzył. Ciekawe co?
- Pewnie że może! – zapewnił gorliwie.
- Tak mużete wszechno balit’ – odparł zadowolony Czech
- Dziewczyny wchodźcie szybko do przedziału –wesoło zawołał Lesio - musicie to wszystko teraz szybko popakować.
Czech się uśmiechnął wyrozumiale pod wąsem, tak po ojcowsku.
- Wemte si esztje to – rzekł Lesio podając celnikowi kryształową karafkę i foliową reklamówkę.
- Diakuji, tak ano, a cestujte s Bohem - Czech się uśmiechnął i mrugnął filuternie do Lesia.
A potem mrugnął też do mnie i do Kasi też, kiedy się z nami wymijał. He he, a do starych bab od pucołowatego nawet się nie skrzywił! Wyminął się z nimi zimno i wyszedł na peron.
Zdaje się, że mieliśmy za sobą kolejną granicę? Już po strachu! Przed nami otwierały się całe Węgry.
Juchuuu!!! Czyli że do Budapesztu nic już nam nie stało na przeszkodzie.

***
19:02 / 21.03.2005
link
komentarz (5)
Tititi, tititi, tititi... Budzik! Znów budzik, budzior jeden! Wstawać znów, znowuuuu...? A za oknem ciemno jeszcze... tititi, tititi, coś mnie mdli w żołądku nieprzyjemnie, słabo mi. Oczy wcale nie mogą mi się otworzyć, nie chcą, sucho im. Jeszcze chwilka. Proooszę... Tititi, tititi... Decyzja, gaszę budzik jednym uderzeniem. zamilkł, leży przewrócony, słyszę twardy stuk, to baterie się wysypały, uderzyły o podłogę. Titititi, tititi... Jak to titititi? Bez baterii? Skupiam całą wolę swą silną. Zrozumieć. Dasz radę Mirka! Tylko otwórz oczy, otwórz oczy. Otwieram oczy. Czuję piersi, moje wielkie takie jakieś czuję. Taki jakiś w nich ucisk czuję. Są obrzmiałe, napuchnięte... Tititi, jędrne, tititi... to nie budzik, to głos. Może ja mam raka piersi? Musiałam przeleżeć na nich całą noc i ścierpły po prostu? Dziecko płacze! Twardo śpię ostatnio. To z nadmiaru obowiązków? Niemowle. Ewelinka płacze! Jestem wyyykończooona.
Ewelinka płacze? Zrywam się, siadam, przecieram oczy. Moja bluzka jest mokra od mleka. Gdzie jest światło? Na oślep wymacuję. Jest włącznik. Włączam światło, mrużę oczy. Moje sutki ociekają mlekiem. Oczy z wolna się przyzwyczajają do światła. Widzę plamy na koszulce. Ewelinka kwili, biedulka moja, ...kruszynka, sierota. Porzucona przez tatusia. Pokarm ciurkiem leci. Ona jeszcze nie wie, że została sama. Wycieram sutki ręcznikiem, tym czystym. Nachylam się nad Ewelinką, sprawdzam czy nie ma mokro, biorę, przytulam do piersi, ...lewej. Bo nie ma wcale mokro, dziwne. Ewelinka szlocha mniej, otwiera usteczka, szuka, ...sutka szuka. Krople mleka skapują jej na twarz. Łzy spływają jej po polikach, mieszają się z mlekiem. Moje myśli się mieszają. Dlaczego tak żałośnie drży jej podbródek? Nadal bolą mnie szwy, czuję tam... Nie wiem czy kiedykolwiek znów będę mogła, czy ból tam nie zostanie na zawsze? Już dobrze, mówię, kołyszę maleństwo, podaję mu sutek do ust. Zasysa łapczywie. Czuję dreszcz w całym ciele. Cud. Jestem matką. Dziecko ssie uspokaja się, błogo mu, masz, masz pij do woli. Mamusia ma pokarmu dość. Rośnij, kiedyś będziesz dużą dziewczynką, dużą... tak, tak duuużą dziewczynką... Dlaczego sama się o tym przekonuję? Sen mnie znów dopada, ale walczę, oczy przyjemnie mi się zamykają. Niepotrzebnie się garbię. Kręgosłup krzywię niepotrzebnie, nie myślałam, że to może boleć, w ogóle nie wiedziałam, że mam kręgosłup. A gdyby tak się położyć? Wygodnie ułożyć? Z Ewelinką obok? Niech sobie ssie, oczy się same zamykają, Ewelince też. Kleją się nam oczy jak wystygła koszula do ciała, do tego nasączona mlekiem. Oddech, ciało do ciała, pokarm, zaraz dziecko się zsika. Wiem to na pewno. Każda matka to wie. Też chcę siku. Potem, ...teraz nie mogę przecież. Karmię, to odpowiedzialne zajęcie. Tu tuch, ...tu tuch, ...głowa ma staje się coraz cięższa. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam. Chyba jednak się położę? Przecież to był dobry pomysł, ...tu tuch. Oddycham, ...zasypiam. Taki dobry pomysł... Czuję własny puls, czuję w uszach jego rytm, tu tuch, ...tu tuch, ...tu tuch...
Nie wiem czy to takie przyjemne, kiedy nagle budzi cię obcy facet! Tu tuch, ...tu tuch, ...wejście obcego faceta do twojego łóżka. Nie dość że obcego to jeszcze obcokrajowca. Tak się poczułam kiedy ten wąsaty Czech, celnik chyba (?), wszedł do naszego przedziału, wtargnął. Naszego przedziału?
A tak, przecież jadę do Budapesztu. Wcale nie mam cieknących pokarmem sutków. Od dawna nie karmię. Wcale nie śpię w ciuchach. Na wszelki wypadek dyskretnie sprawdzam. Nie mam stanika, poplamionej koszulki też nie mam. Acha, pamiętam porwałam stanik przy wsiadaniu oknem i nie mam wciąż czasu żeby... Mam sweter. Jakiś głos na korytarzu drze się, że już granica. Znów granica? Za granicą też są przecież jakieś granice!? Celnik z wąsem a la kaiser Franz Josef stanął i wypytuje, która torba czyja. Która torba moja, który plecak Lesia, Kasi, który bagaż pucołowatego? Tak w ogóle to ten celnik raczej Lesia sobie upatrzył. Pucułowaty ma tym razem szczęście. Tfu, tfu ..żeby nie zapeszyć oczywiście. Ale, ...na moje pierwsze odczucie, ...wrażenie pierwsze, Lesio od razu wpadł mu w oko. Całkiem jak tamtemu celnikowi Polakowi wpadł w oko na poprzedniej granicy Pucóś nasz, baleronem pachnący, heh. Ten przedział ma chyba pecha? Na to wygląda że drugi przedział od końca, limit szczęścia ma już dawno wyczerpany.

***
19:57 / 17.03.2005
link
komentarz (4)
***
Emocje kiedyś opadają. W końcu przychodzi czas spowolnienia wydarzeń, który ludzkie zmysły muszą wykorzystać na odpoczynek, na ucieczkę od nadmiaru wrażeń. Nocna pora nadaje się do tego najlepiej. Kiedyś trzeba przecież zregenerować siły, odświeżyć przed następną rundą walki o przetrwanie. W życie wkracza wówczas usypiająca, wręcz uzdrawiająca monotonia. To ona koi skołatane nerwy, wycisza przyspieszone tętno, wygasza ostrość widzenia problemów, dystansuje, zamyka oczy, przynosi sen. Towarzyszy temu wszechogarniające uczucie ulgi. Jedne rytmy mu sprzyjają, inne przeszkadzają. Odgłosy jadącego pociągu, turkot kół, dreszcze wzbudzające się na złączach szyn, kwantowane od naprężeń i drgań generowanych na zakrętach w monstrualnym organizmie maszyny, należą niewątpliwie do sprzyjających. Batory zdawał się z wolna popadać w coraz większe odrętwienie. Pomimo, że jego wężopodobne cielsko pełzło przez Morawski Kraj wciąż z taką samą prędkością, nasuwało się wrażenie, że dzieje się to tylko dzięki stałemu zmniejszania zużycia energii. Zwykle tak jest, że żywe stworzenie rzucając się do biegu, początkowo trwoni ogromne jej ilości. Z czasem jednak ruchy zwierzęcia stają się bardziej celowe i płynne, organizm uczy się eliminować czynności zbyt obciążające, a nie mające większego znaczenia dla zamierzonego przemieszczenia. W końcu przychodzi moment, że perfekcyjność i wydajność takiego procesu budzi zachwyt. W rozgorączkowanych do tej pory trzewiach pociągu coraz mniej widziało się rozbieganych pasażerów, coraz rzadziej słyszało się rozochocone głosy, cichła muzyka, gasły światła w przedziałach, ludzie tracili zapał do rozmów, ich oddechy stawały się wolniejsze, bardziej regularne. Wahadło nastrojów, w czasie przekraczania czesko-polskiej granicy maksymalnie wychylone w stronę euforii, teraz dryfowało nieuchronnie w stronę błogiego odrętwienia. A wszystko po to żeby zebrać siły przed kolejną kulminacją, tym razem na granicy czesko-węgierskiej.
Niewiele interesujących obrazów dawało się wyłowić przez szyby pociągu z nocnych ciemności. Tylko na chwilę wyłaniały się skupiska małych domków. Ostrawa dawno została za nami. Jak na razie było to jedyne większe miasto jakie ujrzałam poza Polską. Prawdę powiedziawszy niewiele się różni od naszego Śląska. Może z wyjątkiem tych ohydnych komunistycznych haseł i emblematów wyglądających z każdego kąta. Od widoku sierpomłota i gwiazdki po prostu nie dawało się uciec. Pożegnaliśmy tam Cezara. Wyskoczył kiedy pociąg zwolnił tuż przed wjazdem na peron. Nie wiem po co wyskakiwał z pociągu? Przecież mógł normalnie... Ale pewnie był w tym jakiś sens? Chyba nic mu się nie stało w czasie upadku z nasypu. Podobno robił to nie pierwszy raz więc miał doświadczenie. Zwykle wyskakiwał z torbą kotrabandy, a nie politycznych ulotek, zapewnił Lesio. Obaj w ten sposób przemycali kiedyś kasety video, kasety magnetofonowe, albo polskie kosmetyki. Tym razem Cezar musiał zrezygnować z Budapesztu by osobiście dostarczyć do Pragi ulotki. Wszystko podobno dlatego, że nawalił czeski łącznik. Ale ja już nie wiem w co wierzyć, a w co nie? Śmiać mi się tylko chce, że przez moment sądziłam, iż on specjalnie dla mnie zjawił się w naszym pociągu. Naprawdę! Jeju jaka ja jestem beznadziejnie głupia! Aż mi wstyd.
Co rusz zerkam przez okno. Wszyscy już śpią. Jestem niezmiernie ciekawa jak wygląda kraj najbliższych sąsiadów? W czym jest podobny do Polski? Jakie różnice dadzą się uchwycić od razu, na pierwszy rzut oka? Morawskie wioski wydały mi się bardziej jednolite pod względem architektonicznym, mniej widokowo zdewastowane niż polskie. W ogóle tu nie zauważyłam charakterystycznych kwadraciaków z płaskimi dachami, które u nas tak boleśnie szpecą krajobraz. Domki są na Morawie jakby mniejsze, o stromych, zdyscyplinowanych połaciach, nachylone zawsze pod tym samym kątem. Budynki są lepiej osadzone w przestrzeni.
Za to prowincjonalne dworce robią wrażenie przygnębiające. Choć czyściej utrzymane i lepiej oświetlone sodowymi lampami, pełne są propagandowych banerów, identycznych jak te w Ostrawie. Muszą je tu chyba produkować taśmowo tyle ich jest? Wielu ludzi ma przy nich niepotrzebne zajęcie. Dzięki ich pracy w Czechach wystrój dworców przypomina styl ciężkiego socrealizmu, znany mi do tej pory tylko ze starych fotografii i kronik filmowych pochodzących jeszcze z lat pięćdziesiątych. Treści napisów tylko się mogę domyślać. Ale jeden taki pod tytułem: „S Sovietskim Svazem” na pewno znaczy „Ze Związkiem Radzieckim”. Hehehe... Okupantom w dupę palec! Wszystkie banery pisane są łacińską czcionką, ale jest ona wyraźnie stylizowana na cyrylicę. Glizdowate takie jakieś to jest... Propagandowa nadgorliwość tubylców ma w sobie więcej sztuczności niż PCV. Wyczuwam w niej wiernopoddańczą hipokryzję i przebiegłość bardziej taką chłopską rodem z patiomkinowskiej wioski. Tylko jakby w odwrotną stronę? Dla nas Polaków widok owych napisów to kłujący w oczy anachronizm, oburzający symbol zacofania, albo nawet poniżającego zniewolenia? Czesi wydają się jednak nie zwracać na swe dekoracje żadnej uwagi, żyją swoim życiem. Może to właśnie oni mają rację? Cóż co kraj to obyczaj.

