cess // odwiedzony 86392 razy // [trez|by|vain nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (140 sztuk)
18:20 / 29.04.2004
link
komentarz (0)
Wyrwalismy sie wczoraj z Warszawy do Swidra. Impreza, jak impreza, po prostu byla, to Luby bedzie mial o czym pisac, jak juz dotrze do domu... Ja musialam opuscic przybytek letniskowy znajomych rano, by udac sie do... pracy. Chyba to juz jest wyscig szczurow- jesli czlowiek na kacu wstaje wczesnie rano, by wyrwac sie ze spokojnej zacisznej okolicy do centrum miasta oblezonego przez policje. Niestety musialam wracac z najmniej ulubionym ze wszystkich obecnych na grillu. Kolega P., ktory zwracal sie do mnie cala droge per „misiaczku”, „kochanie”, „sloneczko”, a mnie sie dlon sama w piesc skladala.P. zafundowal mi przejazd przez swiderska myjnie i salon samochodowy. Cale rano przesladowala mnie piosenka 18L. Ta slynniejsza (widac przy drugim singlu serce juz nikomu nie kleka, conajwyzej moga uszy zwiednac,0). Najpierw radio Eska, potem radio Zet, potem typ na myjni sluchal tego w swoim samochodzie, rzucajac aluzje do P., co ledwo wjechal miedzy dwie szczotki, ze niby o dwie kreski za duzo wciagnal poprzedniego wieczora... A potem juz po prostu nie bylo ucieczki... Tylko program pierwszy polskiego radia moglby uchronic przed tym przeswietnym utworem lirycznym. W serwisie samochodowym P. dokonywal darmowego przegladu samochodu. Duzo sie zmienilo, od czasu, kiedy jako maly dzieciak towarzyszylam ojcu na przegladach samochodowych.
Wtedy przyjezdzalo sie blotnista dziurawa droga do zakamuflowanego budynku, staly dwa hangary z blekitnymi wrotami, wszedzie krazyly wasate dziady w wyswinionych fartuchac, z lapami czarnymi jak smola, wokol unosil sie swad starego oleju silnikowego i benzyny w sloikach poustawianych na brudnych polkach w ciemnych wnetrzach hangarow. Pracownicy ciskali kiepy gdzie popadnie, recepta na wszystko bylo porzadne uderzenie z klucza francuskiego, a 10 km za warsztatem samochod i tak zatrzymywal sie znienacka i odmawial wspolpracy.
Teraz to wyglada jak elegancki salon. Panowie maja wypastowane buciki, spodnie na kant, koszule i krawaty, a na to czysciutkie firmowe fartuszki z haftowanym logo producenta samochodow. Wszystkie pomieszczenia, gdzie dokonuje sie przegladow wylozone sa czystymi, jasnymi kafelkami. Pracownicy zmieniaja co chwila rekawice, by rece sie nie zasmierdly. Komputery czuwaja nad kazdym ruchem, kolorowe kabelki kolejnych urzadzen przypominaja przewody od EKG. Kazdy pracownik ma swoje stanowisko komputerowe. Nie ma przebacz.
Siedzialam sobie w fotelu i przez 30 minut gapilam sie bezmyslnie na wygaszacz ekranu polegajacy na przesuwajacym sie we wszystkie mozliwe strony i mieniacym sie wszystkimi mozliwymi kolorami napisie „POLONIA WARSZAWA”. Najgorsze sa takie zawieszki. Po cichu myslalam o tym, by juz znalezc sie w pracy.
A w naszej redakcji na Marszalkowskiej cisza i spokoj... Kraza tylko dookola wozy opancerzone i suki policyjne, lataja nad glowami helikoptery... Z calego budynku chyba tylko my dzis pracowalismy. Odkrylam jedna rzecz. „College dropout” to najlepsza plyta na dzien po.
Strona naszej cudownej gazety juz dziala jak nalezy... Przez ostatni tydzien sprawa niedzialajacej jak trzeba grafiki spedzala mi sen z powiek. Okazalo sie, ze panel administracyjny po prostu nie chce wspolpracowac z przebrzydlym korporacyjnym pomiotem globalizmu- IE.
A moja watroba wogole nie jest juz kompatybilna. Z niczym.


*lustrzane odbicie