Coraz częściej czuł się...
... jak podglądacz, który obserwując innych przez okno swojego życia potrafił jedynie zazdrościć. Namacalnym dowodem na to, że sam istnieje, stawało się codzienne, niemalże rytualne udowadnianie sobie możliwości zniszczenia innych... dzień po dniu, metodycznie, bez zniechęcenia czy zmęczenia, bez chęci odmiany, musiał. Musiał, chciał, konsumował łańcuszki drobnych zdarzeń udowadniających zależność fragmentów otoczenia od niego... Rozbijając rzeczywistość na coraz mniejsze odłamki, z których każdy musiał nosić ślady jego gnijącego dotyku, zgubił ostatni moment odwrotu...
Miałkie odbicie świata wciągnęło go, wypluwając gdzieś na ostatnich przedmieściach wszechświata, zamarźniętego, otoczonego brokatową mgiełką nieżywych wspomnień.
[metrowa dziesięciominutówka]