20:37 / 14.03.2005
link
komentarz (5)
***

Mierzyłyśmy się badawczo. Kasia się uśmiechnęła niepewnie. Po chwili wyciągnęła w moją stronę ręką. Miała ładne dłonie, smukłe palce o zawsze starannie wypielęgnowanych paznokciach. Dotknęła moich włosów. Pogłaskała czule. Dotknęła mego ramienia. Poczułam dreszcz.
- Rozumiem cię. Jesteśmy ci winni pewne wyjaśnienie – szepnęła.
- Wyjaśnienie? – burknęłam trochę zdezorientowana.
- Widziałaś ulotki – przyglądała mi się badawczo – wiesz obserwowałam cię wtedy w przedziale.
- Jakie ulotki? – grałam na zwłokę.
- Nie udawaj. Te po które przybył Cezar.
- Widziałam – spuściłam oczy.
- Zrozum, czasem nie ma innego wyjścia. – Kasia wyglądała jakby boksowała się z tysiącem myśli.
- Ale dlaczego mi nie powiedzieliście? Nie macie zaufania? Po co namówiliście mnie na ten wyjazd?
- Wyjazd to jedno, a tamto to drugie. Gdybyśmy ci powiedzieli o ulotkach co by to dało? Miałabyś niepotrzebny problem i tyle.
- A tak go nie miałam?
- To nie twój problem, w żadnym stopniu ci nie zagrażał.
- Przecież Lesio kilka tych trefnych pakunków włożył również do mojej torby nie pamiętasz? – przygwoździłam ją – gdyby celnicy nas wszystkich dokładnie przetrzepali, jak myślisz kogo by zaaresztowali?
- Chyba nie myślisz...? Gdyby taka wpadka rzeczywiście się zdarzyła na pewno Lesio wziąłby wszystko na siebie. Że podrzucił bibułę bez wiedzy właściciela, by powiedział, albo jeszcze coś innego wymyślił?
- Teraz tak mówisz – odparłam z wyrzutem.
- Pomyśl troszeczkę – Kasia uśmiechnęła się jak do dziecka – gdybyśmy mieli wystawić cię w taki sposób, byłaby to największa głupota z naszej strony.
- Uratowalibyście dupę kosztem naiwnej przyjaciółki i tyle.
- Przestań! – Kasia zaczęła się telepać – czy sądzisz, że na długo byśmy uratowali tę jak mówisz dupę? Dziecino przecież oni by z ciebie wszystko wycisnęli po paru minutach.
- Niby jak i co?
- Wszystko! Z kim jedziesz, dokąd, po co? Imiona naszych rodziców, dziadków i nazwiska wraz z adresami zamieszkania. Nie bądź naiwna dziewczyno. Gdyby bezpieka wzięła cię w obroty śpiewałabyś jak skowronek. To są profesjonaliści, fachowcy od prania mózgu i wymuszania zeznań. Znają masę skutecznych sposobów. Zwłaszcza na takich żółtodziobów jak ty. Nawet nie musieliby cię bić, ani gwałcić.
- Na pewno nie zdradziłabym przyjaciół – wyszeptałam przerażonym głosem - Jak to bić i gwałcić? przecież to nie okupacja? W końcu SB to nie Gestapo? - Zakotłowało mi się pod czaszką.
- O Grzegorzu Przemyku słyszałaś, albo o księdzu Popiełuszcze?
Odruchowo zabrałam się za przerzucanie archiwum swojej pamięci. Chyba słyszałam? Kiedyś wujek coś wspominał zdaje się? W Wolnej Europie nadawali coś o tym, albo. ...nie wiem.
- Nie, nie słyszałam – zawstydziłam się.
- Gdybyś uznała, że już nie jesteśmy twoimi przyjaciółmi? Wtedy co? W tej sytuacji nie byłoby im trudno cię przekonać do współpracy, prawda?
- Nie jestem podła nawet w stosunku do tych co zawiedli moje zaufanie. Mam swoje zasady. Na pewno nic bym im nie powiedziała – bąknęłam, ale wcale nie byłam tego już taka pewna.
- Niejeden tak mówił, a nawet myślał – skrzywiła się Kasia – musisz mi uwierzyć.
- Wierzę – podniosłam wzrok, zajrzałam w jej oczy – naprawdę wierzę ci.

***
19:44 / 11.03.2005
link
komentarz (4)
***

Ubikacja w naszym wagonie była zajęta. Wściekłość mnie rozsadzała. Jeszcze to! Nie tylko przez Cezara to wszystko... Miałam głowę pełną niepoukładanych myśli, niejasnych obaw, namiętności... On był tylko katalizatorem. Sprawił, że zdałam sobie z czegoś sprawę. Chciałam uciec. Natarłam na drzwi ubikacji i nic, ...zamknięte. Ten wyjazd był okazją do ucieczki. Tylko od czego ja chciałam uciekać? Stojący w przejściu podróżni z rozbawieniem wyjaśnili, że „Modior Lendzier keto buroki”.
Co za buraki?! Nosz kurrrkuma z przepieprzem!
O mały włos bym ich wyzwała! Oj! Jednak zamiast tego ugryzłam się tylko w język i jeszcze raz zapytałam o co chodzi? Przetłumaczyli, że to zdanie po madziarsku znaczy: „Polak Węgier dwa bratanki”.
I co z tego? Dupę zawracają. Uczyli tego w szkole przecież... Dalej nic nie rozumiałam.
Więc wyjaśnili łopatologicznie, że w wagonowym klozecie zabarykadowała się napalona parka. Jakiś Madziar z Polką właśnie stosunki międzynarodowe nawiązali. Acha, rybka! Zgromadzeni poradzili więc żeby nie czekać bo to czysta strata czasu. Zaraz? Czysta strata, straaa... ta... czasu... hmmm.
Jakieś głupawe obrazki przesunęły mi się w wyobraźni, sami wiecie, siedzący pierwsi sekretarze partii, stosunki zaprzyjaźnionych państw, wielki stół, zielone sukno, butelki wody mineralnej na stole, czerwone sztandary w tle, wokół pełno dziennikarzy i rządowych notabli, uroczyste złożenie podpisów, uśmiechy, błyski fleszy, egzaltowany komentarz telewizyjnego prezentera, uściski dłoni, potem rytualny oklep na niedźwiadka. Na koniec może buziaczek malutki? Albo raczej długi i namiętny. Wcale nie było mi do śmiechu, co oczywiście rozbawiło wszystkich wokoło jeszcze bardziej.
W przemyty zachciało mi się bawić! Wściekłość, wściekłość, wściekłość, ...a przy okazji wyszło, że też w konspirację się wplątałam, w szmugiel propagandowej bibuły co się nawet do kibla nie nadaje, ha! Bo na zbyt dobrym papierze drukowana, kredowym chyba? Na pewno potrwa sporo czasu zanim ci w kiblu załatwią swoje sprawy. Przynajmniej tak zapewnili stojący obok. Zgodnie zapewnili. Z taką pewnością siebie, jakby mieli informacje z pierwszej ręki. Co najmniej.
Pokopany świat.
Nie miałam ochoty z nimi dyskutować, wszyscy tu obecni byli pijani. Przedarłam się wiec do wagonu sąsiedniego. Tu ubikacja również była zajęta. Jednak dla pewności postanowiłam sprawdzić drzwi. Byłam dość zdeterminowana w tej kwestii. Imperatyw wewnętrzny mi to nakazywał. Imperatyw, że się tak wyrażę. Klamka wyglądała obrzydliwie, była wilgotna i tłusta. Spróbowałam nacisnąć ją łokciem, przylepiłam się oczywiście, jednocześnie natarłam barkiem na laminowane skrzydło. Drzwi o dziwo puściły. Kiedy wtargnęłam do środka ujrzałam zdezorientowane oblicze dziewczyny, tej blondyny w różowej bieliźnie, której flirty niedawno miałam okazję obserwować przez brudną szybę naszego przedziału. Ona to ma do mnie szczęście! Wykrzywiła przerażone usta, skuliła się wstydliwie. Jak właściwie wyglądają przerażone usta? Jej oczy zrobiły się okrągłe jak dwudziestozłotówki. To już nie było tamto twarde, kłujące spojrzenie, które zapamiętałam. Pewnie w tym momencie miałam równie głupi wyraz twarzy jak ona? Śmiesznie kiwała się na kolejowym klozecie. Jakoś tak w rytm kołysania pociągu. Dlaczego w cholernych kiblach kolejowych zawsze kołysze bardziej niż na karuzeli? Najśmieszniejsza była klozetowa klapa, która opadła jej na plecy. Nieapetycznie wyglądała, jak skorupa na żółwiu, jak strup. W ogóle wszystkie klapy w kolejowych kiblach są obrzydliwe. Specjalnie na złość je tak robią żeby na plecy ludziom opadały. Pewnie żeby nikt nie mógł normalnie się załatwić? Żałosny widok. Dziewczyna musiała jedną ręką przytrzymywać się uświnionego zlewu. W drugiej trzymała ściągniętą w supeł bluzkę. Trzeciej ręki nie miała. Miniówę miała opuszczoną do kolan, a bluzkę zadartą do wysokości talii. Powiedziałam przepraszam i wyszłam jak zmyta. Domknęłam drzwi, całkiem zapominając, że jeszcze przed chwilą brzydziłam się dotykać klamki. Łapczywie zaczerpnęłam powietrza. Kurwa! Odwróciłam się, oparłam o ścianę, podniosłam wzrok. Naprzeciwko mnie stała Kasia.

