Chyba zaczne wierzyc w fatum 13-tki, mimo ze do tej pory przynosila mi szczescie (pomijam juz fakt ze 13-tego sie urodzilem,0). ale dzisiaj praktycznie nic mi sie nie udawalo, wlasciwie 24 godziny wyjete z zyciorysu. rownie dobrze mogloby ich nie byc, a wlasciwie nawet lepiej by bylo gdyby ich nie bylo.
od samego rana zle mi sie ukladalo. najpierw spoznilem sie na wyklad, udalo mi sie skolowac brakujaca osobe na wyjazd na sylwestra (chyba jedyny pozytyw dzisiaj,0), ale co z tego kiedy okazalo sie pozniej ze "nasze" mieszkanie juz ktos wynajal i mamy ekipe ale nie mamy gdzie jechac, pozniej znowu poklucilem sie z Kizia (o stara sprawe ktora co jakis czas sie powtarza,0), nie pojechalem na basen, ale za to mialem kupic sobie komorke (a wlasciwie karte,0) i zjezdzilem pol miasta bo akurat erze sie pokonczyly zapasy a nie dowiezli nowych, wrocilem zmeczony i zly do domu, a tu winda nie dziala, wiec na 6 pietro na piechte. nawet nie udalo mi sie dzisiaj sprawic zeby Kizia zaniemowila. a o tym ze z kazdym dniem kierowcy w tym miescie jezdza coraz gorzej i coraz bardziej destrukcyjnie juz nie wspomne.
jednym slowem: 13 listopada wykreslam z kalendarza. oby jutro znow wyszlo slonce. w kazdym razie ja zapominam o dzisiejszym dniu i potraktuje go tak jakby sie nie wydarzyl.