06:20 / 14.01.2004 link komentarz (0) | *
Najbardziej w rozwodzeniu sie doskwiera mi taka prozaiczna rzecz: nikt sie juz o mnie nie troszczy. Nikt nie zapyta, czy mam z czyms problem, nikt nie przytuli ;(
I nie moge sie odwolac do ostatecznej instacji, matki, bo ona ma swoja wlasna wizje swiata. Jesli cos sie z ta wizja nie zgadza, nie ma zlitowania, nie ma przepros. Albo jestem taka, jak ona chce i sobie wyobraza, albo nie istnieje. Wszelakie "nieprzypasowania" koncza sie epitetami typu "ty kurwo" "ty jestes zero i nic w zyciu nie osiagniesz" i tak dalej. Jakiez to motywujace, nie?
|