***
20:15 / 08.03.2005
link
komentarz (8)
Lesio polewa następną kolejkę. Odmawiam, dziękuję, na dziś wystarczy. A może jednak? Kusi któraś z tysiąca myśli. Nie, nie, ...i tak już czuję w skroniach przyspieszony puls i mrowienia w palcach nóg i rąk. Czuję jak cierpnie mi skóra, drętwieje zwłaszcza wokół czaszki. Kasia też odmawia. Kobiety buca piją dalej. Mają spust. Coraz częściej wybuchają niepohamowanym rechotem. Za ścianą gra muzyka. Śpiewają: „Miała baba ko-gu-ta, ko-gu-ta...”. Nie chcę tak jak one. Łapczywe, stare... Pucołowaty kroi następny baleron. Sięgam po plaster, zbliżam do oczu. Mieni się wszystkimi kolorami tęczy, kiedy oglądam włókna pod światło. Gruby soczysty, nie przesolony, przy dłuższym żuciu coraz słodszy. Lubię prawdziwe mięcho.
Nagły łomot sprawia, że cała podskakuję z przestrachu. Mięcho zastyga mi w gardle. Odwracam się w kierunku wejścia. To drzwi trzasnęły rozwarte zdecydowanym szarpnięciem. Telepią się jeszcze, wciąż wzburzone. Rezonans. Zarys rosłego mężczyzny zawisa wprost nade mną. Ja również dygocę mimowolnie. Widzę połysk metalowej klamry od jego pasa. Mam ją tuż przed oczami. Twardość jakaś z niej bije. Męski pas, męskie biodra opięte dekatyzowanym dżinsem. Męski zapach. Niżej genitalia ładnie zarysowane, pełne.
- Ach tu jesteście żuczki! – słyszę bardzo znajomy głos, nic nie kojarzę – trochę się musiałem nabiegać po wagonach żeby was w końcu odnaleźć – słyszę...
Kasia robi głupią minę. Lesiu się podnosi, uśmiecha niepewnie. Jestem zdezorientowana. Jakiś dziwny niepokój przeszywa moje ciało, wiem już chyba? Rycerz. Czuję ścisk w dołku jakby nagle przepona została połechtana czule, ...przyjemnie nawet.
- Witaj, spodziewaliśmy się ciebie troszkę później. Co się stało? – pyta Lesio rycerza stojącego w drzwiach. Rękę doń wyciąga w strasznie zwolnionym tempie.
Ciepło się rozpływa w mym ciele na wszystkie strony. Na wszystkie członki promieniuje, jak alkoholowe opary. I jeszcze naskórek gęsieje nagle na moich ramionach, i na plecach też pewnie, bo tak czuję. Wcale nie z zimna. Nic nie rozumiem, tylko...
Podnoszę wzrok nieśmiało, ...napotykam jego oczy.
Ceeezar!? A ty skąd tu!? Nie wiem czy pytam na głos, czy tylko w gardle czuję taki ścisk charakterystyczny. Przecież pojechałeś „Panonią”!
Piękne oczy, żywo skrzące... Dlaczego? Rumiany uśmiech. Jego patrzenie brutalnie wdziera się w moje wnętrze, przenika do samej istoty. Jestem naga, jestem...Weź mnie! Cezarze weź mnie natychmiast! Czuję skurcz w dole, słodki. On uśmiecha się, patrzy filuternie. Do mnie patrzy, zagląda jakby wiedział co się dzieje tam. Jestem taka mała... Ludzie nie widzą mnie. Twoja jestem. Czuję gorąco w dole brzucha. Taka malutka chcę być. Cezar robi krok do przodu, pochyla się, całuje akurat mnie, wyróżnia w usta bez zapowiedzenia. Jakim prawem!? Spięcie elektryczne łączy natychmiast me wargi i sutki z podbrzuszem. Towarzystwo w przedziale zdaje się być rozbawione. Aprobują jakby? Nic nie wiedzą, nic nie rozumieją. Znów łączy, ...i znów. Gratulują Cezarowi wyrazem oczu, wyrazem twarzy trawionych alkoholem. Trwamy chwilę. Stoi czas. Czuję drugi skurcz u wejścia do pochwy, mocniejszy od pierwszego, spuszczam wzrok, czuję delikatne pulsowanie. Słodko, zmieniam stan skupienia, ...płynę. Myśli me odpływają, wirują, coraz wilgotniejsze w jego stronę. Zakwitam chyba cała? Cezarze! Łąkę widzę wiosenną i bzy pachnące. Całuj drugi raz, trzeci, dziesiąty, rycerzu... Poczuj smak swój w moich ustach! Przełykam mięcho. Och... Mam ochotę objąć go za szyję, do siebie przyciągnąć, zatrzymać, zgwałcić.
Za późno! Cezar się prostuje. Lesio podaje mu torbę z półki. Otwiera zamek. Mówi coś do mnie. Do niego mówi. Słyszę tętent koni w uszach, chwytam powietrze z trudem, łapczywie jak nigdy. Szeroko otwieram oczy. Lesio wyjmuje rzeczy: znajomy sweter, me majtki profanuje, skarpety zwinięte w kulkę, parę rajstop luzem, kilka pogniecionych podkoszulek. Nie mogę ruszyć ręką, ustami, nawet uchem. A Cezar stoi i patrzy... Gorąco... Policzki strasznie mnie pieką. Lesio wydaje mi jakieś polecenia. Kiwam głową, że rozumiem. Tak, taaak... Stos ciuchów rośnie na mych kolanach. W głębi torby widzę małe pakunki w szary papier owinięte. Jeden z nich jest pęknięty. W środku rozsypują się jakieś druki równo poskładane do tej pory. Po co to? Bibuła?! Nie rozumiem nic. Widzę zakazany napis na czerwono wydrukowany „NSZZ Solidarność” i resztę już po czesku... Intymna wilgoć, zakryta pod warstwą ciuchów trawi me uda, skleja pośladki, stygnie. Nie chcę wystygnąć! Pucułowaty wgapia się w porwany stanik, który Lesio rzucił właśnie na me kolana. Jaki wstyd! Zapomniałam go pozszywać z tego wszystkiego. Z pośpiechu, z natłoku wrażeń. Szybko chowam sfatygowany strzęp materiału pod siebie. Cezar nie zwraca na mnie uwagi. Widzę jego tyłek tylko... Wypina i wypina. Zajęci są sobą bardzo z Lesiem teraz. Szepty nerwowe słyszę, krótkie spojrzenia. Śpieszą się. Mnie już nie ma wcale. Jak on mógł tak szybko się przestawić? Mężczyźni!
Lesio sięga po moją torbę, bez pytania ją otwiera, błyskawicznie przekłada kilka szarych pakunków do tamtej torby, w której je przyniósł na dworzec w Katowicach. Szukam wzroku Cezara, ale on jest daleko. Nie obroni mnie. Pomału do mnie dociera co tu się właściwie dzieje. Jezu wciągnęli mnie w polityką, w konspirę jakąś? Dupa Cezara! Bo nikt mi chyba nie będzie teraz wmawiał, że to zwykły przemyt jest? Kurwa za to przecież idzie się siedzieć! Moje ciało dygoce dziś po raz któryś. Mogli chociaż zapytać! Adrenalina? Przecież ja mam małe dziecko! I studia mam jeszcze, dzienne i mama przecież wcale nie taka już zdrowa...
Zaciskam zęby bezsilnie. Chyba żeby nie krzyczeć? Czuję jak mi się światło w oczach rozmydla, świat się rozpływa, niedosyt w dole na złość się definitywnie przemienia. Czuję łzy, wściekła jestem. Chcę kogoś zjebać, kopnąć w dupę! Najlepiej taką mięsistą jak ta przede mną. No kurwa, kurwa, kurwa, nooo!
Cezar zasuwa zamek. Ulotki znikają w zatrzaśniętej nagle czeluści. Żeby was złapali! Krzyczę w udręczonej duszy.
- No to spadam – mówi nie do mnie jego Cezarska wysokość – zaraz Ostrawa.
- Spadaj – mimowolnie odburkuję cicho. Bo ja tępawa teraz jestem a nie ostrawa.
- To narka – Lesio podaje Cezarowi prawicę – Pozdrów Janka i Honza.
- Zaczekam chyba na was w Pradze – Mówi Cezar patrząc na mnie wzrokiem małego psiaka.
Chwila ciszy, czas spowalnia znowu. Cezar nachyla się by pocałować moje usta, a potem uciec na dobre. Tym razem robię unik, nie daję się drugi raz zaskoczyć. Mam mokrą ścieżkę na poliku. W dupę mnie pocałuj! Sobie myślę.

***
17:17 / 04.03.2005
link
komentarz (7)
***

W przejściu nie było już takiego tłoku jak przed granicą. W Bohuminie na peronie kazano pozostać jakiejś jednej trzeciej podróżnych wysiedlonych wcześniej z korytarza. Reszta wyeksmitowanych wróciła na swoje miejsca. Ciekawe co się dzieje z tamtymi? Lesio mówi, że nic im się nie stanie, najwyżej będą musieli pokwitować przepadek mienia na rzecz skarbu państwa, albo dostaną zaproszenie na kolegium. Część uratuje dupę za tzw "drobną opłatą", jeszcze inni zapłacą wysokie grzywny, ale wkrótce znów ruszą na trasę żeby sobie odbić straty. No i odbiją je oczywiście. Tak działa system. Państwo musi dostać swoją dolę i celnicy muszą i przemytnik zwykły też, żeby nie podupadł, żeby mu się chciało dalej tyrać. Bo to przecież on dźwiga na swych spracowanych barach pomyślność wszystkich. Taki System. „Wot takaja sistiema”, jak mawiają starożytni Rosjanie.
Wesołość ogólna panuje. Słyszę, że na korytarzu też świętują. Odsłaniam firmową firanę z wytłaczanym napisem PKP, patrzę... Co chwilę ktoś się przemyka w jedną lub drugą stronę. Ludzie ocierają się o brudną szybę przez którą zerkam. Nie mogą usiedzieć? Ktoś na niej, tej szybie, właśnie odcisnął mokre dłonie. Wygląda na to, że ci za szybą jeszcze bardziej się cieszą od nas, tych w przedziałach. To nawet zrozumiałe, w końcu mieli większą amplitudę wrażeń. Wygnanie na peron, wybebeszanie bagaży, niektórzy mieli osobiste rewizje z pogwałceniem najintymniejszej prywatności, dziesiątkowanie towaru, niepewność, a potem radosny powrót, przemieszany z uczuciem zakłopotania. Za sobą zostawiony pożegnalny wzrok towarzyszy niedoli, którzy musieli pozostać.
Naprzeciw mnie rozsiadła się młoda dziewczyna w dżinsowej minispódniczce. Zachłannie zaciąga się dymem. Przeciąga papierosa. Ma rozpiętą bluzkę, wręcz rozchełstaną i długie rozpuszczone blond włosy. Opadają, rozsypują się na wszystkie strony. Zasłaniają wklęsłość między piersiami. Nawet umie puszczać kółko z dymu. Stanik nosi z miseczkami chyba C? Różowy... Ma podniecająco zaostrzone sutki. Nie jest super piękna, ale ma coś w sobie. Nonszalancko strzepuje popiół na podłogę. Pod jej tyłkiem piętrzy się stos podróżnych walizek. Widzę jej obnażone uda i różowe majtki. Nasze spojrzenia spotykają się na ułamek sekundy. Potykają się... Nie wytrzymuję jej twardniejącego patrzenia, spuszczam oczy. Nie lubię różowego. Dziewczyna kokietuje dwójkę podchmielonych facetów. Wcale się nie krępuje. Jej majtki wyglądają na czyste. Dobre i to... Dostrzegam rozwarty rowek wyrzynający się na powierzchni materiału. Musi być bardzo podniecona. Piją piwo z puszki. Żartują, cieszą się, zaśmiewają do łez, alkohol maluje im wypieki na twarzy. Szturchają się porozumiewawczo łokciami. Całkiem jak pawiany w takim przyrodniczym filmie, który kiedyś oglądałam na TV. Jeden z facetów też dostrzegł obnażone krocze dziewczyny. Przystojny gość, ma trzydniowy zarost, wygląda na trzydziechę. Wierci się nachyla, jakby go uwierały spodnie. Pewnie usiłuje zająć lepszą pozycję do podglądania? Dzierlatka udaje, że tego nie widzi. Gra się toczy stara jak świat. Nieme kino. A może faktycznie nie zdaje sobie sprawy, ta dziewoja, że jest obiektem rosnącego zainteresowania podchmielonych samców? E tam... Widzę pęczniejący fałd na spodniach faceta. Laska ma ten jego napalony instrumencik na wysokości oczu. Nie może nie wiedzieć. Podobnie jak i ja, he he...
Do lewego się układa. Stasiowi układał się zawsze w prawej nogawce. W mojej wyobraźni konkretyzuje się sprośny, ale podniecający bardzo, obrazek. Czy jestem zboczona?
Drugi facet oparł się tyłkiem o szybę. Odruchowo poprawia jajeczka. Rozplaszczona dupa zasłania mi widok. Odsuwam się odruchowo od szyby. Słyszę piskliwy zgrzyt, przytłumiony trochę, jakby styropianu przesuwanego po szkle? To ćwiek od dżinsów chroboce. Międli mnie paskudnie w żołądku od tego. Opuszczam zasłonkę.

***
17:34 / 02.03.2005
link
komentarz (2)
***

Kiedy "Batory" ruszył do świadomości turystów-przemytników dotarło, że rytualne polowanie zakończyło się nareszcie, a źli celnicy, wraz ze swoimi trofeami, na pewno pozostali w odpływającym w niepamięć Bohuminie. Zaczają się tam na kolejny pociąg jak zbóje. Oni, albo ci z następnej zmiany. Za kilka godzin znów każą opróżnić jakieś korytarze, albo już nie będzie im się tego chciało. Któż to wie?
Tymczasem w "Batorym" adrenalina przestała wydzielać się dokrewnie. Szepty nagle nabrały pewności siebie. Urywane komunikaty zamieniły się w wylewne oracje i rubaszne rechotania. Rozpoczął się prawdziwy karnawał. Zagrała tranzystorowa muzyka. Niedźwiedzki komentował notowania trójkowej listy przebojów. Jak co tydzień. Miło usłyszeć trójkę w Czechach.
Zmalały napięcia wewnętrzne i powierzchniowe. Międzyludzkie lody popękały i do cna się roztopiły. Przyszedł czas na bezinteresowną wylewność i życzliwość. Polała się wóda i piwo, albo jak u nas, whisky i inne alkoholowe... Akurat wtedy moje ciało zaczęło samowolnie dygotać. Natychmiast rozpoznałam to uczucie, znajome zwłaszcza z sesji egzaminacyjnych, z pierwszego pocałunku, czy występu w szkolnej akademii, ze stosunku płciowego, pierwszego tego... To nic, to po prostu moje mięśnie wzięły się za spalanie hormonu stresu? Już tak mam, nie raz już tak miałam.
Wówczas z przepastnych tobołów zajmujących trzecią część objętości naszego przedziału wydobyto flaszki najprzedniejszych trunków. Napełniono nimi kryształowe puchary, plastikowe kubki i w ogóle wszystko co się dało. Entuzjastycznie zabrano się do wznoszenia toastów. Śpiewy, chichy i brzęk szkła nagle poczęły dochodzić z każdej strony, ze wszystkich przedziałów. Pierwszym toastem uczciliśmy pamięć nieszczęśników, którzy tego dnia mieli niefarta. Cześć im i minuta ciszy... Ja osobiście uczciłam babę w pstrokatym pasiaku, tę z kartonami pełnymi kaczuszek. Pożałowałam ją szczerze, to nic, że wtedy darła na mnie mordę jak jeszcze nikt nigdy. Przecież równie dobrze trzepanie mogło wypaść na nas! Brrr....
- Za tych co polegli na peronie! - zaproponował Lesio i nie czekając na rezonans towarzyszy zbliżył do ust kryształowy kielich ze złocistym płynem.
Pucołowaty wyjął soczysty baleron, położył go na wcześniej rozłożoną gazetę i pokrajał w grube plastry. Znów zapachniało wędzonką.
Nic dziwnego, że na taki widok i rozprzestrzeniające się aromaty poczułam jak się ślinią moje ślinianki. Mięcha chcę! Inni mięsożercy też mieli błyski w oczach. Pewno nie gorsze od moich, he, he.
- Się państwo częstują! - zaprosił szczerze pucołowaty - Czym chata bogata! No panie Lesławie, bardzo prosimy, jakby nie pan to ja nie wiem co by było? By tego wszystkiego już nie było przecież, no...
- Prosimy bardzo panie Lesławie... Ze szczerego serca! - wrzasnęły chórem, odmłodniałe niespodziewanie towarzyszki buca.
Pierwsza chwyciłam najgrubszy plaster. Po mnie skusił się Lesio i Kasia. Miodas zagrycha! Pychota i rozpusta bez chleba.
- Za zdrowie tych co na morzu - roześmiał się siedzący obok mnie Gdańszczanin, wypił i strzepnął na podłogę kroplę - dla Bachusa! Czy jak mu tam na imię? He, he, he.
- Lesiu mam pytanko małe. Tylko się nie gniewaj - zagaiłam z pełnymi mięcha ustami.
- Wal śmiało!
- Powiedz mi dlaczego przyznałeś się, że tamta torba jest twoja?
Lesio nagle spoważniał.
- Gdybym się nie przyznał, niczyja torba na pewno by przepadła, no i z pewnością niezła afera by wybuchła przy okazji - odparł i sięgnął po następny plaster szynki.
- Ale tym sposobem sam złamałeś ustalone przez siebie zasady?
- Czasem tak trzeba. Z resztą wyczułem kanara, wiedziałem, że pójdzie tropem wędzonki - Lesio uśmiechnął się po szelmowsku - Uważnie mu się przyglądałem, kiedy typował ofiarę.
- Jezu ale mi wtedy napędziłeś galara - wtrąciła Kasia.
- Wcale nie było dużego ryzyka. Grunt to psychologia kochane dzieci. Bądźcie uważniejsze następnym razem i nie marnujcie okazji podpatrywania samego mistrza w akcji.
Buc i jego towarzyszki zasłuchali się w słowa Lesia całkiem jak ścipiórkowskie dewotki w kazania proboszcza Janiaka. Porozdziawiali usta śmiesznie, całkiem jak młode jaskółki.
- Ja ci zaraz dam mistrza! - Kasia udała, że rzuca się na Lesia z pięściami, ale tylko objęła go czule i pocałowała w czółko - mój ty miśkuuu... niegrzeczny ty mój.
- Zdrowie panny Kasi! - zreflektował się nagle buc i pośpiesznie wzniósł w górę napełniony kieliszek.
Po dwóch kolejkach poczułam się zupełnie rozluźniona, moje ciało zapomniało o dygotaniu, a w głowie rozgościł się mały szmergielek, uspokajająco-rozweselający. Potrzebowałam czegoś właśnie takiego mhmmm... Och jak dobrze i ciepło tak, ...i w ogóle miło jakoś. I te mrowienia mraauuu... Tylko uważać trzeba zacząć, żeby z małego szmergielka potężny szmergiel nie wyhodował się czasem hłe, hłe...

***
22:41 / 20.02.2005
link
komentarz (10)
Celnik nabrał pełne płuca powietrza, ożywił się, uśmiechnął chytrze. Chwila ciszy, oczekiwanie, osiem twarzy wpatrzonych w jedną. Zaraz coś powie. Trawi, waży myśli, uśmiech już ma od ucha do ucha.
- Ale tu u państwa zapachy – rzuca z cynicznym zachwytem – niech zgadnę, ...szynka! Czy mają państwo coś do zadeklarowania?- klepie z przesadną uprzejmością magiczną formułkę – może coś do oclenia? - każdemu w oczy zagląda, bada, prześwietla duszę rentgenem wieloletniego doświadczenia. Bawi się, jak przejedzona kotka cioci Zofii upolowaną myszą.
Lesio zaprzecza kręceniem głowy, Kasia też kręci głową, to ja też. Gdańszczanie również kręcą. Pucułowaty buc zaprzecza z konsternacją, oczywiście jego kobiety idą za jego przykładem. Wszyscy kręcą.
- To pański plecak? – celnik zwraca się do buca.
- To moje – zgłasza się Lesio.
- A to? – celnik wskazuje na torbę którą Lesio skombinował w Katowicach.
- To? ...też moje – przyznaje Lesio dyskretnie gryząc wargę. Jałć!
Dziwne? Przecież sam mówił żeby w razie czego się do niej nie przyznawać? Na co liczy? Wysoko gra. Kasi rysy kamienieją. Pierwszy raz widzę jak jest zdenerwowana. A raczej czuję bo ją znam.
- Dobrze proszę zdjąć tę torbę i otworzyć.
Czuję skurcz macicy, ...niejeden. Lesio wstaje, sięga powoli w górę, bardzo powoli, oblicza, zdejmuje, rozpina zip. Ze środka wypada mój sweter, w głębi widać moje skarpetki i bluzki, wstyd mi, na wierzchu jakąś reklamówkę pustą widać, pogniecioną, pakunków nie, ...nie widać. Celnik lustruje wnętrze roztargnionym wzrokiem. Chwila napięcia. Słyszę puls w skroniach. Kasia oblizuje spierzchnięte usta.
- Dobrze proszę włożyć torbę z powrotem – rozkazuje zniecierpliwiony celnik. - a gdzie pański bagaż? – robi nagły zwrot w stronę buca.
Acha! Jednak buca ma na celowniku. Planował to od początku. Ulga w oczach Kasi.
W pucułowatym coś jęknęło, jego lewa ręka niechętnie wskazuje przesadzistą torbę stojącą na podłodze.
- Proszę ją otworzyć!
Lesio spokojnie domyka zip. Opanowanym ruchem dźwiga ciężar i lekko, zbyt lekko, wsuwa na dawne miejsce. Buc się ociąga, kobieta w chustce robi się zielona, tej drugiej szklą się oczy. Buc męczy się z zamkiem. Zacięło się coś na amen. Ręce mu drżą, pucołowatemu. Rzuca przepraszające spojrzenie w stronę celnika. Celnik ma usatysfakcjonowany wyraz twarzy, mruży oczy. Iskierki z nich prószą jak śnieg, jak konfetti. Ma czas, widać, że dużo ma czasu stary lis.
- Spoookojnie, proszę się nie denerwować
Jesuuu... jacy ludzie potrafią być?! Myślę...
- O już! Już puściło! – eksplodował udawanym entuzjazmem buc. Usta ma sine. W oczach błyskawice.
Mimowolnie zaglądamy w czeluść torby. Wszyscy, jedni dyskretniej, inni bezczelnie całkiem. W środku same piłki do rugby. Pół metra sześciennego wrzecionowatych piłek. Śmiech zduszam moją przeponą. Nie to nie piłki (?)! Celnik sięga ręką w głąb, wyjmuje baleron cudownie brązowy, skrępowany w kratę konopnym sznurkiem, wędzony, z błyszczącą skórką. Ślinka cieknie, oczy wszystkich nabożnie wpatrzone w cudo domowego wyrobu. Nie ma wątpliwości, że to wyrób domowy, polski. Prawdziwa szynka wiejska, parzona. W PSS-ach takich cudów robić nie potrafią.
Boże, to stąd owe aromaty, od początku podróży, wodzące mą skołowaną wyobraźnię na pokuszenie! Cieszy się morda moja nagle, że jednak mam zdrowe zmysły się cieszy, że nie zwariowałam całkiem.
- A więc to tak! – na twarzy celnika zarysował się wyraz błogiego tryumfu – w Polsce kryzys. Władza już ostatnie erzace do sklepów rzuca żeby choć na kartkowe przydziały wystarczyło, a tu przyczyna problemu w najlepsze jedzie sobie na Węgry! Jak to wszystko nam się ślicznie wyjaśnia? No nie? –Uśmiech - No kto by pomyślał, że akurat w takim „Batorym” najprostsze wyjaśnienie wieloletnich problemów ogólnonarodowych naszych się znajdzie?
- Panie władzo ale...
- Jeszcze jakieś „ale” obywatelu? Czy to aby nie bezczelność z waszej strony? Może nie pytałem, przed chwilą grzecznie, czy jest coś do oclenia? Ha!? Może sklerozę mam?
Cisza. Wbijam się w siedzenie. Uciekam wzrokiem za okno. Jestem taka malutka.
- No co, ...nie pytałem? – celnik rozgląda się, potwierdzenia szuka w oczach pozostałych.
Przytakuję mimowolnie. Lesio zauważa, gorszy się na ten widok. No co? Ja nie chciałam. Wzruszam ramionami. A z resztą czy on nie ma trochę racji, ten celnik? Jakby tak w GS-ach nie kradli, a potem jeszcze nie wywozili za granicę tyle tego, to może by kryzysu wcale nie było w kraju? Z resztą nie znam się...
- Ależ panie władzo, ...nie o to chodzi żeby...
- A o co?! – celnik przygwoździł pucułowatego groźnym wzrokiem. Chyba udawanym trochę?
- No przecież to nie kradzione. Sam uchowałem kabana, uczciwie, sam biłem, według pradziadka przepisu sam szynki w saletrze moczyłem, wędziłem też sam, na olchowym drewnie z dodatkiem jałowca.
- Na olchowym drewnie? – celnik przybliżył twarz do baleronu, wciągnął nosem powietrze, wzdął policzki – z dodatkiem jałowca powiadasz?
- Przecież jak ja wszystko sam tak przy nim, ...to on mój jest, no nie ten baleron? – kombinował buc, niczym koń pod górę - własność moja jest co nie, to ja mogie z nią...?
- Zlituj się pan panie władzo, zmiłuj nad ciężką dolą chłopa – zajęczała śpiewnie baba w chustce.
Nagle jakby nowe myśli zamąciły spokój staremu celnikowi. Jakby deko nadwerężyły światopogląd. Funkcjonariusz stracił pewność. Dla zyskania na czasie zerknął na zegarek, obejrzał się za siebie, wychylił w stronę korytarza, rzucił okiem co się dzieje za drzwiami, znów zerknął na zegarek.
- Co wy mi tu kurwa pierdolicie? – popatrzył na buca jakby go pierwszy raz na oczy ujrzał – nie mam czasu z przemytnikami się przekomarzać. Za minutę widzę was na peronie z całą tą kontrabandą wędzoną z dodatkiem jałowca.
Zaraz po tym opuścił przedział i zniknął w następnym wagonie. Nic z tego nie rozumiałam.
Po wyjściu celnika, konsternacja sparaliżowała wszystkich w naszym przedziale. Lodowata cisza zmroziła powietrze. Wreszcie buc ją przerwał. Westchnął z rezygnacją pociągowego woła. Potem nachylił się żeby zamknąć torbę, potem sięgnął do wieszaka po ortalionową wiatrówkę. Wdział ja niechętnie. Potem podniósł z podłogi torbę z wędzonką. W jego oczach już nie było piorunów. Fatalizm i rezygnacja całkiem w nich zapanowały.
- Co pan wyprawiasz? – zagadnął Lesio.
- Przecież powiedział... (?) – buc wskazał podbródkiem w stronę korytarza.
- Jesteś pan pewien, że dobrze zrozumiałeś człowieka? – Lesio miał chytry uśmieszek na twarzy.
Widać było, że umysł buca już nie nadąża za biegiem wydarzeń.
- Jak pan szanowny taki mądry, to niech mnie durnego oświeci co robić dalej?
- Daj spokój Jędrek – zachlipała stara kobieta w chustce - a może panicz dobrze nam co podpowie? Posłuchać rady mądrzejszego zawsze warto.
- A proszę bardzo – uśmiechnął się Lesio - Na pańskim miejscu torby z przedziału bym nie ruszał. Po co? Na zewnątrz przepadnie na pewno. A tak... Co masz pan do stracenia? Weź pan raczej ze cztery balerony zapakuj w osobną reklamówkę, dorzuć jaką flachę i szoruj na peron. Celnik to łyknie i odpuści resztę.
- Eee... – Buc skrzywił buzię.
- Da nam spokój na 99%. Wspomni pan moje słowa.
- Eee... Chyba to za łatwe – jęknął buc.
Ta łatwe, ha!!! Normalnie widać było jak ciężko nieszczęśnikowi myśli przeciskają się przez obwody.
- Za 15 minut mamy planowy odjazd. Poślizgu może być co najwyżej drugie 15. Kanary muszą więc się ze wszystkim spieszyć, bo inaczej cały rozkład jazdy szlag trafi – kombinował Lesio w locie - A wtedy Węgrzy kary za burdel policzą naszej PKP, takie że się wszystkim odechce.
- Eeecheee – bucowi szczena całkiem opadła
Złożyć się mogę o pierwszy Ewelinki mleczny ząbek, że buc nic już nie kapował :D
- Mam nosa uda się na pewno. Niech pan zobaczy jakie zamieszanie – rzekł Lesio wskazując za okno.
Otworzył szybę i dyskretnie wyjrzał na peron. Rzeczywiście za oknem działy się dantejskie sceny. Stosy rozmaitych towarów piętrzyły się nawet do wysokości półtora metra. Normalnie demonstracja możliwości szarej gospodarki. Wystawa światowa na peronie w Bohuminie. Normalnie Polskie EXPO!
- Ci wygnani z korytarza mają doszczętnie porozbebeszane toboły. Ciekawe jak zapakują je z powrotem w ciągu 15 minut? W takim młynie można zapomnieć nawet własnego nazwiska – rzekł ze współczuciem Lesio.
- Ale nie torby baleronów – odparł buc zwieszając głowę
Nie doceniałam go chyba? A tu się bucowi nagle tak dowcip wyostrzył! He he :D
- E tam, - Lesio machnął ręką - ...w razie czego zawsze można wrócić po towar, przecież wiadomo gdzie stoi. Gorzej być już nie może... A i polecenie celnika miałeś pan prawo zrozumieć różnie.
Pucułowaty zatrzymał się, zaciął, jakby chciał dać swym myślom czas na doścignięcie lesiowego wywodu.
- Tak zrobimy – zadecydowała zniecierpliwiona baba w chustce i nie czekając na swego towarzysza zabrała się za szukanie reklamówki, oraz pakowanie baleronów.
Buc spojrzał na nią zaskoczony. A trochę też jakby wdzięczny? O dziwa nad dziwami! Chyba wdzięczny za wyręczenie od podejmowania decyzji? He, he... A to dopiero?
- Masz! – rzekła baba wręczając pucołowatemu gotowy bakszysz – szoruj na peron!
- Chwila – wtrącił Lesio – ile pani zapakowała?
- No jak pan kazał, cztery.
- Wrzuć pani jeszcze dwa.
- Ale przecież pan...
- Ale teraz proszę dorzucić jeszcze dwa i nie marudzić! – warknął Lesio – I do okna proszę nie podchodzić...
- Racja – potwierdzili Gdańszczanie – lepiej za dużego ruchu nie robić. To zawsze zwraca uwagę celników.
- Ruch zwraca uwagę wszystkich drapieżników – wtrąciła spokojnym głosem Kasia.
- Na peronie, łącznie z naszym, szwenda się pięciu kanarów – szeptem relacjonaował Lesio - jakby się mieli podzielić naszymi baleronami, trzeba żeby z tym nie było większych problemów.
- Aaaa... – zajarzyło się bucowi pod pokrywką.
- ...Aaa szósty dla szefa! W razie czego – zaśmiał się Lesio – jeśli takiego mają?
- Spoko, na pewno mają – podsumowała Kasia.

18:39 / 18.02.2005
link
komentarz (2)
***

Celnicy idą, już słychać ich z daleka, mówią... Pytają o coś, męskie głosy, twarde. Wopiści idą paszporty sprawdzają i wizy. Polacy i Czesi idą, razem idą. Lesio się nie denerwuje wcale. Kasia udaje, że śpi. Baba w chustce udaje orgazm, ja niczego nie muszę udawać, normalnie zaraz dostanę jobla. Jakiś mężczyzna daleko, za ścianą coś tłumaczy, się tłumaczy podniesionym głosem, że zapomniał, że naprawdę...
Prawda jest względna myślę sobie. Po prostu ma pecha. Celnik pewno tak samo myśli w tej chwili, pewna tego jestem, trwam, czasem wierzę w telepatię, że te myśli takie głośne są, a ja mam odbiornik na tą samą falę nastawiony mam.
Ktoś przebiegł korytarzem do pusta teraz wyludnionym. Ktoś w mundurze zielonym, soczyście zielonym, prawie turkusowym takim przebiegł, ...zdyszany, wopista chyba... Nigdy nie widziałam wopisty. Drzwi trzaskają. No to widzę go. Wchodzi do nas, dzień dobry mówi... Dzień dobry odpowiadam, nie wiem czy na głos? Nie wiem czy to mój głos? Coś w gardle mi stoi. Ma grubą księgę ten wopista, z całą masą oślich rogów, wytłuszczoną i poszarpaną. Uśmiecha się. Żeby cię...! Nie lubię kiedy obcy ma władzę nade mną. Uświadamiam sobie, że ma władzę. Otwiera każdy paszport, na zdjęcie zerka i na delikwenta, długo patrzy na właściciela. Mirosława Kralska? Pyta. Obecna, odruchowo słyszę w uszach własnych, w ustach czuję... Śmieją się, Kasia się śmieje i Lesio. Wopista się śmieje. Do mojego dziadka świętej pamięci podobny jest, z uśmiechu raczej, ...siwe włosy ma, wąsy. Człowiek. Każdego tak, po kolei sprawdza. Zdjęcie, buzia, zdjęcie, nazwisko, do encyklopedi zerka, wertuje kartki alfabetycznie, pół uśmiech półgębkiem. Ma władzę... A jeśli bym była? Nie ma mnie. To dobrze, że mnie nie ma? W encyklopedii mnie nie ma, wopisty, ręcznie pisanej. Chyba dobrze? Nikogo nie ma z naszego przedziału. Luźne kartki. Co to za encyklopedia? Dziadek kończy, salutuje, szerokiej drogi życzy. Za nim celnik już czeka. Polacy. Mijają się w przejściu.
*
12:27 / 16.02.2005
link
komentarz (7)
***

Po wyjściu konduktora zapanowała nerwowa cisza. Głucha taka... Z tych lepkich, wstrzymujących bieg czasu ...łatwo rozlewających się w ludzkim tłumie. Taka co to niby jest idealna, ale wszystkim i tak wiadomo, że gdzieś na progu słyszalności, na jej dnie, czai się tajemniczy szum. I wcale nie jest to szum skwierczącej nad głową jarzeniówki popularny w kolejowych wagonach. To szum metafizyczny, zdradliwy jak bagienne opary, trudny do uchwycenia i zrozumienia. Niepostrzeżenie snuje się on, zbliża, przenika do uszu, bębenków, nerwów słuchowych, myśli... Zakłóca tok rozumowania, paraliżuje synapsy, uzależnia ofiarom członki i w końcu ścina krew. Jeden... dwa.... trzy... cztery... Oczekiwanie. Celników nie ma. Oczekiwanie... Szum gęstnieje Niech już przyjdą! Najgorsze, że wciąż ich nie ma. To uzależnia. Nieuchronne nie chce nastąpić? Ktoś mógłby przyjść, trzasnąć drzwiami, kichnąć chociaż... Pięć... sześć... siedem.... minuta kolejna. Kasia wciąż udaje że śpi. Dobrze udaje... Szumi mi w głowie, obrazy się odrealniają. Lesio chyba się martwi troszkę o mnie? Mruży oczy. Jak zareaguję w chwili próby? Czy nie palnę czegoś głupiego? Czy z czymś nie wyskoczę...?
Dwie kobiety siedzące pod oknem szepczą. Między sobą szepczą. Mężczyzna pucułowaty wtrąca się czasem.
Ar... At... obme... Onomatopeiczne skrawki niezrozumiałe wcale, wychwytuję z ich rozmowy mimowolnie. Natrętne są skrawki, ścinki te... Wygląda na naradę nad jakąś bardzo ważną kwestią. Sądząc z min, to sprawa co najmniej życia lub śmierci. Jedna z kobiet, ta starsza, wciąż poprawia chustkę na głowie. Kilka razy ją odruchowo zdejmowała, układa teraz ją, miętoli najpierw, zaraz potem starannie wiąże z powrotem. Taki tik... Upina włosy. Jeden, ...dwa, ...osiem, ...dwanaście. Trójca pod oknem musi być bardziej zdenerwowana od innych. No może za wyjątkiem mnie? Cała się telepię, zimno mi się robi nagle, a zaraz potem gorąco. Wpadam w popłoch dziwny. Właściwie to nie rozumiem dlaczego? Do tego dodaj zapach wędzonki, który mnie prześladuje od samych Katowic, zapach...
Gostek z pucołowatą twarzą tak się spocił, że jego koszulę można by było już wykręcić chyba? To nie przyzwoite! Gryzący i co gorsza nieświeży dość aromacik kłuje w nozdrza. Ruguje ze świadomości przyjemne wspomnienie z niedawna kwitnącego bzu.
Cap mógłby chociaż zmienić koszulę , a starą w torbę foliową schować i szczelnie zawiązać, żeby tak łatwo smród się nie wydostawał, nie...!

***
19:35 / 13.02.2005
link
komentarz (3)
Cisza... Cisza mnie obudziła dziwna. I ten zapach wędzonki domowej, swojskiej... Aż ślinka leci. Niech ktoś tylko powie, że mam urojenia, że sobie ten zapach wymyśliłam, a zabiję. Może obudził mnie odgłos zatrzaskiwanego okna? Za oknem jakieś zabudowania, jakieś światła, napisy w obcym języku. Nie, okno cały czas było zamknięte, to raczej trzask otwieranych drzwi? Światła w całym pociągu były zapalone na maksa, we wszystkich przedziałach i nawet korytarzu. Skąd ta nagła cisza? Zapytałam: co się dzieje? Chłopak z Gdańska, ten wyższy spojrzał na mnie karcącym wzrokiem. Ten drugi, drobniejszy przyłożył palec do ust, dając do zrozumienia żeby się zamknąć. Nasłuchujemy więc...? Lesio zajrzał z przedziału w głąb korytarza. Potem nagle w pociągu zapanował szum, wręcz harmider. Rozeszła się wiadomość, że wszyscy stojący w przejściu, wraz z bagażami mają opuścić pociąg. Tłum westchnął nerwowo. Zalegające w przejściu pakunki zadzwoniły swą trefną zawartością. Nie bardzo rozumiałam o co chodzi?
- Cholera oczyszczają korytarze, może być ciężko tym razem – warknął Lesio do Kasi.
- Dlaczego stoimy? - szepnęłam najciszej jak mogłam.
- Ty najlepiej śpij! – rozkazał Lesio trochę zniecierpliwiony – albo przygotuj sobie paszport i książeczkę walutową.
- O Jezu! – krzyknęłam. Na mej piersi nie było saszetki z dokumentami.
- Co jest? – zaniepokoiła się Kasia.
- Nie mam papierów – jęknęłam zrozpaczona - no zgubiłam.
- Kurwa wiedziałem – warknął Lesio – tak jest zawsze...
- Jak to? –oczy Kasi płonęły - Przecież mówiłaś że wszystko jest w porządku kiedy...
- A tak, ...chyba już wiem. – przypomniałam sobie że gdy zdejmowałam rozerwany stanik, wtedy w poprzednim pociągu, razem z nim upchnęłam skórzaną saszetkę z dokumentami. Wstałam więc i sięgnęłam do kieszonki w plecaku, tej zamkniętej na zip. Inni też kompletowali dokumenty. Zrobiło się trochę zamieszania w przedziale.
- Dziewczyno szanuj nerwy innych – syknął Lesio – już granica. Zaraz przyjdą wopiści, a po nich celnicy.
- Jest! – ucieszyłam się kiedy dotknęłam miękkiego weluru. Nigdy nie widziałam celnika. Wyjęłam saszetkę i zarzuciłam na szyje umocowany do niej rzemyk – już wszystko wporzo...
- Najlepiej się nie wyróżniać kiedy przyjdą. Śpij, albo udawaj że śpisz – poinstruował mnie Lesio.
Kasia wtuliła się w zagłówek i zamknęła oczy. Gdańszczanie podążyli jej śladem.
Nieszczęśnicy z przejścia wynosili się na peron.
- Co z nimi zrobią – zapytałam.
- Kiedyś kazali się wszystkim wypakowywać na peronie – Lesio wzruszył ramionami.
Korytarz był już prawie pusty kiedy pojawił się czeski konduktor.
- Dobri weczer – usłyszeliśmy wesoły głos dobiegający z przedziału obok - Mate uż nachistane lyistki?
- Bilety sprawdzają – wyjaśnił gościu o pucułowatej twarzy siedzącej przy oknie kobiecie w chustce.
Jego dwie towarzyszki podróży odetchnęły z ulgą. Wszyscy troje wyglądali na chłoporobotników. Facet miał dłonie poorane brudnymi bruzdami i zrogowaciałe od fizycznej pracy. Kobiety miały wysuszoną skórę i poobgryzane paznokcie. Wcześniej nie zwracałam na nich uwagi. Siedzieli spięci i w ogóle się nie odzywali. Pewnie po raz pierwszy jechali spróbować węgierskiego eldorado?
- Dobri weczer. Ukażte wasziy lyistki – rozkazała umundurowane postać o wyglądzie dzielnego Wojaka Szwejka, która właśnie wtoczyła się do naszego przedziału – wic was w tom Polsku ne bylo? Hi hi hi. Po prwni delate stawki, a potom wszehni cestujete do Madiarska.
- Ano! – odparł Lesio z uśmiechem – Bude nas tam wict, ne bojte se.
- O jakie stawki mu chodzi? – szeptem zapytałam Kasię.
- Csiii... stawka to strajk po czesku. Mówi że my Polacy najpierw strajkujemy a potem musimy jeździć na Węgry żeby cośkolwiek kupić.
- Taki myslim że jo – zrechotał konduktor przewracając czerwone, orbisowskie książeczki, które podał mu Lesio – Ohoho! a potom esztie do Prahy a Nemecka cestujete? Hehe. Wy Polaki wżdy ne mużete spokojno wydrżyt’ doma.
- Ano pane – zaśmiał się Lesio.
- Dobrze rozumisz Czesky – konduktor podejrzliwie zajrzał Lesiowi w oczy.
- Mam doma czeską telewize – wyjaśnił Lesio – diwam se a uczim.
- Na soukromnim trhu u Prahy uczisz se – konduktor mrugnął porozumiewawczo do Lesia.
- To ne mużu, ne mame to dowoleno.
- Ja to wim. konduktor podał Lesiowi dłoń na pożegnanie – Tak ano, nashle, budtie zdrawi hoszi. A tiym druhiym – kolejarz wskazał za siebie i ściszył głos - ne ukazuj, że tak dobrze znasz Czeszczinu. To bude pro was lepszi.
- Rozumim, dik.
20:33 / 10.02.2005
link
komentarz (1)
***

Wcale mniej ludzi nie oczekiwało na peronie podczas wjazdu „Batorego”. Tyle, że w środku pociągu było dużo luźniej. Dzięki temu Lesio nie miał żadnego problemu z zajęciem odpowiedniego przedziału. Okazało się, że siedziało w nim już dwóch sympatycznych studentów z Gdańska, którzy zaoferowali pomoc przy załadunku bagaży. Oczywiście tradycyjnie przez okno. Dzięki temu Lesio mógł nosić torby i plecaki razem z nami. Na szczęście moje obawy, że sobie nie damy rady okazały się niepotrzebne. Po wrzuceniu tobołów mieliśmy nawet trochę czasu aby spokojnie przyglądać się tłumowi forsującemu drzwi pociągu. Tym razem tylko Kasia wsiadała oknem. Włożyliśmy ją wspólnie z Lesiem na ręce owych studentów. Ale mieli ubaw i okazje do żartów, he he. Na szczęście byli to panowie na poziomie, więc obeszło się bez prymitywnych dowcipów. Potem spokojnie zaczekaliśmy aż tłum handlarzy wypełni pociąg.
Trochę było zamieszania z przedarciem się przez wypełniony rozmaitymi pakunkami korytarz. No może nawet trochę więcej niż trochę? Korytarze w wagonach PKP są stanowczo za wąskie. Kilka razy musieliśmy stąpać po leżących pakunkach. No ale skoro nie było grama wolnej podłogi? Nie raz coś wtedy zachrzęściło pod stopą. Przyznam się, że głupie uczucie ma człowiek, jak tak wyczuwa nogami różne destrukcyjne chrzęsty. Ale csii... Czasem tąpnięcia nawet. To na pewno były kryształy słynne, polskie, szlifowane! Hehe, były... Wszyscy je wożą. W jednym momencie poczułam, że już całkiem tracę grunt pod nogami Pod nogą prawą konkretnie. Raz na wozie raz pod... Tonę więc! No cóż.... pułapka. Pa nóżko!
Moja prawa, prawowita zapadła w jakimś kartonie niewiadomym, zbyt pustym jak się okazuje. W ułamku sekundy zrobiła się w nim dziura jak paszcza rekina. Z zębami nawet, albo fiszbinami takimi jak u wieloryba. Okazało się też prawie natychmiast, do kogo należał ów karton. I wszystkie kartony obok. Do tej naburmuszonej wieśniaczki należał, w pasiastej spódnicy, z którą miałam do czynienia na peronie. Lepiej trafić nie mogłam. Ma się to szczęście no nie? Śmiejcie się, śmiejcie... Rozległ się przeraźliwy pisk i lamentacja baby. Do tego z głębi pudła zaświergotało jak na weselu chińskich wróbli. Myślałam, że zawału dostanę, tak mnie coś ścisnęła w gardle. Gówno myślałam, to prawie był zawał! A zaraz potem myślałam... Co ja z tymi myśleniami wyjeżdżam? W takich sytuacjach nie ma czasu na żadne myślenia. Czułam, że mi serce pęka kiedy się okazało, że stratowałam kilkanaście malutkich, puszystych takich, zaledwie trzydniowych, milusich pisklaków, ...albo czterodniowych raczej? Kaczuszek chyba, żółciutkich? Ratować je chciałam natychmiast, przytulić no nie wiem, ...dać wody, ...buzi? Przeprosiłam nawet babę, ale ta nie przestawała drzeć mordy. Ryczałam już prawie. Czy o to jej chodziło, tej babie wrednej, ...durnej tej?!
Dobrze, że Lesio nie stracił zimnej krwi, natychmiast odepchnął mnie w stronę przedziału a babę w pasiaku pstrokatą, udobruchał jakimś tajemnym sposobem. No coś tam jej szepnął do ucha i jeszcze... No wsunął jej w dłoń. Srebrzystą monetę chyba? Płakać mi się chciało z powodu śmierci tych maleństw, tych takich, Bogu ducha winnych kurczaczków, ...kaczuszek? JesuuuUuu... czego ci ludzie nie wywożą do Budapesztu na sprzedaż?! Cała drżałam.
Uff za dużo wrażeń jak na jeden dzień! Do takiej pracy trzeba mieć stalowe nerwy, a siłę i upór jak dardanelskie muły. Na szczęście nasz przedział był drugi od wejścia i miałam w nim zaklepane miejsce siedzące. Leżące prawie... A przynajmniej takie z możliwością wyciągnięcia się i rozprostowania. Kiedy tam dotarłam byłam zlana potem i całkowicie oszołomiona. Uprzejmi Gdańszczanie z naszego przedziału, życzliwie się mną zajęli, uśmiechali się, czymś częstowali nawet, ...ciastkami chyba? Nie, dziękuję. I ta trójka spod okna też czymś częstowała. Coś mówili, nic nie rozumiałam. Pragnęłam już tylko odpocząć, wsunąć pod głowę kawałek poduszki, zdrzemnąć się troszkę. Kiedy znalazłam się w upragnionym przedziale, napięcia całego dnia, które trzymały mnie na nogach lepiej niż mocna kawa, nagle odpuściły. Jasiuuuu mój, jasieczku mięciutki! Domowo zrobiło się, przytulnie i ciepło. Opadłam bezsilna. Trochę duszno było pomimo otwartych okien. Lesio coś do mnie mówił. Nie czułam już rąk. Ze spiżarni dochodził zapach prawdziwej szynki, polędwicy, mięsistych boczków, takich domowych, bezcennych, na olchowym drewnie wędzonych... Mówił... Błogo było... Przez uchylone okna lekki wietrzyk niósł zapach polnych kwiatów. Albo to kwitły właśnie bzy? Ale bzy już były? Dawno były dość temu, z miesiąc chyba? Posiekać bym się dała, że to jednak bzy tak pachną... Trzeba koniecznie ułamać kilka gałązek do wazonu. Nie to raczej w czyimś plecaku stłukła się butelka szamponu, albo perfum ktoś zdepnął? Otwórz oko! Wróg podsuwa ci wódkę! Mama kroiła w kostkę wątróbki. Zawiezie je potem na Węgry i sprzeda. W rondlu skwierczała cebulka. Ach apetyczny aromat nęcił. Taki może mieć tylko cebulka smażona na słonince z wędzonego podgardla wieprzowego. A ja przecież od rana nic nie jadłam ciepłego. Tylko kanapki i kanapki, ...i kanaaap-ki, taaak to to i kaaa-nap... i szarpnęło i pociąg ruuuuszył tak to to, ...i kaaa-na-pki tak to to, ...ka-na-pki-to-to-ka-nap-ki-ka-nap-ki-ka-nap... Obudziłam się chyba? nap-ki-ka-nap... Jakieś twarze nierealne przewinęły mi się przed oczami.Tak-to-to... Gdańszczanie, kobieta w chustce na głowie, koło czterdziestki, druga trochę młodsza, uśmiechnięta niepewnie, facet o pucułowatej twarzy. No to śpię dalej.

***
18:13 / 08.02.2005
link
komentarz (0)
***

Wydawało się mi, że nasz peron wypełniony jest już do granic możliwości, że szpilki nie da się wcisnąć pomiędzy zgromadzonych. Ale kiedy przez dworcowe megafony zapowiedziano wjazd „Panonii” kolejne, objuczone do granic ludzkich możliwości tłumy, poczęły wylewać się na peron. To spóźnialscy chyba byli, albo leniuchy z poczekalni? Głos spikerki ostrzegał podróżnych aby nie przekraczali białej linii, aby się cofnęli od krawędzi peronu. Dobre sobie, cofnąć! Ciekawe dokąd, kiedy tłum parł z coraz większą siłą? Zamieniając jednostki i ich bagaże w jedną falującą masę mięsno-towarową. Ciepłą, cuchnącą moczem, potem, czosnkiem, cebulą, rybą wędzoną i surową i w ogóle wszystkim co tylko człowiekowi jest w stanie przyjść do głowy. Raz już kiedyś miałam podobne uczucie, kiedy wybrałam się ze Stasiem na koncert „Dżemu” Kłucie z prawej strony klatki piersiowej odczuwałam potem przez pół roku. Przyrzekłam wówczas sobie, że nigdy więcej nie pójdę na żaden koncert. Ani „Perfekt” na żywo, ani „Dżem” ani nawet „Budka Suflera” nie są warte jednego mojego złamanego żebra! No ewentualnie na „Qeen”, albo „Pink Floyd” dałabym się jeszcze skusić?
Nie wiem jak Lesio z Cezarem byli w stanie poruszać się w tym tłumie. Nie wyobrażam sobie jak dostali się do wnętrza jadącego pociągu. Fakt jednak, że się doń wdarli jakimś cudem. Mają swoje sposoby. Ledwo skład się zatrzymał a już Anka przebiła się do nas z tą szczęśliwą wiadomością. Dla kogo szczęśliwą dla tego szczęśliwą. Cezarowi fartnęło się zająć tylko jeden przedział. Pociąg przyjechał zbyt przepełniony. Lesiowi nic się nie udało zaklepać. Podobno jeszcze nigdy aż tak tragicznie nie było. A na peronie tumult zrobił się straszny. Sądny dzień normalnie! Dzikie krzyki i nieludzki jazgot wypełniały uszy. Współczułam wysiadającym, bo przecież ktoś musiał wysiadać w Katowicach? Chociaż przyznam się, że osobiście nie zauważyłam takich. Może zostali uwięzieni w środku i teraz mimowolnie pojadą do Budapesztu? Bez biletów i paszportów. To by dopiero były jaja!
Zapadła decyzja, że odpuszczamy „Panonię” i czekamy na „Batorego”. To znaczy my odpuszczamy, bo ekipa Cezara jedzie dalej. Rozdzielamy się. Czarkowi udało się zaklepać wszystkiego trzy miejsca siedzące, więc sprawa jest oczywista. Anka będzie okupować chłopakom kolanka. Mogłam więc spokojnie obserwować zachowanie ludzi usiłujących zdobyć pociąg. A było na co popatrzeć!
*
23:29 / 06.02.2005
link
komentarz (5)
Na peronie trzecim gęstniał tłum oczekujących.
Ludu, jaka zbieranina typów! Ile bagaży! Nie mogłam sobie wyobrazić żeby to całe bogactwo mogło zmieścić się w jednym pociągu. Niektórzy to mieli toboły nawet trzy razy większe od naszych.
- Czy ci wszyscy ludzie to handlarze i przemytnicy? – zagadnęłam głupio do idącej obok mnie Kasi.
Jakaś baba wyglądająca na chłopkę zmierzyła mnie od stóp po czubek głowy. Usłyszała co mówię? Rozsiadła się jak kwoka, zasłaniając pasiastą spódnicą dwa monstrualnych rozmiarów kartony. A niech sobie słucha!
- Dziewięćdziesiąt dziewięć procent na pewno – zarechotała Kasia widząc wojowniczą minę kobiety.
- A co wyglądają może na turystów? – parsknął Lesio
- No chyba nie?
- Od kiedy Polska podpisała z Węgrami umowę na bezwizową wymianę turystyczną, każdy może próbować swych sił w handlu międzynarodowym – wyjaśnił mi Lesio - Rozpoczął się prawdziwy bum. Pewnie zaskoczyło to wszystkich? Zwłaszcza wszechwiedzące komuszki.
- A Czesi też tak do Polski jeżdżą i na Węgry? – zapytałam.
- Ależ skąd! Im do nas wolno tylko na zaproszenia. Nam do nich z resztą też.
- No to jak, na Węgry musimy przecież jeździć przez Czechy? Nie mamy już wspólnej granicy z Węgrami, jak przed wojną - Przypomniałam sobie przedwojenną mapę Europy. Tę wiszącą w gabinecie historycznym naszego Ścipiórkowskiego LO.
- Oczywiście czeskim komuchom niezbyt podobają się masy Polaków przewalające się codziennie przez ich kraj, ale łaskawie godzą się na bratni tranzyt. Z resztą dobrze na tym zarabiają. Ich koleje mają prawdziwe żniwa.
- No a Węgrzy?
- Przyjeżdżają, ale mało. Do nas nie ma przecież po co jeździć. Sklepy puste, wszystko na kartki...
- No ale turystycznie mogą, zwiedzać albo co?
- Najpierw to ktoś musiałby pomyśleć żeby zapewnić im warunki. Chociaż noclegi na jakim takim poziomie, no i wyżywienie.

Na szczęście ekipa Czarka rozlokowała się w pobliżu wejścia na peron. Inaczej moglibyśmy pomarzyć o ich odnalezieniu w tłumie oczekujących. Dorzuciliśmy nasze bagaże do ich hałdy. Nasi mężczyźni natychmiast rozpoczęli naradę dotyczącą strategii wsiadania do pociągu. Kiedy ekspres wjedzie, Lesio z Czarkiem mają za zadanie wskoczyć w biegu i jak najprędzej zająć dwa przedziały. Najlepiej jakby udało się zarezerwować je na wprost miejsca w którym się zatrzymaliśmy. Marzenia ściętej głowy. Sibi i Anka mają ich śledzić z peronu, a potem powiadomić nas, które przedziały zostały zajęte, dopiero na końcu mogą pomóc nosić i podawać bagaże. Oczywiście będziemy wrzucać je przez okna jak w Poznaniu. Ale to nie będzie już takie proste jak tam. W środku pociągu będą ludzie z Gdańska i Warszawy. W ogóle nie wiadomo czy znajdą się wolne miejsca dla nas. Jazda na korytarzu jest oczywiście wykluczona. Za duże ryzyko wpadki na granicy.
A ja głupia myślałam, że chodzi o wygodę podróżowania! Dopiero Kasia uświadomiła mnie, że chodzi o celników. Podobno strasznie się denerwują kiedy, hołota zabarykaduje przejście. Trzepią wtedy bez opamiętania. Trzepią, czyli ryją, czyli węszą, czyli robią kipisz, czyli totalną rozpierdziuchę he, he... Uczę się szybko ich kminy. Wtedy oczywiście przychodzi doświadczyć tak zwanej wpadki. Brrr... Co to jest wpadka na razie lepiej może nie pisać. Żeby nie zapeszać i w ogóle żeby, przed podróżą nie denerwować się niepotrzebnie.
19:56 / 04.02.2005
link
komentarz (1)
*

Lesio zjawił się po pół godzinie w towarzystwie dwóch chłopaków z ekipy Cezara. Dźwigał kolejną torbę podróżną. Czy on oszalał, jeszcze mu mało tobołów? W ogóle to skąd ją wytrzasnął?
- Hej dziewczyny, poznajcie naszych tragarzy!
- Hej Włodek, hej Sibi – Kasia wyraźnie ucieszyła się na widok gości.
- Mireczko mamy do ciebie prośbę – Lesio odezwał się tonem nie znoszącym sprzeciwu. Chłopaki uśmiechali się tajemniczo, jakby wiedzieli o co chodzi.
- Słucham? – rzuciłam zaniepokojone spojrzenie w stronę Kasi.
- Musisz wypożyczyć nam trochę ciuchów do kamuflażu towaru – rzekł Lesio.
- Co wy znowu wymyśliliście – zapytała Kasia?
- Nic takiego – Lesio uśmiechnął się i wysunął z kupy jedną z moich toreb - Trzeba trochę przepakować bagaże. Wymieszać ich zawartość. Mirka otwieraj swoją torbę!
Ze swojej już wyjmował jakieś kartony i kazał mi zrobić na nie miejsce u siebie.
- Taka mała przemytnicza roszada – mruknął usprawiedliwiającym tonem.
Nie protestowałam, chociaż nie rozumiałam po co to wszystko. Nie lubię bałaganu, coś się we mnie buntowało, jak ja potem dojdę gdzie są moje rzeczy?
- Jesteś pewny o co ci chodzi? – burknęłam.
- Mireczko kofana zaufaj nam – pogłaskał mnie czule po włosach – musimy ten towar przewieźć jakoś przez granicę. Potrzebujemy trochę drobnicy i ciuchów żeby nadać torbie bardziej miękkie kształty, ukryć, że zawiera same kanciaste kartony. Wiesz to za bardzo zwraca uwagę. Jakby celnicy wykryli ładunek pamiętaj, nie wiesz czyj on jest. Nie wiesz skąd się wziął w przedziale. W ogóle nic nie wiesz... A za rzeczy, które ewentualnie stracisz, po powrocie dostaniesz rekompensatę. Ale nie powinno być aż tak źle.
- Musimy być dobrej myśli, w końcu to nie pierwszy raz – podsumowała Kasia.
- Rozumiem – mruknęłam zakłopotana. Zwłaszcza widząc jak moje skarpetki i majtki służą Lesiowi do zmiękczania krawędzi jakiegoś tajemniczego ładunku. Nic nie rozumiałam. No nie koszulek chyba mu nie wybaczę! Po co je tak starannie prasowałam i składałam w kosteczkę?
- Dobra wielbłądy, szkoda czasu, chwytajcie się za toboły – rozkazał chłopakom gdy skończył.
Tragarze posłusznie zarzucili nasze plecaki na ramiona i chwycili za uszy toreb. Ruszyłam za nimi dźwigając tylko jedną sakwę, brązową, tę po babci, najlżejszą. Jak dobrze, że nie trzeba będzie kilka razy obracać z tobołami. Zmierzaliśmy w kierunku przejścia na peron 3, skąd za niecałą godzinę miał odjechać międzynarodowy ekspres z Gdańska przez Warszawę i Budapeszt do Burgas. To gdzieś aż w Bułgarii, nad morzem Czarnym! Lekki niepokój ścisnął moje wnętrze, niedookreślony dreszczyk zagnieździł się w moim ciele. Tak dawało o sobie znać wzrastające stężenie adrenaliny. Rajzefibra i tyle he, he, he...
*
17:08 / 02.02.2005
link
komentarz (0)
***

Wyobraźcie sobie wysiadanie z pociągu kiedy ma się plecak i dwie torby, które ciężko jest oderwać od ziemi, w ogóle nie wspominając o przenoszeniu takiego ładunku z peronu na peron.
Lesio zestawił najpierw mój plecak na siedzenie. Przysiadłam i oparłam się do niego plecami, zapięłam pas biodrowy i wsunęłam ręce w szelki. Teraz należało tylko wstać, wziąć torby i opuścić przedział. Na korytarzu już się przeluźniło. Część pasażerów wysiadła, część dekowała się właśnie w zwolnionych przedziałach. Niestety nie byłam w stanie się podnieść. Mój plecak był jak skała, nie pozwalał oderwać się od siedzenia. Spojrzałam na Lesia proszącym wzrokiem. Ten jednak założył ręce na piersi i przyglądał się z rozbawieniem.
- No pomóż mi wstać! – rozkazałam z wściekłością. Takiego go jeszcze nie znałam.
- Musisz nauczyć się trochę techniki – odparł – Najpierw się wypnij z pasa, wstań i popraw ustawienie plecaka, by stał pionowo. Potem znów wepnij i rozbujaj się razem z nim aby jego środek ciężkości dało się łatwo wychylić poza krawędź siedzenia. Wtedy kucnij, przyjmij cały ciężar na plecy i wstawaj. Nie wcześniej! Musisz utrzymać równowagę.
Zrobiłam jak mówił i o dziwo wstałam. Natychmiast krew uderzyła mi do głowy. Bałam się, że zemdleję, ale nie zemdlałam, poczułam tylko wypieki na twarzy i w małżowinach usznych i jeszcze swędzenie dziwne, jakby w cebulkach wszystkich włosów. Na moich dłoniach dostrzegłam nabrzmiałe żyły. Jezu a to nie koniec! Lesio zdejmował właśnie z półki dwie torby. Ogarnęło mnie przerażenie, ale udało się jakoś opuścić przedział. Lesio mógł wziąć się za ekwipowanie Kasi. Szczęście, że młodzi z naszego przedziału zlitowali się nade mną. Dziewczyna chwyciła jedną z toreb za rączkę, jej chłopak za ucho drugiej. Jakoś doholowali mnie do wyjścia. Chłopak wyskoczył na peron i kazał podać torby. Uwolniona od nich miałam szansę wysiąść o własnych siłach. Chłopak uśmiechnął się i wskoczył z powrotem do pociągu. Jechali dalej, do Krakowa, zaplanowali tam romantyczny weekend tylko we dwoje. Podziękowałam im z całego serca za pomoc i życzyłam udanej przygody. Uśmiechnęli się do mnie, a potem do siebie. Ech, jak to zakochane dzieciaki... Coś zakłuło mnie w okolicy serca na ten widok. Boże, jak on czule uśmiechał się do niej.
Za mną wykulała się Kasia. Postawiła szybko torby na ziemię, przykucnęła opuszczając na nie plecak. Uwolniona od ciężarów spojrzała ze zdziwieniem w moją stronę.
- No na co czekasz? Rób to co ja! – rozkazała – Trzeba oszczędzać energię, jeszcze się nanosisz tobołów. Jeszcze będziesz nimi rzygać.
Lesio też był już przy nas, zrobił dokładnie to co Kasia, potem pomógł mi wypiąć się z plecaka, a następnie gdzieś zniknął. Rozejrzałam się, Ekipa Cezara właśnie opuszczała peron. Toboły mieli jeszcze większe od naszych.
- Gdzie się podział Lesio? – zapytałam zdziwiona.
- Nie wiem. Może poszedł po miejscówki? – spokojnie wyjaśniła Kasia - Nie przejmuj się, prędzej czy później się okaże... Mamy dużo czasu i tak musimy czekać do szesnastej, a na peronie jest najbezpieczniej. Zwłaszcza dla dwóch samotnych panienek.
- Do tego wyglądających jak po niezapowiedzianej eksmisji – zarechotałam.
- Może coś zjemy?
- Wolałabym się napić
- Mam wodę mineralną chcesz? I kanapki z serem.
- Dzięki
Rozsiadłyśmy się na naszych torbach, oparłyśmy o plecaki i urządziłyśmy piknik. Pociąg który nas przywiózł, odjeżdżał właśnie do Krakowa. W oknie jednego z przedziałów pojawiły się twarze dziewczyny i chłopaka, pomachali nam. Odmachałyśmy z nostalgią. Nigdy więcej nie spotkamy się. Jakie to życie jest dziwne, jakie pokręcone.

***
21:00 / 31.01.2005
link
komentarz (2)
Kasia nie próżnowała, w międzyczasie postarała się o naczynie. Zanosiło się, że wszyscy będziemy pić whisky z tego samego, plastikowego kubka zdjętego z podróżnego termosu, oczywiście popijając gorącą kawą. Makabra! Zaraz!? Przeleciało mi przez myśl nagłe olśnienie, przecież miałam gdzieś spakowany komplet kryształowych kieliszków?! To nic, że były przeznaczone na handel. Kubek jednak już poszedł w ruch, w kółko po staropolsku.
- Kasi to chyba z pół roku nie widziałem.– zagaił Cezar - Twoje zdrowie! - i wlał zawartość kubka wprost do gardła - Kiedy wróciłaś? –podstawił opróżnione naczynie pod termos z którego Kasia polewała kawę. Szelma wyzywająco patrzył jej w oczy. Wyraźnie adorował dziewczynę. A kawa to zagraniczna była. Sądząc po aromacie. Taką tylko w „Peweksie” można jeszcze dostać. Bo ta na kartki, dla ciśnieniowców ta, ...to szkoda mówić, kwaśna jakaś i chorobą ziemniaczaną zajeżdża.
- Wróciłam dwa miesiące temu – zaszczebiotała Kasia – Mogłam zostać dłużej, ale bałam się żeby nie stracić Lesia – uśmiechnęła się – mrrrauuu... prawda kochanie?
- Mózg nalegał żeby pracowała dłużej, jeszcze chociaż z pół roku, ale ja się na to nie mogłem zgodzić – odezwał się Lesio mocno ściskając Kasię w talii - za duże ryzyko. Zwłaszcza dla dziewczyny. Sam wiesz, Azja to nie przedszkole takie jak bermudzki trójkąt. Pieniądze większe bez porównania, ale jak się człowiekowi noga powinie można marnie skończyć. A poza tym dziekanka się Kasi kończy.
- Ja tam bym się dziekanką nie przejmował – zaoponował ochoczo Cezar – Bać też się ni boję. Przecież sami opowiadaliście, że Mózg nigdy nie zostawia swoich ludzi w biedzie. Gdyby Kasia zechciała zarekomendować moją skromną osobę, to wiecie... Zawsze jestem do dyspozycji.
- Mózg ludzi nie zostawia nigdy, takie są zasady – zamyśliła się Kasia - ale ryzyka nie da się wyeliminować całkowicie. Kiedy na własne oczy zobaczyłam jakie warunki panują w indyjskich więzieniach, przyznaję, że się trochę przestraszyłam. Wcześniej wielokrotnie słyszałam różne historie. Ale to po prostu trzeba zobaczyć, tę przemoc, korupcję i wszędobylskie robactwo, poczuć ten smród.
- Siedziałaś w więzieniu!? W Indiach?– pisnęła przerażona Anka.
- Nie, nie - uśmiechnęła się Kasia z nutką wyrozumiałości – Udałam się tam żeby wyciągnąć jednego takiego Amerykanina, he, he. Trzydzieści tysięcy bagsów kosztowało to nasz tajny fundusz zapomogowo-ubezpieczeniowy.
- Amerykanina? – tym razem ja nie wytrzymałam - jakich rzeczy tutaj się dowiaduję?!
- Ha ha ha –starzy przemytnicy buchnęli gromkim śmiechem.
- Dowiesz się jeszcze niejednego – zarechotała Kasia.
- Ja i Anka, spojrzałyśmy na siebie zbite z tropu.
- Co tam nowego słychać u Mózga? – Cezar był pochłonięty tematem.
- Biznes wciąż się rozrasta, normalka – odparła Kasia – teraz jako kurierzy pracują dla niego wyłącznie zachodniacy, Europejczycy, albo Amerykanie, koniecznie z dobrymi paszportami.
- Trochę to niepatriotycznie – wtrącił Czarek
- Ale w razie wpadki tacy mają zawsze lepszą sytuację. Żebyście widzieli jak ambasady Niemiec czy Anglii troszczą się o swoich obywateli, załatwiają adwokata, lepszą celę, lepsze żarcie... Tylko pozazdrościć!
- Dlatego Polacy kursują już głównie w charakterze obstawy.
- Rodacy mają u Mózga czystą robotę... – wtrącił Lesio wyraźnie ukontentowany.
- Eskortowani kurierzy nawet nie wiedzą kto ich nadzoruje – ciągnęła Kasia - czasy się zmieniły, dziś nie ma po co ryzykować. Z resztą azjatyckie służby graniczne zawsze były czujniejsze w stosunku do posiadaczy socjalistycznych paszportów. Do Hong-Kongu na przykład, nadal obowiązuje całkowity zakaz wjazdu dla ludzi z demoludów. We wszystkich nas widzą komunistycznych szpiegów he, he, taki folklor, ...i nic na to nie można poradzić.
- A nooo... nic, niiic... – wszyscy nagle posmutnieli i pokiwali głowami.
- Heh, niech im będzie! Całkiem jakby nie wiedzieli, że każdy paszport można kupić! – parsknęła rozbawiona Kasia przerywając uroczystą zadumkę i puszczając do mnie oczko.
– nie wytrzymałam. Parskneła śmiechem.
- Ha, ha, ha – dołączyli do mnie pozostali.
- Najdroższe są szwedzkie paszporty. Chodzą nawet po dziesięć tysiący bagsów. Z resztą Mózg nie musi już bawić się w takie klocki. Od roku jest obywatelem brytyjskim. Na tę okoliczność kupił sobie nawet farmę na wyspach, w południowej Walii zdaje się? Mówi, że jak przejdzie na emeryturę to będzie hodował tam owce.
- Fajny pomysł! też bym mogła hodować owce w Południowej Walii – entuzjastycznie wtrąciła Anka – całe życie tak bym mogła...
- Cichaj głupia! Wiem o co ci chodzi – dworował sobie Cezar – Mózg ma już dziewczynę, a pastuchów pewnie też mu nie brakuje?
Anka zrobiła „bunia”. Takiego numer dwa.
Prawdziwego „bunia” made in Mirka Kralska. Całkiem jakby brała u mnie lekcje :D.

***
16:31 / 28.01.2005
link
komentarz (2)
***

Na peronie we Wrocławiu nasz pociąg niby-pospieszny stał dobre czterdzieści pięć minut. Ładny mi pośpiech! Do tego raczej zgodny z planem? Srać takie planowanie! Rzeczywiście we Wrocławiu przeluźniło się dokładnie tak jak to przepowiedział Czarek. Z naszego przedziału wyniosły się dwie kościste staruszki eskortujące siedmioletniego dzieciaka. A para nastolatków, jak tylko obudziła się, od razu powędrowała do łazienki. Wrócili dopiero gdy pociąg ruszył. Co można robić przez 45 minut we dwoje, w takiej brudnej łazience i to podczas postoju pociągu? Chyba tylko sprzątać? Zaraz po wyjściu młodych dosiadł się do nas Cezar, żeby z Lesiem poplotkować jak obiecał, o karabinach starych i okrętach, ...i coś wypić zapewne :D? Przyprowadził ze sobą dziewczynę, tę znajomą mi już z peronu w Poznaniu. Z daleka wydawała się bardziej podobna do mnie. Faktycznie była niższa i drobniejsza, włosy miała ciemniejsze, za to wydatniejszy nos posiadała i pełniejsze usta.
Na usta mogłaby się ze mną zamienić, ale na nos niekoniecznie. Miała na sobie harcerską kangurkę w kolorze khaki. Wisiała na niej ta kangurka jak na wieszaku.
- Tym razem przyszedłem pochwalić się wam naszą czeladniczką - Cezar protekcjonalnie pogładził dziewczynę po plecach, a potem posadził obok mnie. Sam rozsiadł się naprzeciwko, szeroko rozszerzając kolana, jak to faceci.Odwróciłam prędko wzrok. Chyba nie zauważył, że się zagapiłam na jego genitalia? Były tak ciasno upakowane w dżins. Heh :D lubię dżinsy dobrze dopasowane do ciała.
- Anka... – laska niezdecydowanie wycelowała w moją stronę swym wiotkim ramieniem.
- Mirka! –krzyknęłam prawie. Pospiesznie dotknęłam jej palców, tak po babsku miękko
- Brrr... miała lodowate opuszki.Lesio i Kasia jednocześnie wyciągnęli w jej stronę dłonie. Anka zawahała się, zawstydziła. W końcu wybrała dłoń Kasi i uścisnęła ją. Patrząc przy tym w oczy Lesiowi.
- Kobiety podobno mają pierwszeństwo...? - wytłumaczyła się, jakoś tak za bardzo przepraszająco.
Głupio to wyszło. Coś ścięło mnie w środku spolegliwie. Ja tak mam zawsze. Kasię z resztą też coś ścisnęło, żołądkowo. Wygląda, że te dwie dziewczyny nie zostaną dobrymi przyjaciółkami. Przynajmniej w najbliższym czasie? Ludzie to potrafią z drobiazgu zrobić międzynarodowy problem.
- No teraz na was kolej – Cezar wyczekujące zlustrował nasze twarze. Kpiącym wzrokiem konesera oszacował bagaże spoczywające nad naszymi głowami – no co jest?! Nie macie piwa? Nie szkodzi. Może być whisky, francuski koniak też może...– mrugnął porozumiewawczo w stronę Kasi.
Kasia zakryła dłonią usta. Chyba żeby nie parsknąć niepohamowanym rechotem? W jej oczach tliły się iskierki rozbawienia. Skinęła przyzwalająco na Lesia, tak po gospodarsku, a zaraz potem utkwiła miękkie spojrzenie w Cezara. Od razu dało się wyczuć, że Czarek bardzo jej się podobał. Chłopak faktycznie coś w sobie miał. Niby taki niepozorny, nie za wysoki brunet, trochę przy kości, ale sympatyczny i dowcipny.
Lesio wstał trochę się ociągając zdjął jedną z toreb podróżnych, delikatnie postawił ją na siedzeniu, otworzył i wyciągnął butelkę „Johnnie Walkera”.
- Fiu fiu, a jednak whisky! - zagwizdał Cezary.
- A co! Chyba raz się żyje, no nie?! – parsknęła zaczepnie Kasia.
- No nie zbiedniejemy od tego na pewno – mruknął Lesio.
- Węgierskim czarnym rynkiem też zbytnio nie zatrzęsie jeśli dowieziecie mu o jednego łiskacza mniej – podsumował Cezar.
A mnie akurat w tym momencie zastanowiło, że Lesio dźwignął swoją najcięższą torbę jakby była piórkiem, jakby nic nie ważyła prawie, bez najmniejszego grymasu wysiłku na twarzy, czy choćby utraty równowagi, ...dziwne? Przecież wiedziałam dobrze ile krówsko waży naprawdę. Miałam jeszcze w pamięci te chwile kiedy we dwie z Kasią nieudolnie podrzucałyśmy ją do okna, dwa albo nawet trzy razy, zanim się udało. Gdy Lesio zamknął torbę, przez ułamek sekundy wyglądało, że koncentruje się jakby wyliczał trajektorię lotu pocisku, w końcu chwycił bagaż na wysokości środka ciężkości i zdecydowanie szarpnął. Torba wzleciała nad jego głowę wydając ze środka głęboki jęk, charakterystyczny dla wypełnionego płynem szkła. On w tym czasie kucnął i tygrysim ruchem lekko wsunął się pod nią. Gdy wznosząca się masa osiągnęła martwy punkt dokładnie nad głową Lesia, ten wyprostował kolana i ramiona wyciskając ciężar wyżej i jednocześnie obracając o 90 stopni. Torba delikatnie wjechała na półkę, dokładnie w miejsce z którego wcześniej została wyjęta. Cóż za precyzja, cóż za kunszt?! W końcu chodziło o ponad 50 kilogramów!! Aż szkoda że nikt nawet nie zauważył majstersztyku autorstwa Lesia. Cała operacja wyglądała tak naturalnie, tak lekko. Byłam pełna podziwu.